Rozdział XVIII
Wydostanie się z posiadłości, było proste. Służba spała, a Jonah Sever był pogrążony w pracy. Owszem posiadłość była dość dobrze strzeżona, jednak nikt nie przewidział, że ktoś będzie próbował się z niej w tajemnicy wydostać, a nie dostać się do środka, by coś ukraść. Kobiety po cichu wyszyły z pokoju, zeszły na parter, a z kuchni z łatwością wydostały się na zewnątrz.
Bellatrix Olenkin obawiała się tylko jednego, że zwrócą na siebie uwagę stróżujących na podwórzu psów i tak zresztą się stało, gdy tylko postawiły stopy na zewnątrz. Mogły w każdej chwili wszcząć alarm, w końcu były szkolone do chronienia tego miejsca. Na szczęście groźnie wyglądające ogary nie stanowiły dla nich większego problemu. Jako że Valentina zawczasu zdążyła przyzwyczaić je do swojej obecności, spoglądały na zakradające się do stajni kobiety z zainteresowaniem, ale bez grama agresji. Merdały ogonami i kręciły się zdezorientowane, ale nie podniosły alarmu. Jeden z nich podszedł jedynie na chwilę do księżniczki, licząc na krótkie pieszczoty, które zresztą otrzymał. Nocnej ciszy nie przerwało nawet jedno szczeknięcie, a Bellatrix i Valentina dostały się do stajni niezauważone.
Szarlotka i Jutrzenka były zadowolone z nagłych odwiedzin, ale gdy kobiety zaczęły je siodłać, wydały kilka niezadowolonych prychnięć. Valentina uspokoiła obie klacze, gdy tylko wyczuła ich irytację. Chyba nikt nie lubił być budzonym w środku nocy i zaganianym do pracy. Próbowała również zapanować nad swoim strachem, by ten nie udzielił się zwierzętom. Gdy były gotowe do drogi, Bellatrix odetchnęła głęboko i zwróciła się do swojej pani z pewnością siebie i determinacją w głosie, jaką często słyszała u swojego.
– Księżniczko przeprowadź je za willę i zaczekaj tam na mnie. Przegonię konie w stronę pastwisk i wrócę... – Przerwał jej łagodny, lecz stanowczy głos Valentiny, czego zdecydowanie się nie spodziewała i co wybiło ją nieco z jej pewnej postawy.
– Będzie lepiej, jeśli ja to zrobię. – Nim Bellatrix cokolwiek powiedziała, Valentina zdjęła kosz ze swoich pleców i podała go Olenkinównie. – Zanim zaczniesz wybijać mi ten pomysł z głowy, pozwól, że wytłumaczę. Będzie ci ciężko wypłoszyć konie, nie zwracając przy tym na siebie uwagi. Jakiekolwiek hałasy natychmiast kogoś tu ściągną, więc lepiej nie ryzykować. Ja mogę to zrobić bardziej dyskretnie. Posłużę się moimi umiejętnościami.
– Nie zostawię cię tu samej. – Sama myśl o tym, by zrzucić to zadanie na księżniczkę, wydawała się Bellatrix wręcz oburzająca. – Co, jeśli coś pójdzie nie tak i ludzie Severa przyjdą tutaj, nim zdążysz uciec?
– Powiem im, że nie mogłam spać i przyszłam spędzić czas z końmi, ale do stajni wpadł dziki pies lub jakaś kuna i się spłoszyły. – Stwierdziła, wzruszając lekko ramionami. – Nie jesteśmy więźniami, więc nie mają powodu, by robić mi krzywdę, nawet jak mnie na czymś przyłapią. Po prostu zaprowadzą mnie do środka i będziemy musiały nieco zmienić nasz pierwotny plan. To wszystko utrudni, ale nic mi nie będzie.
– Cóż, to prawda, ale...
– Bellatrix, wiem, że wolisz zrobić wszystko sama, ale zapominasz, że nie jestem wcale taka bezużyteczna. – Wojowniczka chciała natychmiast zaprzeczyć, że nie byłaby w stanie negatywnie pomyśleć o swojej pani, ta jednak nie dała jej dojść do głosu. – Udało mi się uciec ze strzeżonej, zamkniętej komnaty. Następnie wymknęłam się z pełnego straży pałacu. Sama dostałam się do królewskiej stajni... – Zawahała się lekko, ale kontynuowała równie pewnym tonem. – Dopiero po tym pojawiły się problemy, ale musisz przyznać, że jestem dość zaradna.
– Nie wątpię w twoją zaradność księżniczko. Martwię się. To wszystko. Jestem twoją strażniczką i to ja powinnam brać na siebie całe ryzyko.
– Rozumiem, ale nie będę w niebezpieczeństwie. Co najwyżej w kłopotliwej sytuacji. Stawiałam się w znacznie bardziej niebezpiecznych sytuacjach.
Bellatrix zawahała się i uświadomiła sobie, że nigdy nie dopytała, w jaki sposób Valentina wydostała się z pałacu. Założyła, że wymknęła się, jakoś odwracając ich uwagę lub przechytrzyła strażników. Wspominała tylko o pomocy ze strony służki, jednak w tej chwili zaczęła mieć pewne wątpliwości.
– Księżniczko jak, wydostałaś się z pokoju?
– Przez okno. Przeszłam do biblioteki, a dalej było już łatwo.
– Twoje komnaty znajdują się...
Nie dokończyła, gdyż Valentina wcisnęła jej lejce w dłonie i wskazała w stronę wyjścia. W głowie Bellatrix panował w tej chwili zbyt wielki chaos, by mogła się sprzeciwić.
– Ryzykujemy, zostając tutaj tak długo. Zaufaj mi Bellatrix. Dam radę. Spotkamy się za kilka minut.
Młoda Olenkin była zbyt zszokowana, by kontynuować tę wymianę zdań. Pokręciła tylko głową z niedowierzaniem, po czym poprowadziła ich wierzchowce w stronę wyjścia. Jej ojciec nigdy nie zgodziłby się na coś takiego, jednak okoliczności były wyjątkowe. Zoran Olenkin miał pod sobą wieku ludzi, którzy byli mu wierni i służyli pomocą. Bellatrix była sama, a nie mogła być w kilku miejscach jednocześnie. Nie chciała wplątywać swojej księżniczki w niebezpieczne działania, jednak jej pomoc zdecydowanie wiele ułatwiała.
Gdy tylko Olenkinówna zniknęła z zasięgu wzroku, Valentina wzięła się do pracy. Nie do końca wiedziała, jak się za to zabrać, postanowiła jednak po prostu zaufać swojemu instynktowi. Właściwie to właśnie w taki sposób nauczyła się korzystać ze swoich umiejętności. Nie miała nauczyciela. Po prostu wiedziała, co ma robić.
Najpierw wypuściła wszystkie konie z boksów, a następnie otworzyła drzwi skierowane na pastwiska. Uznała, że jeśli uda im się odciągnąć wynajętych przez Jonaha Severa ludzi w tę część jego posiadłości, ucieczka powinna być prosta. Odetchnęła świeżym powietrzem i opanowała emocje, po czym podeszła do sześciu dorodnych rumaków nerwowo kręcących się przy swoich boksach. Były piękne, rasowe, ciepłokrwiste, zadbane i pod każdym względem doskonałe. Valentina uświadomiła sobie, że prawdopodobnie były najcenniejszym, co Jonah Sever posiadał.
– No dobrze. – Powiedziała do siebie cicho. – Porwałam się na to... Tylko jak to zrobić.
Nie odesłała Bellatrix bez pewności, że jest w stanie to zrobić, do tego nie miała bowiem wątpliwości, jednakże teoria nie zawsze działała w praktyce. Zdawała sobie sprawę, że jej emocje wpływają na zachowania zwierząt, robiła to już kilkakrotnie, czasem bardziej a czasem mniej świadomie. Gdy była dzieckiem, dla żartu spłoszyła konia arystokraty, którego nie lubiła, a którego zaproszono na przejażdżkę z królem i jego świtą. Miała później wyrzuty sumienia, gdyż wyczuwała strach zwierzęcia i wiedziała, że sama go spowodowała. Nigdy ponownie nie zrobiła czegoś takiego, nieraz jednak uspokajała spłoszoną zwierzynę.
Źle czuła się z tym, że zamierza ponownie wzbudzić w bezbronnym stworzeniu tak silne, negatywne emocje. Nie była nawet pewna czy potrafi to powtórzyć, nieczęsto bowiem badała możliwości swoich mocny, a przynajmniej nie w takich aspektach. Ograniczała się do uspokajania podirytowanego Księcia Sufleta, prób zrozumienia pałacowych pupili czy przyciąganiu do siebie leśnych zwierząt. Wpłynięcie na większą grupę mogło stanowić wyzwanie. Postanowiła jednak spróbować, bazując na doświadczeniach z przeszłości. Wierzyła, że może to zrobić. Ojciec powtarzał jej, że ma ogromny talent. Mówił, że nie może się doczekać, aż zobaczy pełnię możliwości swojej ukochanej córki. Valentina przypomniała sobie jego słowa i choć w pierwszej chwili owładnął nią smutek, po chwili zastąpiła go determinacja.
Gdy uspokajała zwierzęta, sama zachowywała spokój. Wyobrażała sobie ciche, piękne i pełne harmonii miejsca lub sytuacje, w których sama poczułaby się bezpiecznie. To wszystko przekazywała zwierzęciu, tak jak one czasem przekazywały jej swoje myśli oraz odczucia i zazwyczaj to działało. Wszystko wskazywało więc na to, że teraz musi po prostu postąpić odwrotnie. Tak też zrobiła.
Zbliżyła się do koni i z każdym nawiązała, choć na chwilę kontakt wzrokowy. Skupiła ich uwagę na sobie i zbudowała z nimi nitkę więzi za pomocą dotyku i kilku przyjaznych słów. Gdy poczuła, że zdobyła ich zainteresowanie, zaczęła swoje czary.
Sięgnęła ku swym wspomnieniom, ale nie tym pozytywnym, jak to miała w zwyczaju. Przypomniała sobie chwile, gdy ogarniało ją przerażenie. To jak nerwowo stawiała stopę na kamiennym parapecie, modląc się w duchu, by stopa się jej nie omsknęła i by stara dekoracja wytrzymała jej ciężar. Przypomniała sobie tę krótką chwilę, gdy leżała na ziemi a nad nią wisiał miecz, który za chwilę miał zakończyć jej życie. Przypomniała sobie chwilę, gdy zrozumiała, że straciła najważniejszą osobę w swoim życiu.
Konie zaczęły rżeć nerwowo i przestępować z nogi na nogę. Wyczuwały jej strach i ale nie potrafiły rozpoznać jego źródła. Były zaniepokojone, nie wiedziały jednak, co mają zrobić i jak na to zareagować. Musiała więc skupić się na czymś, co w nich wzbudza strach. Wyobraziła sobie jak budynek, w którym się właśnie znajdują, staje w płomieniach. Jak z każdego boksu bucha ogień, niemal smagając bezbronne konie niczym wyjątkowo bolesny bicz. Dym wypełniał pomieszczenie, utrudniając oddychanie. Grzywy i ogony zwierząt zaczęły płonąć i wywołują ból, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyły. Znała uczucie żaru na skórze, tak jak chyba każdy swego czasu sprawdzała, jak długo uda jej się utrzymać dłoń nad płomieniem świecy. Przypomniała sobie ból, który odczuła chwilę przed tym, jak gwałtownie odsunęła rękę.
Zwierzęta zaczęły rżeć głośno, nie będąc pewnymi, co jest prawdą a co wizją, którą tajemnicza dziewczyna wpycha w ich głowy. Valentina skupiła się wówczas na otwartych szeroko drzwiach. Drodze na wolność. Zwierzęta natychmiast podchwyciły jej myśli i ruszyły galopem, rżąc przy tym w panice. Valentina przez sekundę czy dwie obserwowała skutki swoich działań, po czym pogoniła siebie w myślach. Szepnęła ciche przeprosiny i szybko wymknęła się ze stajni. Przemknęła między innymi budynkami gospodarczymi, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi, tak jak zakładał plan. Usłyszała gdzieś w oddali krzyki zaniepokojonych strażników, zignorowała je jednak, nie chciała bowiem tracić nawet chwili.
W końcu znalazła się za willą gdzie czekała na nią zaniepokojona Bellatrix. Gdy wojowniczka zobaczyła pędzącą w jej stronę Valentinę, odetchnęła z ulgą, a wielki ciężar spadł z jej barków. Była gotowa w każdej chwili ruszyć w stronę stajni, nie chciała jednak zepsuć wszystkiego swoim brakiem wiary w umiejętności księżniczki, zwłaszcza że tak naprawdę w nią nie wątpiła. Nie była po prostu w stanie nie myśleć o najczarniejszym scenariuszu. Wszystko jednak poszło zgodnie z planem.
– Księżniczko, czy... – Nie miała szansy dokończyć.
– Udało mi się, ale nie mamy wiele czasu.
Miała rację, nie było czasu na dyskusje. Olenkinówna pomogła księżniczce usiąść w siodle, po czym sama wskoczyła na grzbiet Szarlotki. Tak jak myślały, nie natknęły się po drodze na nikogo, wszyscy bowiem ruszyli do innej części gospodarstwa, by ratować rasowe i niezwykle cenne rumaki przed nieznanym zagrożeniem.
Przy głównej bramie również nikogo nie było, problem stanowiło jednak to, że była zamknięta. Na szczęście Jonah Sever nie posiadał zbyt skomplikowanego systemu zabezpieczeń. Bellatrix szybko zeskoczyła z siodła i zaczęła otwierać ciężkie, metalowe zasuwy, na które była zamknięta. Na trwało to długo, choć wymagało od niej wiele wysiłku. Wypuściła Valentinę i przeprowadziła na druga stronę Szarlotkę, po czym przymknęła bramę tak, by nie rzucało się w oczy, że została otwarta. Nawet kilka dodatkowych minut nim ktokolwiek zauważy, że zniknęły, mogło wiele im dać.
Nie zwlekała nawet sekundy, wróciła na siodło i ponagliła konia. Valentina nie zostawała z tyłu. Obie niemalże czuły na sobie oczy gończych. Obie były przestraszone i ponownie niepewne tego, co będzie dalej, jednak nie zamierzały pozwolić, by emocje przejęły nad nimi kontrolę. Pragnęły przeżyć, a więc musiały znaleźć się jak najdalej od potencjalnego niebezpieczeństwa.
Popędzały koniec niemalże do granic ich możliwości, nie wiedziały bowiem, jak szybko Jonah Sever zorientuje się, że uciekły i jak szybko zorganizuje swoich ludzi, by je złapali, o ile rzeczywiście się na to zdecyduje. Bellatrix prowadziła, w głowie mając zarys mapy tutejszych okolic. Podobnie jak Valentina, wiedziała co nieco na temat tych ziem.
W końcu Olenkinówna dostrzegła obiecująco wyglądającą leśną ścieżkę, w którą zboczyły. Musiały zwolnić, ale koniec mogły dzięki temu nieco odetchnąć. W pewnym momencie musiały zejść z siodeł i kontynuować pieszo, prowadząc klacze za lejce. Nie słyszały odgłosów pogoni, jedynie charakterystyczne dla lasu nocą odgłosy. Wyglądało na to, że im się udało. Obie jednak bały się powiedzieć to na głos.
***
Tak jak przewidywała Bellatrix, minęły kilka wiosek i mniejszych osad, aż w końcu mniej więcej koło godziny trzynastej dostrzegły osadę zwaną Złotopolem. Nie było to miasto a zaledwie trzydzieści, może trzydzieści pięć chat i kilka budynków gospodarczych. Wokół gdzie okiem sięgnąć rozciągały się pola. To było doskonałe miejsce na postój. Wyglądało też na to, że udało im się uciec poza zasięg Jonaha Severa i jego ludzi. Teraz mogły odpocząć i przygotować się na kolejną, dłuższą wędrówkę. Na szczęście brakowało im jedynie prowiantu, wszystko, czego potrzebowały i zakupiły swego czasu, zabrały ze sobą, gdy wymykały się z willi.
Osada tętniła życiem, dwie nowe twarzy nie zwróciły więc niczyjej uwagi. Złotopole być może nie znajdowało się w pobliżu głównego szlaku, jednak prowadziła do niej ścieżka odchodząca od głównej drogi, a więc to miejsce odwiedzali kupcy i podróżni. Idealne miejsce, by na chwilę odetchnąć.
Gdy weszły między chaty i zbliżył się bliżej centrum osady, Bellatrix zatrzymała młodą kobietę i zapytała, gdzie mogą wynająć pokój. Miejscowość była zbyt mała, by liczyć na porządną gospodę, dowiedziały się jednak, że pewne starsze małżeństwo oferuje noclegi podróżnym za niewielką sumę. Nie potrzebowały niczego więcej. Udały się tam, gdzie im poradzono i rzeczywiście spotkały miłą starszą panią o imieniu Anastazja, która z chęcią wynajęła pokój dwóm miłym dziewczętom szukającym odpoczynku w drodze do krewnych, jak jej to opisały.
Bellatrix zapłaciła za nocleg, choć nie była pewna czy będą mogły zostać w Złotopolu tak długo. Jonah Sever nie najmował zbyt wielu ludzi. Szanse, że dotrą oni akurat do Złotopola były więc małe, dziewczyna obawiała się jednak, że poinformuje Velibora Volkova o tym, gdzie mogą przebywać, a ten będzie miał już znacznie większe szanse na odnalezienie ich. Trudno było przewidzieć, co postanowi zrobić człowiek tak dwulicowy, jak Jonah Sever, w końcu nadal tak naprawdę nie znały jego prawdziwych intencji. Wiedziała, że muszą podjąć tę decyzję wspólnie.
Szarlotka i Jutrzenka zostały zaprowadzone na tyły, gdzie niestety nie miały zbyt wielkich luksusów, ale mogły schować się przed słońcem pod niewielkim zadaszeniem, miały dostęp do wody, a nawet odrobiny siana. Podróżne udały się od razu do małego i skromnego pokoiku na poddaszu, który im udostępniono. Nie było tam nic poza dwoma sfatygowanymi łóżkami ustawionymi pod dwiema przeciwległymi, nachylonymi do siebie ścianami oraz malutkiej komody z lusterkiem. Półokrągłe okienko wpuszczało do środka nieco światła. Nie było to wiele, ale w tej chwili musiało im wystarczyć. Miejsce to było na swój sposób przytulne lub po prostu takie się wydawało po wielu godzinach spędzonych w drodze.
Valentina od razu usiadła na brzegu łóżka i wypuściła swojego kota z przenośnego kosza. Zwierz miauknął głośno, po czym wskoczył na kolana swojej pani, a ta od razu zaczęła gładzić go po grzbiecie. Uspokajało ją to. Gdy skupiła się nieco na myślach pupila, była w stanie usłyszeć kilka słów. 'Spać', 'jeść', 'myszy'. Po tym ostatnim, stwierdziła, że nie musi wiedzieć więcej.
Bellatrix rozejrzała się po wnętrzu, po czym podjęła decyzję.
– Odpocznij księżniczko. – Zwróciła się do swojej pani. – Ja zorganizuje nam jakiś prowiant i wkrótce do ciebie dołączę. Na pewno nie zajmie mi to wiele czasu.
– Możemy zająć się tym później. Razem.
– Bez urazy księżniczko, jednak... – Bellatrix zastanowiła się, jak grzecznie ująć w słowa to, co chce powiedzieć. – Ja mniej rzucam się w oczy. To mimo wszystko niewielka osada. Ktoś o twojej urodzie może wzbudzić pewną sensację.
Valentina miała podejrzenia, że nie chodzi tylko o to, jak wygląda, ale i o to, w jakim jest stanie. Zdawała sobie sprawę, że nie trzyma się zbyt dobrze. Palce poraniła sobie do krwi. Była wykończona, ale i pozbawiona wszelkich sił. Chciała spać. Pragnęła przespać cały dzień, może nawet dwa lub trzy. Nie chciała jednak pokazać jak słaba i bezużyteczna jest. Chciała pomóc. Uświadomiła sobie, że jej towarzyszka m rację i że będzie jej tylko zawadzała.
– Rzeczywiście. Nie pomyślałam o tym. W takim razie nie będę cię powstrzymywać. Sama będziesz szybsza.
– Zapewne tak. Wrócę, nim się obejrzysz. A gdy wrócę, pozwolę sobie na nieco snu. Chwilowo możemy się nieco rozluźnić. Nie ma szans, by ktoś z naszych wrogów dotarł tutaj tak szybko.
– Zostaniemy tu na noc?
– To byłoby nieco ryzykowne, jednak potrzebujemy dłuższego odpoczynku i to może być nasza jedyna szansa. Myślę, że po opuszczeniu Złotopola powinnyśmy obozować głównie w lesie, tak będzie bowiem najbezpieczniej. Konie również muszą odpocząć. Dlatego zatrzymajmy się tu na jedną noc i ruszymy jutro z pierwszym kogutem. Wypadałoby też przemyśleć naszą podróż. Spróbuję zdobyć gdzieś mapę. Nie możemy ciągle tylko przeć przed siebie bez zastanowienia.
– To prawda. – Stwierdziła, krótko Valentina.
– Myślę, że możemy zaryzykować. Co o tym myślisz księżniczko?
– Zgadzam się z tobą w pełni. – Namyśliła się chwilę, ale postanowiła nie dodawać nic więcej. – W takim razie, położę się pierwsza. Nie będę kłamać. Jestem bardzo zmęczona. Powodzenia Bellatrix. Uważaj na siebie.
– Dziękuję księżniczko. Śpij dobrze.
Bellatrix źle czułą się z tym, że zostawia Valentinę samą. Wybrała jednak mniejsze zło. Tutaj była zdecydowanie bezpieczniejsza, niż gdyby miała wędrować ulicami miasteczka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top