Rozdział XII

Derewie było dość dużym miastem, choć zdecydowanie mniejszym niż będący stolicą Virsewii Rew. Znajdowało się na obrzeżu Królewskiego Lasu, gdzie biegło wiele dróg i szlaków handlowych, a to oznaczało wielu podróżnych i kupców. Derewie stanowiło przystanek dla karawan zmierzających do stolicy, a więc każdego dnia witały tam nowe twarze. Miasto cieszyło się więc dobrobytem, a bliskość pałacu zapewniała też bezpieczeństwo i swego rodzaju prestiż. W pobliżu przepływała również Rzeka Wierna, która, choć była niewielka, znacząco ułatwiała mieszkańcom życie. Była to ta sama, która przepływała przez Królewski Las.

Słońce dopiero jeszcze nie wzeszło, bramy miasta były już jednak otwarte dla podróżnych. Strażnicy miejscy zatrzymywali co niektórych, by zapytać o cel przybycia do miasta lub przy powierzchownie przeszukać większe wozy, jednak dwie młode kobiety nie przyciągały uwagi w mieście pełnym podróżnych i kupców. Bez problemu dostały się do miasta, nikt bowiem nie podejrzewałby ich o niecne zamiary. Broń, która mogłaby wzbudzić pewne podejrzenia, została skrzętnie skryta przez księżniczkę pod jej płaszczem. Bellatrix zachowała przy sobie jedynie nóż, który ukryła pod tuniką, choć ten prawdopodobnie nie wzbudziłby zainteresowania strażników. Kobieta nosząca drobną broń do ochrony nie była niczym dziwnym, zwłaszcza tak późną porą i gdy nie towarzyszył jej żaden mężczyzna. To, że udało im się dostać do miasta, nie znaczyło jednak, że mogą odetchnąć z ulgą. To był jedynie pierwszy krok.

Nikt jeszcze nie szukał tu zaginionej księżniczki, straż miejska nie była więc bardziej czujna niż zwykle. Prawdopodobnie dopiero za dzień lub dwa informacje o tym, że coś wydarzyło się w pałacu, dotrze poza jego mury. Wszystko zależało od tego, jak szybko Velibor Volkov zechce cokolwiek ujawnić. To znacząco ułatwiało uciekinierkom przemierzanie ulic miasta.

Księżniczka Valentina wykorzystała sytuację, by przyjrzeć się temu miejscu z perspektywy zwykłego przejezdnego, Do tej pory bowiem zawsze, gdy odwiedzała takie miejsca, była księżniczką, a to znacząco ją ograniczało. Witano ją kwiatami i okrzykami radości, a ulice były czyste i ozdobione na przybycie królewskiej rodziny. Nie mogła opuszczać karocy, byłoby to bowiem zbyt niebezpieczne, widziała więc wszystko z niewielkiego okna. Wszyscy patrzyli na nią, jak na żywe bóstwo, pragnęli zbliżyć się do niej i zapamiętać tę chwilę, którą uważali za ogromny zaszczyt. Teraz nikt nie zwracał na nią szczególnej uwagi. Brano ją za zwykłą mieszczankę, przemierzającą ulice z koszem wypełnionym zakupami lub towarami na sprzedaż. Dzięki temu mogła zobaczyć, jak wygląda zwyczajny dzień w Derewiu. Pierwsze co przyszło jej na myśl, to że na co dzień nie jest tu zbyt czysto.

Choć obie kobiety mogły czuć się stosunkowo bezpiecznie, obie były czujne. Nikt nie spodziewałby się księżniczki w takim miejscu, pozbawionej ochrony, ubranej jak zwykła dziewczyna z bardziej zamożnej rodziny, mimo to Velentina musiała zachować szczególną ostrożność. Dlatego też zaciągnęła kaptur na głowę i starała się nie zachowywać w sposób podejrzany, choć było to dla niej zupełnie nowe doświadczenie. Jeszcze jej tu nie szukano, jednak prawdopodobnie była to jedynie kwestia czasu. Lepiej więc by jak najmniej osób zwróciło na nią uwagę, zdecydowanie była bowiem osobą, która zapada w pamięć, a to przez jej nietypową urodę.

Laerllijczycy nie byli zbyt często widywani tak daleko od granicy. Choć Laerllę i Virsewię łączył sojusz, przypieczętowany małżeństwem króla Mirana i księżniczki Ashy, państwa te ze względu na różnice kulturowe stanowiły dwa zupełnie odrębne byty. Dzieliły jedynie krótką granicę, utworzoną naturalnie przez Rzekę Sirene, przez Laerllijczyków zwaną Sillereą. Naród ten był też dość zamknięty, woleli więc przebywać wśród swoich. Księżniczka, choć była Laerllijką jedynie w połowie, odziedziczyła po swojej matce wiele cech wyglądu. Uwagę przykuwały przede wszystkim jej gęste, kruczoczarne i idealnie proste włosy, ale i jasna karnacja oraz migdałowy kształt oczu. Ich kolor był niespotykany nawet w samej Laerlli, która była najbardziej przepełnionym magią i kultywującym stare zwyczaje państwem. Nie było wątpliwości, że gdy ludzie Velibora Volkova przybędą do Derewia, pytając o młodą cudzoziemkę, każdy, kto przyjrzałby się dziewczynie, natychmiast zdradziłby, że takowa tu była.

Ponadto, tak blisko pałacu mogła spotkać kogoś, kto ją rozpozna, w przeszłości bywała bowiem w tych rejonach i samo Derewie odwiedzała co najmniej kilka razy w swoim życiu. Choć od ostatniego razu minęło co najmniej trzy lata, wiedziała, że na pewno utknęła w pamięci wielu osób i choć w tej chwili nie prezentowała się jak księżniczka, ktoś mógłby zacząć coś podejrzewać. Była powszechnie lubiana wśród prostych ludzi, a więc ci, którzy mieli okazję ją zobaczyć, dokładnie pamiętali ten widok. W bliskich królewskiej siedzibie osadach mieszkało też wielu pracowników pałacu, nie mówiąc już o tym, że mogli przebywać tu włodarze tych ziem, a ci nieraz osobiście spotkali królewską córkę. Dlatego też rozglądała się dyskretnie i pilnowała, by kaptur nie zsunął jej się z głowy.

Bellatrix natomiast przemierzała ulice miasta pewnie, zupełnie nie obawiając się spojrzeń innych. Wiedziała, że to nie jej będą szukać a księżniczki, a przynajmniej przez jakiś czas. W końcu zorientują się, że to ona, jedyna córka Zorana Olenkina odpowiada za to, że księżniczce udało się zbiec. Nie była jednak tak rozpoznawalną osobą, a jej typ urody zdecydowanie nie przywodził na myśl szlachcianki. Miała na sobie poplamiony kubrak, z którego nad rzeką pospiesznie próbowała zmyć plamy krwi, spodnie, w których żadna dama nie pokazałaby się publiczne, krótko i praktycznie ścięte włosy, oraz opaleniznę, która uwydatniała jej piegi. A jak było powszechnie wiadomo, wysoko urodzone kobiety, unikają słońca. Była skupiona na tym, by odnaleźć odpowiednie sklepy lub stoiska, by móc jak najszybciej opuścić mury miasta i ruszyć w dalszą drogę, z odpowiednim ekwipunkiem. Większość takich miejsc była jeszcze zamknięta, a stoiska były puste. Olenkinówna czuła jednak determinację, by wszystko, co będzie im niezbędne, zdobyć w przeciągu najbliższej godziny. Udało jej się już kupić torbę podróżną, bukłak na wodę, mapę i trochę wygodniejszych ubrań na zmianę. Wciąż jednak potrzebowały zapasów jedzenia, krzesiwa i kilku dodatkowych strzał, gdyż jej kołczan był wypełniony zaledwie w połowie.

Kobiety podróżowały całą noc, pozwalając sobie jedynie na krótkie przerwy, by zjeść kilka soczystych jagód, gdyż te mogły w pewnym stopniu wynagrodzić brak wody. Nie zmrużyły oka przez całą noc, a więc obie były zmęczone. Mimo to parły do przodu.

Bellatrix dostrzegała zmęczenie księżniczki i domyślała się, że ta liczy na odpoczynek w mieście. Sama również dałaby wiele, za kilka godzin snu. Nie mogły jednak ryzykować, gdyby bowiem ludzie Velibora przybyli w tym czasie do miasta, straż na pewno zaczęłaby sprawdzać każdego, kto chciałby je opuścić. Musiały więc ruszyć w drogę jak najszybciej, aby oddalić się od wroga, a przede wszystkim nie dać się złapać w sidła. Była gotowa na dalszą podróż. Nie była jednak pewna, jak księżniczka zniesie tę nowinę. Wiedziała, że wymaga wiele, a ktoś taki jak Valentina nie powinien być zmuszany do tak ogromnego wysiłku. Musiała jednak wybrać mniejsze zło.

– Księżniczko. – Zaczęła spokojnie, myśląc już o tym, jak odpowiednio dobrać kolejne słowa.

Młoda wojowniczka zbliżyła się do swojej pani, by móc mówić ściszonym głosem. Na ulicach nie było wiele osób, jednak wolała zachować ostrożność.

– Słucham cię. Coś się stało?

– Chciałabym przedstawić ci, jakie planuję kolejne kroki. Nie możemy tu zostać zbyt długo. Musimy działać szybko.

– Oczywiście. Wuj nie ma obecnie zbyt wielu ludzi u swego boku, jednak zapewne niedługo ściągnie do pałacu, kogo będzie mógł. Zapewne będą nas szukać po całej Virsewii.

– Nie inaczej. Dlatego niestety nie możemy zostać w Derewiu na noc. Wykupienie pokoju w karczmie byłoby zdecydowanie zbyt ryzykowne.

– Domyśliłam się. – Valentina dalej rozglądała się z zainteresowaniem. Nie wydawała się zbytnio przejmować słowami towarzyszki. – Musimy jechać dalej. Bezpieczniej będzie przenocować w lesie.

– Cóż... Tak. – Wojowniczka próbowała wyczuć czy jej towarzyszka nie ukrywa swoich prawdziwych uczuć, nic jednak na to nie wskazywało. – Gdy uzupełnimy zapasy, ruszymy główną drogą. Nie wytropią nas zbyt łatwo, gdyż przemierza ją codziennie setka ludzi. A nie jest jedyna. Za miastem jest rozwidlenie w trzech kierunkach. Nawet jeśli zorientują się, że tu byłyśmy, nie będą mogli stwierdzić, w którą stronę ruszyłyśmy. Następnie zboczymy z głównej drogi i rozbiję nam obóz w jakimś zagajniku. Na pewno będziemy bezpieczniejsze niż tu i w końcu nieco odpoczniemy.

– To dobry plan. Podoba mi się.

– Przepraszam, że zmuszam cię do tak ciężkiej podróży. Zdaję sobie sprawę z tego, że osoba o twojej pozycji zasługuje na znacznie lepsze warunki.

– O mojej pozycji? – Księżniczka westchnęła lekko i mimo silnych emocji kontynuowała lekkim tonem. – Bellatrix owszem można mnie uznać za kogoś ważnego na arenie politycznej, jednak w obecnej sytuacji jestem dziewczyną, która ucieka przed śmiercią. Moje warunki będą co najmniej wygodne, tak długo, jak będę żywa. Widzę, że przejmujesz się tym, że muszę nadwyrężać moje królewskie stópki, jednak uwierz mi, że nawet przez chwilę nie miałam ochoty narzekać na to, że coś mnie boli.

– Księżniczko... – Chciała przeprosić za to, że rozzłościła swoją panią. Ta jednak szybko jej przerwała.

– Myślę, że nie powinnaś się tak do mnie zwracać. Ktoś może usłyszeć. Mów mi proszę po imieniu.

– Nie mogę. To byłoby bardzo niestosowne.

– Myślę, że okoliczności cię usprawiedliwiają. Ponadto to moja prośba. Nie zamierzam ci rozkazywać, jednak będę rada, jeśli spróbujesz. – Valentina uśmiechnęła się przyjaźnie do swojej nowej towarzyszki. – Przynajmniej gdy jesteśmy wśród innych ludzi.

– Dobrze... Masz rację księ... – Szybko dostrzegła swój błąd i kontynuowała. – Valentino. Tak będzie bezpieczniej.

– Doskonale. Mam jeszcze jedną prośbę. – Valentina zawahała się, nie będąc pewne, czy nie będzie zbyt lekkomyślna i samolubna. – Czy nim wyruszymy w drogę, możemy zjeść posiłek w karczmie? Wiem, że to niepotrzebne, jednak jestem bardzo zmęczona i głodna. Chociaż pół godziny na wygodnym krześle z ciepłym posiłkiem przed nosem będzie dla mnie czymś wielkim.

Bellatrix zamyśliła się, rozważając słowa księżniczki. Z jednej strony było to co najmniej niepotrzebne, mogły bowiem zjeść coś po drodze. Z drugiej jednak strony ta niewielka przyjemność mogła znacząco poprawić samopoczucie księżniczki, a na tym też jej zależało. Podróż sama w sobie była trudna, a młoda dziewczyna przeżyła ogrom bólu, który wciąż ciążył nad nią niczym chmura burzowa. Odrobina przyjemności na pewno nie zaszkodzi.

– Myślę, że możemy sobie na to pozwolić. Mam ze sobą trzy noże. Dwa są bogato zdobione i z doskonałej stali. Sprzedam go. To zapewni nam w miarę komfortową podróż.

– Mogę oddać moje kolczyki.

Bellatrix spojrzała na księżniczkę i dostrzegła niewielkie, białe kryształy w jej uszach. Nie zwróciła na nie wcześniej uwagi, były bowiem dość skromną biżuterią. Nie miała wątpliwości co do tego, że są cenne. Księżniczka zdecydowanie nie posiadała taniej biżuterii.

– Nie powinnaś. To twoja własność.

– Noszę je na co dzień, ponieważ są małe i wygodne. Są praktycznie niezauważalne, gdy mam rozpuszczone włosy. Często w ogóle zapominam, że mam je na sobie. Uwierz mi, że nie będzie to dla mnie wielka strata. Na pewno przyda nam się nieco więcej monet. A choć są małe, nie wątpię, że są cenne.

– To prawda. Niech tak będzie. Jeśli tego chcesz księ... – Ponownie szybko się poprawiła. – Valentino.

Volkóvna zaśmiała się lekko. Bellatrix wydawała się bardzo rozbita za każdym razem, gdy musiała się poprawiać. Uważała to za na swój sposób zabawne, a na pewno urocze. Jej towarzyszka na co dzień była poważną osobą, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Dobrze było więc zobaczyć ją od nieco niezdarnej strony.

– Chyba będziesz potrzebowała chwili, nim do tego przywykniesz.

– Zdecydowanie. To dość trudne. Nie takiego zachowania mnie uczono.

– No dobrze. – Księżniczka wskazała na niewielki sklepik oznaczony szkatułką pełną kosztowności. – Myślę, że tam możemy nieco odciążyć moje uszy.

Najwyraźniej była zdeterminowana, by być mniej bierną w ich przygotowaniach do podróży. Bellatrix nie zamierzała jej powstrzymywać. Najwyraźniej poprawiało jej to nastrój.

***

Karczma, którą znalazły, była niewielka i otwierała się wyjątkowo wcześnie, dzięki czemu w końcu mogły zjeść syty i smaczny posiłek z pierwszymi promieniami słońca. Wybrały stolik w kącie pomieszczenia, gdzie były niemal niewidoczne. Mimo że w środku było niewielu gości, zachowywały ostrożność. To Oleninówna rozmawiała z właścicielem oraz młodą pracownicą. Zapłaciła za posiłek i sama odebrała go i zaniosła do stolika.

Bellatrix zajadała jajka sadzone z boczkiem i pajdami ziarnistego chleba z masłem. Valentina natomiast jajecznicę z grzybami i cebulą, którą zagryzała bułeczką z masłem.. Choć był to prosty posiłek, obie były zadowolone, zwłaszcza że podano im do tego także dzbanek chłodnego kompotu, za który nie musiały płacić. Książę Suflet nadal pozostawał w swoim podróżnym koszyku, nie narzekał jednak, gdyż ze smakiem zajadał rybę

Przez dłuższą chwilę jadły w ciszy, ciesząc się chwilą odpoczynku i spokoju. Choć miejsce to nie był zbyt urokliwe, strawa była smaczna, a wokół panowała cisza. Pragnęły tylko napełnić brzuchy i dać ciału chwilę bezczynności, a więc to wszystko im odpowiadało. Było jednak jeszcze wiele rzeczy, które musiały omówić, ta przyjemna atmosfera nie mogła więc trwać zbyt długo. W końcu musiały poruszyć te nieprzyjemne tematy.

– Valentino... – Zwracanie się do księżniczki po imieniu, wciąż było dla niej dziwne. – ... musimy pomyśleć nad naszymi kolejnymi krokami. Chwilowo uciekamy jak najdalej od bezpieczeństwa, ale potrzebujemy przede wszystkim celu. Nie możemy biec w amoku przed siebie. To nam nie pomoże.

– Myślałam nad tym. Dużo. Musimy znaleźć kogoś, kto nam pomoże.

– Tak. Doszłam do tego samego wniosku. Czy masz na myśli kogoś konkretnego?

– Te ziemie przypadają nadzorowi pana Jonaha Severa. Myślę, że możemy się do niego zwrócić.

– Nie wydaje mi się, bym znała kogoś takiego.

– Nie należy do rady królewskiej, jednak jest jedną z najbardziej wpływowych osób w tej okolicy. Pochodzi z rodziny kupieckiej, gdyby nie to mógłby zostać doradcą w sprawie finansów.

– Skoro nie należy do rady, nic dziwnego, że go nie znam. Musiał bardzo przysłużyć się królowi, skoro zaszedł tak wysoko.

– Zajmuje się przede wszystkim handlem z Karpovią. To człowiek, który ma rękę do interesów. Dzięki niemu królewski skarbiec nieco się zapełnił. Ojciec podjął kilka finansowych decyzji, które nie spotkały się z aprobatą rady. Musiał szybko zdobyć pieniądze, by ich udobruchać. Jonah Sever mu w tym pomógł.

– Pierwszy raz o tym słyszę.

– Tata sprytnie to rozwiązał. Pragnął pomóc Astri. To co prawda nie są nasi sąsiedzi, jednak zawsze łączyły nas dobre relacje. Teraz gdy toczy wojnę z Rizją, czy raczej odpiera ataki najeźdźcy, nasze państwo nie może ich wspomóc militarnie. To czego przede wszystkim potrzebuje Virsewia, to kolejne dekady pokoju. Możemy jednak pomóc w inny sposób. Ojciec osobiście zwrócił się do mojej ciotki. Stworzyli punkty, przez które uchodźcy z Astri są transportowani przez Laerllię na nasze ziemie. Ojciec odstąpił im nieco ziemi. To mały i słabo zamieszkały obszar, a więc udało się jakoś to przepchnąć.

– Teraz gdy o tym mówisz, ojciec rzeczywiście coś o tym wspominał. A więc ten człowiek pomógł twojemu ojcu w osiągnięciu tego celu?

– Tata zwrócił się do niego o pomoc w opracowaniu planu wykorzystania szlaków handlowych do transportu uchodźców. A pan Sever zrobił to. Co prawda ojciec chyba tylko częściowo zdążył wprowadzić ten plan w życie, ale ja na pewno dokończę jego dzieło. Gdy tylko zdobędę władzę. W każdym razie pan Sever zawsze wydawał mi się otwartym człowiekiem, choć dość pragmatycznym. Nie wydaje mi się też, by miał jakieś kontakty z moim wujem. Jak mówiłam, nie należy do rady. Ojciec zwracał się do niego, gdyż darzył go sympatią i ufał jego osądowi. Za to wszystko został nagrodzony tymi ziemiami, a musisz przyznać, że to hojny dar.

– Owszem. Wielu byłoby łasymi na taki kąsek.

– Jego posiadłość znajduje się kilka godzin drogi stąd. Jeśli zatrzymamy się na długi odpoczynek, zapewne dotrzemy tam najpóźniej jutro rankiem.

– Muszę przyznać, że nie wiem jaki stosunek do tego człowieka miał mój ojciec. – Bellatrix przez chwilę rozważała ich możliwości. Sama nie była w stanie przywołać z imienia i nazwiska osobę, do której mogłyby się zwrócić. – Skoro nie przeszkadzało mu to, jak blisko jest króla, prawdopodobnie również do pewnego stopnia mu ufał. Myślę więc, że możemy spróbować.

– Same nie damy rady.

– Co do tego nie ma wątpliwości. Potrzebujemy kogoś, kto za nas poświadczy.

– Tak. Kogoś, kto zapewni nam ochronę i odpowiednie środki do zdemaskowania mojego wuja przed członkami królewskiej rady. Wiem, że co najmniej połowa z nich jest po mojej stronie. Druga połowa wspierała mojego wuja, jednak jestem pewna, że część z nich, o ile nie wszyscy, odwrócą się od niego w chwili, gdy dowiedzą się, co zrobił. Wspierają jego konserwatywne poglądy, jednak morderstwo własnej rodziny jest sprzeczne ideom, które wyznają. Dla nich liczy się porządek, a zabójca własnego brata nie jest kimś wartym tronu.

– Potrzebujemy więc kogoś na tyle wpływowego, by dotrzeć do królewskiej rady. Najlepiej by wszyscy członkowie przy tym byli. Dzięki temu będziemy miały pewność, że nie zostaną uciszeni lub że trafimy na tych, którzy współpracują z twym wujem.

– Tak. Niestety nie będzie to proste. Dlatego potrzebujemy wsparcia kogoś wpływowego i godnego zaufania lub po prostu neutralnego.

– Myślisz, że Jonah Sever jest taką osobą?

Valentina zagryzła delikatnie dolną wargę. Pod stołem nerwowo skubała skórki przy paznokciach, jak to swego czasu miała w zwyczaju. Myślała, że wyzbyła się tego, jednak ilość stresu, który właśnie odczuwała, sprawił, że znów straciła nad tym kontrolę.

– Nie. On nie. Jednak dzięki niemu możemy zyskać wsparcie Gildii. Kupcy są w tej chwili niemal równie wpływowi co szlachta. Ponadto mają wiele przywilejów, które wuj będzie musiał uszanować, jeśli nie chce wkroczyć z nimi na wojenną ścieżkę. Można też powiedzieć, że praktycznie władają szlakami handlowymi. Dzięki ich opiece będziemy mogły swobodnie podróżować po całym kraju, a to da nam przewagę czyż nie?

– Owszem. Pytanie brzmi... Czy ten mężczyzna jest godny zaufania?

Valentina próbowała przypomnieć sobie wszystkie sytuacje, w których miała kontakt z Jonahem Severem. Rozmawiała z nim co najmniej kilka razy, był bowiem dość sporym gawędziarzem. Za każdym razem zagadywał do niej, gdy nadarzyła się taka sytuacja i sprawiał dobre wrażenie. Pytanie brzmiało, czy jest on godny zaufania. Prawda niestety była smutna.

– Czy ktokolwiek w tej chwili jest?

– Słuszne spostrzeżenie. – Bellatrix myślała o kilku bliższych kompanach ojca, ci jednak żyli daleko i nim by do nich dotarły, czekałaby je długa droga. Nie wiedziała, czy mogą sobie na to pozwolić. Zwłaszcza że nie była pewna czy można im ufać. Księżniczka miała rację. – Niech tak będzie. Zwrócimy się do niego o pomoc. Będę jednak mieć oczy szeroko otwarte.

– Ja również. Zawsze wydawał mi się sympatycznym człowiekiem, jednak... Skoro moja własna rodzina chciała wbić mi nóż w plecy, tym bardziej nie powinnam ufać obcemu mężczyźnie.

– A więc postanowione. Dokończ posiłek księżniczko. Wykupię nam jeszcze coś na drogę. Na wypadek, gdyby nasza podróż jednak się wydłużyła. Czy masz jakieś preferencje?

– Ser. Chleb. Cokolwiek weźmiesz, będzie mi odpowiadać. Oprócz mięsa.

– Jak sobie życzysz.

Valentina nie była przekonana czy postępują właściwie. Jeśli nie mogła ufać własnej rodzinie, to czemu miałaby zaufać kupcowi, z którym nic jej nie łączyło. W tej chwili jednak ciężko było znaleźć alternatywę. W końcu były tylko dwiema zagubionymi dziewczynami, ściganymi przez uzurpatora. Niewiele mogły zdziałać same.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top