Rozdział IV
Księżniczka Valentina obudziła się i usiadła na łóżku zdezorientowana. Przez cienką tkaninę baldachimu okrywającego jej duże, królewskie łoże przebijały się promienie słońca. Miała jednak wrażenie, że wciąż jest dość wcześnie. Nie obudziła się sama z siebie, jak to miała w zwyczaju. Zazwyczaj niemal jak w zegarku budziła się o godzinie dziewiątej, a jeśli tak się nie stało, o dziesiątej budziły ją jej służki. Pozwalała sobie wówczas na kwadrans leżenia i powolnego rozbudzania. Tym razem było inaczej, obudziły ją bowiem nietypowe hałasy. Nawet śpiący z nią w łóżku Książę Suflet wstał i nasłuchiwał, jeżąc lekko sierść. Księżniczka wyczuwała jego niepokój i irytację, natychmiast pogładziła go więc po grzbiecie. Kot uspokoił się nieco, jednak nadal był czujny i spoglądał w stronę drzwi z pewną nieufnością.
Młoda dziewczyna przez dłuższą chwilę nie rozumiała, co właściwie się dzieje i co to za dźwięki. Była zagubiona i wciąż nieco nieobecna, przez to, jak nagle została wyrwana ze snu. Słyszała podniesione głosy, jednak nie była w stanie rozróżnić słów. Zagłuszał je dzwon, który bił w szybkim, alarmującym rytmie. Dopiero po jakimś czasie zaczęła łączyć ze sobą wszystkie elementy układanki i w jednej chwili zalała ją fala niepokoju i strachu.
Były to dzwony alarmowe, co oznaczało, że coś złego działo się w pałacu. Mogło być to wszystko, począwszy od pożaru, po atak wroga, czy też włamanie. Dzwon oznaczał jakąś formę niebezpieczeństwa, co wyjaśniało podniesione głosy, które musiały należeć do strażników. Chwilę po tym, jak księżniczka to wszystko zrozumiała, ktoś mocno zapukał w jej drzwi.
– Wasza wysokość?! – Valentina nie rozpoznała męskiego głosu, domyśliła się jednak, iż był to właśnie jeden ze strażników.
– Tak? Co się dzieje?
– Księżniczko, prosimy o wpuszczenie.
Valentina zawahała się chwilę, po czym zerwała z łóżka i naprędce nałożyła na siebie naszykowany dla niej szlafrok. Zazwyczaj taka sytuacja nie miała racji bytu, nikt poza osobistymi służkami księżniczki nie powinien móc widzieć jej nieubraną. Szlafrok zakrywał jednak wystarczająco i w takich okolicznościach musiał wystarczyć.
– Proszę wejść.
Mężczyzna nie wahał się nawet chwili. Wszedł do jej komnat pewnie i w wyraźnym pośpiechu, otaksował ją wzrokiem, po czym rozejrzał się po pomieszczeniu. Tuż za nim weszła jej główna służka o ciemnych włosach, rumianych policzkach i zaniepokojonym wyrazie twarzy. Zaledwie dwudziestoletnia dziewczyna zazwyczaj towarzyszyła swojej pani w porannych przygotowaniach. Natychmiast podbiegła do swojej księżniczki, by upewnić się, że jest należycie okryta. Gdy miała pewność, że dobre imię jej pani jest bezpieczne, złapała ją pod ramię w pokrzepiającym geście. Valentina odwzajemniła gest i ucieszyła się z bliskości kogoś w kim zwykła mieć oparcie. Wciąż była bowiem zdezorientowana i przestraszona.
Jej służka miała na imię Jara i zajmowała się nią już od czterech lat. Dziewczyna pochodziła z rodziny farmerów, ale świetnie odnalazła się w pałacu. Jako że nie była szlachetnie urodzona, nie mogła zostać dwórką księżniczki, jednak Valentina Volkov ufała jej bardziej niż którejkolwiek ze swoich dwórek. Księżniczka miała zapytać ją, co takiego się dzieje, nim jednak zdążyła, zwrócił się do niej strażnik.
– Księżniczko, czy czujesz się dobrze?
– Tak. Nic mi nie dolega. Skąd to pytanie? Co się dzieje?
– Jeśli coś cię zaniepokoi, natychmiast kogoś powiadom. Nie jedz i nie pij nic, co zostało ci wczoraj przyniesione. Proszę też zostać tutaj w swoich komnatach.
Strażnik skłonił się jej nisko, po czym opuścił jej sypialnię, równie nagle, jak się w niej pojawił. Valentina była jeszcze bardziej zdezorientowana i zaniepokojona. Jej służka dostrzegła to wszystko i poprowadziła swoją panią do szezlongu, by ta mogła usiąść.
– Nie rozumiem. Jaro co się dzieje? Wiesz skąd to zamieszanie? Czy komuś coś się stało?
– Nie jestem pewna księżniczko, a nie chcę cię niepotrzebnie niepokoić.
Jara wydawała się wyraźnie nerwowa, co wskazywało na to, że jednak coś wie.
– Proszę. Jeśli coś wiesz, to powiedz. W mojej głowie pojawia się teraz tyle strasznych myśli.
Młoda służąca wyraźnie nie chciała odpowiadać. Zmartwienie na twarzy jej pani raniło ją jednak i postanowiła oszczędzić jej czekania w niewiedzy. W końcu, choć słyszała tylko plotki, mogło być w nich wiele prawdy.
– Wiem tylko, że... – Służka zawahała się, niepewna jak ująć w słowa posłyszane w chaosie strzępki informacji. – Służący panienki ojca wszczął alarm. Wezwano lekarza do jego komnaty.
Twarz księżniczki pobladła i tylko to, że siedziała, uchroniło ją przed upadkiem. Położyła dłoń na piersi, gdyż na chwilę zabrakło jej tchu. Jara złapała dłoń swojej pani i ścisnęła ją delikatnie, próbując dodać jej nieco otuchy.
– Spokojnie księżniczko. – Zaczęła mówić szybko i nerwowo. – Jestem pewna, że królowi nic się nie stało. Może jedynie poczuł się gorzej. Pogoda jest taka gorąca i duszna.
– W takim razie skąd ten raban? Skąd straż w mojej sypialni?
W głowie dziewczyny panował chaos. Rozważała wiele możliwości, jednak żadna wersja zdarzeń, o której pomyślała, nie była pozytywna. Jej służka postanowiła nieco ją pocieszyć, choć nie była pewna jak to zrobić.
– Może... Może musieli upewnić się, że księżniczka jest cała i zdrowa.
– Dlaczego mieliby martwić się o mnie, jeśli mój ojciec po prostu źle się poczuł? Nie... Coś się wydarzyło. Muszę iść.
– Księżniczko kazano ci zostać. – Jara wyraźnie się zaniepokoiła. Była tylko zwykłą służką i niewiele mogła zrobić. Łatwo jednak mogła wpaść w kłopoty.
– Jestem przyszłą królową. Jeśli zechcę opuścić swoje komnaty, to zrobię to.
– Ależ... – Znała dobrze swoją panią i wiedziała, że gdy ta się na coś uprze, niewiele można zrobić. – Proszę księżniczko, pozwól chociaż, że pomogę ci założyć suknię. Nie wypada byś...
– Jaro nie czas na to. – Przerwała jej twardym nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Chodź proszę ze mną.
– Oczywiście księżniczko. – Służka westchnęła lekko z rezygnacją, nie zamierzała bowiem opuszczać swojej pani.
Valentina wstała i choć wciąż czuła się słabo, przywołała w sobie nieco odwagi. Bała się tego, co usłyszy lub zobaczy. Wiedziała, że skoro zabito w dzwony i postawiono straż w stan gotowości, musiało wydarzyć się coś złego. Nie zamierzała jednak czekać, aż ktoś łaskawie wyjawi jej, co się dzieje. Wiedziała, że obecnie nie jest traktowana z powagą, która jej się należy i prawdopodobnie chciano odciąć ją od tego, co się właśnie działo. Nie zamierzała na to pozwolić.
Pewnym krokiem wyszła ze swojego pokoju i ruszyła w stronę komnat swego ojca. Strażnicy nie zareagowali od razu, zbyt zdezorientowani sytuacją. Księżniczka szła bowiem prędkim krokiem i z wysoko uniesioną głową, tak jakby robiła to, co powinna. Ta pewność siebie sprawiła, że dopiero po chwili próbowano ją powstrzymać, ona jednak nie zwracała uwagi na słowa strażników i szła dalej. Jara nieco mniej pewnie podążała za nią.
Valentina była księżniczką, nie mogli więc tak po prostu powstrzymać jej siłą, zwłaszcza że nie dostali względem niej zbyt konkretnych rozkazów. Mieli dopilnować, by jedyne dziecko ich króla było bezpieczne, a przecież nic jej nie groziło. Nie kazano im uwięzić ją w pokoju, nie mogli więc trzymać jej tam siłą.
Mijała wielu ludzi, zarówno służbę, jak i strażników i słyszała strzępki ich rozmów. Starała się nie zwracać na nie zbyt wielkiej uwagi, wiedziała bowiem, że mogą nie mieć niczego wspólnego z prawdą. Wszystko, co usłyszała, sugerowało jednak, że jej ojcu coś się stało.
W końcu dotarła do jego komnat i przedarła się przez strażników, co jednak nie udało się jej służce. Bano się dotknąć księżniczki, gdyż w końcu nawet przypadkiem mogła stać się jej krzywda. Była bowiem zdeterminowana a wręcz zdesperowana, by dowiedzieć się, co się stało.
Gdy weszła do sypialni swego ojca, najpierw ujrzała jego lekarza, gdyż sylwetkę jej króla przysłaniał częściowo odsunięty baldachim. Znała dobrze nadwornego medyka, gdyż służył jej rodzinie od lat. Leczył jej matkę, odebrał jej poród i zajmował się nią od dziecka. A teraz wyraz jego twarzy przyprawił ją o dreszcze.
– Ojcze? – Zawołała cicho. – Co się stało? Tato? – Zawołała już głośniej.
Ktoś złapał ją za ramię. Spojrzała na niego i rozpoznała najwierniejszego sługę swego ojca. Zoran Olenkin spoglądał na nią smutno i z wyraźnym współczuciem. Czuła, że zna już prawdę, a jednak nie chciała dopuścić do siebie tej myśli.
– Chodź ze mną księżniczko. Proszę. Wyprowadzę cię stąd.
– Nie. – Odpowiedziała twardo. – Puść mnie. To rozkaz.
Mężczyzna zawahał się, jednak po chwili ustąpił. Wiedział, że czegokolwiek by nie zrobił, nie sprawi by prawda stała się dla jego księżniczki mniej bolesna. Nie uważał także, by był to odpowiedni mement, by zaczynać szamotaninę z przestraszoną i zrozpaczoną dziewczyną.
Valentina prędko dobiegła do ojcowskiego łoża i odsunęła materiał. Jej serce na chwilę zamarło. Miran Volkov wyglądał jak pogrążony w głębokim i spokojnym śnie. Był jednak niepokojąco blady i nieruchomy. Był to obraz, który niemal rozerwał jej serce, w końcu przywykła do tego, że na twarzy ojca widnieje uśmiech, a oczy błyszczą mu radośnie. Valentina weszła na łóżko i złapała go za ramię. Potrząsnęła nim lekko, ignorując posyłane w jej stronę pełne współczucia spojrzenia.
– Ojcze? Tato obudź się.
Położyła dłoń na jego policzku i zadrżała, gdy poczuła zimno jego skóry. Pierwsze łzy zaczęły spływać jej po policzkach, wciąż jednak wmawiała sobie, że nic nie jest przesądzone.
– Pomóżcie mojemu ojcu. – Jej cichy głos zadrżał i załamał się lekko. Po chwili jednak ogarnęła ją złość i desperacja. – Pomóżcie swojemu królowi!
Nie wiedziała, czego właściwie oczekuje. Był tu królewski lekarz, jednak nic nie robił. Dotarł na miejsce jako jeden z pierwszych i już wtedy nie mógł nic zrobić. Rycerze i strażnicy, którzy mieli go chronić, także byli bezsilni. Księżniczka przez chwilę przyglądała się pozbawionej życia twarzy ojca, błagając w duchu bogów i świętych, by otworzył oczy. W końcu jednak musiała dopuścić do siebie prawdę.
Z gardła młodej dziewczyny wyrwał się krzyk bólu i żalu. Opadła na pierś ojca i wtuliła się w niego mocno, jakby ktoś miał wyrwać jej go z objęć. Szlochała głośno, nie zważając na to, że patrzy na nią wiele oczu. Nikt jednak jej nie oceniał ani nie powstrzymywał. Każdy, kto słyszał rozpacz ukochanej przez lud księżniczki, sam nie był w stanie powstrzymać łez.
***
Bellatrix robiła to, co kazał jej ojciec. Czekała. Gdy w pałacu zabiły dzwony, przerywając jeden z ich treningów, kazał jej zaczekać na niego przed pałacem, a sam pobiegł do środka. Wydarzyło się to godzinę temu i od tego czasu wszystko ogarnął chaos. Nie wiedziała, czy straszne plotki, które słyszała, były prawdą. Już kilkakrotnie słyszała, jakoby król Miran miał umrzeć, jednak nie chciała w to wierzyć. Uwielbiała go jako władcę i jako osobę. Niejednokrotnie z nim rozmawiała, w końcu był najlepszym przyjacielem jej ojca. Była dumna z tego, że taki człowiek kieruje jej państwem. Choć był przede wszystkim jej władcą, niekiedy patrzyła na niego bardziej jak na członka rodziny. Nic nie zapowiadało takiej tragedii, więc wciąż łudziła się, że to tylko durne plotki. Dlatego cierpliwie czekała, aż jej ojciec przyjdzie po nią i powie jej prawdę.
W końcu dostrzegła, jak dowódca królewskiej twarzy wychodzi przez główne drzwi. On jej nie zauważył, a jako że nie miała już wiele cierpliwości podbiegła do niego. Gdy Zoran Olenkin w końcu dostrzegł córkę, nie uśmiechnął się do niej, jak miał w zwyczaju, co ją zaniepokoiło. Zamiast tego, gdy tylko się zbliżyła, przytulił ją krótko. Zazwyczaj nie okazywał takich uczuć w miejscu publicznym, a więc poczuła jeszcze większy niepokój.
– Ojcze co się stało? Słyszałam straszne rzeczy, ale to nie może być prawda.
– Posłuchaj mnie Bella. W tej chwili w pałacu jest niewiele osób, którym jestem w stanie zaufać. Dlatego musisz coś dla mnie zrobić.
W głosie mężczyzny brzmiała powaga. Bellatrix Olenkin wiedziała, że ojciec zwraca się do niej z czymś bardzo dla niego ważnym i nie zamierzała go zawieść.
– Oczywiście. Co tylko każesz. Jednak powiedz mi, proszę, co się dzieje.
– Miran nie żyje. – Wypowiedział te słowa szybko i bez wahania. Jakby chciał jak najszybciej wyrzucić z siebie tę smutną prawdę.
– Nasz król... To niemożliwe. – Przez głowę dziewczyny przepłynęło wiele myśli. – Czy ktoś... Ktoś zaatakował króla? W pałacu?
– Nie. Król zmarł w swoim łóżku. W nocy. Prawdopodobnie we śnie.
– Przecież... Przecież król nie chorował. Czy ktoś go otruł? – Młoda Olenkin natychmiast próbowała znaleźć jakieś wytłumaczenie tej sytuacji.
– W tej chwili nikt nie jest pewien. Nadworny lekarz nie dostrzegł żadnych obrażeń ani znaków sugerujących użycia trucizny. Wszystko wskazuje na to, że król zginął z przyczyn naturalnych, jednak jeszcze niczego nie można wykluczyć.
Po chwili w jej głowie pojawił się strach. Jeśli król zostałby otruty, raczej nie byłby jedynym celem.
– Księżniczka... Co z księżniczką?
– Jest w głównym salonie. Ze swoją służką. Pod strażą.
– A więc jest bezpieczna. – Bellatrix poczuła wyraźną ulgę. Po chwili jednak znów przygniótł ją smutek. – Jednak czy... Jak ona... Niech święci ją mają w opiece. Taka strata... Biedna Valentina.
– Wątpię, by cokolwiek jej groziło, jednak wolę się upewnić. Bello zaprowadzę cię do księżniczki. Przypilnujesz jej. Chcę, by był przy niej ktoś, komu ufam. Może i nic nie wskazuje na zabójstwo, jednak w tej chwili, jest jedynym dziedzicem po zmarłym królu, a więc wolę być pewnym. Ponadto prawdopodobnie będzie lepiej, jeśli księżniczce będzie teraz towarzyszyć inna kobieta.
– Rozumiem. Zaopiekuję się nią. A ty ojcze?
– Rozmawiałem z Miranem wczoraj. Czuł się dobrze. Nie jestem w stanie uwierzyć, że mój przyjaciel tak po prostu odszedł. Muszę upewnić się, że prawda wyjdzie na jaw. Nieważne, jaka by nie była.
– A więc myślisz, że król został otruty?
– Nie mogę rzucać takimi oskarżeniami bez dowodów. Jednak w tej chwili nie wykluczam takiej możliwości. Dlatego muszę się spieszyć. Chodź za mną.
Nikt nie zatrzymał ich, gdy przemierzali korytarze pałacu. Zoran Olenkin był jednym z najbliższych królowi ludzi i gdy władcy zabrakło, to on kierował strażą. W tej chwili w pałacu nie przebywało zbyt wiele wyższych rangą osób, a więc wszystko spadło na jego barki.
– Ojcze? – Dziewczyna przerwała ciężką ciszę.
– Tak Bello?
– Chciałam tylko powiedzieć, że współczuję ci straty. Wiem, jak blisko byliście.
– Wielu ludzi opłakuje i będzie opłakiwać naszego dobrego króla. Miał wielu przyjaciół. Wielu go kochało. W tej chwili nie ja potrzebuję twojego współczucia.
Zatrzymali się pod ozdobnymi drzwiami prowadzącymi do pokoju dziennego. Pomieszczenie to zazwyczaj służyło do przyjmowania gości. Był to dość przestronny, ale jednocześnie przytulny salon, na którego tarasie król zwykł jeść podwieczorki ze swoją córką. W tej chwili drzwi były zamknięte i strzeżone przez jednego mężczyznę. Strażnik skinął z szacunkiem głową na powitanie swojego dowódcy, na co Zoran odpowiedział podobnym gestem.
– Moja córka będzie towarzyszyć księżniczce i wesprze ją w żałobie.
Nie dodał nic więcej. Otworzył drzwi i od razu zwrócił się do drugiego strażnika, który stał przy drzwiach od wewnątrz.
– Księżniczka potrzebuje nieco prywatności. Ustaw się na zewnątrz.
Drugi ze strażników posłusznie wyszedł, wówczas Zoran wpuścił do środka swoją córkę. Poklepał ją po ramieniu, by dodać jej nieco otuchy, po czym zamknął drzwi, zostawiając ją samą. W pomieszczeniu panowała ciężka cisza. Choć przez ogromne okna do środka wpadało mnóstwo słońca, wydawało się, że jest tu dość chłodno.
Księżniczka Valentina siedziała na bladoniebieskiej sofie okryta cienkim szlafrokiem w kolorze indygo, wyszywanym w kolorowe kwiaty. Jej służka siedziała na fotelu obok wyraźnie roztrzęsiona i zagubiona. Młoda Olenkin odetchnęła głęboko i opanowała wszystkie kłębiące się w niej emocje. Wiedziała, że musi zachować spokój. Księżniczka potrzebowała wsparcia.
– Wasza wysokość. To ja, Bellatrix. Mój ojciec poprosił mnie, bym zadbała o twoje bezpieczeństwo.
Nie doczekała się odpowiedzi. Nie czekała też na nią. Podeszła bliżej, po czym przysiadła na sofie obok swojej księżniczki. Valentina Volkov spoglądała pustym wzrokiem na niewielki stolik ustawiony naprzeciw. Jej oczy były wyraźnie zaczerwienione od płaczu a policzki wciąż wilgotne od łez. Nerwowo skubała skórki przy paznokciach i co nie uszło uwadze Bellatrix, w kilku miejscach zraniła się do krwi.
– Jak ci na imię? – Olenkin zwróciła się do służki.
– J-ja? – Zapytała zaskoczona tym, że nagle uwaga skupiła się na niej. – Jestem Jara.
– Jaro, udaj się proszę do kuchni i każ przygotować księżniczce coś na uspokojenie. Jeśli uda ci się znaleźć nadwornego lekarza, poproś go o to.
– Dobrze panno Olenkin.
Dziewczyna pokłoniła się swojej księżniczce i wyszła w pośpiechu. Valentina odprowadziła służkę wzrokiem, nadal jednak nie wykrzesała z siebie nawet odrobiny życia. Sytuacja ta wydawała się Bellatrix absurdalna. Dzień był ciepły i słoneczny. Pokój dzienny był przepełniony jasnymi, pastelowymi kolorami i unosił się w nim przyjemny zapach kwiatów, które prawdopodobnie wczoraj wstawiono do ustawionych w pomieszczeniu wazonów. Wszystko to wydawało się w obliczu tej tragedii nie na miejscu. Cisza przeciągała się, aż nagle rozległ się cichy głos księżniczki.
– Nikt nie chce mi powiedzieć, co się stało. Trzymają mnie tu. A powinnam być u boku mojego ojca.
– Nie potrafię sobie wyobrazić jak to dla ciebie trudne księżniczko. Wszyscy są teraz zagubieni. Straciliśmy króla i nie chcemy stracić też ciebie. Stąd te środki ostrożności.
– Wiem to. Zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej... To nieludzkie. Zamykać mnie tu praktycznie samą.
Bellatrix nie mogła nie przyznać jej racji. Sama nie wiedziała, jakby się zachowała w takiej sytuacji. W końcu była ze swoim ojcem bardzo blisko tak jak byli król i jego córka.
– Bardzo mi przykro, że tak cię potraktowano księżniczko. Wiem, że wolałabyś, by był tu z tobą ktoś inny, ale mam nadzieję, że moja obecność przyniesie ci choć odrobinę ulgi.
– Cieszę się, że tu jesteś. – Dziewczyna nerwowo włożyła pasmo włosów za ucho. – Jara stara się być mi oparciem, ale wiem, że jest przestraszona. Ty nie jesteś. Jesteś bardzo spokojna. To pomaga.
– W głębi serca czuję bardzo wiele.
– Nie wątpię. W końcu to wszystko... – Młoda kobieta nie widziała, jakich słów może użyć, by opisać tę sytuację. – To wszystko jest takie... Nieprawdopodobne. Czy ktokolwiek wie, co przydarzyło się mojemu ojcu?
– W tej chwili nie księżniczko.
– Przecież wczoraj czuł się dobrze. Ostatnimi czasy był nieco zmęczony, jednak to przez nadmiar pracy. Nie chorował. Był jeszcze młodym i silnym mężczyzną. Jak mógł tak po prostu... – Głos księżniczki załamał się nagle, nie zdołała więc wypowiedzieć ostatniego słowa.
– To straszna tragedia. – Bellatrix nie wiedziała, co może powiedzieć, czuła jednak, że nie może zostawić księżniczki samej ze swoimi myślami.
– Nikt nie zrobiłby mu krzywdy. Prawda?
– Wszyscy kochali twojego ojca. Nie wierzę, by ktokolwiek był w stanie podnieść na niego rękę.
– Nic nie rozumiem... To jakiś straszny sen. To nie może się dziać naprawdę.
Drzwi otworzyły się nagle i do pomieszczenia weszła Jara z tacą i zestawem do herbaty. Postawiła go na stoliku i nalała do filiżanki nieco aromatycznego naparu.
– To herbata owocowa. Twoja ulubiona księżniczko. Doktor dodał do niej jakichś kropel na uspokojenie. Powiedział, że są gorzkie, więc dodałam też odrobinę więcej miodu niż zwykle. I przyniosłam ciasteczka, bo... Bo może powinnaś coś zjeść.
– Dziękuję Jaro. Jesteś kochana. – Słowa księżniczki były beznamiętne, ale szczere.
Służka napełniła zdobioną w kwiaty filiżankę i postawiła przed swoją księżniczką. Valentina wyciągnęła dłoń w stronę napoju, jednak powstrzymał ją głos Bellatrix.
– Poczekaj księżniczko. Pozwól, że ja pierwsza spróbuję. Czy mogę?
– Cóż... proszę. – Dziewczyna była zdezorientowana, ale ufała towarzyszce.
Bellatrix powąchała zawartość filiżanki, po czym upiła nieco. Herbata była słodka, wyraźnie malinowa, jednak wyczuwalny był w niej gorzkawy posmak ziół. Jara dolała do niej nieco zimnej wody, by można było ją od razu wypić. Młoda Olenkin namyśliła się nieco, po chwili dochodząc do wniosku, że były to znajome jej smaki. Nie wyczuła nic niepokojącego. Odstawiła filiżankę na spodek, po czym przysunęła bliżej księżniczki.
– Bardzo smaczna. Na zdrowie księżniczko.
– Jeśli chcesz, Jara może przynieść resztę zastawy i napijesz się ze mną.
– Dziękuję, ale nie trzeba. Chciałam tylko upewnić się, że ci nie zaszkodzi.
– Czy... – Na twarzy Valentiny pojawił się wyraz zrozumienia, a następnie zaniepokojenia. – Nikt nie chce mnie otruć. Zapewniam cię.
– Oczywiście. Nie wyobrażam sobie, by ktokolwiek miałby chcieć cię otruć księżniczko. Niemniej nie zaszkodzi, jeśli spróbuję pierwsza.
– Nie możesz robić takich rzeczy. A co jeśli jednak była tam trucizna? Wtedy tobie by się coś stało.
– Ojciec powierzył mi zadanie chronienia cię, bo nie wiemy, czy to, co się wydarzyło, jest wynikiem nieszczęścia, czy jakichś niecnych działań. Dopóki nie upewnimy się, że nie jesteś w niebezpieczeństwie, będę względem ciebie nieco nadopiekuńcza.
– Mimo wszystko nie powinnaś była tak ryzykować.
– Nie martw się księżniczko. Byłam pewna, że nie jest zatruta. Jara ją przygotowała. Ufasz jej, a więc ja też jej ufam. – Bellatrix posłała służce przyjazny uśmiech, na który ta odpowiedziała podobnym. – A lekarstwo dodał nadworny medyk, który był bliskim przyjacielem twojego pana ojca. To była tylko formalność. Czuję się pewniej, wiedząc, że należycie wykonuję swoje obowiązki.
– Jesteś dobrą osobą Bellatrix. Jesteś taka jak twój ojciec. Tak wiele zawdzięczam twojej rodzinie. Mój ojciec traktował twojego jak brata. Cieszę się, że tata miał tak oddanego przyjaciela. Że miał na kogo liczyć.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku księżniczki. Dyskretnie otarła ją, po czym napiła się herbaty. Bellatrix po chwili uświadomiła sobie, że w tym, co powiedziała, kryje się coś jeszcze. Coś, co nie zostało wypowiedziane na głos. Mianowicie to, że księżniczka nie miała kogoś takiego. Była zupełnie sama. Tkwiła w tym wielkim pokoju, ze służką, z którą była blisko, lecz nie na tyle, by czuć w niej oparcie po tak wielkiej stracie. Ona sama chciałaby móc być wsparciem dla swojej zranionej królewny, jednak ona też nie była dla niej przyjaciółką. Świadomie dystansowała się od niej, a teraz tego żałowała, chciała bowiem móc zrobić coś więcej, niż wypowiedzieć kilka pustych słów pocieszenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top