warta

[A/N] Nie mam pojęcia, co to jest. Połowa była pisana pod wpływem gorączki, a druga połowa pod wpływem stanu gorączkowego. Nie sprawdzałem tego, plus też był drobny problem z formatowaniem więc jakby się dziwnie akapity zlewały to zwrócenie na to uwagi by bardzo pomogło dziękiiii.
Praktycznie wszystko bazowane jest na moich własnych doświadczeniach harcerskich więc jakby. Jeżeli coś nie ma sensu to prawdopodobnie wina tego że moja drużyna była zjebana a nie dlatego że się nie znam bo uwierzcie mi wiele bym dał żeby się nie znać na harcerstwie. O mój boże. Anyway. Miłego czytania.

Namioty były rozstawione na polu na planie teoretycznego prostokąta. Teoretycznego, ponieważ były ustawione nieco krzywo, przez co tworzyły raczej kształt trapezu niż ten przewidziany, równy. To było frustrujące, jak trudno było ustawić namioty równo? Gdyby to zależało od niego, wszystko byłoby dobrze i zgodnie z planem, a nie tak na odwal się. Oświetlenie zresztą też było dziwnie ustawione, nie oświetlało prawie w ogóle bramy do obozu (brzmiało to bardzo dumnie - tak naprawdę były to trzy kawały drewna ułożone na kształt ogrodzenia, nie były nawet jakoś dobrze zabezpieczone), zamiast tego światło padało praktycznie prosto do namiotów, przez co osoby śpiące bliżej wejść miały prycze oświetlone przez całą noc - wiedział coś o tym. Pewnie nie powinien narzekać, i tak dobrze, że w tym roku pomyśleli o światłach w nocy, ale jeżeli coś się robiło, to powinno robić się dobrze i z sensem!

Takie krytyczne myśli formowały się w głowie Juliusza, który siedział na ławce przy bramie i czujnym okiem obserwował namioty. Lubił pełnić warty o późnych godzinach, nawet jeżeli w wyznaczonej parze był jedynie teoretycznie. Teoretycznie, ponieważ Adam, który powinien z nim czuwać, przysypiał na jego ramieniu.

Nie budził go, nie chciał. Przepracował się chłopak, czego robić zdecydowanie nie powinien, zwłaszcza, że planował przed końcem obozu jeszcze zdobyć Trzy Pióra, co nie wydawało się Juliuszowi najlepszym pomysłem. Przecież i tak był wykończony, jeszcze tylko głodzenia się mu brakowało. Westchnął cicho i z trudem powstrzymał się, żeby nie zacząć gładzić twarzy Adama. Wyglądał spokojnie, miał lekko uchylone usta i zaróżowione policzki. Obrazek był to naprawdę piękny, aż przyprawiał człowieka o znajomy, przyjemny ucisk w brzuchu… Nie, nie, spokojnie. Żadnych ucisków. Całowali się raz, tylko raz, na biwaku, kiedy stali w punkcie zadaniowym w środku lasu - było zimno i nudno, więc trzeba było się czymś zająć. Żadnych dodatkowych uczuć, po prostu dobre wykorzystanie dostępnych środków. Po harcersku.

Juliusz spojrzał na zegarek i westchnął ciężko, po czym lekko szturchnął towarzysza w bok. Ten uchylił zaspane powieki, nie za bardzo orientując się chyba, gdzie jest.

— Mmm? – przetarł oczy i mocniej zawinął się w koc, którym był opatulony.

— Wstawaj, piękny – wyszeptał Juliusz. – Zaraz sobie jeszcze pośpisz.

— Zasnąłem? – Adam mruknął. – Czemu mnie od razu nie obudziłeś? – zimne powietrze musiało dotrzeć do jego mózgu.

— Bo lepiej, żebyś sobie pospał jak człowiek.

— Nie mogę spać na warcie.

— Nie powinieneś w takim razie dzisiaj jej brać w takim razie, widziałeś, że będziesz miał zawalony dzień i się zmęczysz. Już, nie krzyw się tak, zaraz będziemy się zmieniać, to pośpisz.

— Matko, przespałem całą wartę..? – Adam jęknął i złapał się za głowę. – Przecież jeśli się ktoś dowie…

— Tak, tak, popatrz, jak wszyscy nas doglądają, czy na pewno nie śpisz – Juliusz zaśmiał się, ale sprowokowany widokiem smutnej miny na twarzy towarzysza sprzedał mu lekkiego kuksańca w bok. – Ej, Adaś, naprawdę nic się nie stało. Cały czas pilnowałem wszystkiego, nikt się nie prześlizgnął. A jak coś, to wezmę na siebie.

— Przestań, przecież to ja… – przerwał, próbując ukryć nagłe ziewnięcie. – …matko.

— Komu się nie zdarzyło, ten niech pierwszy rzuci kamieniem.

— Jestem waszym drużynowym, powinienem dawać przykład, a nie zasypiać na warcie.

— Nasi przecież śpią, nie możesz dawać złego przykładu osobom, które śpią – Juliusz spojrzał w górę, lekko zirytowany. – Więc raczej jesteś chwilowo jedynie moim drużynowym. Zresztą, bardzo mi to odpowiada.

Adam spojrzał na niego ze zdziwioną miną, po czym uśmiechnął się w ten swój dziwny, charakterystyczny sposób. Przymrużał wtedy oczy i rozciągał usta, lekko pokazując zęby - wyglądało to, jakby był jednocześnie rozbawiony i dumny z siebie. Juliusz zmarszczył brwi, nie rozumiejąc zbytnio, co było powodem jego reakcji. Szukał przez moment odpowiedzi w twarzy towarzysza, nagle jednak wstrzymał oddech i otworzył szerzej oczy. Jego policzki stały się gorące. Cholera, to dziwnie zabrzmiało.

— Znaczy, chodziło mi o to, że oni mnie denerwują i ty- i- i- znaczy, nie, że nie lubię  spędzać z tobą sam na s- tylko z nimi jest- ale- – z każdym słowem wykopywał sobie głębszy grób. Słysząc cichy śmiech Adama zasłonił twarz dłońmi, dość bezskutecznie chowając swoje zakłopotanie.

— Mi też to bardzo odpowiada – zniżony głos doszedł do jego ucha, wysyłając przyjemne dreszcze po jego kręgosłupie. Rozsunął palce, spoglądając na przekrzywioną twarz kolegi… Może przyjaciela? Może… Nie pozwolił, żeby trzecie skojarzenie zaszło dalej, niż wątły cień myśli w jego głowie. To było raz, tylko raz, obiecali sobie, że już nigdy nie będą o tym mówić.

Juliusz powoli wyprostował się, cały czas patrząc na Adama, skanując jego twarz, jego sylwetkę. Wyglądał teraz nawet ładniej, niż w mundurze - w grubej bluzie, dżinsach, z zarumienionymi policzkami i lekko rozczochranymi przez drzemkę włosami z pewnością każdego doprowadziłby do szybszego bicia serca. Przynajmniej tak sobie tłumaczył to, co działo się aktualnie w jego wnętrznościach.

— Za ile jest zmiana warty? – niewinne pytanie Adama na moment zawisło w powietrzu na moment.

— Za jakieś… Dziesięć minut – Juliusz odpowiedział powoli, z lekkim wahaniem w głosie. Dobrze, że zmienili temat, ale coś w tym było… Podejrzanego.

— Bardzo dobrze – zniżony głos znów wywołał te same dreszcze. Och… – Julek?

— Ta-ak? – zachłysnął się powietrzem, kiedy spojrzał na twarz Adama, nagle dziwnie zbliżoną do jego własnej. Czuł jego ciepły oddech na twarzy, a jego lodowaty wzrok zostawiał po sobie głębokie, pieczące ślady na jego policzkach, powiekach, nosie, ustach… Och..!

— Mogę? – głos Adama był praktycznie niesłyszalny, ale pomimo tego wibrował w uszach, w mózgu Juliusza, siejąc spustoszenie. Nie odpowiedział, jedynie pokiwał głową i wstrzymał oddech, czekając na szybką śmierć. Słyszał, czuł tłuczące się w jego klatce piersiowej serce.

I stało się najgorsze. Bądź też najlepsze, nie był do końca pewien. Wiedział tylko jedno - usta Adama już zawsze powinny być na jego ustach. Nie potrzebował już niczego, żadnego picia, jedzenia, snu, po prostu miliona takich samych miękkich pocałunków każdego dnia. Przymknął oczy, westchnął, uchylił wargi. Poczuł ciepłe, parzące dłonie na swojej talii, na swoich plecach, w swoich włosach. Własne drżące palce poprowadził na policzki chłopaka, nie chcąc pozwolić mu na odsunięcie się. Pocałunek trwał parę sekund, albo minut, może nawet godzin, to było nieistotne, i tak był zbyt krótki.

Oderwali się od siebie, milczeli, próbując złapać oddech. Nie patrzyli na siebie, chyba obaj bali się, że drugi znów będzie chciał zapomnieć, zignorować to, co się wydarzyło.

— To było… Przyjemne – Adam rzucił.

— Bardzo – Juliusz pokiwał głową.

Znów zapadła pełna dyskomfortu cisza. Nie mieli dużo czasu, nie powinni milczeć!

— Adam, nie chcę, żebyśmy to znowu…

— Ja też.

— To dobrze. Chciałbyś spróbować..?

— Tak.

— Mówimy naszym?

— Jeszcze nie. Chyba, że bardzo chciałbyś im…

— Nie.

To było proste. Aż zadziwiająco proste. Juliusz nie spodziewał się, że z obozu przywiezie nie tylko garść ładnych kamieni i sporo zadrapań na łydkach (pamiątkach po wejściu w krzak jeżyn w krótkich spodenkach), ale też chłopaka. Jego mama pewnie się ucieszy, że to Adam - lubiła go, to dobrze.

Nagle z namiotu drużyny wyłoniła się idąca pewnym krokiem Ksawera.

— Zmieniamy was – z niedbałym salutem rzuciła, kiedy doszła do nich.

My? – rozbawiony Juliusz wstał i podał jej koc.

— Fryderyka powinna zaraz dojść, przebiera się. Jeżeli nie dojdzie, to jej kłaki powyrywam, nie będę jedyną siedzącą w zimnie o trzeciej nad ranem – odpowiedziała dziwnie spokojnie jak na treść wypowiedzi.

— Powodzenia, nie zaśnijcie – Adam podniósł się, dopiero teraz czując nagły napływ zmęczenia. Dziewczyna wywróciła oczami, ale uśmiechnęła się.

— Już, lećcie, wyśpijcie się – machnęła ręką i przysiadła na ławeczce.

Pożegnali się i powoli zaczęli iść w stronę ich namiotu. W głowie Juliusza jednak cały czas coś się przestawiało.

— Ej, czyli jesteśmy razem razem? – wyszeptał.

— Tak mi się wydaje.

— To… Fajnie. Naprawdę fajnie.

— Cieszę się.

Dochodzili już do wejścia, kiedy Juliusz nagle się zatrzymał, czerwieniejąc na twarzy.

— Mogę spać z tobą? Na moją pryczę centralnie pada światło i nie mogę przez to spać. I tak chciałem cię prosić o zamianę, ale teraz jest trochę inaczej, więc… Jak chcesz, to mogę wstać trochę wcześniej i wrócić do siebie, żeby reszta nie widziała.

— Spoko – Adam wzruszył ramionami i odsunął płachtę, żeby wejść do namiotu. – Zgodziłbym się nawet i bez naszych dzisiejszych ustaleń, trzeba było wcześniej poprosić. I nie musisz wracać, niezbyt mnie obchodzi, co oni sobie pomyślą. Po akcji ze spódnicą z zeszłej jesieni chyba już nic ich nie zdziwi.

Juliusz uśmiechnięty pokiwał głową i wszedł do środka, mijając wybiegającą w pośpiechu Fryderykę.

Potruchtała mało entuzjastycznie w stronę Ksawery, po czym przysiadła obok niej na ławce.

— Już myślałam, że nie przyjdziesz – dziewczyna zaśmiała się.

— Nie no, jakoś się wyczołgałam – zachichotała. – Chyba dobra warta była, bo Julek cały w skowronkach wracał. Adam zresztą też.

— Och tak, dobra warta – Ksawera uniosła brwi sugestywnie. – Z parę minut przed końcem tak się zaczęli kleić do siebie, że nie dziwne, że są zadowoleni.

— Ojej, kto by się spodziewał. Szok i niedowierzanie.

— Prawda? O, a Adam w ogóle chyba spał, widziałam, jak się zaczynałam szykować.

— Nie mów, serio? – Fryderyka wyprostowała się i zmarszczyła brwi, niedowierzając do końca w to, co słyszy. – On? Spać na warcie? Musiało ci się przewidzieć.

— Gdzie przewidzieć, mówię ci, na własne oczy widziałam!

— O takie rzeczy go oskarżać… Wstydu nie masz kobieto.

Całuj, całuj druhu, miły
Całuj, całuj, póki czas
Bo gdy przyjdzie czas rozstania
To już nas nie będzie tam

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top