bad idea
Ksawera Deybel/Julek Słowacki waitress au to dokładnie to czego potrzbowaliscie ja wiem. No beta we die like men
No reason to throw it away when there's love to be had
Hold me tight as I tell myself that you might make sense
And make good what has been just so bad
Let's see this through
It's a pretty good bad idea
Me and you
“Bad Idea”, Waitress the Musical
⁂
— To ważny telefon – Ksawera rzuciła szybko, widząc, że Adam przymierza się do wyrzucenia jej z kuchni. Schowała się w najdalszym kącie i drżącymi dłońmi wybrała numer. – Halo? Dzień dobry, czy jest doktor Słowacki? Ksawera Deybel, jestem pacjentką.
Zamilkła na moment, zawieszając się, oczekując.
— Dzień dobry, doktorze, Ksawera Deybel z tej strony… Nie, nie, to nic takiego, mówił pan, żeby dzwonić, jakbym miała jakieś pytania lub wątpliwości. Krwawię trochę dzisiaj i… Nie, nie, bardzo mało, tylko plamienie.
Chwila ciszy, podczas której do kuchni wparowała Fryderyka, obojętnie mijając łypiącego na nią Adama. Podeszła do Ksawery i objęła jej ramiona, opierając swoją głowę o głowę przyjaciółki, przysłuchując się rozmowie.
— Przyjść? W porządku. Jutro? Jest pan o siódmej? Bardzo dobrze, nie spóźnię się do pracy w takim razie. Dziękuję. Do zobaczenia.
Rozłączyła się, a Fryderyka wypuściła ją z objęcia.
— Z kim się widzisz jutro o siódmej? – uniosła brwi i uśmiechnęła się.
— Nie powiem ci, bo ty mi swoich sekretów nie mówisz.
— Ach, więc to sekret?
— Nie, idę jutro do lekarza, to jest moja wielka tajemnica. Jaka jest twoja?
— Nie mogę ci powiedzieć. Jeszcze! – Fryderyka zachichotała, po czym skierowała się ku wyjściu na salę. Pech jednak chciał, że wpadła na krzątającego się Adama, który syknął na nią, a ona odepchnęła go prawie tak, jakby był zapchlonym psem.
— Hej! – krzyknął za nią oburzony, ale nie odwróciła się, tylko dumnym krokiem poszła w stronę jeszcze nieobsłużonego stolika. Adam zaczął mamrotać coś pod nosem, po czym odwrócił się w stronę Ksawery. – Nie masz przypadkiem klientów?
— Czy ty nie możesz chociaż raz powiedzieć czegoś miłego? – westchnęła, przechodząc obok. – Na przykład, “jak tam u ciebie, Ksawera?” Albo “Miło mi cię widzieć, Ksawera!” Albo “Cieszę się, że większość dochodów tego miejsca zawdzięczamy twoim ciastom, Ksawera.” Jedyne, co mówisz, to “nie masz przypadkiem klientów?” i “wynosić mi się z kuchni” i “wracaj do pracy”.
Spojrzał na nią z mieszanką politowania i irytacji.
— Nie masz przypadkiem klientów? Wynosić mi się z kuchni. Wracaj do pracy – wyrecytował, na co wywróciła oczami tak mocno, jak tylko potrafiła i wyszła na salę.
⁂
K
sawera wysiadła z autobusu i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę poradni ginekologiczno-położniczej, cały czas nerwowo podszarpując odstającą skórkę na kciuku lewej ręki.
Nie powinno jej tu być. Nie powinna w ogóle mieć tego czegoś w sobie.
Zacisnęła palce na uchwycie małej, papierowej torby i skręciła, chwilę później stojąc już pod drzwiami poradni. Już unosiła dłoń, żeby zadzwonić (uroki prywatnych lekarzy), ale drzwi otworzone zostały i bez tego.
Stał w nich doktor Słowacki, widocznie lekko zaaferowany sytuacją.
— Dzień dobry, pani Ksawero – przywitał się praktycznie niezauważalnie drżącym głosem.
— Dzień dobry – kiwnęła głową, starając się zamaskować swoje zdziwienie. Wyciągnęła w jego stronę torbę papierową i potrząsnęła nią delikatnie. – Przyniosłam panu trochę ciasta. Brzoskwiniowe.
— Och – nigdy w życiu nie widziała, żeby ktoś uśmiechnął się z takim rozmarzeniem na widok ciasta. – Dziękuję.
— Proszę – mruknęła i spojrzała mu za ramię, na pustą poczekalnię. – Nikogo nie ma?
— Słucham? A, tak – podrapał się nerwowo po karku. – Nie ma jeszcze, przyszedłem trochę wcześniej, żeby panią przyjąć. Dlatego otworzyłem pani drzwi.
— Och. Rozumiem – nie rozumiała. Nie rozumiała po co przyszedł wcześniej dla niej.
Chwilę później siedziała już w gabinecie na stole normalnie przeznaczonym do robienia USG i mimowolnie pomachiwała nogami w powietrzu, czekając, aż lekarz wróci. Rozejrzała się wokoło, jej wzrok padł na plakat informujący o kolejnych etapach rozwoju płodu. Skrzywiła się i zacisnęła zęby.
Słowacki wszedł do gabinetu i spojrzał na nią w dziwnie ciepły sposób, jakby cieszył się, że tam była.
— Mówiła pani, że krwawienie było bardzo delikatne? – zapytał od razu.
— Tak.
— Dzisiaj też było obecne?
— Nie, widziałam je na razie tylko wczoraj.
— Dobrze – pokiwał głową i przez chwilę zawiesił wzrok na jej twarzy - widocznie czegoś w niej szukał, ale nie miała pojęcia czego. – W takim razie to wszystko.
— Słucham? Nie będzie mnie pan badał? – zmarszczyła nos. Coś jej tu nie grało.
— Nie trzeba – pokręcił głową, po czym usiadł za stojącym w głębi gabinetu biurkiem. – Niech pani sobie tutaj siądzie – wskazał na krzesło naprzeciw niego.
Ksawera westchnęła pod nosem, zeskoczyła ze stołu, przy okazji zostawiając na nim torebkę i usiadła przy biurku. Doktor Słowacki był właśnie w połowie dyskretnego jedzenia części ciasta, które mu przyniosła. Poczuła rosnącą irytację tym człowiekiem.
— O mój Boże – wymamrotał tonem tak błogim, jakby w jego ustach była przynajmniej ambrozja. Mimo wszystko przyjemnie było widzieć, że ktoś naprawdę lubi to, co stworzyła.
— Więc? – zapytała, mrużąc lekko powieki. – Czy wszystko jest okej? Coś się ze mną dzieje?
— Nie! Nie, nie, nic się nie dzieje – zaczął kręcić głową, jakby odganiał od siebie myśl, że w ogóle coś złego mogłoby się dziać. – Lekkie plamienie jest zupełnie normalnym objawem podczas wczesnej ciąży. Bała się pani poronienia?
— Niezbyt – odchyliła się na krześle, po czym zmarszczyła brwi. Zaraz. – To wszystko? To wszystko co ma pan do powiedzenia?
— Tak – kiwnął głową, po czym widocznie zbladł. – Nie.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy, studiując nawzajem swoje twarze. Ksawera widziała, jak jego wzrok skacze pomiędzy jej oczami, a jej ustami - ona skupiała się raczej na okruszku jej ciasta, który utknął mu na wąsie. Sprowokowało to bardzo, bardzo dziwną myśl, którą od razu odgoniła.
— Więc? – syknęła.
— Ja… nic. Może pani już iść, zobaczymy się na zaplanowanym spotkaniu za tydzień. Proszę zadzwonić, jakby miała pani jakieś…
— …pytania lub wątpliwości.
— Dokładnie.
Wstała powoli, nie zrywając kontaktu wzrokowego, co widocznie go speszyło. Już, już miała iść, ale zacisnęła dłoń na oparciu krzesła.
— Dlaczego kazał mi pan przyjechać, jeżeli lekkie plamienie to zupełnie normalny objaw? Musiałam wstać wcześniej, iść na przystanek i z przystanku… tylko po to, żeby dowiedzieć się, że lekkie plamienie jest normalne?! – nie zauważyła, kiedy podniosła głos.
— Nie… nie mam na to odpowiedzi – przyznał i przeczesał nerwowo włosy palcami.
— Panie doktorze, o której normalnie otwiera się ta poradnia?
— O dziewiątej – wymamrotał i wbił wzrok w biurko, czerwieniąc się.
— O dziewiątej, świetnie! Przyszedł pan dwie godziny przed czasem, żeby powiedzieć mi, że plamienie jest normalnym symptomem?!
— Na to wygląda – prawie bezgłośnie odpowiedział.
— Do widzenia, panie Słowacki – warknęła.
— Do widzenia, pani Ksawero.
— Jest pan dziwny – nie chciała kończyć, cała frustracja i złość ostatnich tygodni nagle zaczęły się z niej wylewać - nie jej wina, że to akurat on był pod ręką, kiedy to się stało. – Nie wiem, czy chcę być nadal pana pacjentką. Sprawia pan, że czuję się niekomfortowo.
— Przepraszam, bardzo przepraszam, cokolwiek robię, to przestanę, w pani stanie nie powinno się czuć niekomfortowo – zaczął się jąkać, spojrzał na nią, ale znów spuścił wzrok. Chryste, nigdy nie myślała, że jest w stanie kogoś aż tak… przestraszyć? Zawstydzić? Och, nie ważne!
— Znowu pan to robi!
— Ale co robię? – jęknął, naprawdę zdziwiony.
— Nie wiem, to… Milutkie gadanie i te wielkie oczy, które pan robi. Pan po prostu… Och, nie ważne!
Obróciła się na pięcie i szybkim krokiem wyszła z gabinetu, chcąc jak najszybciej odejść od tego dziwnego, denerwującego i przy tym niezwykle uroczego człowieka, którego nie rozumiała i zrozumieć nie potrafiła, nie, nie chciała! Nie chciała też rozumieć dlaczego od ich spotkania na przystanku dwa tygodnie temu tylko czekała na pretekst, żeby do niego zadzwonić, usłyszeć jego głos, a najlepiej przyjechać do poradni, zobaczyć go. Przecież dobrze wiedziała, że krwawienie to normalny symptom.
Zatrzymała się praktycznie zaraz po wyjściu z gabinetu. Cholera, jej torebka! Wróciła się do gabinetu, drzwi otworzyła z impetem i weszła do środka. Słowacki już trzymał jej torebkę, prawdopodobnie chciał za nią wyjść, krzyknąć, że ją zostawiła, ale Ksawera była szybsza. Podeszła do niego wściekła, wyrwała torebkę z jego dłoni i…
O, Chryste.
Nie znała siebie od tej strony, nie znała siebie jako spontanicznej i zdradliwej kobiety, a jednak. Zarzuciła ramiona na jego szyję, stanęła na palcach, przycisnęła usta do jego ust. Przez chwilę stał zaskoczony, jednak szybko rozpłynął się, miękko wpadając w pocałunek. Przyciągnął ją bliżej siebie, a ona jego. Świat jakby wirował, wszystko zeszło na dalszy plan, nie liczyło się nic, co nie było w tym gabinecie. Ksawerze z głowy zniknął mąż, zniknęła praca, zniknęła ciąża, był tylko on, on, on.
Odsunęła się od niego tak szybko i niespodziewanie, jak się przysunęła. Jego dłonie na moment zostały w powietrzu tam, gdzie była jej talia.
Przez chwilę patrzyła na jego twarz wystraszona, szukając w niej… Złości? Potępienia za to, co zrobiła? Zamiast tego widziała jednak tęsknotę, widziała błaganie o więcej. Rozumiała to jak nikt inny, ale nie chciała, nie mogła sobie na to pozwolić.
Znów zrobiła pół piruetu i zaczęła wychodzić z gabinetu, już nigdy nie chciała tu wracać.
— Nie, nie, nie, czekaj! – usłyszała za plecami i jak zaklęta zatrzymała się, nie chcąc robić żadnego kolejnego ruchu. Powoli odwróciła się w miejscu, niepewnie patrząc na Słowackiego, który bezradnie stał na środku pomieszczenia, patrząc na nią z mieszanką smutku i czegoś, czego nie widziała chyba od kiedy wzięła ślub.
— Więc? Czego pan chce? – jej głos był o wiele mniej pewny, niż planowała. Brzmiała, jakby miała się zaraz rozpłakać - nie było to tak dalekie od prawdy.
— Chcę się z panią… Z tobą jeszcze raz zobaczyć. Gdzieś poza poradnią – wytłumaczył, przestępując nerwowo z nogi na nogę. – Chciałbym pójść z tobą na kawę, porozmawiać.
— Nie mogę pić kawy, jest na liście rzeczy, których nie mogę jeść, którą sam mi dałeś! Co z ciebie za lekarz?! – krzyknęła i schowała twarz w dłoniach. O, nie.
— Nie musisz pić kawy, możesz wypić sok albo wodę – zaczął szybko wyjaśniać i podszedł bliżej niej.
— To jest zły pomysł, to jest bardzo zły pomysł – wymamrotała i spojrzała na niego. – Mam męża. Masz żonę. Jesteś moim lekarzem. Jestem w ciąży.
— Tak. Masz rację – westchnął i zaczął masować palcami skroń. – To szaleństwo, zresztą to nieetyczne z mojej strony i…
Przerwała mu, w połowie zdania przyciągając go do siebie i całując tak, jakby świat miałby się zaraz skończyć. Czuła się, jakby świat miałby się zaraz skończyć.
Nie przerywając pocałunku przesunęli się, Ksawera poczuła za plecami stół, na którym wcześniej siedziała - chciała na niego wskoczyć, ale Słow… Juliusz uprzedził ją, chwytając ją za tył ud i ją podnosząc, sadzając ją na miękkim blacie.
Ich dłonie błądziły, szukały punktu zaczepienia. Jego palce w końcu dotarły do guzików na jej bluzce, powoli je rozpinając. Oderwał usta od jej ust, przenosząc pocałunki na jej szyję. Westchnęła i zaczęła zamykać oczy, kiedy jej wzrok padł na wiszący na ścianie zegar.
— Cholera – wymamrotała, na co Juliusz od razu się odsunął.
— Coś nie tak? – zapytał z przyjemną dla ucha troską.
— Spóźnię się do pracy, nie zdążę dojść na przystanek – znów zaczęła szarpać skórkę na palcu. – Adam się wścieka, kiedy się spóźniam.
— Zawiozę cię – zaproponował.
— Nie – pokręciła głową odruchowo, po czym zamilkła na moment, zastanawiając się. – Tak, proszę.
⁂
Samochód zatrzymał się pod małą restauracją na obrzeżach miasta, jednak przez chwilę nikt z niego nie wychodził.
Oboje siedzieli przez chwilę w niezręcznej, lepkiej ciszy, nie patrząc na siebie.
— Dziękuję – Juliusz wymamrotał, patrząc prosto przed siebie. – Dziękuję za ciasto, było naprawdę przepyszne. To nawet nie jest dobre słowo, nie ma chyba słowa, które mogłoby je dobrze opisać. To, co robisz z jedzeniem jest niebiańskie. Czy ktokolwiek…?
— Nie ma za co – Ksawera przerwała mu wywód i w końcu spojrzała w jego stronę. On z pewnym wahaniem zrobił to samo.
— Więc, em, co teraz… Co my… Czy mogę…
— Panie doktorze – powiedziała z nutą irytacji w głosie, po czym spojrzała mu w oczy. – Zadzwonię, jakbym miała jakieś pytania lub wątpliwości.
Nie czekała, aż odpowie. Wyskoczyła z samochodu i zatrzasnęła drzwi za sobą, idąc w stronę wejścia do restauracyjki, nie patrząc za siebie.
Dopiero gdy usłyszała, że samochód odjechał, odwróciła się i spojrzała za nim. Mniej pewnym krokiem dotarła do ławeczki przed wejściem i praktycznie upadła na nią, zaciskając powieki.
Musiała wymyślić, co dzisiaj upiecze.
⁂
We might burn
But we might get saved
I don't feel much fire at all these days
“Bad Idea (Reprise)”, Waitress the Musical
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top