5. Szef

Pov. Nathaniel

Po wyjściu Mery, nie wiedziałem co zrobić. Zabrałem ją dosłownie sprzed nosa niebezpiecznych ludzi, chcąc nie chcąc których znam...

Żałuję tego dnia, gdy do nich dołączyłem. Byłem tylko gówniarzem, którego życie kopnęło w dupę i nie umiał sobie z tym poradzić.

Mojemu szefowi bardzo zależy na szatynce, nadal nie wiem czemu. Jest bardzo ładna i mądra, ale że to miało urzec jednego z bezlitosnych i niebezpiecznych facetów we Włoszech? Raczej wątpię. Może dziewczyna ma jakieś informacje? Albo jest z nim jakoś spokrewniona, nie wiedząc o tym?

Wiem jedno. Nie dam tak łatwo oddać tej dziewczyny. Mery jest niesamowicie miła, jak o tajemnicza. Ciągnie mnie do niej jakąś dziwna więź, której nie umiem wytłumaczyć. Może to pociąg seksualny? W końcu jest też niezwykle seksowną dziewczyną.

Jakiś czas temu dostałem na nią zlecenie. Miałem ją owinąć sobie wokół palca, zaprzyjaźnić, poznać jej kilka brudnych sekrecików i pewnego dnia dopilnować by bezpiecznie dotarła do rąk szefa, tym samym ją zdradzając. Jest jedne problem w tym całym planie. Nie umiem tego zrobić!

Znam ją dwa dni, ledwo dwa dni! A już czuję że ona jest inna! Jej niewinność aż bije z każdej strony jej ciała, mam wrażenie że nawet nie wie jak słodko i jednocześnie pociągająco wtedy wygląda. Jest dość nie ufna, no ale co się dziwić? Jest otoczona przez mafijny świat, pełen kłamstw, oszustw, przekrętów i masek.

Na świecie jest siedem miliardów ludzi, a twarzy czternaście miliardów...

Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca, ale chciałbym by żeby faktycznie była taka dobra i ... Zaprzyjaźniła się ze mną.

Nie mam dużo przyjaciół, z różnych względów. Ale zazwyczaj ich powód jest prosty. Boją się mnie i otoczenia w którym się otaczam. Chociaż ludzie doskonale sobie zdają sprawę z działalności mafijnych i że nawet ich przyjaciel może być w to gówno zamieszany, wolą świadomie w to nie wchodzić.

I mają rację. Ja żałuję....

***

- Czego tu chcecie? - pytam, gdy zauważam za sobą obecność jedynego z przydupasów szefa.

- Szef kazał cię przyprowadzić. Chciał z tobą porozmawiać, osobiście, Nathaniel' u. - mruknął mężczyzna, przypominającego goryla.

Nie mam pojęcia czym on ich faszeruje, bo to raczej normalne nie jest by tak wyglądać i chyba nie chcę testować tego na własnej skórze.

Bez sprzeciwu idę za facetem. Nie mogę im nic powiedzieć, dopóki potrzebuje ich szefa do własnych celów.

Wsiadam do typowo czarnego auta i ruszamy. Jego bunkier jest oddalony od Florencji jakieś piętnaście kilometrów. Jest on dokładnie schowany pomiędzy drzewami i pagórkami. Przypomina trochę te wojenne bunkry w lasach.

Zauważenie tego dla przypadkowego grzybkozbieracza jest niemożliwe, a co dopiero dostanie się tam przez obcych.

Po tym czasie jaki spędziłem w aucie, dotarliśmy pod sam jego dom, jeśli tak to określić mogę. Przez całą drogę jak zwykle ślęczyłem przy oknie, oglądając dokładnie ten sam krajobraz od czterech lat.

I że dopiero teraz pojawiło się światełko w tunelu...

Wszedłem do bunkra, który w środku wygląda o wiele lepiej niż na zewnątrz. Jest nie wielki bo musiał zmieścić się pod pagórkiem, ale lepsze to niż mój miniaturowych wielkości domek na drzewie.

- Szef jest w gabinecie. - poinformował mnie jeden z którymi przyjechałem. Garniturek, ciemne okularki i groźne minki na swoim stałym miejscu.

Przytaknąłem i ruszyłem wąskim, czarnym korytarzem do machoniowych drzwi. Zapukałem, wystukując specjalny szyfr którego kazali mi się nauczyć. Dwa puknięcia, jedno puknięcie, trzy puknięcia i jedno puknięcie w drzwi. Dziwne wiem, ale w końcu to szef.

- Wejść! - mówi donisołym głosem zza drewnianej powłoki.

- Chciał mnie szef widzieć. - oznajmiam wchodząc do środka małego gabineciku, siadając na ozdobne krzesło.

- Tak, Nathaniel'u. - mówi starszy ode mnie mężczyzna. - Wiesz już coś na temat Mery Russo? - pyta, układając dłonie w trójkąt. Jego przeszywający i mrożący krew w żyłach wzrok spoczął na moich oczach, oczekując szczerej odpowiedzi. Niestety, jesteśmy w mafii. Tu czegoś takiego jak szczerość nie ma.

- Jeszcze nie, to dopiero drugi dzień. Zaufanie zdobywa się o wiele dużej, szczególnie gdy przez całe życie wpajono ci że ludzie to zło. - odpowiadam.

- No tak... - wzdycha zrezygnowany. - Zapomniałem że to nie takie chop siup. Mniej czasochłonne byłoby ją porwać, ale rzadko wychodzi z domu, a jak już to jest strzeżona jak sam prezydent. - tłumaczy mi, chociaż nie wiem po co. Zawsze jakiś zbir tłumaczy swój niecny plan, myśląc że nie ma już żadnego wyjścia z sytuacji i spokojnie może wyjawić swoje zamiary, ale to nie prawda.

- Potrzebuje czasu, by coś mi wyjawiła. - wtrącam się, udając że słucham jego gadania o jej doskonałości.

Nie oceniam książki po okładce, wolę sam się przekonać co skrywa w sobie ta dziewczyna. O wiele lepiej odkrywa się skarb samemu, niż dowiadywać się z książek czy internetu. Kawałek po kawałku burząc jej mur, a na każdej cegle będzie o niej informacja.

Obawiam się tylko o cenę poznania jej. Boję się tego co mogę poczuć później... W końcu wielu ludzi nie odda nic za darmo.

- Dobrze Nathaniel' u. Ufam ci - mówi mężczyzna, dając mi wyznaczoną sumę pieniędzy i trzy woreczki z białym proszkiem w środku. - To twoja działka. Jutro znów ktoś ci podeśe adres gdzie będą czekać narkotyki, liczę że i tym razem mi pomożesz by dostarczyć je do klientów. - odpowiada. Kiwam nieznacznie głową, oglądając dokładnie substancje w środku plastikowego opakowania.

- Do zobaczenia, Szefie. - żegnam się. Czemu szefie? Nikt nie zna jego imienia czy nazwiska, tak jest znany i tak chyba pozostanie.

- Żegnaj, Nathaniel - odpowiada mi.

Wychodzę z domu i jestem odwieziony do mojego skromnego lokum. Już gdy dostałem proszek w ręce nie mogłem się doczekać tego błogiego stanu, po wciągnięciu.

Korciło mnie też by iść do Mery, ale zważywszy na naszą wczorajszą kłótnie wołałem zrezygnować. Kobiety podobno muszą ochłonąć po wszystkim...

Jeśli plan ma się udać, muszę zważać na słowa i czyny. Nie będzie to proste ale dla białego proszku warto. Nie raz robiłem już takie akcje, każda się powodziła. Ale każda, nie nosiła imienia Mery.

Czemu ta małolata cały czas chodzi mi po głowie?! Nogi jeszcze jej nie bolą?!

Sfrustrowany wyspałem proszek na stolik formując prostą, nienaganną kreskę. Resztę towaru schowałem w bezpiecznym miejscu, w szafce mojej sypialni. Nikt tam nie zagląda oprócz mnie....

Wziąłem jedne z banknotów, który dostałem na chleb wciągnąłem wszystko do nosa. Zaciągnąłem się, zamykając oczy. Niemal od razu poczułem lekką euforię w moim organiźmie.

Zaczynał się stan zapomnienia. Wystraczy tylko poczekać kilka minut. W tym czasie ostatni raz zobrazowałem sobie osobę szatynki z srebrzyto niebieskim spojrzeniem. Ma niezwykłe oczy, pierwszy raz takie widzę...

Czy to uczucie jest tego warte skoro za kilka godzin będę miał potężny zjazd, a jej osoba znowu zacznie mnie dręczyć?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top