4. Domek

Pov. Mery

Również idę w jego ślady i wchodzę. Drabinki przybite gwoździami do pnia drzewa nie są zbytnio stabilne, ale jak pod jego ciężarem nie odpadły, to pod moim też raczej nie powinny. Chyba że Nathaniel waży poniżej czterdziestu ośmiu kilo.

Chłopak wyciąga do mnie dłoń, gdy jestem już na samej górze, którą niechętnie łapie. Wciąga mnie jednym, zwinnym ruchem do środka.

Momentalnie rozglądam się po wnętrzu. Domek nie wygląda jak taki typowy domek na drzewie, które zbudowali rodzice dla dziecka. Raczej bardziej jak normalne mieszkanie dla człowieka w wersji mini. O dziwo łazienka i bodajże sypialnia Nathaniel'a są oddzielone drzwiami, więc z tyłu domku, który z przodu wygląda niewinnie musi być coś jeszcze.

Mały salon połączony z kuchnią, są ubogo urządzone ale przytulnie jak dla mnie. Kanapa, mały kominek co według mnie jest trochę nie bezpieczne, stary dywan i parę komód pod oknami. Za to w kuchni jest tylko blat, lodówka, prowizoryczny piekarnik, parę szafek na górze i zlew. Mieszkać się da, da.

- Mieszkasz tu? - zapytałam mimochodem, gdy brunet zamykał właz.

- Tak - wymamrotał. - Jesteś głodna czy coś?

- Nie, dziękuję. - odpowiedziałam miło. Usiadłam na małej kanapie, co zrobił i czarnooki. Siedzieliśmy tak w ciszy i szczerze mi się nudziło

Rozglądałam się dalej po lekko wilgotnych deskach domku. Czemu tu mieszka? I to w środku lasu? Bez rodziców? Korciło mnie by zadać te pytania, ale wiedziałam też że nie mogę. Może być to dla niego nie wygodne, tak jak uczyła mnie mama.

- Po co mnie tu zabrałeś? - przerywam tym zdaniem kilku minutową ciszę wokół nas. - Wątpię że chciałeś pokazać jak mieszkasz.

- Masz rację. - odparł nie zaszczycając mnie spojrzeniem swoich czarnych oczu. - W twoim domu nie jest bezpiecznie, Mery. - Kontynuuje z poważną miną. - Musisz uważać. Najlepszy przyjaciel w wojnie niż okazać się wrogiem, wróg przyjacielem, a kochanek.... Może zdradzić w każdej chwili. - mówi niczym poeta, którym na pewno nie jest. Marszczę brwi, czekając na dalsze wyjaśnienia a nie na jakieś zaszyfrowane kody. - Jesteś w niebezpieczeństwie Mery. - Dodaje, na czym się kończy jego przemówienie.

Zmieszana milczę jak posąg. Można by mnie nawet uznać za martwą, gdyby nie moje mruganie i powolne oddychanie. Nathanielu kim ty do cholery jesteś i czemu wzbudzasz we mnie dziwne uczucie nieodpartej ciekawości?

- Co? - jąkam. - Jakim niebezpiecznie? Czemu zostawiłeś tam moich rodziców i rodzeństwo?! - mój cichy ton głosu zamienia się w  pełen desperacji krzyk.

Od dość dawna gdybym mogła oddałbym życie za swoją rodzinę, bez nich byłoby nudno. Oni mnie kochają nad swoje życie. Tata byłby skłonny dla nas zadrzeć z każdym najgroźniejszym człowiekiem. Mama udałaby życie by nas uratować. Alex byłby w stanie otruć swojego najlepszego przyjaciela dla nas. Veronica wyzwała by wszystkich na pojedynek za błahostki w naszą stronę dla nas. A ja? Ja bym zrobiła wszystko co w mojej mocy by się odwdzięczyć za to. I jeśli tym jest znajomość z Nathaniel'em, bo ma jakieś informacje to jestem skłonna to zrobić. Dla nich.

- Spokojnie - przez mój krzyk przedarł się opanowany głos chłopaka. - Im nic się nie stanie. To ja ciebie polują, nie na twoją rodzinkę.

- Od zawsze wiemy że jeśli chcesz do kogoś dotrzec najlepiej przez rodzinę. Jeśli chcesz kogoś do czegoś zmuścić, zagroź jego rodzinie! - wykrzyczałam. Chciałam otwierać już ten jebany właz i bez ile sił w nogach do domu by ostrzec ich, ale w tym samym momencie poczułam duże ręce na mojej talii, które zakleszczyły się na moje jak szczypce.

Kopałam, gryzłam, szamotałam się, krzyczałam i groziłam. To na nic, bo trzymał mnie niewzruszony moim napadem niepochamowanej histerii i płaczu.

Nagle Nathaniel zrobił coś czego się nie spodziewałam. Zmienił chwyt, odwracając mnie do siebie twarzą w twarz i przycisnął moją do jego torsu. Dalej trzymał mnie w żelaznym uścisku, jakby do głowy przyszedł mi durny pomysł wyrwania się i wyskoczenia przez okno lub zdemolowania mu chaty.

I faktycznie jeszcze przez co najmniej dziesięć minut biłam go, każąc mnie puścić pod groźbą wysłania na niego mojej siostry. Ona to powinna iść na jakieś wyścigi psów, bo jak zauważyłby tą scenę z ust wyleciała by jej piana, oczy byłby aż czerwone z gniewu, a jej trucht zamieniał się w sprint. Czuję że by wygrała nie jedne zawody.

- Puścić mnie - wyszeptałam ostatkami sił. Czarnooki przycisnął mnie jeszcze mocniej do siebie, dając niewyobrażalne ciepło. Słyszałem jego nierówne bicie serca, co mnie trochę zaniepokoiło, ale w końcu szarpał się ze mną przez ponad dwadzieścia minut, jak nie lepiej.

- On nic im nie zrobi. - mówi cicho do mojego ucha. - Zależy im na tobie, nie na nich. Oni są nie ważni.  - mota się w swoich słowach.

- Czemu im na mnie zależy? - pytam, na co momentalnie drętwieje.

- Jesteś bardziej niesamowita niż może ci się zdawać. I wcale nie ma to nic wspólnego z nazwiskiem. - odpowiada, delikatnie odrywając mnie od jego mokrego torsu. Nie wiem czy to moja ślina czy jednak łzy.

- Czemu tak dużo wiesz na mój i ich temat? - zadaje kolejne nurtujące mnie pytanie. Za długi język, idiotko!

Nathaniel wyraźnie się spina na to pytanie, a jego wyraz twarzy zmienia się na bardziej groźny i mroczny. Zdenerwowałam go tak jednym pytaniem?

- Po prostu wiem, nie interesuj się. - syczy w moją stronę. - Miej oczy dookoła głowy, Mery. Zmykaj owieczko, nie powinno być już wilków. - mówi, otwierając drewniany właz. Ostatni raz spoglądam w jego oczy, które buchają tajemnicami, wrogością i dziwnym płomieniem. Zauważyłam że jego tęczówki są też trochę bardziej rozszerzone niż zwykle u człowieka.

Wyrzucając tą głupotę z głowy, schodzę po drewnianych szczeblach. Że ja ich wcześniej nie zauważyłam gdy się rozglądałam? Niemal spadam z ostatnich drewienek przybitych do pnia, gdy chłopak z całej siły zamknął właz powodując głośny huk, na co ptaki z drzew zaczęły uciekać.

Idąc za ich śladem, udałam się w stronę zarośli. Chcąc nie chcąc odwróciłam się ostatni raz w stronę domku. Był to oczywiście błąd. W jednym z okien jego mieszkania zobaczyłam czarne tęczówki właściciela. Patrzyły wprost w moje srebrzyste, po ojcu oczy. Patrzył nieprzeniknionym wzrokiem, czekając. Tylko na co?

Sfrustrowana przymknełam na chwilę oczy, a gdy je panownie otworzyłam odwróciłam się i szłam w stronę mojego domu. Gałęzie smyrały mnie po policzkach i układały dziwnie włosy, gdy się przez nie przedzierałam, za to liście nadal łaskotały mnie po skórze, tak jak w drodze na miejsce za mną.

Moje postanowienie od dziś to nie zgadzanie się pod żadnym kurwa pozorem na propozycje Nathaniel'a. Nie ważne czy będą zagrażać mojemu życiu czy zdrowiu. Nie ważne czy ktoś będzie chciał mnie porwać czy nie. Więcej nie chcę widzieć na oczy Nathaniel'a.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę że nie znam jego nazwiska. Ja nic o nim nie wiem do cholery, gdy on wie niemal wszystko o mnie! Zakładam że gdy odprowadzał mnie do domu już wtedy znał moje zamieszkanie, bo wątpię że zamieszkał sobie kilka kilometrów dalej od niego w lesie!

Gdy zobaczyłam już zarys mojego domu, przyspieszyłam. Chciałam się już tylko położyć na łóżku, wsiąść moją książkę którą miałam zamiar wreszcie przeczytać, a następnie iść tylko spać gdy się ściemni. No pomiędzy będzie jeszcze przerwa na siku i jedzenie.

Na amen, chcę skończyć nie zaczęty rozdizał z Nathaniel'em o czarnych jak noc oczach. Czemu więc mam dziwne przeczucie że to jeszcze nie koniec? Że jeszcze nie raz spotkam tego człowieka? Że faktycznie ktoś może obserwować dom?

Wpakowałam się w niemałe kłopoty.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top