31. Zabierz ją!

Pov. Mery

Dziwny facet, który mówił zagadkami, podszedł do nas o krok. Od razu wyciągnęłam pistolet, małego glocka. Nathaniel zrobił to samo, celując prosto w jego mostek. Od razu się zatrzymał w pół drugiego kroku i cofnął nogę.

- Nic mi to nie mówi. - warknęłam. - I jak śmiesz nazywać się naszym przyjacielem? Porwałeś całą moją rodzinę! I tak robi przyjaciel?

Zamiast mi odpowiedzieć, wyciągnął telefon z kieszeni i jednym eleganckim ruchem przyłożył do ucha.

- Przyprowadźcie Alexandra i Veronicę. - odezwał się do telefonu, po czym się rozłączył. - Zaraz wszystkiego się dowiecie na spokojnie. - uśmiechnął się kącikiem ust.

Czekaliśmy niecałe pięć minut mierząc się lodowatym wzrokiem. Nikt, oprócz Nate, nie odważył się do mnie podejść. Nadal oboje mieliśmy wyciągnięte i naładowane pistolety, skierowane w dół. Gdy dość nie łagodnie wepchnęli moje rodzeństwo do środka.

Vera spojrzała na niego z pogardą, gotowa go zabić, za pogniecioną kurtkę, którą teraz poprawiała. Przeniosłam moje spojrzenie na tego dziwnego typa, który również, o dziwo, wyglądał na wkurzonego zachowaniem swojego pomagiera.

- Zapraszam, do swojej siostry. - wskazał dłonią na mnie, ustępując im drogi.

Oboje bez wahania podbiegli do mnie. Panika w ich oczach świadczyła, że martwili się o mnie. Nate ustąpił mojemu rodzeństwu miejsca, by mnie przytulili. Zaraz potem jednak, znów stanął obok i chyba nie maił zamiaru mnie opuszczać.

- Jeżeli już jesteśmy w komplecie, zapraszam starszych żeby podeszli i również posłuchali. - uśmiechnął się kwaśno.

Czwórka, którą wcześniej uwalnialiśmy z węzłów, stanęła tuż za nami. Czułam jednak, gdzieś w głębi mojej intuicji, że robili to bardzo niechętnie.

Czy to prawda, że to co ma nam do powiedzenia ten Szef, może zniszczyć naszą rodzinę? Co takiego strasznego ukryli przed nami nasi rodzice, że może to nas rozbić, możemy ich znienawidzić. I to wszystko przez jeden, malutki sekret. Historię, którą mamy zaraz usłyszeć o tajemniczego mężczyznę, gdzieś w naszym wieku.

Dopiero teraz to widzę. Ma nie więcej, niż siedemnaście - osiemnaście lat. Jego blizny na całej twarzy, silna, aż za bardzo rozbudowana postura, fryzura na jeża i pseudonim Szef, mógł nas bardzo zmylić. Ten wygląd każdego by postarzał.

- Chyba rodzice mówili wam o Chloe? - pyta, na co niepewnie przytakujemy głową. - A więc, jestem jej synem. Mój ojciec to Accardo. Nazywam się Sebastian Accardo - Peria. Nie oficjalnie też Davies.

- Mhm, fajnie, super i w ogóle. - odezwała się Veronica. - Nie interesuje mnie historia twojego imienia i nazwiska, a czemu nas porwałeś?

- Nie porwałem was, tylko waszych plugawych rodziców. - mówi z jadem.

- Ach, to teraz mafijna gościna to stanie na środku wielkiej hali i celowaniem w nas z ogromnych broni palnych, jak do żywych celów ćwiczebnych? - oznajmia słodkim głosikiem. - Faktycznie, milutko. - dodaje, przechylając delikatnie głowę na bok.

Accardo - Peria, nie oficjalnie Davies, mruga kilka razy oszołomiony. Chwilę później wyciąga telefon z kieszeni i znowu dzwoni. Warczy do słuchawki dwa, lecz bardzo konkretne słowa. Sei morto. ( Nie żyjecie)

- A o  co chodzi z napisem na więziennych ścianach. Praeterita erit tibi. - pyta mój brat

- Dopadła was przeszłość. Właśnie teraz. Przez błędy przeszłości, którą wasi rodzice i wujowie próbowali bezskutecznie zakopywać, wasza rodzinka legnie w gruzach. - mówi, tym samym konspiracyjnym głosem jaki zwykle używa.

- A a ten typ, jak mu tam? - Vera pstryka palcami, by sobie przypomnieć. - Rodriguez Bastii.

- Ach, moja prawa ręka. Miał was tu przeprowadzić. Wtedy obyło, by się bez tego całego przedstawienia, ale nie daliście mi wyboru. - oznajmia swobodnie.

- A napady, na przykład to na przyjęciu? - znowu wtrąca mój brat.

- Znak. Myślałem, że was to jakoś doprowadzi do mnie, ale jak widać nie znaliście w ogóle prawdy. W dodatku chciałem narobić trochę zamieszania. Wrobiłem to też mafię Amerykańskie. Mieli rozpuścić plotkę.

- Okej. A czemu mnie wynająłeś? Miałem podążać za Mery jak cień. Po co? - pyta Nathaniel, odwracam do niego głowę. Jego policzki nabierają lekki, różowy kolor. Zaciska mocno zęby.

- Miałeś ją pilnować. Nie trzeba dużo takim jak ty. Byłeś po prostu łatwym środkiem do celu. W dodatku może sprzedałbyś mi jakieś brudy o ich rodzinie. Kto wie? - odpowiada

Zaniemówiłam. Sebastian zrobił tyle zachodu o trójkę dzieciaków w jego wieku. Tylko po co?

- Wracając. Wasi rodzice zabili moją matkę. Gdyby nie ten cały Vincent, który namieszał jej w głowie i nawet, nie ważył się jej pomóc w żaden sposób, nic by się nie stało! A gdyby nie wasza matka, Vincent by od niej nie odszedł. Marco Bolarto przeszkadza mi tylko w interesach.

- Chloe popełnia przecież samobójstwo, nie wiesz jaka była tego przyczyna. - wtrąca.

- Może i nie wiem, ale wiem, że oni się do tego przyczynili. - wskazuje z rosnącą pogardą na naszych rodziców. - Zostawiła mnie obcym ludziom, którzy opowiadali mi o mafii. Sami później zostali przez nich zabici! Kochałem ich, kurwa! A potem wychowała mnie mafia: bijąc, hartując, ucząc od małego trzymać broń w rękach i torturując. Przez te wszystkie lata rosłem z nienawiścią. A potem zabiłem całą tamtą mafię i miałem zamiar zabić też ich.

- Czemu tego nie zrobiłeś? - tym razem wtrąca się Alex.

- Dzięki, synu. - syczy mu do ucha ojciec, który był najbliżej jego.

- To proste. Wy byście mnie znienawidzili. A was bardzo potrzebuję. - uśmiecha się, na jego sposób łagodnie

- Do czego? - po raz pierwszy od kilku dobrych chwil, odzywa się za mną Nate.

Czułam jak napinają się jego wszystkie mięśnie, a jego dłoń na moim ramieniu delikatnie się zaciska. Cieszę się w duchu, że pomimo bezgranicznej złości stata się nie zrobić mi krzywdy. Łagodnie pocieram jego nogę, w geście otuchy.

- Widzę, że bardzo ci na niej zależy, narkomanie. - kpi.

Nate jeszcze bardziej się napina. Ale tym razem ja też wrze od złości. Jeszcze raz go tka nazwie, a nie dość, że nie dostanie mojej pomocy w  czymkolwiek jest ona mu potrzebna, to własnoręcznie go wykastruję. Pistoletem. Kawałek po kawałku będę go odstrzeliwać, aż się wykrwawi.

- Jeszcze raz go tak nazwiesz, nici z naszej pomocy. - grożę mu.

- Oj, Mery. Nie mów, że ci się podoba ten....

- Jeszcze raz. - odzywam się spokojnym głosem, pełnym ostrzeżenia.

Sebastian patrzy to na mnie, to na Nathaniela, który w tym momencie również patrzy na mnie dziwnym wzrokiem. Wiem, że nikt go nigdy nie bronił. Jednak ja będę, mimo wszystko. I nie ważne będzie to czy mnie kocha czy nie. Czy zostaniemy przyjaciółmi czy parą. Będę go bronić, bo nie zasłużył na to wszystko. A wiem doskonale, że tego jest dużo.

- Niech ci będzie. - przewraca oczami. Po czym przechodzi do sedna sprawy - Potrzebuje was. Waszej pomocy. Waszych umiejętności. Zostawcie Bolardo, zostawcie Russo. Zostawcie ich.  Przyłączcie się do mnie. Połaczmy się w jedno wielkie imperium. Oni was nigdy nie docenią, a ja widzę w was wielki potencjał, który moglibyśmy wykorzystać. Ja bym wymyślał plany, ustanawiał cele, Veronica by robiła za kosiarza, zabijałaby jak damska wersja Hulka. Nikt by jej się nie postawił. Alexander z jego przebiegłością, mógłby rozmawiać z potencjalnymi kupcami marihuany, więcej byśmy dostawali, niż sprzedawali. A Mery. Och, Mery ty byś była naszym lekarzem. Ratowała byś nasze zdrowie, operowała. Czy to nie są wasze marzenia? Bylibyśmy Szefami. Bylibyśmy capo di tutti capi, razy cztery oczywiście.

- Dostaniemy coś jeszcze? - pytam śmiało.

Każde pary oczu w obskurnym pokoju zwracają się w moją stronę. Posyłam moim bliźniakom nasz tajny sygnał, który znaczył, że mam plan. Lekki uśmiech, dosłownie same uniesienie kącików ust i poruszenie brwiami do góry. Załapali.

- Mery, nie mówisz poważnie. - wtrąca się ojciec. Jego mina świadczy o wielkiemu braku pewności i zdziwieniu.

- Jasne, że mówię poważnie. Trzymajcie nas pod kloszem całe nasze życie. Chcę poczuć wolność! - mówię z napięciem. - Więc co masz jeszcze do zaoferowania.

- Co tylko chcesz, siostro.

Krzywię się delikatnie, ale nikt tego nie zauważa. Ręka Nate znika, staram się tym nie przejąć, ale boli mnie to. Gram dalej

- Chce sportowego auta i własnego gabinetu lekarskiego. Profesjonalnego sprzętu. I masy książek, często czytam o szybko się nudzę. Przyda się też jakaś lepsza miejscówka, a nie obskurny, stary magazyn.

- A ja chcę, jeśli mam się przyłączyć. - wtrąca się moją siostrzyczka, stając ramię w ramię obok mnie. - Toaletki w moim prywatnym pokoju. Sali treningowej. Masy kosmetyków, ale naturalnych, żeby nie szkodzić naturze. Może też hamaka, zamiast łóżka....

- Wszystko da się zrobić. - mówi pewnie Sebastian.

- Ja bym chciał nową grę na konsole, konsolę w sumie też. Starą zostawiłem u Russo. - specjalnie mówi do rodziców nazwiskiem. - Nowej broni z Ameryki. Podobno mają jakieś czadowe, nowe pukawki. Może też jakąś ładną i zgrabną pokojówkę? I o wiele więcej akcji, nie lubię bezruchu.

- Jasne, macie to jak w banku. - oznajmia wesoły Sebastian. Mało brakuje, a by skakał aż do sufitu.

Podchodzimy do Accardo - Peria, nie oficjalnie Davies wolnym krokiem.

- Veronica! Alex! Mery! - wołają po kolei nasze imiona rodzice.

- Cholera dzieciaki! - krzyczy wujek Marco.

I przez to prawie się łamie. Prawie do nich podbiegam. Na szczęście w porę się opanowuje. Ale jest to jeszcze trudniejsza, gdy czuję na sobie zbolałe spojrzenie szatyna o czarnym, jak noc spojrzeniu i jego smutnym, pełnym żalu głosu, które szepcze moje imię. Jest to głośniejszy szept, niż nie jeden krzyk.

Dźwięczy mi w głowie, kiedy staje po lewej stronie Szefa. Widzę kątem oka jego triumfalny uśmiech. Widzę jego chytre, łase spojrzenie. I jego niski, zachrypnięty głos.

- Przegraliście. - oświadcza, głośne jakby wybrał w loterii miliony.

- Nie - wcianam się.

W ręku z tyłu pleców mam nóż, który zamierzam mu wbić prosto w plecy. Tak jak na to zasłużył. Jesteśmy z mafii, serio myślał, że tak łatwo zostawimy swoją familià? Krętactwa, oszustwa i kłamstwa mamy opanowane w małym paluszku od pierwszego roku naszego życia.

- Jak to nie? - pyta zdziwiony.

- To ty przegrałeś. - syczy Vera. - Nie nazywaj mnie pełnym imieniem!

Wbijam mu krótki nóż pośrodku pleców. Nie chciałam mieć jego krwi na rękach, liczułam tylko że go osłabienie. Na pewno nie ja zadam mu śmiertelny cios.

Vera taktycznie trafia butem w zgięcie kolana, a Alex celuje w jego głowie.

Zanim strzeli drzwi się otwierają, a do środka wpada cały tabun jego ludzi. Strzelają. Celują. Tylko by nas zabić. Jedno słowo, które teraz wierci mi dziury w mózgu.

UCIEKAĆ!

- Nathaniel! - krzyczy mój ojciec, który nagle ma spluwę w ręku i oddaje trzy szybkie k celne strzały. - Zabierz ją!

Nathaniel biegnąc do wyjścia, chwyta mnie za rękę i ciągnie do wybitych okien. Szkło skrzypi mi pod butami, a w uszach świszczą strzały. Przeskakuje przez okna i dalej mnie ciągnie. Ma zdarty rękaw, a krew sączy mu się z boku.

Nate został ranny.

Moja rodzina jest ostrzeliwana.

Bardzo możliwe, że zginą.

Nie wiem gdzie jest wujek Luca i wujek Matteo.

I to wszystko prawdopodobnie przez mój głupi plan, by ten niekoniecznie zdrowy na umyśle facet nas puścił. Skąd miałam wiedzieć, że ten nic nie warty chujek ma taką armię!

- Szybciej, Owieczko! - woła.

Próbuje się zaprzeć, chcę tam wrócić i im pomóc. Ale zamiast tego prawie się przewracam.

- Mery, do cholery!

Biegnie szybciej, a mnie znowu palą płuca żywym ogniem.

Nate sadza mnie na swoim motorze, zaplata moje ręce wokół jego talii, po czym rusza, aż się dymi. Wyjeżdża na drogę, przyspieszając. Wciskam twarz mocniej w jego plecy.

Czuję się jednocześnie przerażona skołowana i bezpieczna.

W życiu nie czułam tyle naraz i to wszystko w jednym dniu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top