25. Zakochać

Pov. Nathaniel

Mery wydaje się w rozsypce. Tulę ją do siebie tak mocno jak umiem, głaszcze jej włosy, od czasu do czasu całuje w głowę lub czoło, szepcze coś na ucho co może ją rozśmieszyć lub pocieszyć.

Nie wiem co się ze mną dzieje, ale boję się o nią. Boję się o nią bardziej niż o siebie, co przez całe moje życie się nie zmieniło. Nigdy nie patrzyłem na czy kogoś wkopie swoim postępowaniem czy ktoś potrzebuje mojej pomocy. Zawsze to ja byłem na pierwszym miejscu, nikt po za tym.

A teraz? Pragnę tylko by moja mała i niewinna Owieczka uśmiechnęła się, chociaż na pięć sekund.

Dziś rano wziąłem o połowę mniejszą dawkę niż zazwyczaj. I już po półtorej godzinie nie czułem narkotyku w swoim organizmie. Nie czułem też potrzeby by go brać, czasem nawet zapominałem o nim, gdyby nie to że czułem jakbym miał zaraz wąchać kwiatki od spodu. Chyba znalazłem nowy, nieodstępny dla innych narkotyk. Mery zawładnęła moimi myślami i emocjami. Raz ją wziąłeś a już nie mogłeś przestać.

Boję się tego uczucia, tak bardzo. Boję się że ją .... Kocham. Nie wiem czy chce ją kochać. Nigdy nikogo nie kochałem, a tu nagle zjawa się ta nastolatka i co daje?

Nawet zapomniałem o zleceniu tajemniczego szefa na nisz które dostałem trzy miesiące temu. Jeszcze w maju. Dostałem wytyczne i miałem co jakiś czas dostarczać dla niego informacji. Obiecał mi trzyletnią dostawę najlepszych Meksykańskich narkotyków, jakie tylko zdołają zdobyć. I przestali mi je dostarczać, gdy tylko przestałem dzwonić czy pisać.

Teraz moim narkotykiem jest Mery. Żaden inny nie jest mi do życia potrzebny. Tylko ona.

- Mery. - szepcze cicho do jej ucha. Delikatnie się porusza.

Leżę na plecach, a ona na mojej klatce piersiowej. Jej nogi i tyłek są między moimi nogami. Otaczam ją ramionami, przykryci oboje tak bardzo jak było to możliwe w tej pozycji.  Głowa dziewczyny była centralnie usytuowana na moim bijącym powoli sercu, który mogę się założyć, że słyszała.

- Hmm... - mruczy sennie.

- Nic, śpij. - mamrocze, sam przymykając oczy.

- Nie śpię. - protestuje, ale widzę jak oczy same jej się kleją.

- To nie jest nic ważnego. Śpij, Owieczko, śpij.

- Dobranoc, Nate. - szepcze, opadając gwałtownie z powrotem na moją pierś, dokładnie tam gdzie bije serce. Jej oddech w mig wyrównuje się.

Ja sam chwilę później zasypiam. Nie przejmuje się niczym, tylko ty że trzymam w tym momencie w ramionach najlepsza dziewczynę jaka kiedykolwiek widziałem w życiu.

Mery Dorothy Russo.

Lub

Mery Dorothy Russo –  Coleman

***

Leżałem z dziewczyną w ramionach. Znowu. W ciągu ostatnich dni byłem w tym pokoju nad wyraz często. Ale czy to mi jakoś bardzo przeszkadzało? Nie.

Mery wypieła tyłek w drugą stronę, a rękoma otuliła mój brzuch. Było mi ciepło i przyjemnie, chociaż napierająca erekcja już nie była taka wygodna.

Cóż, byłem tylko facetem i nie kontrolowałem go. Ale mogłem kontrolować moje inne ruchu, dlatego nie zamierzałem pozwolić na to by ją wystraszyć czy naciskać, żeby poszła ze mną do łóżka.

- Hej. - wymruczała sennie, a mnie nawiedziły kolejne wspomnienia z nie tak dawnej nocy. 

- Cześć. Lepiej się czujesz? - zapytałem, zauważając jej lekko opuchnięte i zmęczone oczy.

- Tak. O wiele lepiej. Dziękuję. - uśmiechnęła się kącikami ust, ale przynajmniej szczerze. I tyle mi wystarczyło by wiedzieć, że faktycznie poczuła się lepiej i fizyczne, i psychiczne.

- Twoi rodzice są w domu?

- Nie sądzę. Tata na pewno jest na mieście z wujkami, a mama u cioci Elizabeth. W domu może być tylko moje rodzeństwo. - oświadczyła i usiadła. Wyciągnęła ręce do góry, prostując ręce i robiąc minę pełna ulgi. - A co?

- Nic, chciałem zrobić nam śniadanie. - odpowiedziałem i wstałem z łóżka mojej Owieczki, ukrywając wzwód w luźnych spodniach.

- Jakie masz propozycje w swoim menu? - zapytała i także wstała, ścieląc łóżko.

Pasowało mi to do niej. Ułożona i poważna dziewczyna, ucząca się medycyny. Wstaje skoro świt, budzona przez pierwsze odgłosy ptaków zza oknem i ścielaca od razu po wstaniu łóżko. Później w piżamie pije kawę i je kanapki na chlebie pełnoziarnistym. Pod koniec swojej porannej rutyny idzie się umyć i ubrać w poprzedniego dnia przygotowane ubrania.

I zauważyłem, że wcale mi by to nie przeszkadzało. Też bym mógł wstawać rano, słuchać rozmów ptaków, jeść śniadanie i pić kawę w piżamie, myć się i ubierać w ubrania przygotowane dzień wcześniej. Mógłbym gdybym robił to wszystko razem z Mery.

- Robię świetne tosty francuskie, zwykłe tosty, tosty z serem, tosty z serem i szynką, tosty z serem, szynką i pieczarkami, tosty z dżemem, tosty z czekoladą, tosty z .....

- A coś oprócz tostów? - pyta z śmiechem, stając przede mną.

- Małe naleśniki? - pytam z nadzieją, że to jej przypadnie do gustu. Kiwa z uznaniem głową, po czym ubiera kapice króliki.

- Może być. Zamawiam z czekoladą!

- Ale muszę mieć pomocnice. - łapie ją, zanim ucieknie do łazienki z ręcznikiem.

- Dasz sobie radę sam. - przekonuje mnie.

- Nie, idziemy. - oznajmiam i ciągnę ją za rękę na dół

Zatrzymuje się dopiero na dole, w kuchni. Mery zakłada ręce na piersi i patrzy na mnie tym swoim przemądrzałym wzrokiem typu „ i co dalej, debilu ” . Uśmiecham się lekko i szukam poszczególnych składników na naleśniki; jajka, mąka, jakiś cukier, sól, olej i mleko.

O boże, niech mi to wyjdzie!

Moja owieczka pomaga mi w mieszkaniu czy szukaniu wystarczająco dużej patelni, bo jak to uznała, nie zamierza jeść małych pankejków, gdy chciała naleśniki. Ja w tym czasie wbijam jajka, daje łyżkę cukru i trochę soli. Mieszam aż wszystko się rozpuści, po czym proszę dziewczynę by nalała jedną łyżeczkę oleju i wlała do masy.

Znowu mieszam. Czuję na sobie czujny wzrok Mery. Spokojnie, nie otruje się. Nie zwracam jednak na nią zbyt wielkiej uwagi, skupiony na tym by tego nie spieprzyć. Jestem pewien, że w głowie by wpisała mi minusowe punkty, a nie mogę sobie na to pozwolić, gdyż zbyt ciężko pracowałem na te plusowe. No dobra, może nie aż tak ciężko, ale jednak!

- Nathaniel? - słyszę nad uchem słodki i przyjemny dla ucha głos Mery.

Podnoszę na nią wzrok, a chwilę później obrywam mąką prosto w twarz. Zamykam oczy by biały proszek nie wleciał mi do oczu. Wypływam go z ust i dmucham nosem.

Przez chwilę stoję bez ruchu, analizując co się właśnie wydarzyło. Mery w tym czasie skręca się na podłodze ze śmiechu. Odstawiam miskę, do której miałem zamiar zaraz wlać mleko i wsypać ta mąkę, która mam akuratnie na twarzy.

Biorę jajko i podchodzę do nadal śmiejacej się dziewczyny. Zakładka jej Nelsona i rozbijam jajko na włosach, wcierając je w nie. Krzyczy, próbuje się wykręcić czy uderzyć mnie swoją małą piąstką ale to na nic. Tym razem to ja się śmieję z niej.

- Ty .... - mówi groźnie, gdy w końcu ja puszczam. Poprawia bluzkę, która w trakcie naszych zapasów podwinęła się jej w górę.

Widzę jak przymierza się do tego by się na mnie rzucić, ale w tym czasie słyszymy dwie pary stóp uderzające o drewniane stopnie schodów. Odwracamy się niemal w tym samym czasie, gdy Veronica i Alexander stają w progu kuchni, zastając nas pośrodku pobojowiska.

- Co wy....? - mamrocze siostra Mery.

- Co do chuja? - pyta sam siebie Alex.

- My robiliśmy .... Naleśniki .... I tak jakoś wyszło. - zaczyna się tłumaczyć moja mała Owieczka, ale po chwili poważniej i macha ręką. - W ogóle czemu ja się wam tłumacze?

- Bo jest rano, a ty i Nicolas... - Mery posyła mu wrogie spojrzenie. - ... Nathaniel stoicie po środku brudnej kuchni, także brudni.

- Ja zatrzymałam się na słowie naleśniki. - informuje Vera. - Kiedy będą? - pyta jak gdyby nigdy nic.

- Za kilkanaście minut. - odpowiadam lakonicznie.

- To super! - niemal piszczy, po czym wchodzi głębiej do kuchni i siada na stołku barowym przy wsypie kuchennej, wcześniej strzelając z niego mąkę.  - Czekam, jakbyście nie zauważyli.

Bez troska atmosfera wyleciała hen daleko. Wracam do mieszania składników, Mery nagrzewana patelnie, a po chwili naleśniki smażą się na małym ogniu.

Smarujemy gotowe placki czekoladą i dodajemy różne owoce znalezione w lodówce i w koszyku na stole, po czym dziewczyny zawijają je  w równe k bardzo eleganckie trójkąty. Masy starcza dla każdego po trzy naleśniki.

Pod koniec jedzenia wzrok mój i najstarszej z rodzeństwa Russo krzyżuje się. Lekko się uśmiecham.

W tej dziewczynie nie da się nie zakochać. A ja to właśnie robię. Zakochuje się w mojej małej Owieczcę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top