18. Prezent

Pov. Nathaniel

Lubiłem tę dziewczynę jak cholera. Była miła, elokwentna, dało się z nią rozmawiać i była także bardzo ładna. Aż dziwne, że spławia każdego adoratora, a ma ich kilku. Skąd to wiem? No cóż, ostatnimi czasy bawiłem się w stalkera.

Mery była jak dosłownie jak taka owieczka. Delikatna i urocza, nieufna do obcych jej ludzi, ale też cholernie ciekawa nowego świata, którego do tej pory nie znała. Odkrywała się, gdy widziała że można komuś zaufać, a było tych ludzi nie wiele. Czułem pieprzony zaszczyt, gdy mówiła coś o swoim dzieciństwie, szkole czy rodzeństwo, nawet jeśli były to tylko suche fakty z dnia codziennego.

Jej uroda też była niezwykła. Ciemne włosy, które sięgały jej ledwo do ramion. Szaro - niebieskie oczy, które wyrażały tak wiele, a jednocześnie tak mało. Jej małe usta, gdy z każdym wypowiedzianym słowem poruszały się, po prostu kusiły. I jej sylwetka, ukryta pod osłoną większych o parę rozmiarów ubrań.

Tak bym opisał piękno kobiet. Mój ideał przyszłej żony.

Skręciłem w jedną z uliczek, szliśmy już dwadzieścia minut. Nie wiem czy dobrym pomysłem było zabieranie jej tutaj, ale jak już to postanowiłem nie było odwrotu. Zostało już tylko parę metrów...

- Nate? - pyta cicho moja towarzyszka, przysuwając się prawie niezauważalnie do mojego ciała.

Czułem jak w moim podbrzuszu eksploduje milion fajerwerków. Zawsze myślałem, że nie ma dla mnie już nadziei. Ale pojawiła się ona. Ona była moim ratunkiem, oazą, ostoją. Jej nie byłbym w stanie zrobić żadnej krzywdy, nie ważne co by zrobiła. Nie umiałbym skrzywdzić tej zabłąkanej owieczki.

- Co? - zwracam całą swoją uwagę na lekko niepewną dziewczynę.

- Gdzie idziemy?

- Do .... Mojego starego kolegi. To już nie daleko. - mówię, starając się samą tonacją głosu ją uspokoić. - Boisz się, Mery? - pytam cicho, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu.

- Nie, ale ta dzielnica...

- Tak, wiem. Nie jest zbyt przyjazna, ale on nie miał wyboru, owieczko. - przerywam jej.

- Coś mu się stało? - pyta zaniepokojona i zaciekawiona.

- Rodzice go oddali do domu dziecka, uciekł jakieś pół roku przed osiemnastką i pracuje tutaj. - opowiadam krótko.

Nienawidzę gdy inni ludzie zdradzają innym ludzią moją historię czy wydarzenia z życia i rozpuszczają jak plotkę, dlatego nie robię tego też innym. Wyjawiam tylko krótkie fakty.

Mery już się nie odzywa. Idzie powoli, przyciśnięta do mojego boku, nie chcąc się zgubić, chociaż tutaj to jest szczerze nie możliwe. Oprócz nas nie ma tu żywej duszy, jedynie mogą być gdzieś w uliczkach ukryci uliczni wandale.

- To tu. - mówię, wskazując ruchem głowy na szyld.

Studio tatuażu „ u Toma "

Popchnąłem delikatnie moją towarzyszkę, gdy zatrzymała się na środku nie chcąc iść. Pomimo, że było już dawno po jego godzinach pracy, on nadal tu siedział i kończył swoje prace dla klientów, których przychodziło tu nie wiele.b

- Danny, przyszedłem! - krzyczę na wejściu, przekręcając kluczyk w drzwiach.

- No nareszcie! - woła Dan z drugiego pomieszczenia.

Zza kotary wyłania się wytatuowany mężczyzna z rysikiem w ręku. Miał na sobie biały podkoszulek i granatowe spodnie jak dla wędkarzy, jego blond włosy zostały znowu przefarbowane, tym razem na intensywny zielony i ścięte na jeżyka.

- Mery to Danny, Danny to Mery. - przedstawiłem ich.

- Witam, uroczą panią. - odpowiada z uroczym uśmiechem, kłaniając się delikatnie i wyciągając do niej dłoń.

- Witam, szarmanckiego pana. - dziewczyna podaje mu rękę.

- No to słucham, co was do mnie sprowadza? - pyta nadal z tym głupim uśmieszkiem, przeskakując spojrzeniem pomiędzy mną, a Mery.

- Tatuaż. - oznajmiam od razu.

- Zapraszam do pracowni. - rzekł, wskazując na obdarte i ledwo trzymające się na zawiasach drzwi, prowadzące do jego ulubionej części – pracowni.

- Owieczko, zaczekasz tu chwilę? - zwróciłem się do dziewczyny.

Nie chciałem by widziała co wybrałem. Miała być to coś w rodzaju niespodzianki dla niej. Chciałem mieć ją przy sercu, coś co by mi ją przypomniało i dało motywację dla stania się lepszym. Dla niej.

Dla mojej nadziei

- Okej.

- Nie zajmie to długo. - zapewnia Danny, dostrzegając jej niepewny wyraz twarzy.

Dziewczyna kiwa głową i odwraca się do nas plecami, oglądając sporych rozmiarów album ze zdjęciami tatuażów.

- Ładna jest, skąd ją wziąłeś? - pyta Danny, gdy zostajemy sami.

- Nie ważne, nie próbuj nawet jej podrywać. Ona nie jest jedną z naszych. - syczę z mordem w oczach.

- Spoko, stary. - Danny podnosi ręce do góry. - Rozumiem, że jest twoja. Nie podbijam do zajętych....

- Nie jest moja. - warczę.

Chociaż? Cholera to wie!

- To się zdecyduj. Jest ładna, wolna, jak dla mnie spoko. - oświadcza z obleśnym uśmieszkiem

- Zamknij ryj, po prostu chce to na lewej piersi.

Wyciągam z kieszeni karteczkę z naszkicowanym na szybko obrazkiem. Mój kolega przygląda się bazgrołą, kiwając lekko głową.

- Klient chcę, klient ma. - Danny wzrusza ramionami, po czym zabiera się do pracy. - Duże to ma być?

- Nie, gdzieś takie. - poszukuje na palcach odpowiednią wielkość.

- I ty mi wciskasz tu kit, że nie jest dla ciebie ważna. - mamrocze pod nosem.

- Nie powiedziałem tak, mówiłem że nie jest moja.

- Ta, trele duperele. - charczy, robiąc kolejne kreski w szkicowniku. - Lubisz ją, przyznaj.

- Och, zamknij się! - przewracam z irytacją oczami.

- Wiedziałem. - mówi do siebie. - Mogę się założyć o odcięcie mojego fiuta, że do końca lata będziecie razem!

- Zamknij się w końcu! - krzyczę szeptem, że strachu że dziewczyna może usłyszeć naszą wymianę zdań.

- Okej, okej. Nie bij tylko. - broni się ze śmiechem.

Po kilku w pizdu długich minutach w końcu wzór jest gotowy. Wchodzimy oboje do sali, gdzie Mery nadal przegląda zdjęcia z rysunkami na ciele.

- Chcesz być przy dziaraniu? - pyta ją luźno Danny. - To nawet fajna zabawa.

- Pewnie. - odpowiada prawie od razu, odkładając album na bok.

Kładę się na podrapany czarnym fotelu, podobnym do tych co mają u dentysty. Ściągam koszulkę, podając ją  Mery, która czerwona odbiera ją ode mnie. Uśmiecham się do niej łagodnie, co odwzajemnia.

Boże, mój kutas dostaje rykoszetem gdy się tak uśmiecha!

Danny zaczyna pracę, odbijając najpierw kalkę, a następnie pistoletem zaczyna rysować po wzorze. Ręką zasłania go pani ciekawskiej. Chyba zrozumiał, że ma to być dla niej prezent.

Przymykam oczy, łapiąc po omacku jej dłoń.

- Nie ruszaj się, chuju. Będzie krzywo! - warczy  na mnie mężczyzna.

Uśmiecham się szerzej, czując jak jej ręka także się delikatnie rusza pod wpływem śmiechu. Danny wprowadza tusz pod moją skórę, co przyznam że delikatnie boli, a to jak ukąszenie komara. Obecność Mery skutecznie łagodzi jakiekolwiek ból czy dyskomfort.

Dan w skupieniu kończy swoją pracę po godzinie. I tak jestem szczerze zdziwiony, że zrobił to tak szybko, wzór wcale nie był łatwy.

- Koniec, wiesz co robić, nie? - pyta ścierając, ostatnie krople tuszu.

- Tak, dzięki Danny. - przybijam z nim piątkę po męsku.

Powoli odwracam się w stronę dziewczyny, która trzyma moją koszulkę. Rozdziawia buzię, dostrzegając wzór.

Aniołek i diabełek, połączeni sznurem....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top