17. Prawda cz. 2

Pov. Mery

-Więc o co chodzi? - zapytałam gdy całą  rodziną siedzieliśmy w salonie. - O jakiej przeszłości mieliśmy się dowiedzieć?

Miny rodziców mówiły wszystko. Malowały się tam tylko dwie emocje: niepewność i strach. Czy ich przeszłość naprawdę jest taka straszna? Co w takim razie zrobili że aż tak stresują się nam o tym powiedzieć.

- Nasza historia jest dość skomplikowana... - zaczęła mama. - Pewnie czasami zastanawiacie się czemu nie znacie dziadków od mojej strony. Cóż, moi rodzice nie stanowili dobrego przykładu, sprzedali mnie dla własnego zysku. Na szczęście trafiłam na waszego ojca. - mówi patrząc z wdzięcznością w oczach na naszego ojca, który odwzajemnia jej spojrzenie. - George Smith nie żyje, za to o mojej matce ślad zaginął. Możliwe że uciekła po tym jak usłyszała co się stało ojcu.

- Kilka miesięcy później po paru przeszkodach wzięliśmy ślub. Nasze zaręczyny dla paru osób nie były miłą nowiną. Między innymi dla rodziny Peria i Accardo, sądziłem że wszyscy z rodziny Accardo umarli, ale się myliłem. Porwano waszą matkę, a ja po odzyskaniu jej upiłem się i ... Zdradziłem ją. No może nie do końca, było to ustawione.- opowiadał dalej tata. Z szoku wytrzeszczyłam oczy.

Tata zdradził mamę? Co za chuj!

- A nam seksu uprawiać zabronił! - oburzyła się Vera. - Sam nie byłeś lepszy, ojczulku.

- Veronica. - upomniała swoją córkę mama.

- Mogę kontynuować? - zapytał zawstydzony najstarszy Russo. Zawstydzony! A to dopiero komedia.

- Tak, tak

- Chloe próbowała wrobić mnie w dziecko.  Nie było ono moje, oczywiście. Wtedy też dowiedziałem się że będę miał dziecko z waszą mamą. Jak się potem okazało Peria współpracowała z pozostałymi żyjącymi członkami rodziny Accardo. To oni też porwali Victorię.

- Chloe była chora psychicznie, jej rodzice znęcali się  nad nią. Nie wiemy dokładnie w jaki sposób, ale tak było. - wcięła się kobieta.

- W końcu Chloe urodziła i kilka dni po wyjściu z szpitala popełniła samobójstwo. Nie wiemy gdzie trafiło dziecko, Chloe nic nie zdradziła o swoim planie, rodzice jej nie chcieli, a ciała niemowlęcia nigdzie nie było. Teraz by było lub jest w waszym wieku, może kilka miesięcy starszy czy młodszy. - kończy opowiadać tata.

- To jest ta wasza przeszłość? - pyta Alex.

- Tak, synu. Było jeszcze parę epizodów, ale to poboczne wydzarzenia - odpowiada spokojnie kobieta.

- Obawiam się że jednak ktoś z rodziny Accardo żyje i może chcieć zemsty, jeśli go nie powstrzymamy może się to skończyć źle dla wszystkich, w szczególności dla was. - oznajmił tata. - Więc jeśli poproszę was o to byście byli obstawieni przez ochroniarzy, nigdzie nie wychodzili lub się schowali, macie to zrobić bez zająknięcia się. Jesteście dla mnie najważniesi. - tłumaczy z smutkiem i wściekłością wymalowaną na twarzy mężczyzna.

Cała nasza trójka kiwa zgodnie głowami, po czym Alex i Vera idą do swoich pokoi. Ja zanim to zrobię, podbiegam do rodziców i mocno ich przytulam. Może  i jestem wściekła na to że nas tak niańczą, rozkazują i pomiatają, ale jakby spojrzeć na to z ich strony to chcą nas obronić przed złem tego świata. Co nie do końca jest fajne, ale jednak.

- Nie bój się, Mery - szepcze mi w włosy tata, lekko je głaszcząc - Obiecuje, że ani tobie, ani twojemu rodzeństwu nie stanie się nic złego.

- Jeszcze będziesz miała nas wszystkich dość - dodaje spokojnie mama. - Idź na górę i odpocznij. - poleca. Przytakuje i już po chwili jestem u siebie z książką w ręce, siadając na parapecie.

Książki to cudowna odskocznia od problemów, można za to zagłębić się w historię innych ludzi, których autor wziął pod swoją lupę. Co prawda dawno nie czytałam nic o medycynie, ani nie widziałam pana doktorka, u którego mam praktyki. Wypadałoby go za niedługo odwiedzić, jeśli ma czas. Może bym się czegoś jeszcze nauczyła.

***

Pod wieczór, po kolacji gdy miałam iść się myć i iść spać po ciężkim dniu pełnym wrażeń usłyszałam coś za oknem. Odwróciłam się w jego stronie, akurat gdy znów mały kamyczek uderzył w moje okno. Nie powiem przestraszyłam się, szczególnie po opowieści moich rodziców i dowiedzeniu się że ktoś może chcieć nas zabić.

Jestem jeszcze za młoda! Zabijcie mnie dopiero kiedy będę stara i brzydka i bez męża!

Wyjrzałam za nie ostrożnie i ujrzałam ciemną posturę pod moim oknem. Najadłam się jeszcze więcej strachu, gdy postać się poruszyła i zaczęła iść w stronę domu. Światło na gangu z tyłu się włączyło, oświetlając mężczyznę.

- Nate. - wyszeptałam sama do siebie z ulgą, ale i wściekłością. Frajer mnie wystraszył!

Otworzyłam okno, widząc że chłopak znowu chcę wejść na górę. Nie tym razem.

- Czego chcesz? - pytam głośnym szeptem, by nie zdradzić że z kimś rozmawiam, ale żeby Nate mnie usłyszał.

- Zatęskniłem za tobą - oznajmił, a mi ciepło rozlało się na sercu. Tęsknił? Za mną? - Możesz wyjść?

- O tej porze? - pytam zainteresowana jego intencjami. Jest po dwudziestej pierwszej, więc moi rodzice kładą się już spać.  Szczerze, po zmroku nie kusi mnie już chodzić. Nie wiem kiedy mi ta mania może przejść, ale na pewno nie prędko.

- Tak, tylko o tej porze to widać. - odszeptał. Nawet z tej odległości widziałam nadzieje w jego ciemnych jak noc oczach. - Chyba że nie chcesz. - dodaje już smętniej.

- Nie! nie... Chętnie pójdę. - oznajmiłam nim się wycofał.

Nie wiem czemu ale bardzo polubiłam chłopaka, szczególnie jak ostatniej nocy zdradził mi swój sekret. Polubiłam narkomana... Jestem pojebana i to nie podlega dyskusji. Ale Nate ma swoje momenty, gdy jest słodki i nawet miły.

- Poczekaj chwilę, zaraz zejdę. - informuje, po czym zamykam okno i cofam się do środka pokoju. Mój słodki sen będzie musiał poczekać.

Zgarnęłam z krzesła legginsy z dłuższymi nogawkami niż te, które mam teraz na sobie i szarą bluzę. Ubrałam się po drodze do pokoju Very. To chyba jasne że nie wyjdę ani swoim oknem, ani drzwiami frontowymi. A Alex jeszcze nic nie wie o moim koledze, przynajmniej nic istotnego. I wolę by tak zostało.

- Vera, pomożesz mi? - pytam od razu po otwarciu drzwi jej pokoju. Dziewczyna leży na łóżku z telefonem w ręce i przegląda go z znudzeniem.

- Chcesz się gdzieś włamać? - pyta, przenosząc na mnie na chwilę wzrok.

- Nie - odpowiadam od razu.

- A szkoda, zabrałabym się z tobą - wzdycha, nadal patrząc znudzona w telefon.

- Będziesz musiała mnie kryć gdyby rodzice przyszli. - informuje ją pośpieszne, otwierając jej okno i przerzucając jedną nogę na drugą stronę.

- Co?! To gdzie ty idziesz? - pyta szeptem, jednak było słychać mocne zdezorientowanie w jej głosie.

- Z Nate'm. - mówię prawdę.

- Uuu, a gdzie? - pyta zainteresowana.

- Tego nie wiem. To jak, będziesz mnie kryć? - zadaje pytanie młodszej siostrze i mam wielką nadzieję że się zgodzi.

- Niech ci będzie, zabaw się dziecko. - macha na mnie ręką, a jej głos brzmi jak starej i doświadczonej już życiem kobiety. Co z tego że mamy tylko po osiemnaście lat.

- Dzięki, jesteś najlepsza. - mówię szczerze z wdzięcznością. Przerzucam drugą nogę na lekko wystającą część ściany i łapię się ramy okna. Moim celem jest rosnący po tej stronie żywopłot z kwiatami mamy, który podobny rośnie obok mojego balkonu.

Po kilkuminutowych akrobacjach schodzę na trawnik, dziękując w duchu Bogu za to że nie spadłam i niczego sobie nie pobiłam. Podbiegłam pod moje okno, gdzie stał lekko zniecierpliwiony Nathaniel.

- Hej, już jestem. - odezwałam się, zachodząc go od tyłu. Miałam na celu go wystraszyć, ale ten ani drgnął.

- Myślałem, że już nie wyjdziesz. - mówi, a w jego głosie słychać było szczerość.

- Mówiłam przecież, że przyjdę. Więc? Gdzie mnie zabierasz? - zmieniam szybko temat.

- Zobaczysz. - odpowiada tajemniczo i uśmiecha lekko. - Ale spodoba ci się, jestem tego pewien.

- W takim razie, prowadź. - poganiam go.

Ku mojemu zaskoczeniu, ale i lekkiemu zadowoleniu ciemnooki złapał mnie za dłoń, ciągnąc w stronę ogrodzenia. Przyjemne ciepło rozlało się w moim sercu, a tam gdzie nasza skóra się stykała czułam małe iskierki. To było bardzo dobre uczucie, trochę dziwne ale dobre.

A gdy spojrzał na mnie gdy szliśmy ciemnymi ulicami miasta, oświetlonymi tylko lampami drogowymi, wiedziałam że przepadałam. Jego ciemne oczy były wręcz przepełnione skrywaną ekscytacją i zadowoleniem. Ja też byłam zadowolona, głównie z jego obecności.

I następnie zrobiłam coś czego w tej chwili sama się nie spodziewałam, uśmiechnęłam się do niego. A on to odwzajemnił.

Szliśmy tak trzymając się za ręce, uśmiechając się do siebie jak idioci i posyłając sobie co jakiś czas tajemnicze spojrzenie, ale żadne słowa nie opuściły naszych ust. I chyba to dodało magii tej chwili.

Czułam że zbliżam się do Nate i boję się że jeśli poczuje to, to on może mnie skrzywdzić...

Tak jak inni....

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top