13. Po prostu Nate

Pov. Mery

- Tak... - szepcze cicho, że ledwie mogę go usłyszeć. Jakby nie chciał by ktokolwiek, nawet on sam, siebie usłyszał.

Zaczęłam się cofać, przełykając głośno z strachu ślinę. Nie wiedziałam jak Nathaniel zachowa się po dawce. Są różne symptomy opisane w różnych książkach. Zależy też to od ilości jaką wziął i kim dla tej osoby jesteśmy. A ja nie wiedziałam nic z tych rzeczy!

Dlatego cały czas cofałam się w tył, podtrzymując ten nieprzyjemny kontakt wzrokowy. W pewnym momencie się potknęłam, upadając na ziemię. Nadal tym razem na łokciach cofałam się w najdalszy kąt pokoju.

Bałam się tego co może mi zrobić...

Nigdy bym nie posądziła go o to że bierze narkotyki. Może pić alkohol do nieprzytomności, może palić kilka paczek dziennie, ale że narkotyki? W sumie to wszystkie te rzeczy są złe.

Nie wyglądał jakby brał narkotyki. Może faktycznie blada cera, wory pod oczami, nijakie, czarne oczy i nieco przychodzona sylwetka mogły dać mi do myślenia, ale na początku sądziłam że po prostu taki się urodził, albo to jakaś choroba o której nie chcę mówić.

Patrzyłam teraz w te przesiąknięte mrokiem i mgłą, ciemne oczy nie widząc w nich tych samych co chociażby wczoraj. Były bardziej puste niż gdy pierwszy raz je zobaczyłam, były też bardziej przekrwione niż zwykle.

Nathaniel zbliżał się do mnie w każdym chwiejnym kroku, a ja nie miałam gdzie się odsunąć. Pomału czułam jak moje opanowanie znika, a zastępuje je strach i łzy zbierające mi się w oczach. Żałuję że nie jestem taka twarda jakbym chciała.

Zamknęłam oczy, by nie zobaczył jak bardzo się go w tym momencie boje. Tylko opanowanie i spokój pomagają w takich sytuacjach. Podobno też że narkomani na odwyku są groźniejsi niż pod ich wpływem. Jeśli teraz Nathaniel będzie agresywny, to obawiam się co to by było gdyby próbował to odłożyć.

Teraz naszła mnie myśl. Ile razy on był pod wpływem tego gówna, gdy spotykał się ze mną? Był bardziej spokojny i przyjaźnie nastawiony, chociaż cynizm i sarkazm wylewały mu się uszami.

- Nie bój się mnie, Mery. Przyszedłem tu bo... Bo....  - zaciął się, przez chwilę zastanawiając się co chciał powiedzieć. Wyciągnął drżącą dłoń w moim kierunku i starł niekontrolowanym przez niego ruchem jedną łzę, która spłynęła mi po policzku - Nie skrzywdzę cię. - szepnął do mnie, zniżając się nieco do mojego poziomu.

Nathaniel Jak gdyby nigdy nic usiadł obok mnie, opierając głowę o ścianę z tyłu i głęboko oddychając. Trzymał mocno kawałek swojej koszulki, miętoląc ją. Musiał walczyć sam z sobą.

- Mery - wystękał, łapiąc głęboki oddech. - Pomóż mi... Pomóż mi wyjść z tego gówna. - mamrocze cicho, ale udaje mi się go usłyszeć.

- Co? Jak niby? - pytam zdziwiona jego pytaniem.

- Nie wiem. Próbowałem już, sam. Ale to na nic. Z tobą może będzie łatwej... - mamrotał nieskładnie próbując wyrównać swój nieco chaotyczny oddech.

- Co ci jest? - pytam, zauważając jak od kilku minut próbuje złapać oddech.

- Nic, trzeźwość mi wraca. Mam zjazd. - mówi, przymykając powieki. Za chwilę jednak je otwiera i spogląda prosto na mnie. - Nie bój się mnie, Mery. - powtarza cicho.

- Chodź. - rozkazuje mu, zbierając całą moją siłę psychiczną by wstać z  bezpiecznego kąta. Wyciągam do nie go obie dłonie, by pomóc mu wstać.

Podnoszę jego ciężkie ciało z wielkim trudem i wlokę go do łóżka. On nie prostestuje i kładzie się na nim. Przykrywamy go kocem, które robi za narzutę na moje łóżko.

- Bądź cicho, ja zaraz wrócę. - informuje go.

- Gdzie idziesz? - pyta niczym małe dziecko i patrząc na mnie tymi swoimi czarnymi oczami spowitymi tajemnicą.

Czułam się teraz mniej więcej jak trzydziesto kilkuletnia kobieta, która ma małe dziecko w domu, a ono że biegało w jesień bez kurtki i bluzy, przeziębiła się. Wzięła urlop na dwa tygodnie i zajmuje się swoim małym, nieodpowiedzialnym brzdącem, które pomimo tego że ją nie posłuchało nadal je kocha i się nim zaopiekuje. Właśnie takimi oczami patrzył na mnie Nathaniel w tym momencie.

- Po wodę, zaraz wrócę. - powtarzam, wracając do teraźniejszości.

Wzdycham głęboko opuszczając pokój, w którym dosłownie dziesięć minut temu smacznie spałam. Na paluszkach zeszłam do kuchni i nalałam do szklanki zimnej wody. Na wszelki wypadek wzięłam tabletki przeciwbólowe i nasenne.

Wróciłam do pokoju, sprzedający czy nikogo nie obudziliśmy naszym chwilowym nieprozumieniem. Źle by się to skończyło, gdyby tata albo Alex zostali obudzeni. Nie dość że wtedy obaj są marudni jak osły, to jeszcze widok naćpanego Natahniel'a by im nie pomógł się uspokoić. Czarnooki zapewne by już nie żył...

- Wróciłam. - poinformowałam chłopaka, który wyglądał jakby spał. Jednak na dźwięk mojego głosu leniwie otworzył oczy i spojrzał na mnie, jakby wiedział gdzie teraz się znajduje z dokładnością do milimetrów. - Wypij, proszę.

Podałam mu szklankę z wodą, którą on od razu przyjął. Wypił wszystko prawie na raz i oddał mi puste szkło, które odstawiłam na szafkę nocną, tuż obok mojej lampki, którą włączam jak czytam późną nocą lub zimą.

- Lepiej? - pytam nadal stojąc w bezpiecznej dla mnie odległości.

- Tak, ale byłoby lepiej gdybyś się nie bała. - mamrocze cicho. Gdy zazwyczaj mówi wyraźnie i głośno, to teraz ledwo co go słyszę.

- Nie boję się. - odpowiadam mu, starając się zapanować nad swoim ciałem i reakcjami.

- Tak? To czemu stoisz metr od łóżka? Czemu spinasz się gdy ciebie dotykam? Czemu płakałaś? Czemu nawet teraz drżysz? Czemu nie chcesz mi spojrzeć w oczy jak zwykle? - pyta, włączając jakiś ukryty tryb poety. - Odpowiedź jest prosta. Boisz się mnie, Mery. Też bym się bał na twoim miejscu. - odpowiedział sam sobie, zanim w ogóle pomyślałam co mogłabym mi odpowiedź.

- Nathaniel. - westchnęłam cicho, zbliżając się do niego o dwa, małe kroki. Chłopak obserwował mnie z uwagą, nawet jeśli ma teraz zjazd, umie skupić się na mnie. - Nie znam cię, ty mnie też. Nie wiem do czego możesz się posunąć, nawet gdy nie jesteś pod wpływem narkotyku. W świecie w którym żyjemy nie można zaufać byle komu, co doskonale wiesz.

- Nie zawsze wszystko masz na wyciągnięcie ręki, skarbie. Celuj wtedy wyżej. - mówi słabym i cichym tonem. - Możemy przełożyć tą rozmowę? Chciałbym iść spać...

- Ale że ... ? Tutaj? - pytam, wskazując palcem na moje łóżko, na którym akuratnie leżał rozłożony jak księżniczka.

- Tak. Miło by mi było gdybyś położyła się obok. Może byś ukoiła moje zszargane emocjami ciało i duszę? - szepcze, coraz słabej. Zamknął oczy, a jego oddech nieco zwolnił, przygotowując się do wejścia w sen. - To jak, Mery?

- A jak ktoś tu wjedzie? - pytam dziwnie zestresowana. Pierwszy sprawa to był ojciec, druga sprawa to moje rodzeństwo, które pomimo że często jest kochane może wszystko wypalać rodzicą, a trzecia sprawa... To sam Nathaniel.

- Zmyje się stąd rano, obiecuję. - wzdycha cicho. Nie powinnam była się zgadzać, bo jutro będę tego żałować na sto procent z ale jednak się zgodziłam. Dlaczego? Tego wam nie wyjaśnię, bo sama nie wiem czemu.

- No dobra. - wzdycham przegrana.

Kładę się obok niego, gdy specjalnie robi mi trochę miejsca. Przykrywam siebie kocem, ponieważ mam tendencje do zabierania go nocy, a nie chcę by Nathaniel spał bez niczego.

- Mery to skrót od jakiegoś imienia? - pyta po chwili krępującej ciszy, odwracając się z trudem całym ciałem w moją stronę.

- Nie, Mery to po prostu Mery. - odpowiadam równie cicho.

Do mojej głowy wpadła jedna myśl. Cały czas zwracałam się do niego jego pełnym imieniem, Nathaniel. A może woli być inaczej nazywany? Może Nate, Nath, Natanielek, Natanieluś, Natanek, Natanuś, Nati, Natek, Natko, Nateczek albo Natkuś. Nigdy go nie zapytałam, więc...

-  A ty jak wolisz by do ciebie mówiono? - pytam nieśmiało, przerywając krępująca ciszę.

Przez dłuższą chwilę mi nie odpowiadał dlatego uznałam że zasnął. Zrobiło mi się trochę przykro, ale tylko wzruszyłam mentalnie ramionami i odwróciłam się na drugi bok. Ułożyłam moje ciało w idealnej pozycji, przymykając oczy. Gdy byłam już na skraju odpłynięcia, poczułam rękę na mojej talii, która przysuneła moje ciało do ciała Nathaniel'a, a jego ciepły głos owiał moje ucho, szyję i policzki.

- Mów po prostu Nate.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top