Koszmar (part 2)
Budzenie się po przespanej nocy to luksus. W przypadku Deana była to przespana połowa nocy, to wystarczało – dlaczego w łóżku Jego Wysokości spało mu się tak cholernie dobrze? Obudził się i przewrócił się na drugi bok, Castiel leżał przy nim i patrzył na niego. Nie spał. Nie wyglądał też, jak gdyby zbudził się przed chwilą, raczej jakby czuwał od dłuższego czasu.
– Spałeś choć chwilę? – Dean zachrypiał. Błękitne oczy bruneta były w niego wpatrzone z uczuciem, którego nie potrafił nazwać, tęsknotą, smutkiem? Żalem? – Przepraszam, że nie spałeś przeze mnie. Nie pragnąłem takiego efektu.
Lekkie wzruszenie ramionami.
– To nie aż takie poświęcenie, Dean.
Leżeli w ciszy, blade światło poranka prześlizgiwało się do komnaty pomiędzy zasłonami. Dean skanował wzrokiem twarz Casa, jego kształtną szczękę i kości policzkowe; zero jakichkolwiek oznak głodu. Sarna w połączeniu z jego krwią nasyciła księcia na długo, na jego ciele nie pojawiły się przetarcia, pęknięcia, skóra nie wyschła. Ryzykowna myśl zakiełkowała blondynowi w głowie, a co gdyby... to wykorzystać?
– Cas – zagadnął, cicho. – Moglibyśmy... się pocałować?
– Po co? – Cas natychmiast nabrał podejrzeń, i wrogiego tonu.
– No bo... ostatnim razem było fajnie. Podobało mi się, dopóki wszystko było dobrze. Pomyślałem, że chciałbym to powtórzyć. Ty nie?
– Oczywiście, że chciałbym to powtórzyć – warknięcie. – Ale czuję się dobrze i boję się, że intymny kontakt to zmieni. Czuję się naprawdę dobrze po napiciu się z ciebie – zrezygnował z warczenia, ściszając głos do miękkiego szeptu. – Możliwe, że nie będę musiał żywić się teraz przez dłuższy czas. A jeżeli... jeżeli cię pocałuję... Możemy to zmarnować.
– Czemu? Bo podnieca cię lizanie się z kimś, czy tylko ja cię podniecam?
– Dean – przewrócił się na plecy, przesunął dłonią po czole. – Pomyśl czasami, proszę. Leżymy w łóżku. Wyobraź sobie, że zaczynamy się całować, to przecież pewne, że prędzej czy później... – umilkł, oblizał usta. – Że prędzej czy później zaczęlibyśmy się też dotykać. To byłoby igranie z ogniem. Nie mogę pozwolić sobie na... seks. Na żadną seksualną formę aktywności, nawet najlżejszą, bo to i tak zbyt intensywne. Za dużo bodźców.
– A uprawiałeś z kimś seks, żeby to sprawdzić?
– Przestań chwytać mnie za słówka, wystarczy nieco logiki! Jesteś bezczelny – stwierdził, bo Dean ściągnął przez głowę koszulkę i rzucił ją na podłogę. – Zakładaj ją w tej chwili. Nie podaruję ci tego.
– Nie dosięgnę – Winchester wyciągnął rękę, sięgając nią w przestrzeń. Koszulka wylądowała poza zasięgiem jego ramion.
– Ugh – Cas skrzyżował w łóżku własne, ze złości. Pierś Deana była gładka, jego brzuch płaski, choć niezbyt umięśniony. Dean nie miał formy atlety, jego sylwetkę wyrzeźbiła praca. – Co ci się tu stało? – spytał, udając obrażonego. Pokazał na mały ślad jak po oparzeniu na deanowej prawej piersi, tuż powyżej sutka. – Iskra ci odprysła?
– Spawałem.
– A tutaj? – wskazał inny, po lewej stronie brzucha.
– Uhm, nadziałem się na ogrodzenie. W szkole. Jeden kumpel miał areszt domowy, zakradliśmy się, żeby podejść mu pod okno, ale pogonił nas pies. Uciekaliśmy w popłochu i nabiłem się bokiem na płot. No co? Cas – odchrząknięcie. – Po wewnętrznej stronie prawego uda mam bliznę po pile łańcuchowej. Ją też chcesz zobaczyć?
– Nie denerwuj mnie – Cas skarcił go, rozumiał, dlaczego Dean rozpoczął taką gadkę i ciągnął ją. Miał poranny wzwód i zapewne chciało mu się seksu, nic dziwnego, był bowiem kurewsko atrakcyjnym młodym chłopakiem z wysokim libido i zasługiwał, by nie musieć spuszczać się samemu w poduszkę; ale nie mógł zapewnić mu lepszego rozwiązania. Było mu przykro z powodu tych wszystkich śladów i blizn. Dean nie nosiłby ich na sobie, gdyby on przed laty nie podjął takiej a nie innej decyzji, nie musiałby spawać. I nie chodziłby do szkoły pełnej łobuzów uciekających spod cudzych domów przez płoty. – Przestań. Do cholery – Dean przysunął się do niego, spojrzał mu na usta. – Przestań – powtórzył, bez większego przekonania. Podobnie jak w przypadku pocałunku tuż po ekwinokcjum mógł temu zapobiec, ale chyba nie do końca chciał.
Gdyby mógł kochać się z Deanem tak po prostu. Tak normalnie, najzwyczajniej w świecie uprawiać z nim poranny seks.
Dean pocałował go z otwartymi ustami, jego język liznął casowe wargi. Chcąc nie chcąc Castiel rozwarł je, ich języki splotły się ze sobą, blondyn położył mu dłoń na policzku, przytrzymując go przy sobie, brunet odetchnął przez nos, z zamkniętymi oczami. Chryste. Nigdy nie potrafił oprzeć się urokowi swego przyjaciela, teraz był pewien, że to się nie zmieni – że choć starał się go od siebie odpychać, w rzeczywistości zupełnie nie był do tego zdolny. Wszystko było zawsze tak, jak chciał Dean. Ściągnąłby mu gwiazdkę z nieba.
– Okej – oznajmił, niespodziewanie, zręcznie wymknąwszy się blondynowi przemieścił się na łóżku i przyklęknął na nim naprzeciw niego. Dean zmarszczył czoło, na widok wyciągniętej w jego stronę ręki. – Chodź – Cas poruszył palcami, zachęcająco. – Daj mi rękę. Nie mogę patrzeć na tę bułę w twoich spodniach, nie powinniśmy byli o tym rozmawiać – to była prawda. Widok Winchestera, boleśnie twardego w gaciach od piżamy o poczucie dumy nie przyprawiał.
Dean złapał go za dłoń, Cas pociągnął go ku sobie. Popatrzyli na siebie, Castiel pogłaskał go po twarzy, położył mu rękę na karku... i popchnął mu głowę w dół, klęcząc na pościeli, w szerokim rozkroku miałby do jego szyi daleko. Nie pójdzie dalej, jeśli nie przejdzie tej próby, nie zbliży się do niego bardziej, dopóki nie będzie miał pewności, że jest w stanie zapanować nad sobą z Deanem robiącym mu loda.
– Umiesz to robić? – spytał, nie było wątpliwości, czego chce od blondyna. Sam Dean załapał to w mgnieniu oka. – Dmuchać kogoś?
– Nie wiem. Tak sądzę.
– Okej – Castiel szepnął ponownie, przesunął palce z karku chłopaka na tył jego głowy. Pomasował go tam, czule, na jeszcze jedną zachętę. – To spróbuj.
Dean spojrzał na niego, z dołu, serce zabiło brunetowi szybciej. Dean był cholernie piękny, to nie pomagało, widok jednakże stanowiło znakomity – poprawił się przy casowych biodrach, wsunął dłoń w jego spodnie. Dotknął przyrodzenia i Cas drgnął, ledwo zauważalnie. Nikt nie dotykał go w taki sposób, odkąd pamiętał. Dean wyciągnął jego penisa na wierzch, wciągnął powietrze i nabrał męskości Casa do buzi, Cas odrzucił głowę do tyłu. Jezu. Dreszcz przeszedł go, w lędźwiach zagotowało mu się od przyjemności, z jaką nie miał do czynienia. Jego palce zacisnęły się na deanowych włosach. Blondyn omiótł go językiem, ssąc go zajebiście dobrze, „tak sądzę"? Robił loda, jak gdyby opieprzał gałę za każdym rogiem. Może wrodzona zdolność. Był w tym piekielnie dobry, tak czy inaczej.
– Dean – Casowi wymsknęło się z ust, zacisnął zęby, jego biodra pchnęły Deanowi do gardła, zakrztusił się, lekko i opanował sytuację. Oddychając przez nos trzymał Casa w ustach jeszcze przez chwilę, wreszcie cofnął głowę, litr śliny wypłynął spomiędzy jego warg razem z casowym fiutem, Winchester otworzył oczy. Łzy zebrały się w nich, od drażnienia po gardle, westchnął, chrapliwie i przesunął po penisie Casa ręką, z kapitalnym, od zgromadzonej śliny, poślizgiem. Polizał bruneta po samym czubku, połaskotał go po nim, koniuszkiem języka. Cas zawarczał. – Kurwa – zaklął i na moment pikawa przyśpieszyła blondynowi jak oszalała, bo książę złapał go, chwycił mu nogi i przewrócił go na łóżku na plecy, zwyczajnie rzucił go pod sobą na pościel. Dean wywalił na niego gały, czyżby Cas stracił nad sobą kontrolę? Ogarnął go ten sam strach, co w Halloween, strach, że oto teraz Castiel rozpruje go jak prosiaka, poczuł bicie własnego serca w głowie. Cas popatrzył na niego i strach odrobinę ustąpił. Książę wciąż miał swoje oczy, swój kolor tęczówek. I nie wyglądał jak potwór. – Jasna cholera. Jesteś moją zgubą, Dean.
To jedno zdanie posiadało więcej znaczeń, niż mogłoby się wydawać. Cas zdarł z Deana spodnie, pociągnął go do góry za nogę i przyssał się do niej dokładnie tam, gdzie Dean wcześniej żartował, że mógłby, do wewnętrznej strony jego prawego uda. Ciął z tatą i Bobby'm drewno. Kazali mu podać piłę, a ona włączyła się w jego rękach – gdyby trzymał ją bliżej ciała poszatkowałaby mu całą dolną połowę, straciłby chuja jak nic. Nie stałby teraz na baczność, w całej swej okazałości, lśniąc czerwienią i ociekając, bo Castiel gryzł go po nodze; czuł, że kąsa, delikatnie. Nie wgryza się w niego, po prostu kąsa. Dreszcze przechodziły go od tego od czubka głowy po stopy, zrozumiał, że dyszy, bardzo głośno i spróbował się opanować. Te dychnięcia, to były częściowo jęki. Upokarzające.
Cas polizał go po skórze, ucałował go też, tuż nad kolanem. Pozwolił deanowej nodze opaść.
– Twój penis zaraz eksploduje – stwierdził, Dean prychnął, w odpowiedzi.
– Śmiesznie brzmi słowo „penis" w twoich ustach.
– Może dlatego, że to ty dobrze robisz laskę – Castiel ukąsił, inaczej niż wcześniej, Dean przewrócił oczami. Kopnął go lekko, w pośladek.
– To nie jest śmieszne. Ugh – blondyn sięgnął do swego kutasa, złapał się za niego i pociągnął, nieco rozpaczliwie. – Cas, to nie jest śmieszne. On mnie prawie boli.
– Zostaw – Castiel odtrącił jego rękę. – Szeroko nogi. Szeroko mówię, najszerzej jak umiesz. Opuść ten tyłek – pokierowawszy nim w dół wyciągnął się na łóżku, sprawdził coś w szufladzie nocnej szafki. – Muszę iść do łazienki po lubrykant. Zostań tak.
Ciśnienie łomotało Deanowi w głowie, po lubrykant. Lubrykant. W jego napuchniętym od nadmiaru doznań i obezwładniającego pragnienia umyśle nie było miejsca na realizację, co to oznaczało, a oznaczało, iż Cas zamierzał go zerżnąć. Czas upływał dla niego jakimś jedynie sobie znanym tempem, nie zauważył, w którym momencie Castiel wrócił z łazienki. Następnym, z czego zdawał sobie sprawę był fakt bycia całowanym, Cas leżał na nim i całował się z nim, mokro, poruszył jedną nogą, szukając nią czegoś, nie wiadomo czego, po pościeli. Cas poprawił mu ją, nigdy dotąd nie siedział w takim rozkroku. Tak uwłaczającym.
Zimny lubrykant dotknął jego wyeksponowanego wejścia.
– Och, fuck, Cas – jęknął, obudził się z seksualnym podnieceniem i był już tak rozogniony, że potarcie go lubrykantem, żeby zmieścił w sobie innego mężczyznę stanowiło formalność. Castiel wetknął w niego palec.
– Robisz to sobie sam? Jesteś... zaskakująco luźny, jak na fakt, że mieszkasz tu od pół roku i o ile mi wiadomo nie pieprzysz się z nikim – idiotyczna uwaga. To chyba oczywiste, że się nie pieprzył. – Odetchnij – rozkazał mu, Dean oddychał zbyt szybko i zbyt chaotycznie jak na potrzebę sytuacji, powinien był się uspokoić, rozluźnić i zrelaksować. – Wdech i wydech, Dean. Wybacz ten głupi docinek, sądziłem – przycisnął palec do jego lewej ściany i wsunął drugi wzdłuż prawej, rozciągając go – że to będzie trudniejsze. Więc albo masz doświadczenie, albo jesteś kurewsko spragniony.
– Przestań gadać, Jezu – blondyn zasłonił sobie twarz rękami, musiał być purpurowy jak brukiew. – Matko święta – westchnął, Castiel podniósł mu biodra i wsadził pod dupę poduszkę. – O, jak miło. Na bogato.
Gmerając w nim palcami Cas może i wyglądał całkiem niegroźnie, zaczynał jednak zmagać się z palącym mu wnętrze poczuciem suchości, nie będąc do końca pewnym, z czego wynika. Nie miał takiego doświadczenia, by uważać, że nie wynikało z tego, co robił. Może było efektem uprawianego seksu, a może wzbierał w nim głód. Nie wiedział. Wyjąwszy z Deana śliską rękę przesunął nią po swoim kutasie, twardym kutasie, nie potrzebował żadnego więcej usztywnienia. A Dean nie potrzebował więcej rozciągania. Wymierzył w niego, przytknął czubek fiuta do jego otwartego, pulsującego bezradnie kanału; wcisnął się do niego, z warknięciem, Dean poruszył się na pościeli, zwijając się na niej z podobnej bezradności, ścisk w klatce, palący ścisk, przybrał na sile. Castiel przełknął, układając się we wnętrzu chłopaka pod sobą, do głowy by mu nie przyszło, że to się tak skończy. Że Dean stanie na jego progu, bo doskwierały mu koszmary, a on wpuści go do swojego łóżka, raz jeszcze i skończą w takiej oto pozycji. On w nim, głęboko i Dean wygięty pod nim w łuk.
Nic aż do tej pory nie sprawiło, by przeobrażenie się w bestię i utrata kontroli stały się realnym zagrożeniem – nic aż do podjęcia pchnięć. Cas pchnął w Deana, Dean zajęczał tak bosko, tak doskonale, trafiony w dobre miejsce, że pchnął ponownie, począł go posuwać, pchnięcie za pchnięciem, i jeszcze raz, i jeszcze, przekleństwo kobiety z 1995 roku rozeszło się po nim niczym trucizna. Zbyt dużo zapachów atakowało go ze wszystkich stron, zapach spoconego ciała Deana, jego rozgrzanej krwi, był nie do przeoczenia. Właśnie na taką okoliczność wymyślił Le Fantasme. To wszystko stało się jednak tak szybko, tak nieoczekiwanie, że nie przygotował się do tego. Nie miał z niej jak skorzystać, mięśnie Deana zaciskały się na nim fantastycznie. Poczuł orgazm budujący mu się nisko na plecach, tuż nad pośladkami. Dean zacisnął mu palce na przedramieniu, wbił mu w rękę paznokcie i Castiel potrząsnął głową, lecz było już za późno. Jego morderczy, zwierzęcy instynkt zwyciężył, na ostatniej prostej.
Potrząsnąwszy łbem spojrzał na Deana, żółte ślepia zalśniły żywą żądzą. Wciągnął głośno powietrze, przez nos, górna warga drgnęła mu, odsłaniając kieł – przytrzymawszy go za udo wysunął się z niego, gwałtownie, skąd miał w sobie na tyle trzeźwości, by pomyśleć o przytrzymaniu go za nogę, by nie zrobić mu krzywdy zbyt gwałtownym wyjściem, trudno powiedzieć. Cofając się na łóżku do tyłu spadł z niego, jak poprzednio z kanapy i skoczył pod ścianę, pod okno, wcisnął się pod nie, z fiutem na wierzchu. Dean zakrztusił się powietrzem. Dosłownie zakrztusił się powietrzem, było mu dobrze, trzepany po prostacie tak fenomenalnie nagle ni stąd, ni zowąd ocknął się zupełnie pusty, mięśnie odbytu zapulsowały mu, nie mając na czym się zacisnąć. Dźwignął głowę z poduszki.
– Cas – jęknął, ochryple, Boże kochany. Zabolało go, ciało odmówiło mu posłuszeństwa. – Jezus Maria, co się stało? Cas – dostrzegł go, zamroczonym wzrokiem dostrzegł go pod oknem, oddychającego ciężko. – Cas... O nie – stało się. Potworność Casa stała się widoczna, choć w tak dobrej był kondycji. – Przepraszam cię, bardzo cię przepraszam. Czemu się zmieniłeś, nie rozumiem? Do pewnego momentu wydawało mi się, że nie zmieniasz się w ogóle!
– Im bliżej szczytu tym brało mnie bardziej. Czułem to i powinienem był przerwać to wcześniej, to ja powinienem cię przeprosić – parsknięcie, Castiel zaśmiał się gorzko. Smutno. – Powinienem był przerwać jak tylko poczułem, że coś jest nie w porządku. To było jasne, że nie dam rady panować nad sobą wystarczająco długo, żebyśmy ze sobą doszli. Znam siebie i swoje limity, na ogół. Orgazm z tobą jest widać ponad moje siły, Dean.
– Zaproponowałbym, żebyś... żebyś się napił – Dean odchrząknął. – Ze mnie. Gdybym nie miał świadomości, że to głupie proponować ci, żebyś po tym dalej walczył z zapomnieniem.
– Poradzę sobie. Coś wymyślę.
– Cas, musisz wiedzieć – zawahał się. Serce uspokajało mu się, z każdym kolejnym uderzeniem, seksualny haj opadał, gorąc bijący do czaszki zszedł z niego, przywracając mu zdolność jaśniejszego myślenia. – Musisz wiedzieć, że to było... naprawdę dobre. – Uciekł wzrokiem w bok. – I że nie marzyłem, nigdy nie marzyłem, że przeżyję coś takiego. Nie sądzę, żeby cokolwiek w przyszłości mogło temu dorównać. No chyba, że zdecydujesz się zerżnąć mnie jeszcze raz – uśmiech, próba rozładowania atmosfery. Casowi wyszedł w odpowiedzi krzywy grymas.
– Pchasz się na tamten świat jak idiota.
– Było super, Cas. Serio.
Przewrócenie oczami. Mógłby przestać to powtarzać? Cas nie potrafił powiedzieć, czy bardziej mu to schlebia, czy go martwi – mogliby mieć z Deanem wszystko, gdyby nie ta cholerna klątwa. Gdyby nie wypadek.
Gdyby dwadzieścia jeden lat wcześniej coś poszło inaczej i nie skończyliby jako Piękna i Bestia. Oddałby za taką zmianę w tym scenariuszu absolutnie cokolwiek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top