Wstęp

Caroline Ross nigdy nie była zwolennikiem zmuszania ludzi do robienia tego, czego nie chcą. Tym bardziej, jeśli mogła ze wszystkim poradzić sobie sama. Nawet jeśli tylko w swoim własnym przekonaniu. Nocami pracując w barze "Night's Desire" znajdującym się piętro niżej, dniami zajmując się zakupami i utrzymywaniem porządku w domu, była w stanie niemal ciągłego wycieńczenia. Otworzywszy drzwi rzucała zazwyczaj zapasy na przyszłe kilka dni w stronę skromnie urządzonej kuchni, po czym bezwładnie padała na kanapę zaraz obok. Leżała tak mniej lub więcej godzinę, dopóki nie uświadamiała sobie jak wiele rzeczy ma jeszcze do zrobienia przed rozpoczęciem zmiany. To była rutyna. Dzienna i niezmienna.

Jej młodsza siostra nie miała tego problemu. Problemu ciągnącego się w nieskończoność zmęczenia i stałej rutyny, która z każdym dniem zdawała się wydrapywać coraz to większe dziury w jej duszy. O, nie. Maddie była bezrobotna. Uczepiła się pomysłu połączenia baru z herbaciarnią. Podzielenia i tak już małego lokalu na dwa. Caroline uległa po ledwie miesiącu. Nie miała wiele do stracenia. Od tamtego czasu "Hattie", jak to nazwała się na cześć ozdobnego cylindra, który zakupiła nie wiadomo gdzie, zajmowała się małym ogródkiem z tyłu budynku. Nie zmieniło to w ich przychodach niczego, ale młodsza panna Ross przynajmniej sprawiała wrażenie, że coś robi. Mimo że nie robiła absolutnie nic.

Nadszedł jednak taki czas, że musiało się to zmienić. Konkretnie nadszedł on razem z rachunkami, które okazały się ledwie spłacalne. Caroline stała przy skrzynce pocztowej, ściskając w dłoniach białą kopertę i zaciskając swoje pełne, czerwone usta w nienaturalnie cienką linię. "Madeline jest już dorosła", myślała, podnosząc z ziemi najnowszą gazetę. "Najwyższa pora, żeby też dołożyła się do rodzinnego budżetu. Po postu nie mam już innego wyboru". W każdym wydaniu dziennika dostarczanego pod drzwi co rano znajdowały się ogłoszenia, że jakaś firma szuka pracowników. Czasami też że jakiś pracownik szuka firmy. Niewiele z nich dotyczyło kariery, dzięki której obie kobiety wyrwałyby się z ciasnego mieszkania nad barem,  ale też nie musiały. Chodziło po prostu o jakikolwiek zastrzyk gotówki.

Przechodząc obok kuchennego stołu, Caroline zostawiła na nim kopertę z rachunkami, a potem zatrzymała się przed drzwiami jedynej sypialni. Przez chwilę wpatrywała się w malowane na biało drewno, zbierając się w sobie i przygotowując na sytuację, w której jej siostra odmówi i należało będzie podjąć bardziej drastyczne środki perswazji niż grzeczne proszenie i logiczna argumentacja. Mimo swojego wieku Madeline tak naprawdę jeszcze nie dorosła.

- Maddie, - przywitała się Carol, wchodząc do środka.

Coś w ich wspólnej sypialni wydawało się inne. Po uważnej obserwacji ścian kobieta doszła do wniosku, że plakaty zespołów na ścianie przesunęły się bliżej jej łóżka, żeby zrobić miejsce krzywo przyklejonym kartkom ze szkicami... czegoś. Coś wyglądało trochę jak ciało pluszowego misia rozłożone na części pierwsze. Pewnie Maddie znowu znalazła sobie jakieś nowe hobby.

Osoba na krześle po drugiej stronie pokoju najpierw wykręciła nienaturalnie głowę do tyłu, a chwilę później odwróciła się wraz  z całym krzesłem w stronę drzwi. Z uśmiechem pełnym niemal dziecięcej niewinności oparła twarz na dłoniach i oczekująco spojrzała na siostrę dużymi, ciemnymi oczami.

- Mam... do ciebie sprawę, - zaczęła Caroline, podnosząc trzymaną gazetę na wysokość oczu. Lekkie przekręcenie głowy pchnęło ją, by mówić dalej. - Ostatnio zaczęłam sobie myśleć, że powinnaś dorzucać się do naszego domowego budżetu. Jedzenie nie jest darmowe, mieszkanie też nie.

Maddie pochyliła głowę, ale pozostała cicho. Na jej twarzy pojawił się wyraz łagodnego zrozumienia. Z jakiegoś powodu to na chwilę zagotowało krew w żyłach Caroline, ale szybko otrząsnęła się z uczucia.

- Chcę, żebyś znalazła sobie pracę, - zakończyła, podsuwają jej trzymany przedmiot pod nos.

Jej siostra spojrzała na papier i szybko przebiegła po nim oczami. Na chwilę błysnęło w nich radosne zaciekawienie.

- No dobrze, - zgodziła się, biorąc gazetę w obie ręce i szybko odwracając się z powrotem w stronę stołu. - Może być jakakolwiek?

- ... tak, - odparła Carol podejrzliwie. - Po prostu chcę, żebyś od czegoś zaczęła.

- Mhm. Okej. To tego... Wróć później. - Madeline oparła się o tył krzesła, założyła nogę na nogę i zaczęła leniwie przerzucać kartki,.

Hm. To poszło dużo łatwiej, niż się tego spodziewała.

***

Sprawa tego, dlaczego wszystko było takie proste, wyjaśniła się dość szybko. Maddie wślizgnęła się do kuchni, trzymając gazetę za plecami i powstrzymując promienny uśmiech. Caroline zerknęła na nią znad obieranych warzyw.

- I jak? - zapytała, grzecznie odwzajemniając zauważoną wesołość.

- Może być to? - odrzuciła szybko jej siostra, wciskając jej w twarz otwartą gazetę. 

Musiała się odsunąć, żeby cokolwiek na niej zobaczyć. "Freddy Fazbear's Pizza", odnowiona pizzeria na obrzeżach miasta. Od północy do szóstej rano, czyli nawet dałaby radę ją zawozić, jeśli ktoś zgodzi się zastąpić ją w barze na kilka minut. Przyjrzała się obiecanemu w ogłoszeniu wynagrodzeniu. Przez pięć, przez sześć...

Westchnęła. Głęboko i boleśnie. Powoli zsunęła się na krzesło, które ostatkiem sił udało jej się przyciągnąć.

- Maddie... to jakieś trzy dolary za godzinę...

- No ale powiedziałaś, że może być cokolwiek! - zawyła Madeline, przyciskając gazetę do piersi i marszcząc brwi w wyrazie niewyobrażalnego cierpienia. - No Carol, no proszę! Zobacz, mają takie fajne roboty!

- Są okropne...

- To jest królik z gitarą! Popatrz jaki słodki! Ma takie urocze, czerwone policzki... widziałaś kiedyś coś fajniejszego?

- Chyba naprawdę za dużo oczekiwałam, licząc na twój zdrowy rozsądek...

- A ten misiek na środku ma kapelusik, prawie taki jak mój! No Carol, no proszę! Powiedziałaś, że mogę wybrać którekolwiek ogłoszenie! Nie rób takich min, próbuję cię przekonać, że to dobry pomysł. A popatrz, a tutaj, ten kurczak...

- Dość! Dobrze, bierz tę robotę, rób co chcesz, tylko błagam nie mów mi o tym cholernym kurczaku!

Hattie zatrzymała się w połowie zdania, z otwartymi ustami i głupimi oczami wpatrującymi się dalej w siostrę. Przez chwilę zapadła słodka cisza.

- To... znaczy że mogę do nich zadzwonić?

Caroline popatrzyła na nią wzrokiem, który prawdopodobnie zamieniłby w kamień bazyliszka. Ale nie zaprzeczyła.

Uznając to za zgodę, Madeline nadęła się jak balonik, podskoczyła kilka razy w miejscu, ledwo jednak odrywając nogi od podłogi, po czym pędem ruszyła w stronę schodów, by dostać się do telefonu stacjonarnego w barze na dole.

***

- Ale ciebie to wcale nie niepokoi?

- A powinno?

- Tak?! Jaka... jaka normalna firma po prostu... zatrudnia kogoś przez telefon? Nie pytając o doświadczenie, nie pytając o imię...

Mały, ciasny i prawie rozpadający się Volkswagen typu beetle toczył się powoli po pustej drodze, która w nikłym świetle latarni wyglądała na zapomnianą przez wszystkich mieszkańców okolicy. Przy jakiejś większej dziurze w asfalcie całe auto wydawało z siebie ciężki jęk, a raz na jakiś czas Caroline była pewna, że słyszy jak coś metalicznie harata o jezdnie.

Maddie wisiała na siedzeniu kierowcy przed sobą, prawdopodobnie łamiąc więcej niż jeden przepis bezpieczeństwa, i wyglądała na drogę przez ramię swojej siostry. Nudziła się strasznie. Przez swoje okno nie mogła dramatycznie patrzeć w głębokim zamyśleniu, bo było tak ciemno, że jedyne co widziała, to własne odbicie. To co było przed nimi przynajmniej oświetlały przednie lampy, nawet jeśli nie tak wyraźnie jak kiedyś. I nawet jeśli jedyne co oświetlały to asfalt i chyba niekończące się drzewa wzdłuż niego.

Z jękiem w sumie podobnym do samego auta, Madeline osunęła się powoli w stronę podłogi, cały czas trzymając głowę opartą o przednie siedzenie, i wysunęła rękę w stronę radia. Nie dosięgała.

-  Masz szczęście, że w poniedziałki mamy zamknięte, - rzuciła Caroline, łapiąc ją za nadgarstek i odsuwając z powrotem do tyłu.  - Inaczej nie miałby cię kto zawieźć. I nie wychylaj się tak, krzywdę sobie zrobisz.

- Włączysz radio? - poprosiła Maddie, wracając do opierania głowy o siedzenie. - Proszę?

- Nie jestem pewna, czy jak włączę radio, to ten rzęch się nie rozpadnie. Boję się tu czegokolwiek dotykać.

Prawie jakby słowo "rozpadnie" było zaklęciem, coś strzeliło i auto zaczęło toczyć się coraz wolniej aż wreszcie zatrzymało się na środku pasu.

- Hm. No... to wykrakałaś, - stwierdziła Madeline, wyglądając na jezdnię za nimi. - Co teraz?

Jej siostra nie odpowiedziała. Przez chwilę trzymała ręce na kierownicy, ściskając ją coraz mocniej, aż w końcu pobladły jej kłykcie. Sapnęła wściekle i otworzyła drzwi gwałtownie, na chwilę zapominając, że takie traktowanie równie dobrze może je wyrwać. Obie dziewczyny wysiadły i odsunęły się od samochodu. Caroline obeszła go dookoła, bardziej żeby jakoś spożytkować wzbierającą w niej energię, niż obejrzeć maszynę. Zatrzymała się z tyłu, podwinęła rękawy jeansowej kurtki i oparła ręce na tyle samochodu.

- Chodź. Spróbujemy go zepchnąć, - nakazała, kiwając głową w stronę pobocza.

- Po co?

- Żeby nie blokował drogi.

- Jeśli ktoś będzie przejeżdżał, to łatwiej nas zauważy, jeśli będziemy na środku.

- Łatwiej też do nas dobije. Rób, co mówię.

Maddie podeszła do samochodu i stanęła obok siostry, choć wyraźnie niepewnie. Oparła swoje ręce przy jej.

- Dalej uważam, że powinnyśmy na kogoś poczekać... - wymamrotała, kiedy obie zaczęły powoli i z wysiłkiem popychać auto do przodu.

- O tej godzinie nikt nie będzie tędy przejeżdżał. Musiałby jechać tam gdzie my, - odparła Caroline, z wyraźnym trudem kontrolując oddech. - Ta droga nigdzie indziej nie prowadzi.

Może w ciągu ostatnich dni jej słowa zyskały moc urzeczywistniania się. A może po prostu świat zawsze chciał jej robić na przekór. Zza zakrętu wyłonił się inny samochód, przebijając panującą wokół nich ciemność intensywnymi reflektorami, które oświetliły zadrapany, czerwony lakier starego garbusa.

Duży, szary van gwałtownie zatrzymał się zaraz za nimi. Z okna po stronie kierowcy wyłoniła się na chwilę głowa w czapce z daszkiem. Nawet mimo cienia, który padał na twarz mężczyzny widać było, jak marszczy brwi w grymasie nieopisanego niezadowolenia. Chociaż nie trzeba było nawet na niego patrzeć, żeby zorientować się jaką ma opinię o swojej nowej sytuacji.

- Ja pierdolę... - doszło zza szyby, szybko poprawione jeszcze krótkim klaksonem. Nie dla pospieszenia kogokolwiek, po prostu skutek głowy opadającej na kierownicę.

Z tyłu vana, między siedzeniem pasażera a kierowcy, pojawiła się druga głowa. Obie wyglądały na dość podobne, ale to pewnie zasługa małej ilości światła po ich stronie. Caroline poczuła jak para oczu z tej drugiej głowy na nią patrzy, jak przeszywa ją wzrokiem. Potem głowa schowała się znowu w ciemności z tyłu samochodu. Za dźwiękiem otwierających się tylnych drzwi podążył odgłos obcasów uderzających pośpiesznie o jezdnię.

Kierowca zerwał się z kierownicy i znowu wychylił przez okno, tym razem bardziej przejęty osobą, która właśnie opuściła jego pojazd, niż przeszkodą na drodze. Nerwowość w jego ruchach udzieliła się też Caroline, która wsunęła dłoń do kieszeni spodni i zacisnęła ją na podręcznym scyzoryku. Ruszyła się minimalnie do przodu, szturchając Maddie za siebie.

Z lewej strony podszedł do nich mężczyzna, poprawiając spinki na mankietach fioletowej koszuli. Był wysoki i szczupły do tego stopnia, że pierwszą rzeczą jaka pojawiła się Madeline w głowie na jego widok były stojące wzdłuż jezdni latarnie. Caroline z kolei bardziej zwróciła uwagę na jego głowę. To, co w vanie wydawało się być po prostu bardzo fascynującym odcieniem czerni, w światłach samochodu okazało się być farbowaną purpurą, opadającą długo niewyrównywanymi kosmykami wokół bladej twarzy i związaną w niski kucyk za szyją. Bladoniebieskie oczy miały w sobie coś niepokojącego, nawet kiedy mrużyły się przez szeroki, odsłaniający zęby uśmiech. Chociaż może to właśnie przez ten uśmiech.

Przez chwilę stali w ciszy. Powietrze zdawało się cięższe i gęste. Kierowca wyraźnie zaciskał dłonie na kierownicy, mężczyzna w lakierkach wbijał natrętnie wzrok w obie siostry, a Caroline czuła, jak dłoń w kieszeni jej się poci.

- Zepsuł się? - odezwał się wreszcie nieznajomy poza autem, głosem przyjemnym, ale zimnym, z charakterystycznym akcentem Brytyjczyka. Uśmiech zmienił się z nienaturalnego grymasu na coś dużo mniej rozciągającego jego rysy.

- ... Tak, - odparła Caroline ostrożnie, trochę relaksując spięte ramiona, ale wciąż trzymając scyzoryk w dłoni.

- Mm... - Mężczyzna podszedł do samochodu i otworzył klapę, pod którą chował się silnik. Przyglądał się mu z zerowym zainteresowaniem, przekrzywiając głowę to na lewo, to na prawo. Z bliższej odległości widać było, że sam pomysł farbowania włosów, tym bardziej na taki kolor, absolutnie do niego nie pasował. Wyglądał jakby był po czterdziestce. W końcu odsunął się i zahaczył kciuki o czarny pas przy spodniach. - Dlaczego jedziecie do Freddy Fazbear's o takiej godzinie?

Zapytałaby skąd wie gdzie jadą, ale przecież wcześniej sama przyznała, że jadąc tą drogą nie ma innego celu podróży. Maddie wyłoniła się zza swojej siostry.

- Przyjęli mnie tam do pracy dzisiaj popołudniu, - przyznała, a po chwili zastanowienia uśmiechnęła się grzecznie. Mężczyzna odwzajemnił gest, chociaż w bardzo przerysowany sposób.

- O! Madeline!

Obie siostry podskoczyły i spojrzały w stronę vana. Kierowca znowu wychylał głowę przez okno, ale zaciśnięte usta sugerowały, że to raczej nie on wołał. Jednak na siedzeniu pasażera siedział ktoś jeszcze, kogo jakimś cudem do teraz żadna z nich nie zauważyła. Też wychylał głowę z wnętrza, opierając dłonie o drzwiczki. Patrząc na niego trudno było stwierdzić, jakim cudem pozostał niezauważony przez tak długi czas. Podobnie jak ten, który chwilę temu przyglądał się silnikowi, miał bardzo niepasujące mu farbowane włosy, tym razem koloru intensywnego szkarłatu. Caroline zaczynała myśleć, że po prostu trafiły na van pełen bardzo dziwnych facetów w średnim wieku.

- Pan Philip! - ucieszyła się za nią Maddie, składając razem ręce i podskakując do okna. Starsza siostra ruszyła za nią pośpiesznie.

- Dobrze, że was znaleźliśmy, - odparł ten nazwany Philipem z zaskakująco łagodnym uśmiechem. - Inaczej mogłybyście tu utknąć... no, na dużo dłużej.

Mężczyzna za kierownicą sapnął, rozumiejąc jakie słowa zaraz padną. Z rezygnacją otworzył schowek i wyjął z niego krem do rąk.

- Możemy was podwieźć, - podłapał ten we fioletowej koszuli, wymijając siostry i kierując stukające obcasami kroki w stronę wciąż otwartych tylnych drzwi. - W końcu wszyscy jedziemy w to samo miejsce.

Maddie spojrzała na swoją siostrę szukając pozwolenia.

- A co z moim samochodem? - Caroline skrzyżowała ramiona na piersi.

- Hmm... - zamruczał znacząco. Coś w głosie mężczyzny brzmiało prawie jak piosenka. Wskoczył do vana i zawisł na wciąż otwartych drzwiach, wyglądając zza nich na obie siostry. - Jestem pewien, że nasz kierowca bardzo chętnie wam go naprawi. I tak będziemy tędy za chwilę wracać. Nikt nawet nie zauważy.

Starsza Ross spojrzała na mężczyznę za kierownicą, który schował już krem z powrotem do schowka i opierał głowę o zagłówek swojego siedzenia, nacierając ręce aż do podwiniętych nad łokcie rękawów. Daszek nadal rzucał cień na jego twarz, ale chyba przymykał oczy.

Kiwnęła głową na Madeline i ruszyła przodem w stronę otwartych tylnych drzwi. Zignorowała zaoferowaną jej dłoń i wskoczyła do środka. Jej siostra z kolei z chęcią przyjęła pomoc we wdrapaniu się do samochodu. Obie usiadły opierając się o ścianę. Mężczyzna zrobił to samo, gdy tylko zamknął za sobą drzwi. Skrzyżował obie wyprostowane nogi, ułożył splecione dłonie na brzuchu i znowu zaczął niepokojąco wbijać wzrok w obie dziewczyny, czego Maddie zdawała się nie zauważać. Phil chyba wyczuł ponownie ciężące powietrze, bo kiedy samochód ruszył, rudy odwrócił się i przecisnął rękę między przednimi siedzeniami.

- Nie przedstawiliśmy się poprawnie. Philip Scott. Phil wystarczy. - przedstawił się, tak spokojnie, że aż czuć było jego dyskomfort. - Madeline już... z nią już rozmawiałem.

Caroline zmierzyła go wzrokiem, ale uścisnęła jego dłoń.  Była przeraźliwie zimna.

- Caroline. Jestem jej siostrą.

- Bardzo ładne imię, - wtrącił z uśmiechem ten o fioletowych włosach, przysuwając się ruchem, który z jakiegoś powodu przypomniał jej pająka. Też wyciągnął do niej dłoń. - Vincent. Pan maruda za kierownicą to Mike.

Kiedy ściskała jego dłoń, zrobiła to znacznie mocniej. Był niepokojący i najdziwniejszy z całej grupy, nawet biorąc pod uwagę fakt, że kierowca nie odezwał się ani razu.

- Silny uścisk.

Zauważył. I dobrze. Byłoby lepiej, gdyby mówiąc to nie uśmiechał się do niej tak paskudnie.

Jechali w ciszy przerywanej stukaniem palcami o kierownicę tylko przez chwilę. W końcu Phil nachylił się i zaczął gmerać przy radiu, przeskakując przez stacje i usiłując idealnie dostosować głośność. Zdawał się nie do końca umieć przekręcić pokrętło wystarczająco delikatnie.

- To... - Maddie przysunęła kolana pod brodę i objęła je ramionami. - Od jak dawna się przyjaźnicie?

- Nie przyjaźnimy się, - Kierowca, Mike, odezwał się po raz pierwszy, nim ktokolwiek inny zdołał odpowiedzieć. Brzmiał zimno, ale i tak mówił dużo ciszej i delikatniej niż wskazywałaby jego cała maniera.

Vincent zaśmiał się. Wstał na kolana i oparł się między dwoma przednimi siedzeniami, żeby móc patrzeć na drogę, ale na razie biegał wzrokiem między Mikem a siostrami.

- Nasza dwójka zna się od bardzo dawna. Może nawet od zawsze, haha. Phila znamy chyba od kilku tygodni. Zgadza się, Mikey? - przyznał, a jego głos znowu nabrał drwiącego tonu piosenki.

"Mikey" nie odpowiedział, najwyraźniej uznając, że ma lepsze rzeczy na głowie niż kłócenie się podczas prowadzenia. Zamiast tego skupił się na drodze przed sobą. Phil wreszcie znalazł stację, której szukał i podgłośnił. "C'est la vie" zaczęło się od środka. Van toczył się przed siebie, w stronę niedawno odnowionej Freddy Fazbear's Pizza.





A/N

u mnie wszystko jak zawsze, tylko starsza jestem

edit z sierpnia 2023: PRZESTAŃ SIE KURWO CHOWAĆ CO TO MA BYĆ WATTPAD FIX YOUR SHIT



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top