Gdzie kucharek sześć...
Panny Ross miały tamtej nocy bardzo dziwne szczęście. Ich samochód zepsuł się tylko około pięciu minut drogi od pizzerii, czyli przynajmniej nie musiały siedzieć z tyłu szarego vana zbyt długo. Kiedy zaparkowali, Mike początkowo odmówił wyłączenia silnika i wyjścia z samochodu.
- Fritz miał na nas czekać pod drzwiami, - upierał się, ściszając radio, jakby to miało pomóc mu widzieć. Może faktycznie pomagało.
- Hm, no, tak, prawda, ale Fritza tu nie ma, - irytował się na to Phil, prawie kładąc się na desce rozdzielczej, żeby wyjrzeć przez okno od strony kierowcy w stronę wejścia.
W tym samym czasie Vincent otwierał tylne drzwi samochodu i, schodząc pierwszy na parking, tak jak przy wsiadaniu zaoferował bardzo dosłowną pomocną dłoń. Również tak jak przy wsiadaniu, Caroline nie skorzystała z oferty, a Maddie zrobiła to z uśmiechem. Cała trójka podeszła do głównego wejścia, co sprowokowało mężczyzn na przednich siedzeniach do wyjścia i podążenia za nimi. Vincent położył dłoń na klamce i miał zamiar otworzyć drzwi nie przerywając pogodnej rozmowy z Madeline, ale Mike odsunął go na bok za tył fioletowej koszuli i otworzył je sam, wpychając się do środka. W jasnym świetle lamp wewnątrz budynku okazało się, że wgląda chyba najbardziej normalnie z całej poznanej dotąd trójki. Był wyraźnie młodszy, choć szczękę miał pokrytą podobnym lekkim zarostem, co Vincent, a spod czapki ochroniarza wystawały kręcone, brązowe włosy.
- Fritz! - zwołał, a jego głos odbił się od ścian przestrzennej i nienaturalnie pustej głównej sali.
Odpowiedziała mu cisza.
- Fritz! - zawtórował Philip, który niepostrzeżenie i bez większego trudu prześlizgnął się między pozostałymi.
Tym razem odpowiedział im dźwięk metalu uderzającego w metal, a potem czegoś ciężkiego upadającego na podłogę. Vincent zrobił minę, na którą Maddie odpowiedziała zakryciem ust i wydaniem z siebie odgłosu podobnego do czajnika.
Po drugiej stronie sali pojawiła się dość szeroka sylwetka. To wrażenie potęgowało tylko duże, okrągłe coś, które trzymała oparte o biodro.
- Jesteś... - westchnął z ulgą Phil, chociaż postać prawie na pewno nie miała prawa tego usłyszeć z takiej odległości. Mike zdawał się zrobić to samo.
Postać, którą można było już z całą pewnością uznać za wyczekiwanego Fritza, pomachała w ich stronę, nim ponownie zniknęła za jakimiś bocznymi drzwiami. Wyłoniła się z nich ponownie, tym razem bez dodatkowej wagi.
- No cześć, chłopaki, a wy co tak wcześnie? - przywitał się, poprawiając duże, kwadratowe okulary na nosie. Szkła miały prawie jak denka od butelek.
- Właściwie, to się trochę spóźniliśmy...
- Grzebałeś w częściach zapasowych, - zauważył Mike, wskazując na biodro Fritza i tym samym nie pozwalając Philipowi dojść do słowa. - Mówiłem, żebyś mi to zostawił w spokoju.
- O, skąd wiedziałeś? - zapytał perfekcyjnie niewinnie. Podniósł na chwilę czapkę i poprawił krótkie, rude włosy pod nią. Brunet spojrzał najpierw na niego, a potem na drzwi po drugiej stronie sali, z których Fritz bardzo wyraźnie i na oczach wszystkich przed chwilą wyszedł. Gdyby się przyjrzeć, wisiała na nich tabliczka z wyraźnym, czarnym i pogrubianym napisem "Części zapasowe. Tylko dla personelu". - A. No tak. Hm. Czasami zapominam, że nie wszyscy mają wadę wzroku.
Oczy Fritza ześliznęły się na chwilę z obu mężczyzn przed sobą i padły na siostry Ross, nadal stojące w drzwiach.
- Oho! Nowe? - Uśmiechnął się przyjaźnie. Przepchnął się obok Mike'a i wyciągnął w ich stronę obie ręce, krzyżując je po drodze, by stworzyć iluzję zwykłego uścisku dłoni w obu. - Gratuluję wyboru miejsca pracy, płacą tyle, co wcale. Fritz Smith. Nie pracuję tutaj, więc pensja mi nie przeszkadza.
- Maddie Ross, - przedstawiła się Madeline, odwzajemniając szczery uśmiech.
- Skoro Pan tu nie pracuje, to czemu się tu kręci? - Caroline zmarszczyła na niego brwi, ale potrząsnęła jego ręką.
- Ach. Um. Cóż, być może... Być może Fazbear's uznało, że... no, nie do końca opłaca się nam zatrudnianie elektryka na stałe. W sensie takiego od... świateł i takich rzeczy, - wtrącił się Philip, niezręcznie poruszając barkami i poprawiając krawat.
- Dzwonimy po Fritza, kiedy go potrzebujemy. Ponoć wychodzi taniej, - kontynuował jego myśl Vincent, który w międzyczasie zdążył wepchnąć się do budynku mimo małego tłumu przed drzwiami.
- A ja też na tym wychodzę lepiej, bo nie pracuję za trzy dolary na godzinę! - Fritz pstryknął w jego stronę, a potem skierował złożone dłonie w stronę Caroline. - Nie złapałem twojego imienia.
- To jest Caroline! Moja siostra. Też nie będzie tu pracować, - przedstawiła ją Maddie, zanim starsza zdołała nawet spróbować się odezwać.
- I bardzo dobrze! Nie wiem, jak zarabiasz na życie, ale chyba wszystko jest lepsze niż to.
- Kłóciłabym się.
Phil podniósł rękę na wysokość klatki i odsłonił zegarek na nadgarstku. Pobladł.
- Okej, tak, um, no bardzo fajnie, że się dogadujecie, ale... Fritz, musimy wychodzić, - wymamrotał nerwowo, podchodząc do rudego i delikatnie szturchając go w plecy.
Mike też spojrzał na zegarek. Nie pobladł jak Philip, ale coś w jego twarzy też się zmieniło.
- Scott ma racje. Wychodzimy, - zażądał, dużo bardziej stanowczo. Wyraźnie zawahał się przy klamce, po czym odwrócił jeszcze głowę w stronę młodszej z sióstr. - Powodzenia, Madeline. Przekaż też Jeremy'emu.
Ta chwila zawahania prawie kosztowała go palce. Ciężki metal opadł z hukiem na podłogę, całkiem odcinając ich od wyjścia. Światło zgasło, pogrążając ich w prawie całkowitej ciemności.
- O. No proszę, sam mu przekażesz. - Vincent poklepał bruneta po plecach.
Wszyscy spojrzeli po sobie. A przynajmniej mniej więcej w stronę pozostałych. Sądząc po oddechu, Phil właśnie osiągał najwyższy możliwy dla siebie poziom stresu, ale bardzo nie chciał tego okazywać. Cała grupa przysunęła się do siebie, chociaż siostry zrobiły to bardziej przez presję otoczenia. Wydawało się, że jako jedyne czegoś nie wiedzą. Było... cicho.
- Może... złapmy się za ręce, - zaproponował Fritz, szukając na oślep dłoni najbliższej osoby. Okazał się nią być Philip. - O, fuj. Ale ty się pocisz.
- Nie wiem, czy to odpowiedni moment na takie rzeczy. - Prawie słychać było, jak Mike marszczy brwi. Ale kiedy coś zaskrzypiało w bardziej odległej ciemności, jego ręce szybko znalazły się wokół nadgarstka Maddie i Fritza.
Nie chcąc pozostawać w tyle, gdyby tak sznureczek ludzi w bardzo podobnych koszulach na guziki postanowił wyruszyć bez nich, Caroline złapała dłoń siostry, a Vincent z kolei uczepił się jej rękawa.
- Wszyscy? Okej, świetnie. Philip, znasz drogę do biura najlepiej z nas wszystkich, więc prowadź. Wszyscy w ciebie wierzymy. Powierzamy ci nasze zdrowie i życie, - głos Smitha odzyskał swój oryginalny ton, nawet pomimo zdecydowanie obniżonej głośności. - Wszyscy trzymajcie się mocno.
- I zachowajcie spokój. Nic nam nie grozi, jest po prostu... ciemno. Bardzo ciemno.
Pod przywództwem Phila cała grupa ruszyła ostrożnie w stronę pokoju ochrony. Od czasu do czasu ktoś z korowodu wpadał na jakąś przeszkodę, której prowadzący zdawał się nie zauważać. Na każdą stłuczkę z samotnym krzesłem czy nieposprzątanym papierowym talerzem reagowano szeptanym "cicho!". Bardziej chyba kwestia poczucia, że w ciemności bezpieczniej jest przebywać bez słowa, niż jakiegokolwiek faktycznego zagrożenia. Na szczęście nie musieli tak się bawić zbyt długo, bo już po kilku zakrętach zobaczyli na końcu korytarza nikłe światło z biura.
Nie pozostało nikłe na długo. Prawie wszyscy, chyba poza Vincentem, i to tylko dlatego, że był na samym końcu, przez krótką chwilę zostali oślepieni intensywnym światłem latarki kierowanym prosto w oczy.
- Fitzgerald! - zaskakująco prawdziwie zdenerwował się Philip, zakrywając oczy przedramieniem. Podszedł do mężczyzny za biurkiem i zabrał mu latarkę z ręki.
- Przepraszam! Przepraszam. Byłem pewien, że... nie wiem, że to było coś innego, - tłumaczył się kościsty blondyn, sięgając po czapkę z daszkiem na stoliku i miętosząc ją w dłoniach.
Cała reszta grupy wcisnęła się do biura, jedno po drugim puszczając trzymane nadgarstki i dłonie. Mike wytarł obie swoje w spodnie. Pokój wyraźnie nie był przystosowany do takiej ilości ludzi, bo mimo że nikt nie musiał się nigdzie upychać, dla siedmiu osób, które tak naprawdę się nie znały, miejsca było i tak dość mało. Phil zdawał się mieć pewien problem ze znalezieniem sobie odpowiedniej pozycji.
Nastała niezręczna cisza. Strach przed ciemnością powoli opadał, pozwalając Madeline na uświadomienie sobie absurdu całej sytuacji. Grupa dorosłych ludzi kuląca się z irracjonalnego strachu w małym biurze ochrony restauracji pośrodku niczego. Trzymająca się za rączki i prowadząca przez ciemne korytarze wypełnione atrakcjami dla małych dzieci. Sycząca na siebie i podskakująca po usłyszeniu najmniejszego dźwięku.
Usta Maddie drgnęły. Na chwilę nadęła policzki, szybko zasłaniając twarz ręką, jakby miało to uciszyć odgłosy z trudem powstrzymanego powietrza. Widząc, jak Caroline patrzy na nią z wyraźnym zaniepokojeniem, coś w niej nie wytrzymało. Wybuchła głośnym, niekontrolowanym śmiechem.
- Przepraszam... O Jezu, przepraszam... - wykrztusiła, opierając się o biurko i zwijając w pół. - Po prostu... Cholera, nie mogę oddychać...
Fritz pochylił się obok niej i spojrzał jej w twarz. To tylko spowodowało, że Madeline znowu zakrztusiła się chichotem, odwijając się z kolei w drugą stronę. Rudy uśmiechnął się do pozostałych i rozłożył bezradnie ręce.
- Po prostu... z-zachowujemy się jak dzieci, wiecie? Skradamy się tak po ciemku i... o rany! - w końcu udało się powiedzieć Maddie.
Większość chyba się zgadzała, bo blondyn za biurkiem rozluźnił się trochę (ale tylko trochę, bo najwyraźniej sama obecność tylu ludzi w pokoju była dla niego powodem do nerwów), Caroline odetchnęła cicho, a Vincent uśmiechnął się łagodnie. Nadal brzydko, ale łagodnie. Tylko Mike wydawał się niezbyt zadowolony.
- Madeline... Madeline ma rację, - podjął Phil, który wyraźnie dopiero co znalazł punkt zaczepienia. Stanął za jej plecami, przodem do wszystkich, i położył obie dłonie na jej ramionach. Nadal były nieprzyjemnie zimne, ale Maddie ledwo to poczuła przez sweter. - Jeśli wszystko zrobimy, jak należy, to jesteśmy tutaj całkiem... całkiem bezpieczni. Planowałem... zadzwonić do was, ale wygląda na to, że mamy okazję wszystko zademonstrować osobiście, ahaha... ha.
Popędził dziewczynę za biurko i posadził na dostawione przez Fritza krzesło. Sam wrócił początkowo przed nich, ale po kilku zerknięciach przez ramię na ciemny korytarz za sobą zmienił zdanie. Zamiast tego stanął przy szafkach po drugiej stronie pokoju.
- Zacznijmy może od... uhh, no tak, chyba możemy... Madeline, to jest Jeremy, będziecie razem pracować.
Maddie spojrzała na blondyna obok siebie, który zdawał się na chwilę skurczyć. Potem jednak pomachał do niej krótkim, prawie spazmatycznym ruchem. Niebieskie oczy wyraźnie unikały kontaktu wzrokowego, a kilka niewielkich kropli potu spłynęło po jego piegowatej twarzy. Biedny, pomyślała do siebie młodsza Ross, i położyła pocieszającą dłoń na jego ramieniu. To tylko spotęgowało jego dyskomfort.
Pierwsza godzina przeznaczona została więc na demonstracje i ogólną naukę zawodu. Philip powiedział kilka rzeczy, którymi zasłużył sobie na wyraźne wzburzenie Caroline, ale szybko uspokajał wtedy, że przecież dla Fazbear's bezpieczeństwo pracowników jest najważniejsze i nie ma o co się martwić. Jego częste oglądanie się po pokoju i zaglądanie do szybów wentylacyjnych na ścianach nie było najlepszym potwierdzeniem tych zapewnień, jednak dotąd noc wydawała się spokojna. Same zadania, jakie mieli do wykonania co noc Madeline i Jeremy też wydawały się dość proste, zwłaszcza gdyby podzielili się obowiązkami.
Powoli doprowadzając do końca swój wykład, Phil wziął się pod boki i ponownie stanął pod szafkami, intensywnie wpatrując się gdzieś nad głowy obu nowych pracowników przy biurku.
- Także... tak. To tyle, mam nadzieję, że wszystko załapaliście, bo od tego momentu nie jesteśmy legalnie odpowiedzialni za doznane urazy i uznajemy je za winę pracownika, - zakończył, łapiąc się za ręce i rozglądając po pokoju. - Co jeszcze... A, tak. Uh, w tej szafce, o, tutaj, powinniśmy mieć jeszcze odpowiedni strój służbowy, widzę, że Jeremy swój już znalazł. Do tego mamy jeszcze trochę papierkowej roboty... Mike, mógłbyś?
Mike jęknął. Odrzucił krem nawilżający do Fritza i zwlókł się powoli z kanapy pod ścianą. Otworzył jedną z szafek z tyłu pokoju, wyjął z niej dwa pliki kartek i rzucił je na biurko, po czym zajął się inną szafką i zaczął przeglądać metki na pozornie identycznych uniformach.
- Podpiszcie tutaj. I tutaj. I tu też. A tutaj wpisz datę. Err, możesz wczorajszą, tak. - Philip pokazywał palcem na kolejne puste rubryczki w obu kontraktach.
Kiedy wszystkie byłe już wypełnione, znowu kiwnął do Mike'a, żeby ten zebrał je i wsunął do jeszcze innej szafki. Zrobił to nie ukrywając swojego niezadowolenia z faktu, że każe mu się wykonywać coś, co najwyraźniej nie było jego pracą.
- Pierwsza... pierwsza noc zazwyczaj jest spokojna. Do tego jest nas dużo, więc bez problemu sobie poradzimy. Uh, znaczy, nie żebyście nie dali sobie potem rady sami! Jestem pewien, że, um, że poradzicie sobie świetnie. - Philip uśmiechnął się sztywno.
- No, jak to mówią, w grupie siła, hm? - Vincent odepchnął się od ściany i zajrzał do jednego z szybów wentylacyjnych w biurze. Zagwizdał, wyraźnie zadowolony z pustki, jaką tam zobaczył, i uderzył lekko w ścianę nad otworem. - Pójdzie jak po maśle.
Po biurze odbił się echem nikły szczęk metalu w oddali. Vinny leniwie przespacerował się na drugą stronę pokoju, nawet tak pokonując dystans w ledwo trzech krokach. Wentylacja skrzypiała w ścianach.
- Może nawet lepiej, że pierwszą zmianę spędzicie z nami. Zazwyczaj jestem zwolennikiem rzucania nowych prosto na głęboką wodę, ale warto też korzystać z doświadczenia starszych od siebie, hm? A my jesteśmy w końcu profes-- ACK!
Vincent upadł z ciężkim hukiem, z całą pewnością uszkadzając sobie kręgosłup, kiedy uderzył w metalowe ciało podcinającego mu nogi kurczaka. Jęknął, podnosząc się na łokciu i przycisnął dłoń do twarzy, straciwszy poczucie orientacji w przestrzeni.
Reszta zajęła chwilę. Trzy stare modele zatłoczyły korytarz przed biurem, a kurczak na podłodze zaczął się rzucać przy próbie wstawania. Z pracowników pierwszy ruszył się Mike, przeskakując nad biurkiem i odciągając od robota pokrzywdzonego mężczyznę. Pchnął go w stronę Fritza po drugiej stronie, zapominając o stole między nimi i tym samym powodując, że Vin znowu wyrył głową o ziemię. Elektryk był jednak bardzo miły, więc szybko pomógł mu wstać i nawet pozwolił mu się o siebie oprzeć.
Mimo tego, że Mike był na samym przedzie biura, a więc i najbliżej każdego rodzaju niebezpieczeństwa, animatroniki wydawały się go w większości ignorować. Metalowa masa zamiast tego zaczęła napierać na stolik, przy którym siedzieli Maddie i Jeremy, chociaż ich też wyraźnie ignorowała. Może przez maski. A może przez to, że bardziej zainteresowane były już nieco mniej zdezorientowanym Vincentem. Dwójka i tak powoli wsunęła się pod stół, ostrożnie wymijając metalowe łapy.
Vinny zatoczył się trochę, odpychając od szerokich barków, które dotąd go podtrzymywały, pozwalając tym samym, by Fritz włączył się do próby pozbycia się masywnych robotów z biura. W przeciwieństwie do reszty wydawał się nie mieć większych problemów z ich ciężarem, bardziej przeszkadzał paniczny, chociaż jak najbardziej racjonalny, strach przed rozpruciem. Udało mu się jednak złapać starą wersję królika w pasie i wypchnąć ją na korytarz, prawie trafiając przy tym w Mike'a. Ten z kolei skupiał się właśnie wyraźnie na manewrowaniu snopem światła latarki idealnie w jedyne oko poważnie zniszczonego lisa. Szło mu dobrze, dopóki humanoidalna kulka w paski nie rzuciła mu się na plecy, swoją wagą prawie przewracając go na podłogę. Chcąc zrobić coś pożytecznego, Caroline rozważała kopnięcie nowego gościa, ale szybko doszła do wniosku, że prędzej zrobi krzywdę sobie niż tej kupie metalu. Zamiast tego użyła więc jednego ze starych ekranów leżących na podłodze. Szkło rozbiło się na stalowej czapeczce, ale teraz animatronik przynajmniej był częściowo unieruchomiony. I już nie ciążył operatorowi latarki na plecach, dzięki czemu tamten mógł wrócić do odganiania lisa. Vincent chyba wreszcie zdecydował się przyłączyć do wspólnych trudów większości obecnych, bo prawie strącił głowę mechanicznego niedźwiedzia przy pomocy pożyczonego krzesła.
Kiedy już pozbyli się wszystkich przeciwników z biura i z ulgą spojrzeli na zegarki, okazało się, że minęło ledwo dwadzieścia minut. Jeremy wydał z siebie dźwięk podobny do dźwięków duszenia.
Szybko zaczęło się oskarżanie Vincenta za całą zaszłą sytuację. Począwszy na samym zatrzaśnięciu ich wszystkich w środku i skończywszy na nagłym napadzie wzmożonej agresji animatroników w budynku. W ramach zabezpieczenia się przed powtórzeniem sytuacji, oskarżony został zamknięty w jednej z szafek, mimo wyraźnych protestów.
Jednak reszta nocy była już spokojna. Grupa pozostała na swoich miejscach, do końca wykonując wybrane przez siebie zadania (lub starając się na coś przydać w jakiś inny sposób). Razem z nadejściem szóstej zaczęło się wydobywanie wszystkich z ich kryjówek. Po wyciągnięciu spod stołu Jeremy'ego i Madeline, Mike sięgnął po swój krem nawilżający i gotowy był do wyjścia, ale Fritz złapał go za kołnierz. Rudy wskazał na Phila, a ten wskazał na szafkę, z której już od jakichś dwóch godzin nie dochodziły odgłosy wściekłych prób wydostania się.
Wychodząc Vinny nie odzywał się do nikogo. Jednak nawet i jemu świeże powietrze na parkingu poprawiło nieco nastrój. Zniknięcie zapachu pizzy, spalenizny i oleju z otoczenia, a przynajmniej znaczne jego ograniczenie, uświadomiło wszystkim, że wreszcie wyszli. Maddie klasnęła w ręce.
- Bardzo ekscytujący pierwszy dzień w pracy! - oznajmiła, rozglądając się po towarzyszach. Mina trochę jej zrzedła, kiedy zauważyła, że nikt inny raczej nie podziela jej entuzjazmu. Teraz byli zadowoleni, owszem, ale zdecydowanie była to ulga związana z końcem tamtego bałaganu.
Philip uśmiechnął się do niej jednak grzecznie, gdy ich oczy się spotkały i odchrząknął.
- Tak, faktycznie, bardzo... bardzo ekscytujący. Um, bardzo dobrze sobie poradziliście! Wszyscy. Nawet ci, którzy tu nie pracują, ahaha... Er, tak, miłego dnia i do usłyszenia na kolejnej zmianie, tak?
W tamtej chwili Madeline dowiedziała się, że każdy człowiek ma swój własny, unikatowy dźwięk wyrażający niezadowolenie i rozpacz.
A/N
za chwilę piszę maturę z polskiego and this is what i actively CHOOSE to do. fajnie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top