Rozdział IV
Dzisiejszego dnia oprócz tego, że było dosyć ciepło, a słońce świeciło niemiłosiernie i nie dało się wytrzymać bez okularów przeciwsłonecznych, los zaplanował dodatkowe atrakcje. Na zajęciach praktycznych wyszliśmy nad Sekwanę, aby porobić parę zdjęć w plenerze. Niby nic, a jednak coś. Zostaliśmy przydzieleni w pary, a mi akurat trafiła się Frances. Byłam dosyć zadowolona z tego fartu, ponieważ rudowłosa potrafiła zrobić naprawdę dobre ujęcia.
– Co powiesz na kilka zdjęć martwej natury, na przykład tamtego drzewa? – zapytałam, przygotowując sprzęt i jednocześnie wskazując palcem niewielką, płaczącą wierzbę.
– Dobry pomysł – odparła z entuzjazmem. – W takim razie ja zrobię w kolorze, a ty się zajmij monochromem.
Doskonale wiedziała, że bardziej preferowałam czarno-białą fotografię. Spędziłyśmy trochę czasu razem przez ostatnie kilka dni, przez co zdążyłam lepiej ją poznać. Frances wydawała się być dosyć sympatyczną osobą, która niestety czasami tylko taką udawała. Dosyć pewna siebie – starała się tę cechę wykorzystać na wszystkie sposoby. Nic ani nikt nie zdołał jej przeszkodzić w osiągnięciu upragnionego celu.
– Hej, dziewczynki. Co porabiacie? – Usłyszałam uwodzicielski, męski głos.
Po chwili obok mnie na trawie usiadł wysoki brunet z kilkudniowym zarostem na twarzy i hipnotyzującymi, czekoladowymi oczami. Jak zawsze był dosyć modnie ubrany i pachniał jednymi z droższych perfum. Jego wyjątkowe, wręcz kanoniczne rysy twarzy sprawiały, iż połowa dziewczyn z naszego roku chciała się z nim umówić. W tym także niestety ja.
To był Marcel Fournier – syn adwokatów z Paryża. Miał bogatych rodziców, dzięki czemu bez problemu mógł sobie pozwolić na studia artystyczne. Jednak to nie z tego powodu znalazł się na Spéos. Cechowała go ogromna cierpliwość i staranność we wszystkim, co robił. Był piekielnie utalentowany.
– Przygotowujemy się do zdjęć, a czemu pytasz? Masz jakąś sprawę? – odezwałam się, nawet nie podnosząc wzroku i nie racząc go spojrzeniem. Wiedziałam, że czasami nie potrafiłam ot tak na niego patrzeć.
– A nie chciałybyście się może zamienić?
Zdziwiła mnie jego prośba. Nie sądziłam, że kiedykolwiek Marcel się do mnie odezwie, a tu proszę. Uśmiechnęłam się delikatnie, próbując nie zrobić z siebie ostatniej sieroty. Lecz zanim cokolwiek powiedziałam, zorientowałam się, że chłopak już zdążył dojść do porozumienia z Frances.
– Dzięki, kotku, nawet nie wiesz, jak bardzo ratujesz mi tyłek – zwrócił się do Hepburn, posyłając jej przy tym jeden z tych swoich oszałamiających uśmiechów.
Oczywiście, przecież ja nie umiałam porządnie załatwiać spraw z facetami. Obstawiałam, że za chwilę przyjdzie mi pracować z największą ofiarą losu na tych studiach albo co gorsza z jakimś „plastikiem". Co prawda, Fournier lubił przebywać w towarzystwie pięknych dziewczyn, aczkolwiek pod warunkiem, że były naturalne. Nienawidził sztuczności i nie przepadał za ludźmi, którzy ze względów estetycznych zdecydowali się na operacje plastyczne. Pod tym względem był burakiem.
Spojrzałam wymownym wzrokiem na Frances, która tylko wzruszyła ramionami w geście, że nie mogła nic zrobić. Poruszyła wargami, układając je coś na wzór słowa przepraszam, po czym odeszła w stronę Marcela. Próbowałam nie zwracać na nic uwagi. Nadal przygotowywałam swój aparat, co chwilę robiąc nim próbne zdjęcia.
– Unikasz mnie. – Usłyszałam za sobą znajomy głos mężczyzny, który tuż po chwili siedział już obok mnie.
Wypuściłam głośno powietrze. Serio? On? Nie było innych ludzi na tym świecie? Poprawiłam włosy i spojrzałam na niego. Miał podkrążone oczy, z czego wywnioskowałam, iż nie spał zbyt wiele ostatniej nocy.
– Nie, Jake, po prostu mam też innych znajomych – stwierdziłam obojętnie.
– Zdaję sobie z tego sprawę. Co nie zmienia faktu, że mamy razem zrobić projekt.
– Pamiętam o tym – rzuciłam krótko. – Najpóźniej jutro postaram się podesłać ci zdjęcia, które udało mi się zrobić. A teraz przepraszam cię, jestem troszkę zajęta – rzuciłam dosyć chłodno.
– Zrobiłem coś złego, że tak mnie traktujesz? – zapytał z nieznacznym rozgoryczeniem.
W sumie to mu się nie dziwiłam, ponieważ na dobrą sprawę moje zachowanie nie miało uzasadnienia. Chociaż usilnie próbowałam je znaleźć.
Chwyciłam za aparat i zrobiłam kilka dobrych ujęć, które swobodnie mogłam dorzucić do pracy.
– Tak w zasadzie to nic – odpowiedziałam po chwili ciszy. – Po prostu myślę stereotypowo.
– Jak większość ludzi – zaśmiał się gorzko. – Do tej pory poznałem albo tych, którzy bez powodu nienawidzą mnie z czystego serca albo kochają mnie, jakby był jakimś bogiem. Cassie, po prostu chcę być normalnym Jakiem z Blackpool. Poznać prawdziwych przyjaciół, a nie osoby, które chcą czerpać profity ze znajomości ze mną.
– Nie jestem taka – rzuciłam krótko, kręcąc głową. – Poza tym, dlaczego mi to mówisz?
– Bo wydajesz się być najnormalniejsza z nich wszystkich – zaśmiał się. – No i jako jedyna chcesz ze mną rozmawiać.
– Twoje fanki też chcą z tobą rozmawiać...
– To nie to samo – westchnął. – Naprawdę bardzo je lubię i traktuję jak bliskie mi osoby, ale czasami potrzebuję kogoś, no wiesz, kto potraktuje mnie normalnie.
– Czyli mnie? – zapytałam oschle, chociaż znałam odpowiedź. – Czego ty tak właściwie ode mnie oczekujesz, Jake?
– Niczego – odpowiedział spokojnym głosem, kręcąc głową. – Po prostu, żebyś czasami się do mnie odezwała.
– Dobra, tyle chyba mogę ci zagwarantować – odparłam lekko zmęczona. – A teraz bierz się do pracy i zrób zdjęcia tamtej wierzbie. Skoro musiałam cię przygarnąć, to niech chociaż będzie z ciebie pożytek – zaśmiałam się.
– Tak jest, szefowo – powiedział z ironią i uśmiechnął się szeroko.
Udało nam się zrobić kilka naprawdę dobrych ujęć, z czego oboje byliśmy zadowoleni. Współpraca z Harrisem wcale nie była taka zła. Chociaż nie mogłam przyznać, że był lepszy od Hepburn. Frances cechowała się ogromnym talentem, przez co razem z Fournierem zrobili najlepsze zdjęcia.
Po zajęciach udaliśmy się większą grupką na piwo do baru, gdzie oczywiście każdy z każdym rozmawiał o niczym. Jake także poszedł, jednak trzymał się raczej na uboczu, wiedząc, że nie był do końca wymarzonym towarzyszem.
Po dwóch mniejszych kuflach miałam już dosyć. Ponad to nie działo się nic ciekawego, nie omawiali żadnych skandali. Stwierdziłam, że już pora na mnie. Pożegnałam się z wszystkimi, po czym wyszłam z baru. Znajdował się on niedaleko mojej kamienicy, dlatego postanowiłam, że się przejdę.
Na zewnątrz wyjęłam opakowanie Marlboro. Wsadziłam papierosa do ust i odpaliłam go, następnie zaciągając się dymem. Zdecydowanie lubiłam połączenie alkoholu z nikotyną, które sprawiało, że mogłam się czuć wolna i niezależna. Wypuściłam toksyczną substancję z moich płuc, delikatnie odchylając głowę i korzystając z przyjemnego ciepła, jakie dawały promienie słoneczne.
– Palisz? – zapytał, po czym zorientowałam się, że zamierzał mi towarzyszyć.
– Jak widać. Chyba nie robię nic złego. W końcu jestem pełnoletnia.
– Szkodzisz swojemu zdrowiu – odparł troskliwym głosem, przez co omal się nie zakrztusiłam.
– Daruj sobie mamusine pogadanki, Jake. Raczej nie po to mnie śledzisz, żeby dawać mi reprymendy – powiedziałam dosyć szorstko.
– Nie śledzę cię. Po prostu idę w tym samym kierunku.
– Jasne – mruknęłam bez przekonania. – Powiedz lepiej, czy już zdobyłeś jakichś kolegów, co?
– Jesteś niemiła – stwierdził z udawanym oburzeniem.
– Nikt ci nie każe ze mną rozmawiać – wyartykułowałam.
– Wiem, ale wracając do twojego pytania. Owszem, udało mi się porozmawiać i to z kilkoma osobami, podczas gdy ty wlepiałaś swój maślany wzrok w Marcela.
W tej chwili poczułam się urażona. Nie sądziłam, że wykorzysta moją broń i będzie wobec mnie niemiły. Sądziłam, że za wszelką cenę zechce próbować zrobić ze mnie swoją koleżaneczkę, a tu nic. Jake Harris nie był potulnym barankiem i skończonym idiotom, jak do tej pory myślałam.
To będzie trudniejsza znajomość niż mi się na początku wydawało.
– Chyba nie do końca, skoro miałeś okazję zwrócić uwagę na to, co robię – wywnioskowałam oburzona, gasząc niedopałka i wyrzucając go do pobliskiego śmietnika.
– Daj spokój, po prostu siedziałaś naprzeciwko mnie, nie pamiętasz? – Próbował jakoś rozluźnić napiętą atmosferę.
– Może – rzuciłam, kojarząc fakty. Kurde, miał rację. – Wiesz co, chyba to twoje po drodze się skończyło – oznajmiłam, patrząc mu prosto w twarz, na której cały czas malował się ten głupi uśmieszek. – Do jutra, Jake
– Do zobaczenia, Cassie.
Nie zwracając na niego uwagi, dalej podążałam w swoją stronę. Miałam szczęście, że odpuścił i nie zamierzał iść dalej. Zdecydowanie miałam go dosyć jak na jeden dzień. Przy okazji przypomniałam sobie, dlaczego tak za nim nie przepadałam. Po prostu był okropnie wkurzający. Przewróciłam oczami i wypuściłam głośno powietrze.
Jak ja z nim wytrzymam?
Zamknęłam drzwi od mieszkania i rzuciłam klucze na stół. Byłam już potwornie zmęczona i jedyne, o czym marzyłam, to gorąca kąpiel i wygodne łóżeczko. Niestety zanim mogłam to zrobić, musiałam załatwić jeszcze kilka spraw, a konkretnie jedną. Nie chciałam przez cały czas żyć na garnuszku Diany. Stwierdziłam, że muszę znaleźć sobie jakąś pracę, która nie kolidowałaby z godzinami, w których uczęszczałam na zajęcia. Włączyłam laptopa, którego przywiozłam ze sobą z Cardiff, w międzyczasie zaparzając kawę. Większość ludzi ma w zwyczaju picie tego magicznego napoju z samego rana, natomiast ja wolałam się nim delektować popołudniami, a nawet wczesnymi wieczorami. Z kubkiem gorącego napoju usiadłam przy biurku i wpisałam w wyszukiwarce odpowiednie hasło. Już po kilku sekundach ukazała mi się masa stron z ofertami pracy. Niestety większość z nich zdecydowanie mi nie odpowiadała. Albo mieli niewygodny czas pracy, albo lokalizację, która znajdowała się na samych obrzeżach miasta. Albo ja nie miała odpowiednich kwalifikacji.
W końcu po ponad godzinnych poszukiwaniach znalazłam to coś. Mężczyzna szukał kogoś młodego, kto mógłby pracować jako ekspedient w sklepie z książkami. Literatura i pisarze nie byli mi obcy. Od małego kochałam czytać i chłonęłam wszystko, co tylko mi wpadło w ręce. Z tego powodu bez chwili zawahania wykręciłam podany numer i już po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce lekko przepity, męski głos. Krótka rozmowa, parę ważnych informacji, kilka danych i miałam tę pracę. Mogłam zaczynać nawet od pojutrze. Lekko zdziwiłam się, że tak mało wymagał. Zero rozmowy kwalifikacyjnej, zadań. Jednak szybko odgoniłam te myśli. Starał się skupić na fakcie, że dostałam pracę.
W tym momencie byłam ogromnie szczęśliwa i miałam ochotę z podzielić się z kimś tą informacją. Wysłałam do Diany krótkiego SMS-a, jednakże nie otrzymałam odpowiedzi. Nie zważając na to, wyłączyłam komputer i pomimo euforii, próbowałam wrócić na ziemię.
Trochę dawno mnie tutaj nie było. Ale poczułam taką wielką ochotę napisać coś i wrzucić rozdział na Watt. Co prawda, tę część napisałam już jakiś czas temu (stąd też nie jestem do końca z niej zadowolona, ale nie mam zbytnio, jak ją poprawić). Aczkolwiek mam zasadę, że publikuję coś na Photographe tylko, kiedy mam kilka rozdziałów do przodu – tak na wszelki wypadek.
Nie wiem, jak to będzie z aktualizowaniem Photographe i Gdy umilkną szepty so stay tuned :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top