Rozdział I

Wreszcie odniosłam pierwszy, poważny sukces w swoim życiu! Znajdowałam się właśnie w samolocie, który zaraz miał opuścić płytę lotniska w Cardiff, aby za niewiele ponad godzinę wylądować w bajkowym Paryżu. Siedziałam jak na szpilkach, nie mogąc doczekać się tej chwili, kiedy po raz pierwszy pójdę na wykłady w Spéos. Ciężka praca i upór wreszcie się na coś przydały. Próbowałam się zrelaksować, ale nic z tego. Nawet słuchanie mojego ulubionego zespołu nie pomagało, pomimo że uwielbiałam solówkę Slasha w November Rain. Dodatkowo przeszkadzała mi masa dzieciaków, która krzyczała i kłóciła się o jakąś zabawkę. No cóż, takie uroki tanich linii lotniczych.

Oparłam głowę o fotel i kontemplowałam widok, który rozpościerał się z okna unoszącego się samolotu. Te subtelnie rozpościerające się śnieżnobiałe pierzaste chmury, które pokazywały, jak wysoko się znajdujemy. Nie byłabym sobą, gdybym podczas lotu nie zrobiła miliona zdjęć. Co prawda, były one wykonane aparatem z telefonu, jednakże ich jakość nadal pozostawała w granicach gustu.

Spojrzałam na starszego, siwiejącego mężczyznę, który zajmował miejsce obok mnie. Pochłonęła go jakaś dosyć gruba książka. Sama lubiłam wieczorami poczytać coś ciekawego, popijając przy tym gorącą herbatę ziołową. Zapytałam go o tytuł tego dzieła i tak z tematu na temat skończyło się na tym, iż praktycznie całą podróż przegadaliśmy o twórczości Szekspira. Wysiadając z samolotu, nawet pomógł mi ze ściągnięciem bagażu podręcznego, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna.

Podziękowałam za mile spędzony czas, dołączając do tego pogodny uśmiech, po czym ruszyłam w stronę hali, gdzie miałam odebrać bagaż. Nie było opcji lecenia bez większej walizki. W końcu wprowadzałam się tutaj na stałe, a nie tylko wyjechałam na krótkie wakacje. Do moich uszu zaczęły dobiegać liczne komunikaty w moim ulubionym, melodyjnym języku francuskim, w którym się zakochałam, kiedy miałam sześć lat. Wtedy właśnie mama zapisała mnie na pierwsze lekcje. To właśnie dzięki niej, teraz mogłam swobodnie porozumiewać się w tym języku.

Na moment uśmiech zniknął z mojej twarzy. Na pewno byłaby ze mnie dumna. Tak bardzo mi jej brakowało... Zmarła w wypadku, kiedy miałam dziesięć lat. Tata zostawił nas niedługo po moich narodzinach, więc gdyby nie moja starsza siostra Diana, najprawdopodobniej wylądowałabym u jakiejś ciotki, której nawet do końca nie znałam. Fakt, że między nami było dziewięć lat różnicy, tylko umożliwił jej zostanie moją rodziną zastępczą. To ona wspierała mnie w trudnych chwilach i pokazała, jakie życie może być piękne. Czułam, że muszę przestać o tym myśleć, jeśli nie chciałam się rozpłakać.

Usiadłam na granatowy krześle i oczekiwałam, kiedy nadjedzie moja pokaźnych rozmiarów, czerwona, plastikowa walizka. Niestety minęło już dobre dwadzieścia minut, a jej jeszcze nie było. Zaniepokoiłam się odrobinę, jednak szybko pocieszyłam się informacją, iż może mają jakieś niewielkie problemy.

– Pani Cassandra Margulies. – Usłyszałam swoje nazwisko, po czym zobaczyłam czarnoskórego mężczyznę z obsługi lotniska.

Podniosłam się i uprzednio zabrawszy swoje rzeczy, podeszłam w jego kierunku. Mężczyzna wypatrywał mnie wzrokiem, a w ręku trzymał jakiś plik dokumentów. Jego wyraz twarzy zwiastował, że nie miał dla mnie zbyt dobrych informacji. Jeszcze tego brakowało...

– Słucham? – powiedziałam do niego po angielsku, ale zaraz poprawiłam się po francusku.

– Pani Margulies? – zapytał, szukając czegoś w stosie papierów.

– Tak, to ja. Jest jakiś problem?

Po chwili poczułam na sobie jego spojrzenie, które lustrowało mnie od góry do dołu. Czułam się dziwnie, ponieważ zwrócił swoją uwagę na mój strój, a przynajmniej takie były moje odczucia. No cóż, najwidoczniej czarny T-shirt z czaszką w formie nadruku do wytartych, jasnych jeansów z dziurami i czarnych krótkich Conversów nie przypadł mu do gustu. Nie był wyrocznią mody, więc nie zamierzałam zwracać na to uwagi. Przeczesałam palcami moje długie, wyprostowane, kruczoczarne włosy i spojrzałam na niego pytająco. Mężczyzna potrząsnął głową, jakby chciał obudzić się z transu.

– Bardzo mi przykro, że muszę panią o tym poinformować, ale przez pomyłkę pani bagaż poleciał samolotem do Berlina – powiedział dosyć spokojnie, jakby robił to codziennie po kilka razy.

Że co?! Wytrzeszczyłam oczy z wrażenia i po chwili pokręciłam głową. To się nie działo naprawdę. Uśmiechnęłam się ironicznie. Świetnie, cały plan mi się posypał. Miałam prosto z lotniska udać się do mieszkania po babci, odświeżyć się i lecieć na uczelnie. Specjalnie zarezerwowałam wcześniejszy lot, aby nie spóźnić się pierwszego dnia. Złapałam się za głowę, zamykając oczy i próbując się uspokoić. Na pewno dało się to jakoś racjonalnie wyjaśnić.

– W takim razie mam tylko jedno pytanie. Kiedy mogłabym odebrać swój bagaż?

Mężczyzna spojrzał po raz kolejny w dokumenty, a ja w międzyczasie rozejrzałam się po lotnisku. Wyglądało dosyć przyjemnie, ale perspektywa przesiedzenia tutaj nawet kilku godzin, jakoś mnie nie uszczęśliwiała. A miało być tak cudownie...

– Tak do dwóch godzin – oznajmił, posyłając mi jedynie krótkie spojrzenie. – Bardzo przepraszamy za utrudnienia.

– Nic nie szkodzi – mruknęłam, patrząc, jak odchodzi w stronę hali odlotów.

Wypuściłam głośno powietrze i z powrotem usiadłam na tamtym krześle. Tylko że teraz wydawało się mniej wygodne. Wyjęłam z torebki telefon i uprzednio go włączywszy, odpisałam na wszystkie SMSy, jakie do tej pory zdążyła mi wysłać Diana. To normalne, że się martwiła, ale czasami zbytnio przesadzała. Skończywszy załatwiać wszystkie sprawy, włożyłam smartfon do kieszeni jeansów i wyciągnęłam nogi. Minęło dopiero piętnaście minut. Wszystko wskazywało na to, że zanudzę się tutaj na śmierć. Na szczęście mój aparat leciał w bagażu podręcznym. Nie wiedziałam, co bym zrobiła, gdyby coś mu się stało. Byłam do niego przywiązana, a poza tym wcale tak mało nie kosztował. Skrzyżowałam ręce na piersi i uważnie kontemplowałam każdy kąt tej wielkiej hali, czując jak moje powieki są coraz cięższe, jakby były z ołowiu. Po chwili zasnęłam zmęczona podróżą i wrażeniami z nią związanymi.

Obudziło mnie głośne nawoływanie oraz to, iż czułam, że ktoś potrząsa moją ręką. Powoli się podniosłam, chociaż nie było to takie łatwe, ponieważ cała byłam ścierpnięta. Otworzyłam oczy, kilkukrotnie nimi mrugając, aby przyzwyczaić się do panującej jasności. Przede mną stał ten sam czarnoskóry mężczyzna, tylko tym razem dostrzegłam, jak jego kąciki ust były delikatnie uniesione, formując coś na kształt subtelnego uśmiechu.

– Pani Margulies, pani bagaż jest już gotowy do odebrania – oznajmił, ostrożnie odsuwając się ode mnie, ponieważ próbowałam wstać.

– Dziękuję bardzo – powiedziałam jeszcze odrobinę zaspanym głosem, poprawiając włosy. – A gdzie mogę go odebrać.

– W biurze bagażu zagubionego – poinformował mnie i odszedł.

Udałam się do wyznaczonego miejsca i po wypełnieniu wszystkich formalności, mogłam skierować się do wyjścia. Przy okazji sprawdziłam, czy podczas kiedy ucięłam sobie drzemkę nikt nie przygarną sobie moich rzeczy. Na szczęście, jeśli o to chodzi, tu już nie miałam pecha i wszystko było na swoim miejscu. Z uśmiechem na twarzy podążałam w stronę parkingu w celu złapania jakiejś taksówki i dostania się do centrum. Zerknęłam na zegarek. Świetnie, jak tak dalej pójdzie, to na bank się spóźnię.

Siedząc już w wygodnej taksówce i słuchając francuskiego radia, które włączył dosyć uprzejmy kierowca, pokonywałam drogę do celu. Teraz zostało mi tylko zostawić bagaże w mieszkaniu i pędzić na uczelnie. Plus był taki, że znajdowało się ono w kamieniczce w samym sercu Paryża. Prababcia nabyła je jeszcze przed wojną i zapisała w spadku mojej babci, a ta swojej córce. Jednak odkąd babcia umarła, nikt tam raczej nie zaglądał. Z tego powodu razem z siostrą zdecydowałyśmy się na mały remont. Diana załatwiła jakichś tanich i sprawdzonych fachowców, którzy mieli to zrobić, a ja moim zadaniem było tylko odebrać gotowe mieszkanie.

Z rozmyślań wytrącił mnie głośny dźwięk dzwonka. Kierowca popatrzył ze zgorszeniem na moje odbicie w lusterku. No tak, mogłam nie ustawiać na dzwonek Tourette Nirvany. Zerknęłam na wyświetlacz, jednak nie miałam zapisanego tego numeru. Czyżby kolejne kłopoty? Niechętnie odebrałam telefon.

– Cassie, słucham.

– Pani Margulies, z tej strony Benjamin – kierownik ekipy remontowej. Niestety muszę panią poinformować, że niestety nie uda nam się dzisiaj skończyć.

– Dlaczego? – zapytałam lekko podenerwowana. Tylko tego mi brakowało.

– Materiały nam się skończyły i musimy pojechać do hurtowni. Mam nadzieję, że to nie jest problem – powiedział, a jego głos był zbyt spokojny, przez co nie przypadł mi do gustu.

– To jest problem i to wielki – oznajmiłam nieco głośniej, przez co znowu zwróciłam uwagę kierowcy. – Proszę pana, nie mam się gdzie zatrzymać. Potrzebuję tego mieszkania i to na teraz.

– Przykro mi.

To było jedyne słowo, jakie od niego usłyszałam, zanim się rozłączył. Próbowałam jeszcze kilkukrotnie do niego zadzwonić, ale nic z tego. Rozzłoszczona z impetem rzuciłam telefon na siedzenie obok. Miałam już serdecznie dosyć dzisiejszego dnia, a to dopiero był początek.

– Wie pan co? – próbowałam nawiązać konwersację z moim towarzyszem, który chyba nie za bardzo mnie polubił. – Dopiero przyjechałam, a już wszystko się pieprzy. Mógłby mnie pan podwieźć do najbliższego punktu, gdzie mogłabym zostawić bagaż? – zapytałam, udając miłą, chociaż tak naprawdę nie miałam na to ochoty.

Kierowca nic nie odpowiedział, tylko głośno wypuścił powietrze.

Bez problemów dojechaliśmy do celu, który na całe szczęście znajdował się niedaleko siedziby Spéos. Podziękowałam mężczyźnie i oprócz napiwku dorzuciłam jeszcze serdeczny uśmiech. Dobrze, że nabyłam euro już w Walii, bo chyba wyszłabym z siebie, gdybym jeszcze teraz musiała szukać kantora.

Ostrożnie weszłam do budynku, gdzie przywitał mnie przyjemny chłód. Ach, ta klimatyzacja. Niby na zewnątrz nie było nie wiadomo jakiego upału, aczkolwiek byłam już zmęczona i miałam dosyć wrażeń jak na jeden dzień. Zostawiłam walizkę i odebrałam potwierdzenie od miłej starszej pani, po czym dobrym tempem skierowałam się w stronę wyjścia, a następnie prosto do mojej nowej uczelni. Tak się cieszyłam, że ktoś wreszcie mnie docenił, a tymczasem wszystko mogłam zaprzepaścić przez głupie zrządzenie losu. Czyżby dzisiaj był piątek trzynastego? Wydawało mi się, że raczej nie.

Nienawidziłam spóźnień, a tymczasem nie tyle co nie byłam na czas, ale najprawdopodobniej moje pierwsze zajęcia dobiegały końca. Wparowałam do budynku, wywołując zamieszanie i zdziwienie na twarzach przebywających tam ludzi. Pędem pokonywałam duże, hebanowe schody, ponieważ tego dnia akurat była zepsuta winda, co wcale mnie nie zdziwiło. Dlaczego musiałam mieć na samej górze?

Cała zdyszana biegłam przez długi korytarz, który przypominał te z amerykańskich filmów. Pewnie gdybym miała więcej czasu, przystanęłabym na chwilę i podziwiała obrazy, które wisiały na kremowych ścianach. Próbowałam złapać oddech, stojąc przy zamkniętych drzwiach od auli. Kiedy już było lepiej, zdecydowanie pociągnęłam za chłodną, metalową klamkę, wchodząc do środka i zwracając na siebie uwagę profesora. Był to mężczyzna w podeszłym wieku z gołębimi włosami i z okularami w czarnej, plastikowej oprawce, które swobodnie leżały na jego nosie. Miał na sobie ten ,,modny" sweterek, pod którym znajdowała się błękitna koszula. Dziwiłam się, że nie jest mu zbyt gorąco, jednak po chwili zorientowałam się, że znajdowaliśmy się w klimatyzowanym pomieszczeniu. Swoją drogą, gdybym gustowała w dużo starszy, to pewnie mogłabym stwierdzić, że nie był najgorszy. Oczywiście jeśli chodziło o wygląd.

– Przepraszam za spóźnienie – mruknęłam, orientując się, że wszyscy studenci opuścili już aulę. No, prawie wszyscy.

Gestem zaprosił mnie do środka, co niechętnie uczyniłam. Nie spuszczałam z niego wzroku. Wstydziłam się za swoje zachowanie, za które niby nie byłam winna. Profesor zaczął chodzić w kółko, po czym usiadł na swoim biurku.

– Panna Margulies, jak się nie mylę?

Pokiwałam twierdząco głową. Czułam, jak za każdym razem, kiedy przełykałam ślinę, rośnie mi gula w gardle. To niby było parę sekund, ale w tej chwili wydawało mi się, iż czekanie na jego słowa trwało wieczność. Niespodziewanie jego wzrok przeniósł się na inną osobę, która znajdowała się za mną. Czyżbym jej wcześniej nie dostrzegła?

– Widzi pan, jednak może pan wypełnić zadanie, ponieważ pańska partnerka łaskawie się pojawiła. – Posłał mi lekceważące spojrzenie, przez co poczułam, jakby coś zjadało mnie od środka.

Zawahałam się przez chwilę, jednak ciekawość była silniejsza. Musiałam się dowiedzieć, kto miał zostać moim parterem i z kim miałam wykonać pierwszą pracę. Niestety niedługo po tym, pożałowałam tego. Zrozumiałam, że pech mnie nie opuszczał, ponieważ spośród wszystkich ludzi na świecie musiałam trafić akurat na niego. Ponadto jeszcze perfidnie się uśmiechał. Jakoś ostatnio nie zrobił na mnie dobrego wrażenia.

– Poznajcie się – oznajmił starszy mężczyzna, wyciągając w naszym kierunku rękę. – Panna Margulies, pan Harris. Waszym zadanie jest wykonać zdjęcia waszych ulubionych miejsc w Paryżu. Najlepsze prace zostaną nagrodzone. Życzę powodzenia.

Profesor zabrał swoje rzeczy, po czym opuścił salę, zostawiając naszą dwójkę samą. On nadal się uśmiechał, a ja próbowałam zabić go wzrokiem, jednak zbytnio mi się to nie udawało. Super! Ciekawe, co on tutaj robił.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top