2; świat głos mój zna
louis odprowadził blondynkę wzrokiem, po czym odzyskał widzialność. jego klatka piersiowa unosiła się w nienaturalnie spokojny sposób, co mogło zdziwić kilka osób. przecież mógł tak łatwo dać się zauważyć, gdyby tylko alexis została na strychu odrobinę dłużej. szatyn jednak nie czuł już wielu rzeczy - strach się do nich zaliczał - od jakiegoś czasu. chociaż nie był sam pewien, czy jeszcze w ogóle potrafi jakoś reagować na śmiertelników. oblizał powoli wargi, przeczesując w tym samym czasie swoje włosy. pomimo przybywających lat, zdołał utrzymać swoją urodę, ale nie był wstanie patrzeć w swoje lustrzane odbicie dłużej niż parę sekund. przeklęta szrama na policzku mu na to nie pozwalała.
wszystkim wam mogło to się wydawać co najmniej dziwne. szrama na policzku, śmiertelnicy, przybywające lata. składało się to na pewnego rodzaju pogmatwaną historię, którą nie do końca lubił się dzielić. a przynajmniej nie ze zwykłymi, szarymi jednostkami społeczeństwa, dla których teatr jest tylko teatrem. louis był aktorem, nie byle jakim z resztą, a jego głos był nietuzinkowy. wszystko się zaczęło w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy to ludzie szukali stabilności i uciekali z daleka od świata, który próbował się zregenerować. szatyn był wtedy mniej więcej w waszym wieku, może nieco starszy, a scena zaczęła stawać przed nim otworem i pomogła wyrazić siebie.
:::
tamtego wieczora coś podkusiło go, aby zejść na dół. nie pojawiał tam się od przynajmniej kilku miesięcy, ale wizja zobaczenia przepięknej blondyneczki o anielskim głosie była zbyt duża, aby tak po prostu ją odrzucić. szatyn otworzył właz, po czym zszedł drabiną na piętro. dookoła było cicho, jednak z parteru, ściślej mówiąc ze sceny dobiegał jeszcze dialog dwóch osób. jeden głos należał do blondynki, którą miał okazję podziwiać, więc zainteresowany ruszył w tamtym kierunku. przy okazji znów stał się niewidzialny, a zmiana pomiędzy tymi dwoma stanami przychodziła mu z zadziwiającą łatwością. przystanął za kotarą, przyglądając się mężczyźnie i alexis, bo była to właśnie ona i jonah. kłócili się. a właściwie, to ona opieprzała dźwiękowca za to, że niby coś mu się przywidziało.
- może lepiej nie jedz już tych swoich bułek, bo od przejedzenia zaczynasz słyszeć głosy. - rzuciła w pewnym momencie, a dźwiękowiec prychnął urażony.
- chyba wiem, co słyszałem i to wcale nie są objawy schizofrenii.
- to dlaczego nie poszedłeś tam ze mną? zostałeś tutaj, aby zrobić te swoje cuda z dźwiękiem i mnie nastraszyć, tak? - dodała, zarzucając mu coś, czego nie zrobił. przez cały ten czas kiedy, ona była na strychu, on kończył jeść i przygotowywał się do wyjścia do domu.
- co? nie? - spojrzał na nią z góry, czując urazę. traktował blondynkę, jako bardzo dobrą przyjaciółkę i pomimo tego, że potrafiła odpychać od siebie ludzi swoim oddaniem i pokładami ambicji, jakie w sobie miała, to jednak potrafił znaleźć z nią wspólny język.
- jasne, jasne. - przewróciła oczami. - więc, co to było? duch święty, czy wiatr?
- mówię ci, że to miejsce jest nawiedzone. - przyznał otwarcie, a louis roześmiał się w duchu. nie sądził, że mają go za zjawę. w pewnym sensie nią był, ale jednak nie do końca i nie lubił, kiedy ktoś go tak nazywał.
pokłócili się jeszcze trochę, po czym rozeszli się do domów. właściwie alexis wyszła pierwsza, bo była zła do tego stopnia, że nie miała zamiaru czekać na dźwiękowca. poza tym chciała przed spaniem poćwiczyć jeszcze u siebie w domu i nie denerwować tym sąsiadów po ciszy nocnej, więc musiała się pośpieszyć. jonah opuścił teatr chwilę po tym, gasząc wszystkie światła i zamykając budynek na klucz. on i alex mieli swoje własne na wszelki wypadek, ale i tak zawsze na im spoczywała odpowiedzialność zamykania budynku. blondynce jakoś zawsze wypadało to z głowy i przeważnie udawało jej się wymknąć wcześniej, tak jak tamtego dnia.
louis w zasadzie zobaczył już, to co zobaczył i mógł wrócić do siebie, ale pianino dziwną sposobnością go do siebie przyciągnęło. usiadł na stołku i otworzył pokrywę. dotknął ostrożnie klawiszy, a później jego palce zaczęły beztrosko muskać klawiaturę. grał ze słuchu swoja ulubioną melodię, jaką oczywiście był upiór w operze. szatyn nie mógł się oprzeć i podczas gry popadł w swój własny trans. od czasu do czasu nawet zdarzało mu się podśpiewywać swoje ulubione słowa, czy nawet partie należące do upiora, którym sam się nazywał.
- ach tak, świat głos mój zna...
https://youtu.be/9zMSsqMB1Xo
~*~
nie będę się wypowiadać nawet na temat tego, jak bardzo dla mnie ten tydzień będzie chujowy:-)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top