4. Ostatnia noc wolności


Godziny mijają, bankiet trwa w najlepsze. Dania są na okrągło rotowane przez dyskretną obsługę. Wokoło jest zdecydowanie za dużo alkoholu, który mnie prześladuje. Znaczna część gości dawno już się ulotniła, ale to zdecydowanie nie koniec zabawy dla najwytrwalszych graczy.

O dziwo znajduję się w tym szlachetnym gronie.

Siedzimy we trójkę na elegancko oświetlonym tarasie. Z sali sączy się neutralna muzyka. Nasz stół pokryty jest różnego rodzaju kieliszkami i butelkami po trunkach. Z jakiegoś powodu Poe poczuł, że jego dzisiejszą misją, jest zaznajomić mnie ze wszystkimi rodzajami alkoholu, który jego zdaniem wart jest poznania. Nie narzekam.

Nie pamiętam kiedy ostatnio śmiałam się szczerze i głośno.

Poe opowiada nam swoje genialne żarty i nie możemy wytrzymać z rozbawienia. Finn jest czerwony na twarzy od śmiechu i wygląda na totalnie pijanego, z tym lekko spoconym czołem i rozpiętym kołnierzykiem. Ja trzymam się trochę lepiej, chociaż muszę przyznać, że czuję przyjemne skołowanie. Odchylam głowę w tył patrząc w rozgwieżdżone niebo. Mamy wyjątkowo piękną i ciepłą noc.

Nagle czuję lekkie szturchanie w ramię. Patrzę na szeroki uśmiech pilota, po czym zauważam, że wyciąga w moją stronę dłoń z kieliszkiem. Tym razem zawartość jest wściekle czerwona i lekko bąbelkuje. Unoszę brwi w niemym "O nie".

- Pij, nie pożałujesz! - namawia mnie Finn, odkładając swoje opróżnione szkło na stół z rozmachem.

- Ty ewidentnie pożałujesz jutro, słonko - odpowiadam mu uszczypliwie, a on zbywa to machnięciem ręki.

- Nie wyobrażam sobie, że wyjdziesz nie próbując tego - mówi do mnie Poe, niezwykle przekonująco unosząc brew. Poddaję się i łykam na raz całą zawartość. Czuję jak palące ciepło rozlewa się po moim gardle i zaczyna rozgrzewać mnie od środka, w ustach pozostawiając gorzki posmak. Mrużę oczy, starając się przełknąć, moją twarz na sekundę wykrzywia grymas. Odkładam kieliszek naśladując gest Finna, a szkło brzęczy przy kontakcie z granitowym blatem stołu. Oboje klepią mnie po plecach zadowoleni. Śmiejemy się. Musimy świetnie wyglądać z boku.

Beztroscy jak nigdy. Starający się zapomnieć kim są na co dzień i jak wiele to od nich wymaga. Próbujący chociaż na chwilę mieć to wszystko - młodość, niezależność, radość z życia i czas na zabawę. Ta dekadencka wizja ma swój urok, któremu niewątpliwie ulegam.

- Ostatnia noc wolności, co? - zagaduje mnie Finn poufnym tonem, gdy Poe odwraca się i odchodzi na chwilę, by pytać biednego kelnera o kartę win. Kiwam głową, biorąc łyk wody.

- Można tak powiedzieć - mówię, zastanawiając się nad znaczeniem słowa "wolność".

- Więc powinnaś się bawić! - mówi do mnie z entuzjazmem. Nie mogę nic poradzić i odpowiadam mu uśmiechem. Jest kompletnie zalany.

- Właśnie się z wami bawię - odpowiadam, przeczesując jego włosy dłonią z niemal matczyną troską. Wygląda o wiele młodziej gdy jest taki wesoły. On jednak nagle poważnieje. Maska pijanego chłopaka opada z jego twarzy i wraca do mnie Finn - chłopak który widział wojnę z każdej strony. Jego wzrok ląduje na mojej dłoni, patrzy na czarne połyskujące oczko na moim palcu, jakby jakimś sposobem mógł odgadnąć jego znaczenie. Zawstydzona cofam dłoń i kładę ją na kolanach pod stołem. On wie - czuję nagle.

- Czas odpuścić - mówi do mnie z troską na twarzy. Troską, o którą nie prosiłam. Troską, która mnie rani, chociaż nie powinna. Nie chcę nic odpowiadać.

Nagle czuję na moim ramieniu ciepłą dłoń Poego. Jego dziarski, dowódczy głos wyrywa mnie z otępienia.

- Młody za chwilę przyniesie nam coś specjalnego - mówi zadowolony. Patrzę na niego w górę, uśmiechając się najnaturalniej jak potrafię. Najwidoczniej nie potrafię, bo on zauważa, że coś jest nie tak. Widzę jak posyła Finnowi pytające spojrzenie. Jego dłoń na moim ramieniu zacieśnia opiekuńczy uścisk.

- Mówiłem, że to być może ostatnia okazja, by Rey spróbowała się na parkiecie - mówi Finn, odchylając się wygodnie w krześle i przewieszając ramię przez oparcie. Jego twarz znów rozjaśnił leniwy uśmiech, gdy wymownie spojrzał na mężczyznę stojącego obok mnie.

- Trafna uwaga, przyjacielu - on podchwytuje i łapie mnie za rękę, ciągnąc w stronę parkietu. 

Idę za nim, próbując sprawnie wstać i nie upaść, gdy nagle kręci mi się w głowie od tego morza alkoholu, które w siebie wlałam. Poe przytrzymuje mnie za ramię. W szklanej szybie błyska mi obraz młodej i pięknej kobiety, odzianej w czerń. Jej ramiona nieco zgarbione, oczy pełne smutku. Po chwili uświadamiam sobie, że to moje odbicie.

Wchodzimy płynnie między tańczące wolno pary i zaczynamy poruszać się w rytm lokalnej muzyki instrumentalnej. Patrzę na niego z uśmiechem wdzięczności. Cieszę się, że wydostał mnie z myśli, które napadły mnie na skutek słów Finna.

- Pięknie wyglądasz - mówi lekko, a ja patrzę na niego z udawaną skromnością.

- Nie tak uroczo jak ty, panie generale.

 Za karę Poe odpycha mnie od siebie i obraca w tańcu. Z trudem łapię równowagę, gdy obraz przed moimi oczami wiruje, a ja prawie potykam się o własne nogi. Wpadłam z impetem w jego ramiona, gdy przyciąga mnie z powrotem i przytrzymuje. Szybko odzyskuję rezon i znów tańczymy powoli, wręcz leniwie.

- Chyba cię nie upiłem, co? - pyta przekomarzając i szczerząc się w tym swoim aroganckim uśmiechu championa lotnictwa.

- Mnie nie, ale Finna będziesz musiał zanieść do łóżka sam - odpowiadam, strzelając oczami w stronę naszego stołu na tarasie. Finn pół-leżał, pół-siedział i całkowicie spał. Podąża za moim wzrokiem i śmieje się gardłowo.

- Nie miej mu za złe, że się troszczy - mówi.

- Nie mam - odpowiadam, czując wracającą do mnie melancholię. Kładę głowę na jego ramieniu, myśląc o czekającej mnie jutro podróży.

- Ja rozumiem - mówi tak cicho, że ledwie to słyszę ponad moim uchem. Wiem o tym. Oboje w tej kwestii rozumiemy się świetnie. Wiadomość o zaginięciu, a później o śmierci Zorii zabrała mu więcej niż te ostatnie ciemne włosy. Tylko on był o wiele lepszy w udawaniu. Ja byłam fatalną aktorką.

- Wiem - przytulam go mocno, zamykając oczy i pozwalając samotnej łzie spłynąć z mojego policzka na materiał jego munduru. Jego duża, opiekuńcza dłoń na moich łopatkach, przyciska mnie do niego. Czuję jego brodę na czubku mojej głowy.

Ogarnia mnie smutek na myśl o tym, że gdy jutro odlecę, nie zobaczymy się prawdopodobnie przez długi czas. Nasza trójka rozpraszała się, każde idąc w swoją stronę. Nie chciałam tego przyznać, ale potrzebowałam ich. Moja samotność zbierała kolejne żniwa.

- Pamiętaj, że gdy będziesz gotowa, znajdziesz w sobie siłę by pójść dalej. I to będzie w porządku - mówi do mnie, wyrywając mnie z zadumy. Odsuwam się odrobinę i patrzę na niego uważnie. W jego oczach widzę powagę i głębokie zrozumienie. Te słowa dodają mi otuchy.

- Ty tak samo, generale - odpowiadam posyłając mu cień uśmiechu. Mój wzrok wędruje do naszych dłoni. Do tego kawałka metalu zwieńczonego żałobnym kamieniem, który leży na moim palcu niczym pieczęć. 


///////////////////////////////////////////


Mówiłam, że będzie żywiej? 
Mówiłam :D 

Całusy
Merkury w Strzelcu


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top