20. Uważaj na swoje życie, Rey


Gdy widzę Leię, moje nogi odmawiają współpracy i upadam na chłodną posadzkę tuż obok otwartej torby z rzeczami. Jestem już gotowa do odlotu. Brakuje mi tylko jednej rzeczy...

– Nie potrafimy ci pomóc - informuje mnie, uśmiechając się do mnie przepraszająco.

– Och... - nie jestem w stanie powiedzieć nic innego. - Czy chociaż ktoś wie co to oznacza? - dopytuję z nadzieją.

– Nawet Luke nie ma nic do powiedzenia - rozkłada bezradnie ręce, a ja kurczę się w sobie.

–  Myślisz, że mogę jeszcze odzyskać to co straciłam? Potrzebuję go.

– Jeżeli miecz nadal istnieje, to teoretycznie możesz go przywrócić, ale jakiego rodzaju to procedura, nie wiem.

– MUSZĘ go odzyskać - wchodzę jej w słowo. - Będę go potrzebować tam dokąd lecę - wyjaśniam dobitnie.

– Przykro mi, nie wiemy jak ci pomóc...

– Oczywiście - mówię to najneutralniej jak potrafię. 

– Rey, czy mogę cię o coś poprosić? - przenoszę swoją uwagę na jej twarz. Wyczekuję - Uważaj na swoje życie - słyszę i na chwilę zamieram.

Czy to wskazówka? A może ostrzeżenie?


***

Tej nocy nie mam zamiaru zasnąć. Powietrze jest zbyt gorące by oddychać swobodnie. Pocę się jak na gorących piaskach Jakku.

Zamiast snu dziś mam inne plany.

Dziś mam zamiar odzyskać to co straciłam i nigdzie się bez tego nie ruszam.

– Obudź mnie jeżeli cokolwiek niepokojącego się wydarzy - proszę BB8, zanim znikam w mroku mojej sypialni.

Długo męczę się z medytacją zanim udaje mi się uzyskać koherencję ciała i umysłu. Unoszę się nieco nad łóżkiem i zamykam oczy, usypiając powoli moje mięśnie i nerwy. Ostrożnie zbliżam się do wierzchniej warstwy snu, jednocześnie mocno trzymając się pełnej świadomości. Muszę przyznać - idę po omacku, ale naprawdę czuję, że to się uda.

Bo kto powiedział, że to sny muszą przychodzić do mnie? Pora złożyć im wizytę.

Gdy już zaczynam czuć pęd, jakbym wystrzeliła prosto nadświetlną, koncentruję się z całych sił.

Na nim.

Gwiazdy wirują pod moimi powiekami. Rosną, pęcznieją i wypełniają moje pole widzenia, aż w końcu znajduję się w przestrzeni wypełnionej jedynie blaskiem. Czuję się lekko i euforycznie, jakbym nigdy nie miała żadnych zmartwień i nie pamiętała nawet co to znaczy je mieć.

Poznaję to miejsce.

To tu trafiłam zanim... Po tym jak...
Albo inaczej - to tutaj byłam, gdy usłyszałam jego głos, wzywający mnie z powrotem do życia. Lata temu na Exegol.

Ta myśl otrzeźwia moje bezcielesne ja - Nie mogę być tu za długo. Łatwo jest się zapomnieć, gdy nagle wpada się w taką błogość. Czas nie istnieje i nie wiadomo nawet jak go odmierzać. Niebezpieczna sytuacja.

Skupiam się znów i całą moją uwagę kieruję na niego. Wołam go bezgłośnie, pytam światłości gdzie go znaleźć. Staram się wyłuskać z siebie jakieś wspomnienia, myśli. Grzebię na dnie swojego umysłu w poszukiwaniu odpowiedniego tropu. Potrzebuję punktu zaczepienia, jak ogar gończy potrzebujący zapachu. Tropu.

I wtedy przychodzi do mnie. Materializuje się przede mną z najdrobniejszym detalem. Mały i skromny pierścionek, gdzieś z głębi pamięci. Jego czarne oczko przykuwa całą moją uwagę. Ma magnetyzującą moc. Pochłania wszystko wokół mnie i po chwili bezdenna czerń ogarnia mnie i tylko ją widzę.

Czuję dziwne zawirowanie w okolicach pępka i znów czuję moje ciało. Po chwili wraca poczucie płynięcia, jednak teraz wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Lecę, spadam, wyciągam ręce w stronę ziemi by zamortyzować upadek, choć to głupi pomysł, bo przy tej prędkości tylko je połamię. Jednak w końcu zwalniam mój bezwładny upadek i padam na ziemię niczym mucha wypluta z wydechu klimatyzacji - z impetem, ale nie zabójczym. Mrugam, podnosząc się na rękach, ale nic nie widzę oprócz bezdennego mroku. Grunt pode mną jest zimny i gładki, a powietrze jest chłodne niczym w kosmosie...

I wtedy słyszę TEN głos.
A tak właściwie dwa głosy.

Rozmowę?

A raczej ten sam głos w dwóch odsłonach. Idę powoli w tą stronę, choć moje szeroko otwarte oczy patrzą prosto w bezdenną ciemność.

– Nie chcę tego słuchać - warknął nisko, nawet groźnie, jeden z nich.

– Nie kokietuj. Mnie nie oszukasz - odparł kpiarsko i z przekonaniem drugi.

– Powiedziałem; Nie chcę. Tego. Słyszeć.

– Jak sobie życzysz, jaśnie panie.

Zapada cisza, w trakcie której stoję nieruchomo i nasłuchuję. Jestem już blisko, ale nadal ich nie widzę. Wstrzymuję oddech. Słyszę powolne kroki na idealnej posadzce, gdzieś na prawo. Przechylam głowę na bok, by lepiej słyszeć.

– Wiesz... Ja na twoim miejscu... - przerwał mu nagły wybuch śmiechu. Donośny i chrapliwy, nieco wymuszony.

– No co? Co byś zrobił na moim miejscu? - to pytanie zabrzmiało leniwie.

– Kpisz ze mnie? - oburzenie w głosie Kylo uruchomiło moje wspomnienia.

– Nie. Jestem autentycznie ciekaw.

– Na twoim miejscu zwróciłbym się do mnie w większym szacunkiem - skonkludował.

Nastąpił moment ciszy.

– Doprawdy? - płaski i wyprany z emocji głos Bena ledwo dawał radę ukryć jego zniesmaczenie.

– O tak - dźwięk, który następuje po tych słowach jest jedyny w swoim rodzaju.

Jeżeli choć raz w życiu słyszałeś aktywację miecza świetlnego i związany z tym elektryczny brzęk, zapamiętasz to do końca życia. Gwarantuję.

I wtedy ich dostrzegam. Ben stoi niewzruszony, trzymany na dystans miecza w dłoni Kylo. Obaj nieruchomi niczym posągi wydobyte z mroku otoczenia przez szary, zduszony blask ostrza. Mój miecz z czarnym klejnotem w gnieździe.

Znalazłam go szybciej niż się spodziewałam.

– Obaj dobrze wiemy, że nie chcesz mnie zabić, Ren.

– I obaj dobrze wiemy, że bywam niestabilny - ciężko zdecydować czy te słowa mają cokolwiek wspólnego z dowcipem.

– Punkt dla ciebie - przyznał Ben, wzruszając ramionami. - Po co ci ta zabawka?

– Tyle razy powtarzałem, ty ignorancie! - nagle robi zamach i lekki wypad, zatrzymując się tuż przed wyegzekwowaniem ciosu w pierś Solo.

– Ja powtarzałem abyś zostawił ją w spokoju. Ale czy mnie posłuchałeś? - po chwili dochodzi do mnie, że to o mnie mowa.

– No właśnie... - mroczna tajemniczość w tonie Rena, sprawia, że wstrzymuję oddech.

– Właśnie co? - Ben zaczyna się niecierpliwić. Widzę to w jego nerwowych ruchach i ściągniętych mięśniach twarzy.

– Na razie mój plan działa jak w zegarku. Mamy gościa - mówiąc to przenosi wzrok prosto na mnie.

Zamieram.

Ben spogląda na mnie, a w jego oczach widzę czystą panikę. Moje serce staje. Czuję się obnażona.

– Witaj Rey. Jak chcesz to potrafisz nas znaleźć. Nie było tak trudno, prawda? - te słowa brzmią niemal przyjaźnie, niemal dodają otuchy. Niemal.

Strzelam oczami między jednym a drugim. Kylo ubrany w czarny gruby płaszcz, ściągnięty szerokim pasem, Ben zaś w luźną tunikę i szerokie spodnie. Ta sama postać w dwóch odsłonach. Oboje tak różnie noszą swoje bliźniacze powłoki. Ciało Kylo jest napięte i gotowe do skoku. Ben ma w sobie pewną niezachwianą swobodę i miękkość, której nie zniwelował nawet szok. Mam ochotę podbiec do niego.

– Nie tak trudno - potwierdzam, posyłając obu uważne spojrzenie.

– Zuch dziewczyna - słyszę w odpowiedzi, jednak cała moja uwaga skupiona jest na twarzy Solo. Jego oczy są rozszerzone, szczeka zaciśnięta, trudno powiedzieć co myśli.

– Przyszłam tu po swoją własność - oznajmiam, wracając wzrokiem do Kylo. Jego mimika jest jak zwykle powściągliwa.

– A-a-a, nie tak szybko - wtrąca się natychmiast, unosząc w górę palec. - W końcu każdy z nas ma swój powód by tu być. - Jego słowa zmuszają mnie do zastanowienia.

– Ren... - Ben mruczy groźnie, patrząc na sobowtóra spode łba.

– Co masz na myśli? - dopytuję, korzystając z okazji by dowiedzieć się więcej niż było mi dotychczas dane.

– Spójrz, ty jesteś tu bo ja tu jestem, z twoim mieczem, ja tu jestem bo Ben nie zgadza się na powrót do życia, a Ben jest tu, bo ja nie godzę się na naszą śmierć. Istna komedia.

– Raczej tragedia - komentuję, krzywiąc się w parodii uśmiechu.

– To zależy. Możemy jeszcze sobie pomóc - zniża ton i poważnieje, zniżając brodę i celując we mnie swoimi czarnymi jak noc tęczówkami.

– Co masz na myśli? - pytam niepewnie.

– Zastanawiałaś się kiedyś nad tym jak by wyglądał nasz powrót do żywych? - zagaja z pozorną nonszalancją, pod którą kryje się kolejny wystudiowany element jego planu. Wiem to.

– Bez przerwy - wyznaję na wydechu. Ben posyła mi spojrzenie, którego siła niemal zwala mnie z nóg. Odwzajemniam je ze szczerością, o którą bym się nie posądzała.

– Doprawdy? Więc pewnie zastanawiałaś się, które z nas wróciłoby, a które odeszłoby na zawsze?

– Byliście już w jednym ciele. Nie możecie się rozdzielić - zgaduję.

– Brawo. Dokładnie tak działa więź między mną a Benem. Nie jest to co prawda legendarna diada, ale coś innego. Wystarczy by nas spleść na dobre.

– W końcu to ja go stworzyłem - dopowiada Ben, kręcąc lekko głową. Wydaje się zupełnie zdruzgotany tą prawdą. Zawstydzony niemal.

– Łączy nas więź kreatora i kreacji. Ciężko powiedzieć co było pierwsze : jajko czy kura, prawda? Dlatego ty, Rey, jesteś połączona z naszą dwójką i jesteś naszą szansą na życie. Gdyby tylko Ben nie był tak nastawiony na śmierć...

– Wolę zginąć niż znów dzielić z tobą jedno ciało - słowa wypluwa z jadem. Patrzę na niego z nagłym zrozumieniu. Więc o to chodzi...

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, a tak właściwie na tym polega mój plan - komentuje Ren bez najmniejszego śladu żalu.

– Stop. Co to za plan? - wtrącam się między nich, zanim znów zaczną rozmawiać jakby mnie tu nie było. 

– Nie widzisz? - pyta zdziwiony moją ignorancją - Pora rozwiązać nasz toksyczny trójkąt. Ben dostanie swoją upragnioną śmierć, a ja będę mógł wrócić do życia, którego tak pragnę. Dzięki tobie, kochana Rey - ostatnie słowa wywołują zimny dreszcz na moim ciele.

– Powiedziałeś, że nie możesz pójść dalej bez niego - drżę, gdy to mówię.

– To prawda, dopóki nie znalazłem czegoś, co rozplącze nas raz na zawsze - mówiąc to znów aktywuje miecz i natychmiast szarżuje na Bena z ciosem wymierzonym w jego pierś. Ten robi nagły unik i w dwóch szybkich obrotach znajduje się poza zasięgiem broni. Jednak Kylo nie ustępuje i robi kolejny wypad i kolejny. Ben ucieka, ale za każdym razem znów znajduje się w zasięgu broni. Tylko jedno z nich ma broń i to mnie przeraża. Ruszam do przodu niewiele myśląc i staję pomiędzy nimi, dysząc ciężko z emocji. Kylo zatrzymuje się i patrzy na mnie, przekrzywiając lekko głowę na bok. Wygląda jakby dopiero teraz uświadomił sobie na nowo moją obecność.

Jakbym poddała mu pomysł.

– Przydasz mi się, Rey - informuje mnie rzeczowo, po czym wolna ręką niespodziewanie chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga mocno do siebie. Przyciska moje plecy do siebie i zbliża pulsujące i grzmiące energią ostrze miecza do mojej twarzy.

Nie tego się spodziewałam. Ostre światło wżera się w moje oczy. Odwracam wzrok, zaciskając mocno zęby.

– Puść ją - prosi Ben. Słyszę jak niepokój w jego głosie zwycięża z dumą. - Dobrze wiesz, że nie dasz rady jej skrzywdzić - nieco zbyt pospiesznie wypowiedziane słowa Bena, budzą w Kylo kolejny niepokojący wybuch wesołości. Jego suchy śmiech rozbrzmiewa upiornym echem w moich uszach. Czuję na plecach jak jego klatka piersiowa wibruje. Dezaktywuje miecz, ale nie puszcza mnie i nie luzuje uścisku. Wręcz przeciwnie.

– Czas na handel, Solo - rzuca triumfująco. - Ty uwalniasz mnie, a ja uwalniam naszą drogą Rey. Co ty na to?

Mój mózg szybko analizuje znaczenie tych słów.

– Nawet nie próbuj! - krzyczę wyraźnie w proteście i szarpię się z całych sił. Coś jednak jest nie tak i nie mam ich zbyt wiele. Coś mnie znów osłabia.

Ben spogląda na mnie przelotnie i znów wraca wzrokiem do Kylo. Widzę tak znaną mi determinację w jego ciemnych oczach.

– W porządku - zgadza się i postępuje krok do przodu z opuszczoną gardą.

To się nie może dziać...

Wszystko dzieje się zbyt szybko aby to przemyśleć. Kylo odpycha mnie od siebie i lecę kilka metrów w lewo zanim złapię znów równowagę. Ben podchodzi jeszcze bliżej do Kylo, a ten czeka już na niego z triumfującym uśmiechem i mieczem w gotowości. Dostrzegam subtelny ruch nadgarstka, gdy przymierza się do aktywacji miecza i zadania ostatecznego ciosu. Coś we mnie pęka i instynkt przejmuje nade mną kontrolę. Moje serca przyśpiesza.

Bum-bum, bum-bum, BUM-BUM

Gdy wyciągam dłoń przed siebie, myślę tylko o tym, że to jest MÓJ miecz, MÓJ kamień go zasila, to jest MOJA wizja i MOJE serce, które pęknie jeżeli odpuszczę do tego, co ma się za chwilę stać.

Zamykam oczy i w ogóle się nie dziwię gdy nagle czuję znajomy chłód rękojeści w dłoni. Zaciskam mocno palce wokół metalu i mimo osłabienia, biegnę prosto na tego, którego ciemne oczy patrzą na mnie w oczekiwaniu. Znam jego ruchy, dobrze wiem, że potrafi uciekać, dlatego mój wypad jest szybki i składa się z kilku niskich i długich skoków. Kończy się z mieczem zanurzonym po klingę w jego piersi. Kylo Ren patrzy na mnie przez moment, jego oczy przeskakują między moimi tęczówkami, aż w końcu zamyka powieki wydając długi i pełen ulgi wydech. Jego usta rozchylają się lekko, a ich kąciki wyginają ku górze w delikatnych uśmiechu. Miecz gaśnie sam. Cofam się gdy jego ciało odchyla się do tyłu i leci w stronę ziemi, ale nigdy do niej nie dociera, dematerializując się po drodze.

Jakby nigdy tak naprawdę nie istniał.

Mrugam intensywnie, starając się przepędzić łzy szoku.

– Rey - delikatny szept tuż za mną budzi mnie z odrętwienia. Odwracam się i widzę TĄ twarz i TE cudowne oczy. Teraz pełne niedowierzania i czułości, których się nie spodziewam. Jego dłonie obejmują moją mokrą od łez twarz. Jego nos muska mój nos i oddychamy tym samym powietrzem.

- Ben - szepczę drżąco. Cała się trzęsę, moje zęby dzwonią o siebie. - Nie mogłam. Nie mogłam na to pozwolić - łkam, kręcąc głową. 

-Cii... - odpowiada.

Nerwowy śmiech ulgi wydobywa się ze mnie gdy nieśmiało dotykam jego ciepłej, pulsującej tętnem szyi, wplatam palce w jego gęste loki. Płaczę ze szczęścia. Nasze czoła stykają się i przymykam oczy, skupiając się na innych zmysłach. Na przykład na jego zapachu, który wydaje się tak znajomy i tak nowy zarazem. Promieniejące od niego ciepło, faktura jego skóry, twardości i miękkości jego ramion i barków, po których błądzę rękoma - to zajmuje mnie bez reszty. Drżę z emocji, moje serce wali w mojej piersi niczym młot, ale powoli zwalnia. Słyszę je w uszach.

Bum - bum, bum- bum...

– Wróć, wróć ze mną - szepczę w ekstazie.

Jego dłonie dotykają mojej twarzy, jego kciuk bada miękkość moich ust, palce plączą się w moich długich włosach. Odnajduje moją talię i przyciąga mnie bliżej, otaczając ramionami, zamykając w bezpiecznej klatce. Moje ciało reaguje instynktownie, lgnąc do jego ciepła. Wtulam się w niego, oszołomiona realną bliskością. Nie mogę, nie przestaję zachwycać się tym, co tak nieoczekiwanie znalazłam.

Jeżeli to tylko sen, to nie chcę się o tym przekonać.

– Nie mogę - szepcze z ustami w moich włosach, tuż nad moim uchem. Zamieram. Moje serce staje. Odsuwam się by popatrzeć na jego twarz.

– Dlaczego? - czuję jak panika znów zaciska wokół mnie swoje szpony.

– Obiecałem ci, że wrócę. I wrócę, ale nie teraz - jego słowa nie mają dla mnie żadnego sensu, nie rozumiem. Kręcę głową, nie mogę zrozumieć.

– Nie możesz, nie teraz gdy... - zacinam się. Krztuszę się powietrzem.

– Mam tu jeszcze coś do załatwienia - wyjaśnia z przedziwnym spokojem, którego źródła nie mogę pojąć. - Ty idź. To nie potrwa długo. Obiecuję, skarbie.


***

Budzę się nagle, upadając z impetem na materac. bb8 piszczy alarmująco tuż nad moim uchem i wygląda na niezwykle zaniepokojonego.

Z trudem otrząsam się z ostatnich wydarzeń.

W dłoni nadal trzymam rękojeść miecza.

– Co-co jest mały? - udaje mi się wydusić w końcu.

BB odpowiada mi serią podekscytowanych pisków.

– Powiedz im, że zaraz przyjdę - proszę o to pośpiesznie, by tylko pozbyć się go z pokoju.

Gdy zostaję sama nie ruszam się z miejsca przez dobre pół godziny. Nie mogę się otrząsnąć. Nie mogę do końca objąć rozumem tego, co wydarzyło się w... no właśnie. W moim śnie? Wizji? Podróży? Nie mam pojęcia jak o tym myśleć i nie wyobrażam sobie bym potrafiła o tym rozmawiać.

Ciche pukanie wybudza mnie z odrętwienia. To Poe.

– Mogę wejść? - uprzejme i nienachalne pytanie. Jak mogę na nie odpowiedzieć w takim stanie?

Nie odpowiadam.

– Rey? Wchodzę - ostrzega zanim wyłania się zza rogu. Gdy tylko jego oczy lądują na mnie, rozklejam się jak mała dziewczynka. Rozkładam ręce i wyję jak ranne zwierzę.

– Nie pytaj - łkam tylko, a on jedynie podchodzi bliżej i przytula mnie ostrożnie, jakby bał się mnie skrzywdzić.

– Nie pytam, ale... - zaczyna niepewnie, gładząc mnie po głowie.

– Stało się coś dziwnego - wyjaśniam chaotycznie, jednocześnie odsuwając się od niego i ocierając łzy niecierpliwie.

– Chcesz o tym porozmawiać?

– Nie - odpowiadam pewnie i patrzę na mój bagaż - gotowy do podróży. Dokładam do niego rękojeść miecza i podnoszę workowatą torbę. - Mam dość tego miejsca, wynośmy się - dorzucam, zaciskając zęby.

– Do usług - Dameron ożywia się i zabiera bagaż z mojej ręki. Wskazuje uprzejmie drzwi. - Za tobą.

Nie oglądam się za siebie. Droid biblioteczny macha mi na pożegnanie, a ja uśmiecham się blado wchodząc po trapie statku.

Wiem, że opuszczam to miejsce na długo. 


////////////////////////////////////////

Smutno mi, ze to prawie koniec. 
Jak wasze wrażenia? UMIERAM z ciekawości...

Dla niespokojnych - bez obaw - epilog jeszcze sporo wyprostuje.

całusy, 
Merkury w Strzelcu

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top