19. Złodziej

– Myślałaś, że mi uciekniesz? - te słowa wypowiedziane zjadliwym tonem, prosto do mojego ucha, otrzeźwiają mnie jak kubeł zimnej wody. Podskakuję na materacu, wybudzając się i natrafiam na parę ciekawskich czarnych jak noc oczu, zdecydowanie zbyt blisko mnie.

Z niemym krzykiem podnoszę się i odkopuję moje ciało do tyłu aż natrafiam plecami na wezgłowie łóżka. Moja klatka piersiowa faluje we wzburzeniu, gdy próbuję się uspokoić.

– Co jest, skarbie? Nie poznajesz mnie? - Kylo uśmiecha się do mnie drapieżne i siada na łóżku, skracając dzielący nas dystans jaki stworzyłam.

– Nie zbliżaj się! - rozkazuję marszcząc wściekle czoło. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymuje się, a grymas jego twarzy zmienia odcień na ciemniejszy.

– Ostatnio gdy się widzieliśmy inaczej do mnie mówiłaś - posyła mi oskarżycielskie uniesienie brwi.

– Nie wiedziałam kim jesteś - paruję, zakładając ramiona na piersi, stwarzając tym samym iluzję bariery między nami. Obserwuje mnie spod przymrużonych powiek i cmoka niezadowolony.

– Kłamczucha. Mówiłem ci kim jestem - wytyka mi, bacznie obserwując moje najmniejsze gesty. Nie odpowiadam. - Czy może nie uwierzyłaś dopóki nasz złoty chłopak, Ben, nie powiedział ci, jaki jestem zły? W końcu czego się nie robi żeby utrzymać cię z daleka ode mnie i od prawdy?

– Myślałam, że jesteś moim snem! - syczę, momentalnie wściekła. - I NIKT nie mówił mi co mam robić.

Nagle odchyla głowę do tyłu i wybucha donośnym, gardłowym śmiechem. Jego ramiona drżą ekstatycznie. Echo jego głosu niesie się po pustym budynku w upiornej kontynuacji. Po chwili dźwięk raptownie zamiera w jego gardle. Powoli opuszcza brodę w dół, a jego oczy pałają żarem, który przytwierdza mnie do mojego miejsca i sprawia, że moje serce staje.

– Nie mam już czasu na waszą dwójkę - jego ton staje się autorytarny. Przełykam ciężko ślinę. - Jak zwykle wszystko muszę zrobić sam - paranoja w jego głosie przybiera na sile. Już nie patrzy na mnie, tylko spogląda gdzieś w bok.

– O czym mówisz? - pytam ostrożnie. 

OBUDŹ SIĘ - krzyczę do siebie wewnętrznie.

Gdy znów na mnie patrzy coś wywraca się w moim żołądku na widok tej determinacji. Niewiele myśląc odpycham się od ramy łóżka i wystrzeliwuję do biegu, desperacko próbując uciec poza zasięg tych czarnych kul szaleństwa.

Jednak on jest szybszy i łapie mnie za nadgarstek, szarpiąc mocno i sadzając z powrotem na miejsce. Wolną ręką biorę zamach, jednak chwyta ją w powietrzu i przyszpila obie do wezgłowia po obu stronach mojej głowy.

Obnażam żeby i patrzę na niego ze złością.

– Ty też inaczej mnie traktowałeś ostatnim razem - cedzę, unosząc dumnie podbródek.

– I jak mi się odpłacasz? - pyta przekrzywiając głowę na bok. - A tak między nami, nigdy by nam nie wyszło. Za dużo napięcia - przybliża twarz do mojej twarzy. Nasze nosy ocierają się. Czuję jego ciepły oddech na policzkach.

– Kłamca - rzucam przez zęby, a wyraz zdziwienia na jego twarzy daje mi odpowiedź. Uśmiecham się z satysfakcją.

– Dość tego - ucina, odwracając na moment wzrok. Przygląda się mojej dłoni, na której noszę pierścionek. Kiwa powoli głową. Mam złe przeczucia. Jego uścisk na moich nadgarstkach rozluźnia się na tyle, że jestem w stanie znów poczuć krążenie w końcówkach palców. - Gdzie jest twój miecz? - pyta nagle. Dreszcz przebiega w dół mojego kręgosłupa.

– Czego chcesz? - alarm odzywa się w mojej głowie i wyje na cały regulator. Całe moje ciało tężeje.

– Na górze? Idziemy - odpowiada sam sobie, po czym puszcza jedną z moich dłoni tylko po to by wstać, ciągnąc mnie za sobą w stronę klatki schodowej. Próbuję go zatrzymać, łapiąc wolną dłonią za jego przedramię i zapierając się piętami o stopień schodów, ale to na niewiele się zdaje. Idzie dalej zupełnie niewzruszony moim oporem, a ja za nim.

– Powiedz mi czego chcesz! - krzyczę, szarpiąc się furiacko. Puszcza mnie niespodziewanie, a ja z całym impetem wpadam na balustradę, walcząc o równowagę. W ostatnim momencie chwyta mnie za przedramię, tym samym ratując przed upadkiem. Mierzy mnie chłodnym wzrokiem, jakbym była tylko niesfornym dzieckiem nadużywającym jego cierpliwości.

– Chcemy tego samego. Ja mam plan, a ty nie współpracujesz - tłumaczy rzeczowo, nieco zniecierpliwiony.

– Nie współpracuję? - znów czuję ogień złości.

– Tak - potwierdza spokojnie i dobitnie, po czym odwraca się do mnie plecami i rusza dalej na górę, nie oglądając się za siebie.

Doganiam go dopiero w bibliotece, gdzie znajduję pochylonego nad stołem. Przed nim leży mój miecz zawinięty w kawałek grubej tkaniny. Puszczam się biegiem, ale zanim do niego docieram, on odwija miecz i chwyta go w swoje długie blade palce. Walę pięścią w stół, przywołując jego uwagę.

– Odłóż to i wynoś się. Natychmiast - mówię nie spuszczając z niego wzroku. Mam ochotę go udusić, albo coś jeszcze gorszego...

– Daj mi twój pierścień - żąda, spoglądając na mnie obojętnie. Jego bezczelność zbija mnie z tropu.

– Słucham? - duszę się własną śliną.

– No już, zaufaj mi - niecierpliwi się, wyciągając w moją stronę otwartą dłoń. Zaciskam mocno szczękę i pięści po bokach. On czeka, obracając powoli rękojeścią. Wypuszczam ciężkie powietrze z płuc i zwieszam ramiona.

– Nienawidzę cię - mamroczę, podając mu to czego chce. - Jesteś upierdliwy, wiesz o tym? - z zadowoleniem ogląda czarny klejnot. Wyciąga miecz w moją stronę i oddaje mi go. Już zaczynam rozważać, czy nie zwariował w tym amoku, gdy wydaje mi kolejne polecenie.

– Otwórz go - rozkazuje mi. Moja szczęka opada na ziemię. Już myślałam, że niczym mnie nie zdoła zaskoczyć. Nagle chwyta dwoma palcami oczko pierścionka i mocnym skrętnym ruchem wyrywa go z misternej oprawy, psując bezpowrotnie całą formę. Głuchy wyraz protestu bulgocze w moim gardle. - Otwórz miecz - powtarza odrzucając obrączkę z pustą oprawką na blat. Metal dźwięczy donośnie o stół i kołysze się przez moment zanim zamiera na dobre.

– Zapomnij! - przesuwam palcem po aktywatorze, gotowa zapanować nad sytuacją siłą. Jednak nic się nie dzieje. Miecz nie odpowiada. Otwieram usta w zdziwieniu, po raz pierwszy od początku snu, czując się absolutnie zagubiona. - To tylko sen... - szepczę do siebie.

– Jesteś pewna? - Ren patrzy na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. - Otwórz. Cholerny. Miecz. Złotko - powtarza. Czuję jak świat wokół wiruje. Moje myśli rozbiegają się na wszystkie strony, moja głowa zostaje pusta, bez odpowiedzi. Mrugam w szoku.

Jak przez mgłę widzę jak odsuwa krzesło i czuję, że pomaga mi usiąść. W dłoń wciska mi miecz i podaje klucze. Moje ręce mechanicznie przejmują sytuację. Otwieram obudowę. Wyjmuję kolejne części, wyjmuję mój kryształ , który jest niepokojąco milczący i wymieniam go na kryształ z pierścienia.

Kamień odrodzenia.

Po czym powtarzam w odwrotnej kolejności poprzednie czynności. Na koniec patrzę na swoje dzieło niczym wyrwana z transu. Kylo pochyla się nad skończonym mieczem ze skupieniem na twarzy. Ja nie czuję nic i nic nie rozumiem.

Już mam zamiar wziąć rękojeść ponownie w dłoń, gdy on wyprzedza mnie, szybkim ruchem zagarniając go z blatu i chowając za pasem.

– Do zobaczenia, kochanie - posyła mi uśmiech pełen samozadowolenia. Jego białe zęby błyskają/

***

Budzę się z głośnym wdechem. Moje serce zrywa się do galopu, gdy uważnie skanuję moje otoczenie w poszukiwaniu...

...ale go tutaj nie ma.

Bo to BYŁ sen - przypominam sobie.

A przynajmniej coś co wyglądało jak sen.

Za oknem zapada szary wieczór, dreszcz tłucze o szyby, szum w mojej głowie powoli układa się w całość.

Kylo był w moim śnie, ale teraz jestem bezpieczna. Poe i Finn wylecieli tego poranka, dając mi trzy dni na uporządkowanie moich spraw przed podróżą, a ja wreszcie zdołałam zasnąć po bezsennej nocy. Teraz się obudziłam. To jest moja rzeczywistość. Nie ten dziwny i skomplikowany świat z Benem i Kylo w rolach głównych...

I wtedy przypominam sobie coś istotnego – mój miecz.

Odrzucam zamaszyście pościele i puszczam się biegiem prosto do biblioteki na piętrze. Moje bose stopy dudnią po drewnianych stopniach schodów, a przed moimi oczami odgrywa się scena ze snu. Z sercem w gardle podchodzę do stołu na którym spoczywa mój miecz w pokrowcu. Jednak od razu widzę, że pokrowiec jest pusty. Gdy go rozwijam znajduję w nim jedynie kryształ, który błyska na mnie z wyrzutem.

Powietrze ucieka z moich płuc, a wzrok błądzi bezwiednie po półkach pełnych woluminów.

Gdzie jest mój miecz?  

/////////////////////////////////////////////

AAAAND I'M BACK! 

Udało mi się wrócić. Powiem tak - napisałam już resztę rozdziałów. 
Oprócz tego, spodziewajcie się jeszcze dwóch. (razem z epilogiem!!)

W następnym rozdziale rozwiążą się absolutnie wszystkie, (albo większość) niepewności i wątpliwości. Mam nadzieję, że wszystkie wasze "Co do...?" zmienią się na "Aaa..." oraz "O!". 

Tymczasem do następnego!
Całusy, 
Merkury w Strzelcu 

ps. następny rozdział to będzie niezły banger! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top