13. Wskrzeszanie martwych rzeczy


Ból przychodzi do mnie szybciej niż otrzeźwienie. Moja czaszka pulsuje od wewnątrz. Wykrzywiam się w cierpieniu, uchylając lekko powieki. Leżę pod ścianą, tuż obok kominka. Moje ciało jest odrętwiałe, jakbym spędziła w tej pozycji zdecydowanie zbyt wiele.

BB kula się w moją stronę, piszcząc zaniepokojony. Nie mam siły mówić, więc daję mu znak dłonią. Próbuję wstać, ale moje wysiłki spełzają na niczym. Nie mam siły w nogach i ląduję twardo na tyłku, dodatkowo pogarszając kłucie w czaszce.

Nadal nieco zamroczona przesuwam wzrokiem po salonie, szukając widma. Widzę go, stoi w progu, patrząc na mnie bez wyrazu. Chcę zapytać go, ale przecież wiem - nie udało mi się. Nasza więź nadal istnieje, a my oboje dalej jesteśmy jej więźniami. Podchodzi do mnie powoli, obraz przed moimi oczami się rozmazuje, ale udaje mi się utrzymać przytomność na tyle aby śledzić jego drogę w moja stronę. Klęka obok mnie i patrzy na w moje oczy z intensywnością czarnej dziury. Moje powieki opadają, ale nie daję się im. odwzajemniam spojrzenie, bezwładna i niema. Widzę jak wyciąga dłoń w kierunku mojej dłoni, widzę skupienie na jego twarzy. Wygląda jakby przeprowadzał jakąś skomplikowaną operację, ale mój umysł nie potrafi zrozumieć nic z tego co widzę. Senność obejmuje mnie ze zdwojoną siłą, moje oczy się zamykają i nie potrafię ich już otworzyć. Ostatni bodziec, który do mnie dociera to zimne dotknięcie na mojej dłoni. Delikatne niczym skrzydło motyla, ale niewątpliwie fizyczne i realne. Odpływam w ciemność.

***

Gdy znów otwieram oczy natychmiast uświadamiam sobie, że nie jestem u siebie. Ani w żadnym innym znajomym miejscu. Jednak wiem jedno - na pewno jestem na statku. Jego stłumiony szum i szmer wszędzie wokół mnie przebija się nisko do moich zmysłów. Jest dość ciemno i jedynym źródłem światła jest podświetlony panel na ścianie. Widzę sylwetę dużego łóżka, a dalej zarys zamkniętych drzwi. Przesuwam się ostrożnie wzdłuż ściany, starając się złapać lepszy ogląd mojego położenia.

Powoli zaczynam już rozpoznawać znajome zamroczenie, które dosięga mnie, gdy staram się przypomnieć sobie co robiłam nim się tu pojawiłam. To kolejna z wizji.

I wtedy go dostrzegam. Skulony w rogu pomieszczenia, wciśnięty w kąt. Prawie niewidoczny. Siedzi plecami oparty o ścianę i z jednym kolanem podciągniętym do klatki piersiowej. Jego głowa przechylona lekko na bok, opiera się bezwładnie o ścianę. Jedna dłoń spoczywa na kolanie, a druga leży bezwładnie na ziemi obok niego. włosy opadają na część jego twarzy, reszta ukryta jest w cieniu.

Zamieram. Patrzę na niego nieruchomo, czekam na jakąś reakcję.

Jednak on nie reaguje. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że śpi. Dlaczego na ziemi? Dlaczego w tak dziwnej pozycji?

Ciekawość i brak lepszego pomysłu pchają mnie bliżej. Najciszej jak potrafię podchodzę, co krok robiąc przerwę na nasłuchiwanie. Jego stabilny oddech odróżniał się na tle mechanicznych dźwięków maszynerii nad i pod nami.

Gdy jestem już blisko, kucam obok niego by lepiej się mu przyjrzeć. Moje kolano strzyka lekko w stawie i na chwilę zamieram. Ale on śpi dalej.

Z bliska widzę jak niewygodna jest jego pozycja. Zastanawiam się jak zmęczony musi być, by móc zasnąć w taki sposób. Widzę fragmenty jego twarzy, wyłaniające się z mroku. Zarys szczęki, zakrzywioną lubię nosa, ostre kości policzkowe i usta.

Jego usta. Te kapryśnie wykrzywione, nieco dziecinne i często gniewnie zaciśnięte - teraz tak spokojne i pozbawione wyrazu.

Kylo Ren i Ben Solo to dwie strony tej samej monety - ta prawa obmywa mnie nagle. Choć teraz wiem, że widzę Kylo, zaczynam uczyć się poznawać w nim cechy Bena i na odwrót. Czy jeden może istnieć bez drugiego?

Czy można wyseparować jedną część i powiedzieć, że to cały on?

Moją uwagę jednak odwraca blizna na jego twarzy. Widzę jej nierówną powierzchnię. Jest częściowo zaleczona i ledwo widoczna zza kurtyny opadających na jego twarz włosów. Mam ochotę je odsunąć. Wyciągam dłoń, by to zrobić, ale zanim zdążę go dosięgnąć, mój nadgarstek zostaje złapany i zatrzymany w połowie drogi. Zatrzymuję powietrze w płucach. Jego oczy są nadal zamknięte, ale po jego twarzy przemyka napięcie.

- Co tu robisz? - pyta zaspanym i zachrypniętym głosem. Wyrywam dłoń z jego uścisku i cofam się, jednak nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Po chwili unosi leniwie powieki i zerka na mnie przekrwionymi oczami. Wygląda jakby wstał z martwych. Zmęczenie w jego ciele jest niemal widoczne na zewnątrz. Czuję w nim napięcie i osłabienie.

- Nie wiem - odpowiadam zgodnie z prawdą. Jego powieki opadają, ale wiem, że jeszcze nie śpi.

- Zostań - mówi bardzo cicho, wykrzywiając lekko usta w grymasie bólu. - Zawsze uciekasz - dodaje. Moje serce ściska się z żalu. Nie ruszam się z miejsca.

- Chciałabym móc z tobą zostać - mówię, uświadamiając sobie, że to prawda. Teraz gdy już wiem jak piękny i dobry może być ten wątły płomień światła w nim, mam ochotę zostać z nim, ogrzać go. Gdybym tylko wiedziała to wszystko zanim było za późno, tak wiele rzeczy zrobiłabym inaczej...

- Zostań - jego słowa stają się niewyraźnie, w miarę jak stopniowo znów morzy go sen.

- Ty obiecaj, że wrócisz - mówię, pochylając się i składając na jego policzku delikatny pocałunek.

***

- Utrudniasz mi pracę, wiesz to? - słyszę po przebudzeniu.

- Słucham?

- Wskrzeszasz to, co ja próbuję utrzymać martwe. Po co to robisz?

- Co masz na myśli?

- Twoje sny - czerwienię się gwałtownie, na raz uświadamiając sobie, że on nie tylko wie o moich snach, ale to, że ukrył to przede mną. Czuję złość i zawstydzenie. Wstaję na równe nogi. Cała drżę od gniewu. Zaciskam dłonie w pięści i patrzę na niego twardo.

- Jesteś mi winny wyjaśnienie - warczę ostatecznie zniecierpliwiona. - Nie mam zamiaru czekać na to ani chwili dłużej. Ukrywasz przede mną coś ważnego i myślisz, że o tym nie wiem!

Na jego twarzy widzę jednocześnie chęć udzielenia mi wyjaśnień oraz opór. Patrzę na niego, staram się przekonać go wzrokiem, mam nadzieję, że jestem chociaż w części tak przekonująca, jak chciałam być. I wtedy przypominam sobie dotyk. Nie ten w wizji, nie wymyślony, ale prawdziwy choć niemożliwy - ten który poczułam nim straciłam przytomność.

Czuję się zupełnie zagubiona w tych informacjach.

- Proszę, Ben - zniżam ton i łagodnieję. Zostawiam mój gniew za sobą. Wszystko czego teraz potrzebuję to wiedza. On kręci głową na boki, widzę, że dalej wzbrania się przed powiedzeniem mi prawdy. Co go powstrzymuje?

Gorzki smak zdrady w moich ustach każde mi zebrać moją godność z podłogi i przestać prosić. Odwracam wzrok, nie chcę na niego patrzeć. Wbijam go w ziemię i próbuję sformuować plan. Wiem, że prawda gdzieś jest i należy do mnie. Moim zadaniem jest ją odnaleźć. Zrobię to z jego pomocą albo sama.

- Wybór był oczywisty.

- O czym teraz mówisz?

- Gdy zobaczyłem cię martwą. Wybór był oczywisty. Świat jest lepszym miejscem z tobą.

- Mój świat jest niepełny bez ciebie - mówię z wyrzutem. Krzywię się w bólu wewnętrznym, ale nie zrywam kontaktu wzrokowego. Chcę żeby wiedział.

- To... uprzejme, że tak mówisz.

- Uprzejme... - prycham pod nosem i patrzę w bok.

- A Kylo Ren? Za nim też tęskni twój świat? - pyta gorzko.

- Nie rozumiem... - patrzę na niego marszcząc brwi.

- Niewiele o mnie wiesz, Rey. Podziwiasz i tęsknisz za twoją wizją mnie. Widzisz tylko tyle ile zdołasz zobaczyć. Upartujesz we mnie kogoś kim nigdy nie będę. Do pewnych rzeczy nie da się wrócić. Tymczasem ja i on to jedno. Dlatego zostaw ten okropny pomysł - mówi z pozornym spokojem i pewnością, ale czuję, CZUJĘ, że sam jest niepewny swoich słów.

- Jaki pomysł?

- Nie wrócę. Dla twojego i mojego dobra, powinniśmy zniszczyć tą więź, zanim to zajdzie za daleko - chcę coś powiedzieć. Zaprzeczyć. Oboje wiemy, że to nieprawda, ale on po prostu znika. Zostaję sama kręcąc głową w niemej niezgodzie.

Szloch wzbiera w mojej piersi i wydobywa się z mojego gardła. Zwijam się na podłodze w mały kłębek i obejmuję nogi ramionami. Zaciskam mocno powieki, spod których wypływają łzy smutku. Chowam głowę między ramionami i kołyszę się lekko.

Wiedziałam, wiedziałam, że przywrócenie go do mojego życia przyniesie mi jeszcze więcej bólu!

Nie wiedziałam tylko, że ból może wejść na nowe poziomy.

***

Coś się zmieniło między nami, tamtej nocy, gdy próbowałam przeciąć naszą więź. Nie wiem na czym to polega, ale rezultat, który otrzymałam jest zgoła odwrotny do oczekiwanego. Znów czuję go po drugiej stronie. Niepokoi mnie to. Czy to kolejny żart losu? Nie mogę znieść osłabionej i martwej więzi, więc będę miała silną i żywą więź z martwą osobą?

Nie wiem. Żadne z nas nie wie, ale przez to o wiele trudniej nam trzymać się z dala od siebie.

Niemal bez przerwy czuję go gdzieś wokół siebie i często widzę go, gdy pojawia się bez słowa ostrzeżenia w przypadkowych momentach.

Czasami natychmiast znika, czasami obserwuje mnie gdy ćwiczę albo zajmuję się sprzątaniem. Kiedy indziej dotrzymuje mi towarzystwa rozmową albo milczeniem.

Tak jak tego wieczora, gdy znów wybrałam się na wzgórze by podziwiać niebo. Siedzę na rozłożonym na trawie kocu i obejmuję ramionami nogi. Podbródek opieram na podciągniętych pod brodę kolanach i patrzę w górę, zachwycona.

- Uwielbiam tą planetę - wzdycham.

- Jesteś tu zupełnie sama.

- Nie przeszkadza mi to - wzruszam ramionami. Samotność to moje drugie imię. 

- Ale czujesz się samotna - upiera się. Ma rację, ale nie do końca. Samotność, którą odczuwam jest o wiele dalsza niż świat fizyczny.

- Czasami wyobrażam sobie, że stracę poczucie czasu. Nikt nie przyleci do mnie po nauki przez wiele lat. Wszyscy przyjaciele o mnie zapomną, a ja o nich. Zostanę tu do śmierci na tej zapomnianej planecie i tyle. Po prostu umrę, a wraz ze mną kodeks Jedi i cała ta wiedza. 

- Może galaktyka nie potrzebuje już Jedi? - pyta w końcu. Patrzę na niego zaskoczona, w jego oczach widzę, że on już 

- Być może galaktyka nie potrzebuje mnie - mówię, starając się ukryć drżenie w moim głosie za fasadą obojętności. 

- Więc to twoje kolejne Jakku? - aż mnie zatyka na to porównanie. Nie dlatego, że się nie zgadzam. Zamówiłam bo wcześniej nie widziałam podobieństwa. Ale ono jest i to aż nazbyt wyraziste.

- Nie wiem... - przyznają zawstydzona i spuszczam wzrok na ziemię.

- Rey... - moje imię brzmi tak łagodnie w jego ustach. Czuję jego współczucie jak stabilny puls po drugiej stronie w Mocy.

- To już nie twój problem - mówię ocierając wierzchem dłoni niechciane łzy.

- Powiedz jak mogę ci pomóc - jego głos staje się łagodny. 

- Wiesz jak mi pomóc - mówię jednocześnie nienawidząc się za to, że ciągle to wspominam. Spoglądam w niebo i modlę się o spokój. 

- To cięższe niż myślałem - wzdycha w końcu.

- Co takiego? - podnoszę na niego wzrok. 

- Pozwolić ci o mnie zapomnieć. Zostawić cię w spokoju. To okropne, ale nie potrafię się na to zdobyć. Wiem, że to samolubne, ale za każdym razem gdy obiecuję sobie, że to był ostatni raz, coś znów mnie do ciebie przyciąga - mówi, nie odrywając ode mnie wzroku. Widzę żywe emocje w jego ciemnych oczach i mam ochotę go przytulić. 

- Więź nie da nam o sobie zapomnieć - mówię posępnie, skupiając się na tym ostrym pulsującym bólu wewnątrz mnie. Zwieszam głowę, wbijając wzrok w ziemię. 

Zapada między nami cisza.

- Ten pierścionek. Dlaczego kazałeś obsadzić kamień w ten sposób? - pytam przypominając sobie.

- Z myślą o tobie. Wiedziałem, że jeżeli do mnie dołączysz, będzie należał do ciebie.

- Ale dlaczego? - dopytuję, nadal nie rozumiejąc. 

- Rey. Zachowujesz się jakbyś nie wiedziała, że kochałem cię już wtedy. Ale przecież musisz wiedzieć - mówi wyraźnie zirytowany.

- Skąd miałam wiedzieć? - obruszam się.

- Teraz to już nieistotne. To dlatego nie mogę całkowicie pozbyć się Kylo. Pod tym względem jesteśmy tacy sami.

- Mówisz, jakby on był oddzielną osobą - mrużę oczy patrząc na niego z ukosa.

-Bo jest - zamieram nagle i patrzę na niego, a on na mnie w powadze. Przez myśli przelatują mi ostatnie sny. Odrzucam tą szaloną myśl. Śmieję się nerwowo, znów spoglądając w niebo.

Zapada między nami cisza, którą przerywa jedynie śpiew jakiegoś nocnego ptaka. Jest to przeciągła i smutna piosenka i żałuję, że nie rozumiem jej słów.

- Już nigdy nie będę zabijać - wyznają nagle.

- Nawet w samoobronie?

- Nigdy - przeczę z mocą, odchylając głowę w tył i patrząc w niebo.

- Nawet broniąc przyjaciół? Broniąc to co kochasz? - jego ostatnie słowa wywołują we mnie falę smutku. Coś ciężkiego i gęstego ląduje na mojej piersi.

- Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała się przekonać. Nie potrafiłabym znów brać w tym udziału, tak jak to robiłam, gdy byłam młodsza...

- Dlaczego? - pyta mnie spokojnym tonem.

- Ben... wtedy myślałam, że Moc się we mnie przebudziła, ale teraz wiem, że byłam na nią ślepa. Widziałam tylko siłę, władzę i strach - mówiąc to gładzę źdźbła trawy wnętrzem dłoni, wnikając głęboko w jej energię. Czuję jej liście, łodygi i korzenie splecione z setkami innych. Cały świat wokół mnie to pulsująca sieć neuronowa, to żywy układ.

- Widziałaś moimi oczami - wtrąca posępnie.

- Być może... Teraz widzę inaczej. Wszystko widzę inaczej. Gdybym mogła na nowo przeżyć moje życie nigdy nie podniosłabym miecza przeciw tobie... Na pewno nie z gniewie.

- Wówczas po prostu bym cię zabił - mówi.

- Chciałabym myśleć, że nie, ale pewnie masz rację - odpowiadam zupełnie pozbawiona złudzeń. To przez Moc i przez walkę odkryliśmy siebie, nie przez pertraktacje i otwartość.

- A Palpatine? - rzuca to pytanie jak kamyk w moją wodę.

- Tego jednego nie żałuję. Mam wrażenie, że tylko po to się narodziłam. Do tego jednego zostałam stworzona. Reszta to improwizacja...

- Jesteś zbyt niecierpliwa, Rey - mówi do mnie z mocą i patrzy mi w oczy. Uśmiecham się krzywo.

- Powiedz mi coś, czego jeszcze nie słyszałam - ironizuję.

- Chcesz od siebie zbyt wiele. Masz ogromną wiedzę i to jasne, że nie marnowałaś czasu przez te lata. Czuję w tobie światło, które świeci jaśniej niż jakikolwiek Jedi, który chodził po tym świecie. Jednocześnie niepokoisz się, że nie masz jeszcze uczniów gotowych iść za tobą twoją drogą.

- Myślisz, że to zbyt wiele?

- A uważasz, że wielu jest takich, którzy są w stanie podjąć takie wyzwanie?

- Wyzwanie?- marszczę brwi i czoło. 

- Ty jesteś wyzwaniem Rey. Zawsze nim byłaś - mówi, pochylając się delikatnie w moją stronę i patrzy mi w oczy z uwagą. 

- To brzmi jak komplement - śmieję się by ukryć moje zakłopotanie.

- Zabiłbym aby dostać szansę być twoim padawanem - odpowiada z uśmiechem, który błyszczy w świetle gwiazd.

- To masz pecha - mówię celując w niego oskarżycielsko palcem - bo moi padawani nie będą zabijać. Walcząc językiem przemocy, nawet najczystsze emocje zamieniamy w śmierć i zniszczenie. Nic dobrego i trwałego nie może powstać w ten sposób.

- Więc to koniec walki?.

Kiwam głową odpowiedzi.

- Liczę tylko na to, że następna wojna ominie mnie i wszystko co kocham - odpowiadam przygnębiona.


////////////////////////////////////////



Miłego weekendu, kochani! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top