Rozdział 7
1/4
~Rosali~
Czułam zapach krwi. Tej metalicznej, szkarłatnej posoki. Byłam obolała. Widziałam doskonale, jak czarny wilk patrzy na mnie morderczym wzrokiem. Nikt nie będzie mnie tak traktować. Nikt! Pomimo tego, co zrobił mi czarny basior, ukrywałam, że kuleję. Rzuciłam się na niego z nienawistnym wzrokiem. Czułam do niego niechęć. Pogardę. Najchętniej rozerwałabym go na strzępy i patrzyła jak skamli, błagając mnie o to, żebym przestała.
~ Daruj se - wycharczał czarny wilk. Z tymi słowami wybił się z podłoża, tylnymi łapami, z rozdziawioną paszczą, rzucił mi się do gardła. Odskoczyłam w porę. Najeżona byłam do granic możliwości.
Wyglądał na dumnego. Jego spojrzenie samo o tym mówiło. Czego mogę się spodziewać z jego strony? I ta chwila zawieszenia mu wystarczyła. Wgryzł się mocno w moje ramię, a ja zawyłam z bólu. Korzystając z okazji ukąsiłam go w kark. Mocno zacisnęłam swoje szczęki wokół jego szyi. Zesztywniał. Nie puścił mnie. Tak samo ja jego. Mocniej zacisnęłam swoje kły. Byłam trochę obolała. Co mogłam na to poradzić?
- Ros! - ryknął Morr z mordem w oczach.
~ Spierdalaj! - warknęłam. Spróbowałam się poruszyć. Ból wzmógł się jedynie w miejscach, gdzie Ven mnie użarł. Zaskamlałam cicho. Nie wiem, czy było to możliwe, ale chyba zbyt mocno się wgryzłam. Oderwałam z jego szyi porządny kawał mięsa. Do moich uszu dobieg jego głośny, przepełnionym wyciem skowyt. Krew lała się z jego rany fontanną. Stałam obok niego zraniona, z mordem w oczach. Chciałam go dobić. Patrzeć jak z jego oczu uchodzi życie. Morrey dobiega do niego z jakąś szmatą w ręku. Przykłada ją do miejsca gdzie brakowało części ciała. Twarz miał srogą. Zapewne myślał nad czymś ważnym. Wtedy przypominał ojca. Ta bezduszna mina, pozbawiona wyrazu, wyprana z uczuć...
~ Ty suko! - warknęłam rozwścieczona na Ahirę. Przegięła!
~ Cała przyjemność po mojej stronie! - syczy mi w głowie. Oddycham z trudem. Teraz jestem wkurwiona. Brak tu jedynie kogoś, kto pomógłby mi tego futszaka się pozbyć.
~ Dobij go. - szepcze, a w jej melodyjnym głosie słychać zachętę.
~ Nie! Pieprz się!
~ Wiesz, że to...
~ Co ja kurwa powiedziałam?! STUL PYSK I SIE ODPIERDOL!! ROZUMIESZ?!
Cisza. Hurra!! Ile tak można?
Patrząc na brata i rannego wojownika, widzę co się akualnie wydarzyło, jak gromada innych ludzi patrzy z przerażeniem na całe pobojowisko. Nie wiedząc co powinnam w tym momencie zrobić, wycofuję się w stronę białego domu,usuwając się w cień. Muszę się ogarnąć. Nie przystoi mi stanie z obojętnym wyrazem twarzy przed bratem i Venenorem. Wkurwił mnie. To oberwał. Teraz już wie, że ze mną się nie igra. Rzucam im ostatnie obojętne spojrzenie. Po czym znikam w domu głównym.
Sypialnia Alfy
Stoję przed lustrem i oczyszczam swoje rany. Momentami syczę, nie wytrzymując z bólu. Porządnie mnie pokiereszował. Tylko po jaką cholerę? Kiedy się przemienił wyczułam w nim Alfę. Zaskoczyło mnie to. Może nie na tyle, na ile oczekiwał, ale zrobiło to na mnie minimalne wrażenie. Skoro uważał się za jakiegoś lepszego ode mnie, to dlaczego przegrał? Chciał dać mi fory? Jeśli tak, to coś mu nie wyszło. Przegrał i prawdopodobnie wykrwawia się na śmierć. Oby. Nie chcę widzieć jego dwulicowego ryja. Mam dość jak na jeden dzień.
- Kurwa...
Warczę pod nosem. Porządnie mnie użarł. Spodziewałam się, że nim w ogóle przyszłam, moje obrażenia będą błache, a jednak prawda była zupełnie inna, wszędzie miałam głębokie rany, że gdybym chciała, mogłabym paznokciami odywać kawałki krwawego mięsa. Zadowalało mnie również to, że Venenor nie wyglądał lepeij ode mnie samej. Zastanawiało mnie jednak to, dlaczego Ahira przejęła kontrolę i odgryzła mu dość spory kawał karku. Po prostu super! Lepszego dnia sobie wymarzyć nie mogłam. Wzdycham i kręcąc na boki głową, przy czym moje nie co poplątane włosy, przesuwają się po moich obolałych plecach.
Obok mnie, na małym stoliczku w dużej, jasno szarej łazience, leżą opatrunki, woda utleniona i inne duperele, które mają oczyścić mój organizm z jego śliny i ewentualnego zakażenia. Nie chcę później wysłuchiwać od starej wiedźmy, że to moja wina... Sama mnie napędziła. To niech teraz sobie pocierpi.
Stojąc tak nago i oczyszczając rany, poczułam dziwną chęć, żeby kogoś zagryźć. Już nawet wiem, kto by się do tego idealnie nadawał. Uśmiecham się do siebie żarłocznie. Moje odbicie przedstawia pewną siebie kobietę, która nie boi się zarobić w zęby, ani walczyć o coś co jest dla niej bezgranicznie ważne. Zdaję sobie sprawę, że w niektórych miejscach będę miała blizny... I to głębokie, ale on nie lepsze... Nie wiem co mną kieruje, ale z impetem uderzam prawą pięścią w płytki, które rozsypują się na podłodze u mych stup, robiąc przy tym ogromny hałas. Czuję jak krew spływa po moich knykciach na podłogę. Palce stopniowo drętwieją i odczuwam niemiłosierne szczypanie. Warczę pod nosem. Co się ze mną dzieje? Przecież nigdy, od kąt pamiętam, nie straciłam nad sobą panowania. To jest już drugi raz. A co jeżeli, następnym razem, się nie opanuję i zrobię komuś krzywdę? Co jeżeli tym kimś, byłyby moje ukochane szczeniaki? Na samą myśl drżę ze strachu, a moja zołzowata wilczyca milczy. Nic nowego...
Spojrzenie przenoszę na zakluczone drzwi. Słyszę ciche pukanie. Mrużę oczy. To nie Morr. Wiem to, ponieważ on by walił pięściami do upadłego, aż bym mu ich nie otworzyła i nie przypierdoliła mu w twarz z pięści.
- Czego?! - warczę zła. Jeżeli to on, a ja się mylę i tak mu przyjebię.
- Można..?
Alicja. Moja przyjaciółka... Biorę z wieszaka szlafrok, który znajduje się obok lustra po prawej stronie i wciągam go na swoje obolałe ciało, miękki materiał delikanie muska moje plecy. Krzywię się, kiedy moja prawa dłoń sztywnienie na tyle, że nie jestem w stanie nią już w ogóle ruszyć. Całe szczęście, że jestem oburęczna... Związuję sznurek, tak aby ukrywał moje rany i podchodzę do drzwi. Otwieram je szybko. Przede mną stoi zatroskana blond włosa dziewczyna, wlepiającą we mie swoje szare oczy. Ubrana była w ciemne kolory, które opinały ją tam gdzie powinny. Uśmiechnęłam się do niej szczerze.
- Przeszkadzam?
- Nie. Oczywiście, że nie. Wejdź.
Mówiąc to odchodzę, tak aby ona mogła wejść. Idę w stronę mojego łóżka. Wygląda seksownie. Może kiedyś... Wzdycham sama do siebie, ale jeszcze nie teraz. Zza moich pleców dobiega cichy szczęk zakluczonych drzwi. Odwracam się ku niej, a w jej mglistych oczach, dostrzegam dezaprobatę. Unoszę pytająco brew. Co?
- Musiałaś?
- Słucham? - pytam, doskonale wiedząc o co jej chodzi. Mrozi mnie wzrokiem.
- Nie udawaj niewiniątka. - syczy zła - Wszystko widziałam, dlaczego?
Krew się we mnie gotuje. Doskonale wiesz, Alicjo... - warczę w ducho.
- Zdajesz sobie sprawę, że będzie naznaczony? Jego kark, będzie zrobić głęboka blizna...
Nie dokańcza. Piorunuję ją spojrzeniem. Z tego wynika, że już wszyscy wiedzą... Zajebiście... Spokojnie Rosalio, tylko spokojnie. Powtarzam sobie w duchu.
- Odpowiesz?
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo nie. - warczę, odwracając się na pięcie w stronę łazienki. Nie zamykam drzwi na klucz. Są przymknięte. Słyszę zza drzwi ciche zrezygnowane westchnięcie. Nie muszę się odwracać. Odwiązuję poły szlafroka, pokazując tym samym moje jeszcze niezagojone rany, z których ścieka po mojej ciemnej skurze, szkarłatna, gęsta krew. Skupiam się na niej. Jest ciepła... Lepka i...
- Co..?
Przymykam powieki. Alicja wpatruje się we mnie. W moje rany, z których jeszcze spływa powoli krew.
- Pomogę...
- Nie...
Odskakuję od niej, delikatnie się przy tym zataczając, co pewnie zauważyła, ale nawet tego nie skomentowała. Otwieram powieki i piorunuję ją groźnym wzrokiem. Nie spuszcza ze mnie swoich oczy. Widzę w nich troskę i współczucie, choć pewnie gdyby mogła zdzieliłaby mnie raz a porządnie, ze słowami "Co ty sobie myślałaś?!" . Nie chcę tego. Nie potrzebuję współczucia...
- Proszę. - wyciąga ku mnie prawą dłoń. Warczę ostrzegawczo. Alicja zwęża zirytowana powieki.
- Nie zachowuj się jak małe dziecko. Chcę Ci pomóc...
- Sama sobie poradzę...
- Z tego co mi wiadome, plecy też masz w nie lepszym stanie... Krew wsiąkła...
- Bywałam w gorszym stanie, a takie obrażenia to pikuś. Bywały gorsze. - szydzę. Boli mnie to, ale musi wiedzieć, że sobie poradzę. Nie jestem słaba.
- Rosalio, proszę.
Stoję nic nie mówiąc. Mierzymy się spojrzeniami. Ona zatroskanym, a ja ważącym jedynie śmierć.
- Zaatakujesz mnie?
Cisza. W jej głosie słyszę niepewność. Choć oczy pozostają takie same.
- Nie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top