XVII: Na rauszu
Zanim przeczytasz ten rozdział, posłuchaj proszę Hysteria Muse w załączonym wykonaniu i przenieść się jeszcze raz myślami do tamtego pamiętnego wieczoru w Savannah.
Powrót do twierdzy był więcej niż specyficzny. Krum nie dość, że milczał przez większość czasu, ignorując całkowicie moją obecność, to znajdował się w stanie wielkiego wzburzenia i pobudzenia, co mogło być poniekąd sprawką wypitego uprzednio w dużych ilościach alkoholu. Prowadząc, zaciskał mocno palce na kierownicy i dodawał coraz więcej gazu, ścinając przy tym wszystkie możliwe zakręty. Oddychał głośno, a jego oczy wydawały się załzawione, jakby ktoś właśnie poczęstował go gazem pieprzowym. A wszystko z powodu cholernego fortepianu o krwistoczerwonej barwie. Prawdopodobnie.
Kiedy przeminął pierwszy szok, który wywołała u mnie jego gra, śpiew, a zwłaszcza wybór utworu oraz po zmierzeniu się z nie najprzyjemniejszym wspomnieniem dotyczącym babci, które wydawało mi się zupełnie obce, w końcu do niego podeszłam. Chciałam przyznać mu rację, że nieznajomy mężczyzna przy nim faktycznie był zwykłym amatorem. Pogratulować talentu i pięknego wokalu. Być może również zapytać, co skłoniło go do wyboru akurat tej piosenki. Jednak nie miałam najmniejszych szans. Bo przyszło mi zmierzyć się z jego kolejną, nową odsłoną.
Kiedy zorientował się, że przystanęłam z boku, automatycznie przestał grać, gwałtownie zatrzymując się w niemal samej połowie refrenu. Nie oderwał jednak od razu swoich palców od biało-czarnych klawiszy, tylko pozwolił im jeszcze przez chwilę na nich pozostać. Kiedy uniosłam wzrok wyżej, zauważyłam, że miał mocno zaciśnięte szczęki, co jeszcze bardziej uwydatniło jego surowe rysy twarzy, a oczy, jego piękne oczy zaszklone były od łez.
Nigdy nie widziałam go w podobnym stanie. Nawet kiedy w złości wykrzyczałam mu, że jest śmieciem, co bardzo nim wtedy poruszyło, nie wyglądał w t e n sposób. Poczułam nieprzyjemne mrowienie na karku. Bo miałam wrażenie, że patrzę na samą siebie z przeszłości. Na zniszczonego człowieka, dla którego nie można już nic więcej zrobić. Nie rozumiałam, co sprowokowało u niego taki stan. Bo jeszcze przed momentem wszystko było z nim w porządku.
– Krum? – wyszeptałam najciszej, jak tylko potrafiłam, ale wystarczająco głośno, żeby mnie usłyszał.
Nie chciałam, żeby pozostali ludzie w klubie zorientowali się, że coś było nie tak. Nie mogłam pozwolić, żeby zauważyli, że Manczenko jest bardziej ludzki, niż się wydaje, bo wiedziałam, że się tego wstydził. I nie tyle, co przede mną, ale co przed samym sobą. Doskonale również wiedziałam, kto był za to odpowiedzialny.
– Odezwij się, proszę – syknęłam, omiatając wzrokiem salę i uzmysławiając sobie, że nikt się nami nie interesował.
Westchnął ciężko, oderwał palce od klawiszy i spojrzał na mnie. I już wiedziałam, że wyraz jego oczu będzie prześladować mnie do końca życia. Pełen bólu, rozdzierającej serce rozpaczy, ogromnego żalu, a także i nienawiści, która mogłaby przebijać nawet pancerne ściany. Wszystkie jego oblicze skumulowane w jednym, z pozoru niewinnym spojrzeniu.
– Wracamy, Leno – powiedział oschle i zaraz po tym wstał, mocno przyciągnął mnie do siebie i pociągnął w kierunku windy.
Po wyjściu z klubu nie za wiele mówił. Rzucił jedynie lakonicznie, że wizyta w Savannah była błędem, którego już więcej nie powtórzy. Nie odpowiedział na pytanie, dlaczego doszedł do takiego wniosku? A tym bardziej na te związane z jego samopoczuciem. Ojciec ewidentnie sprawił, że nie potrafił rozmawiać o swoich uczuciach. I sam również zaczął je postrzegać, jako słabość.
Chciałam przyznać się do faktu, że czytałam jego pamiętnik, bo może dzięki temu byłby bardziej skłonny do rozmowy i zwierzeń, ale jednocześnie instynkt podpowiadał mi, że niestety ze swoją zwierzęcą naturą, która czasami brała u niego górę, nie do końca mógłby zareagować dobrze na tę informację. Właściwie, całkiem możliwe, że wpadłby w ciężki do ujarzmienia szał. A to było dość martwiące spostrzeżenie.
Pomimo faktu, że jechał bardzo szybko i chaotycznie, dowiózł nas do twierdzy bez najmniejszego szwanku. Zdziwiłam się natomiast, że kazał mi wysiąść na dziedzińcu w środku nocy, gdzie tylko częściowo włączone lampy nie dawały mi zbyt wiele komfortowego światła. Wolałam jednak zderzyć się z ciemnością niż dyskutować z Krumem. Kiedy wychodziłam już z samochodu, w ostatniej chwili złapał mnie mocno za nadgarstek i praktycznie zmusił do tego, żebym na niego spojrzała.
– Ty wciąż się mnie boisz – mruknął, mocniej zaciskając palce na moim nadgarstku.
– Co? – wymamrotałam zaskoczona, szukając jakichś bliżej nieokreślonych podpowiedzi w jego zmrużonych oczach.
– Czuję to bardzo wyraźnie – odrzekł, rozluźniając nieco uścisk.
– Ale... – chciałam zaprotestować, jednak mi na to nie pozwolił.
– Nie udźwigniesz mojej przeszłości – wycedził. Skrzywiłam się, bo nie lubiłam, kiedy ktoś z góry zakładał, że sobie z czymś nie poradzę. W rzeczywistości byłam o wiele silniejsza, niż się większości wydawało.
– Skąd możesz o tym wiedzieć? – zapytałam z nieukrywanym wyrzutem w głosie.
– Idź spać, Leno. – Zbył mnie, co przelało czarę goryczy.
Wyrwałam rękę z jego uścisku, wyskoczyłam z samochodu jak poparzona i głośno zatrzasnęłam za sobą drzwi. Tak głośno, że wszystkie skryte uszy tej twierdzy musiały to usłyszeć.
Przeczuwałam, że po przełomowym kroku w przód, zrobimy wkrótce dwa do tyłu. Ale cholera, nie byłam świadoma, że tym razem aż tak bardzo mnie to zaboli.
* * *
Nazajutrz Krum nie zjawił się w mojej sypialni, jak miał to w zwyczaju. Nie zjedliśmy razem śniadania. Nie zjedliśmy nawet obiadu. On przepadł, a ja go szukałam. Zaszył się w twierdzy, w jednym z wielu swoich sekretnych, zamkniętych na klucz pokoi. Albo wyjechał. Miałam wrażenie, że kiedy w mojej obecności się zapominał i pokazywał swoje ludzkie oblicze, szybko zaczynał tego żałować i starał się później trzymać mnie na dystans. A ja bardzo chciałam przełamać ten schemat.
Po ostatniej nocy postawiłam sobie za cel, żeby przekonać go, że zbyt pochopnie mnie ocenił. Tak, jego zmienny nastrój wywoływał u mnie pewien dyskomfort, może nawet strach, jak to określił, ale zdążyłam zaakceptować taki stan rzeczy. Właściwie, to mi się właśnie w nim podobało, że był taki nieoczywisty. Zupełnie inny niż ci wszyscy mężczyźni, z którymi miałam kiedykolwiek styczność.
Domyślałam się, że jego przeszłość nie była dobra. Że on sam mógł wyrządzić wiele złego. Ale wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby to zrozumieć. Dlatego tak bardzo bolało mnie, że we mnie nie uwierzył. Poczynił założenia, które mogły okazać się błędne. Bo ja chciałam spróbować udźwignąć jego przeszłość. A on nie próbował dać mi na to szansy.
Mijające godziny sprawiły, że czułam się jeszcze gorzej. Nie radziłam sobie z samotnością. Potrzebowałam przy sobie drugiego człowieka. Potrzebowałam właśnie jego, chociaż jakiś cichy głosik z tyłu głowy wciąż upominał mnie, że zachowuję się irracjonalnie.
Wstałam z łóżka i podeszłam do dużego okna balkonowego. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a morze na horyzoncie wydawało się tak spokojne, jak nigdy wcześniej. Przez myśl przeszło mi, że chciałabym właśnie teraz znaleźć się na plaży. Nie sama.
– Muszę się przewietrzyć – wymamrotałam.
W drodze do ogrodu zajrzałam ponownie do biblioteki, łudząc się, że może tym razem go w niej zastanę. Niestety, zły sen, a właściwie rzeczywistość wciąż trwała w najlepsze. Kiedyś podobne zagrania z jego strony były mi obojętne, nieco później wywoływały irytację, ale obecnie? Czułam się zagubiona.
W czasie, kiedy moje myśli krążyły wokół potencjalnych powodów zmiany mojego nastawienia, zdążyłam już znaleźć się na zewnątrz, tuż przy basenie. Rozejrzałam się bez zbytniego entuzjazmu, a kiedy mój wzrok zatrzymał się na dłużej na białych leżakach, zorientowałam się, że na jednym z nich leżał do mnie tyłem Krum. Nie zamierzałam być biernym obserwatorem, tylko od razu do niego podeszłam.
– Ignorujesz mnie – rzuciłam na przywitanie.
Nie wydawał się zbytnio zaskoczony moim widokiem. Ale równie dobrze mógł to być kolejny blef z jego strony.
– Po czym wnioskujesz? – rzucił nonszalancko, nawet na mnie nie patrząc.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam z żalem w głosie i nie pytając o pozwolenie, usiadłam na wolnym leżaku obok.
– To chyba rzeczywiście nie ma sensu – powiedział, a w moim gardle pojawiła się wielka gula, której nie umiałam przełknąć.
– O czym ty mówisz?
– O naszej przyjaźni – odparł, a ja miałam wrażenie, że tonę. W wielkim, zimnym zbiorniku wody. Zastygłam, a moje palce zacisnęły się mocno na jednej z wielu drewnianych belek. – Zresztą, ty pierwsza to zauważyłaś – dodał. Może nawet jeszcze coś powiedział, ale wszelkie słowa przestały do mnie docierać. Czułam, że się duszę.
– Czego ty ode mnie chcesz, Krum? – Skrzyżowałam ofensywnie ręce na piersi. – Tej bezsensownej przyjaźni, która nie ma przyszłości? Bycia zakładnikiem twojej twierdzy?
– Już niczego – wycedził. – Takiej odpowiedzi oczekiwałaś? To proszę bardzo! Niczego od ciebie nie chcę, Leno Król.
Wstałam na drżących nogach, mając wrażenie, że świat stał się mniej wyraźny niż przed chwilą, przez co niebezpiecznie zakręciło mi się w głowie.
– Oszukałeś mnie – stwierdziłam, zdając sobie sprawy, że zniekształcony obraz jest wynikiem potężnej lawiny łez. – Nie wybaczyłeś mi.
– Nieprawda. Po prostu... – Zamilkł niespodziewanie. – Nie płacz, proszę. – Wstał i chciał zetrzeć łzy z mojej twarzy, ale odsunęłam się od niego nieufnie.
– Nie to chciałeś właśnie zobaczyć? – Uśmiechnęłam się smutno. – Nie dałeś mi nawet szansy, żebym mogła spróbować zmierzyć się z twoją przeszłością. I lepiej cię zrozumieć. – Ostatnie zdanie już wyszeptałam. A potem nie bacząc na niego ani na nic innego zaczęłam iść chwiejnym krokiem w stronę twierdzy, próbując zaczerpnąć powietrza do płuc, którego tak bardzo zaczęło mi brakować.
– Poczekaj. – Złapał mnie za rękę, skutecznie zatrzymując w miejscu. – To, że coś nie ma dla mnie sensu, nie świadczy od razu, że z tego rezygnuję – wymamrotał, pochylając się nade mną. – A szansę i tak dostaniesz, ale nie pozwolę ci nigdy zapomnieć, że sama się jej domagałaś.
– Co oznacza, że ty również nigdy o mnie nie zapomnisz – wyszeptałam.
– Ja doskonale wiem, co to oznacza.
* * *
– Nie będzie o tym pamiętać? – Usłyszałam cichy szept popaprańca. Próbowałam unieść powieki, ale przygniatał je jakiś bliżej nieokreślony ciężar. Chciałam się poruszyć, coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Czułam, że całe moje ciało jest sparaliżowane.
– Bez obaw – odpowiedział głos, którego nie znałam. – Jest przecież pod wpływem hipnozy.
– Wiem o tym – odparł Manczenko. – Ale zdarzają się wpadki.
– Nie mi – zaprotestował ostro nieznajomy. – A co ty właściwie chcesz wygrzebać z jej przeszłości?
– Wszystko. Muszę wiedzieć, co się u niej działo, kiedy mnie przy niej nie było.
* * *
Obudziłam się w środku nocy, słysząc jakieś podniesione, stłumione głosy. Bez wahania wyskoczyłam z łóżka i wychyliłam głowę na korytarz, ale nikogo tam nie zastałam. Dostrzegłam natomiast niewielką strużkę światła docierającą z na wpół otwartych drzwi biblioteki, do której postanowiłam zajrzeć.
– Zapytałem tylko, co zrobisz, jeśli tak nie będzie! – To był Elian. – Nie myślisz ostatnio racjonalnie i wszyscy możemy na tym ucierpieć.
– Proszę cię – parsknął Krum. – Boisz się wyłącznie o własny tyłek.
– Czy ty siebie w ogóle czasem słyszysz? – Zaśmiał się ironicznie blondyn. – A no tak, znowu jesteś pijany, jebany alkoholiku!
– Z tym też masz teraz problem?
Byłam ciekawa, jak dalej potoczy się ta rozmowa, ale miałam pecha. Przestępując z nogi na nogę, w końcu pod moimi stopami skrzypnęła zdradziecko drewniana podłoga. Obaj mężczyźni od razu zamilkli, a ja zastygłam, chyba się przez chwilę łudząc, że jeśli dostatecznie długo wytrwam w ciszy, pomyślą, że im się tylko zdawało.
– Dołącz do nas, Leno – warknął jednak Krum.
Wcale nie chciałam tego robić, ale wiedziałam, że jeśli nie teraz, to później poniosłabym konsekwencje swojego zachowania, a wolałam nie odkładać tego w czasie. Niepewnie weszłam do pomieszczenia i na nich spojrzałam.
– I wyjaśnij nam, skąd u ciebie ten paskudny nawyk podsłuchiwania? – kontynuował tym samym, rozzłoszczonym tonem głosu. Stał wyprostowany, z założonymi rękoma, w całkowicie rozpiętej koszuli. Wyglądał jak furiat, ale cholera, w tym wcieleniu naprawdę mnie pociągał.
– Nie zamierzam uczestniczyć w tej rozmowie – mruknął niespodziewanie Elian, którego twarz pierwszy raz odkąd bliżej się poznaliśmy, nie rozciągała się w szerokim, głupkowatym uśmieszku, tak bardzo dla niego charakterystycznym. – Współczuję – zdążył do mnie jeszcze konspiracyjnie wyszeptać, kiedy się mijaliśmy.
– Nie zrobiłam tego celowo – powiedziałam, usłyszawszy za sobą szczęk zamykanych od zewnątrz drzwi.
Mój wzrok bezwstydnie błądził po jego odsłoniętej klatce piersiowej, chociaż tak bardzo starałam się temu oprzeć i skupić największą uwagę na jego ciemnobrązowych oczach.
– Liczy się tylko, że zrobiłaś – wycedził, kręcąc przy tym głową.
– Przepraszam – wymamrotałam, myśląc już tylko o tym, żeby jak najszybciej się stąd ulotnić. Bałam się, że jeśli zostanę przy nim dłużej, zorientuje się, że pożeram go wzrokiem.
– I co to zmienia? – Przewrócił oczami. – My się tylko w kółko przepraszamy.
Oczywiście, że miał rację. To jednak nie był czas ani miejsce, żeby nad tym rozprawiać. Potrzebowałam się stąd wydostać. Prędko.
– Widocznie taka nasza natura. – Wzruszyłam ramionami i zrobiłam do tyłu jeden krok. – Pójdę już.
– Nie chcę, żebyś sobie poszła – powiedział z mocą, chaotycznie przeczesując palcami swoje kasztanowe włosy.
– Myślałam, że jesteś niezadowolony z mojej obecności – wyznałam zaskoczona.
– Jestem wyłącznie zawiedziony, że podsłuchiwałaś – westchnął przeciągle i podniósł ze stołu szklankę z trunkiem. – Sądziłem, że akurat takie zagrywki mamy już dawno za sobą. – Upił łapczywie łyk bursztynowego płynu, patrząc mi uważnie w oczy.
– Odpowiedziałam przecież, że nie zrobiłam tego celowo – odparłam spokojnie. – To wy mnie obudziliście.
– Ach tak? – Chyba go rozbawiłam. – Masz charakterek.
– Jeśli to w końcu jakiś komplement z twojej strony, to dziękuję. – Kiedy tylko wypowiedziałam te słowa, od razu ich pożałowałam.
– W końcu? – Oczywiście, że podchwycił. Uśmiechnął się szerzej, ostrożnie zmniejszając dzielącą nas odległość. On często skradał się do mnie jak drapieżnik do swojej ofiary.
– Tak mi się tylko powiedziało – wydusiłam, stojąc przed nim jak sparaliżowana.
– Tak ci się tylko powiedziało, huh? – Pochylił się nade mną. Wszystkie mądre myśli uleciały nagle gdzieś daleko, kiedy wyczułam jego ciepły oddech na swojej skórze.
– Krum, proszę, nie ciągnij mnie za język – wykrztusiłam. – Jest na to za późno, a ja czuję się zbyt senna.
I znowu ten uśmiech. Pobłażliwy i niezwykle czarujący.
– Wiem, że to nieprawda. – Odsunął się ode mnie, oddając mi moją przestrzeń osobistą. – A ty wiesz, że ja chcę, żebyś tu została.
Był bezpośredni. I miałam wrażenie, że w końcu mówił to, co naprawdę myślał, nie zastanawiając się nad tym długo. Całkiem prawdopodobne, że winowajcą był alkohol i chociaż nie wiedziałam, ile zdążył wypić, to podejrzewałam, że dużo.
– Powiesz mi przynajmniej dlaczego? – Postanowiłam jeszcze chwilę go podręczyć.
– Wciąż nie jest to dla ciebie oczywiste? – Na jego twarzy pojawił się przelotny grymas, który ledwo zdążyłam uchwycić. – Bez ciebie Leno jestem niekompletny i nieszczęśliwy. Przecież o tym wiesz.
– I samotny?
– I samotny – potwierdził, poważniejąc.
– W porządku, zostanę tu z tobą.
* * *
To pierwszy raz, kiedy był przy mnie tak pijany. Jasne, że zdążyłam już wcześniej zorientować się, że ma słabość do alkoholu, ale nigdy nie doprowadzał się do podobnego stanu w mojej obecności.
– Może już wystarczy? – zapytałam z przejęciem, kiedy sięgnął po szklaną karafkę, żeby ponownie dolać sobie whisky.
– Tak uważasz? – Zmarszczył brwi, a ja skinęłam głową. – Dobrze, niech ci będzie – zaśmiał się cicho i opadł ciężko na skórzany fotel.
Wyglądał jak nieszczęście. Jego włosy znajdowały się w strasznym nieładzie, policzki były lekko zaczerwienione, a oczy okropnie podkrążone.
– Właściwie, dlaczego zarywasz dzisiejszą noc?
– Zarywamy – sprostował automatycznie, przecierając spocone czoło wierzchem dłoni. – I czy to ważne z jakiego powodu?
– Wydaję mi się, że tak – odparłam, prostując się na kanapie. – Martwię się o ciebie.
Przyznanie tego głośno przyszło mi bardzo naturalnie. Chciałam, żeby był świadomy, że jego zachowanie nie odbija się wyłącznie na nim, ale na nas.
– O mnie? – Zakrztusił się własną śliną. – Mój dwutygodniowy wyjazd faktycznie zmienił twoje nastawienie.
Trafne spostrzeżenie.
– Nawet jeśli, to jakie ma to teraz znaczenie? – Westchnęłam, wpatrując się w niego uważnie.
– Cieszy mnie taki stan rzeczy. – Uśmiechnął się szelmowsko pod nosem. – I chciałbym, żeby trwał wiecznie. – Wciągnął niespodziewanie głęboki haust powietrza ustami. – Szkoda tylko, że nie będzie.
– Skąd wiesz, że nie?
Do jego huśtawek nastroju zdążyłam przywyknąć, ale nie zamierzałam tego samego robić w stosunku do poczucia nieomylności, które mu towarzyszyło, a z czym się nie zgadzałam. Przynajmniej nie zawsze.
– To przecież oczywiste – mruknął, przygryzając na moment dolną wargę, jakby nad czymś się zastanawiał. – Ktoś taki jak ja nie zasługuje na szczęście.
Czy to możliwe, że w końcu rozmawiałam z chłopakiem z pamiętnika?
– Niby dlaczego? – drążyłam, ignorując wyrzuty sumienia.
– Bo jestem złym człowiekiem, Leno. – Rozłożył ręce w geście bezradności, śmiejąc się przy tym cicho.
Nie miał racji. Ktoś o tak bogatym wnętrzu nie mógł być doszczętnie zły. Ja widziałam w nim dobro.
– Dla mnie nie jesteś – zauważyłam przytomnie.
– Ale dla pozostałej reszty już owszem – stwierdził ponuro. – I nawet nie wyobrażasz sobie, jak bardzo boję się dnia, w którym mnie zostawisz.
Ten temat powracał jak bumerang.
– Nie zrobię tego – zaprotestowałam impulsywnie, nie zastanawiając się nad wagą wypowiedzianej przez siebie deklaracji.
– Wszystko wróci na swoje dawne tory, a ja znowu będę marzył tylko o tym, żeby się zajebać – kontynuował jednak niewzruszony moimi słowami.
– O czym ty mówisz, Krum? – wydusiłam, mając już pewność, z kim właśnie rozmawiam.
Mógłbym się powiesić. Zacisnąć sznur na swojej żałosnej szyi i skoczyć. Mógłbym podciąć sobie żyły i zażyć ostatniej gorącej kąpieli. Albo po linii najmniejszego oporu, strzelić sobie w głowę.
Tak, znałam ten cholerny wpis z pamiętnika na pamięć.
– Ale i tak tego nie zrobię – chrząknął. – I nie myśl, że strach mnie przed tym powstrzymuje. Muszę cierpieć jak najdłużej to możliwe. Jestem im to winny.
Ale to byłoby zbyt proste. Zbyt egoistyczne. Mało bolesne. A ja muszę cierpieć. Chcę cierpieć. Żyć ze świadomością tego, co zrobiłem i co jeszcze zrobić muszę.
– Komu?
– Ofiarom – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Uderzyło mnie gorąco, chociaż w kominku dawno wygasł ogień. – Wszystkim moim ofiarom.
– Co masz na myśli? – Bałam się usłyszeć odpowiedź.
– Czy to w ogóle możliwe, że ty wciąż się nie domyślasz? – zapytał i spojrzał na mnie uważnie. – Jesteś taka spokojna – stwierdził, nie wydając się z tego wcale zadowolony.
– Nie rozumiem? – Zaskoczył mnie.
– Za spokojna – powtórzył gorzko. – Nie, proszę nie – wymamrotał, kręcąc głową. – Naprawdę?
– O co ci chodzi? – Nie miałam pojęcia, co się z nim dzieje. Czy to był jakiś atak? Jeśli tak, to, jak miałam na niego zareagować?
– Znowu o tobie majaczę – wyszeptał przerażony.
Znowu?
– Nie majaczysz! – Próbowałam sprowadzić go na ziemię.
– Nie oszukuj mnie, kochanie – warknął gniewnie i zasłonił oczy dłońmi, spod których zaczęły wydostawać się łzy. Krum płakał. I tym razem nie mogłam mieć co do tego żadnych wątpliwości.
Jego rozpacz łamała mi serce. A zwłaszcza własna bezradność, bo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i jak go uspokoić. Stałam więc i patrzyłam na niego w milczeniu tak długo, aż wycieńczony sam wreszcie zasnął pijackim snem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top