VIII.I: Jawa czy sen?

Obudził mnie rozdzierający ciszę krzyk kobiety. Niepewnie uniosłam ociężałe powieki i wsłuchiwałam się we własny, urywany oddech. Po dłuższej chwili, kiedy nie wydarzyło się nic równie niepokojącego, odniosłam wrażenie, że musiały to być jedynie omamy słuchowe.

Przymknęłam oczy, próbując na nowo zasnąć, ignorując przy tym niezbyt dobre samopoczucie. Podobne sytuacje miały już kiedyś miejsce, a ja doskonale pamiętałam każdy ich szczegół. I to przykre uczucie goryczy, że ja sama byłam za nie odpowiedzialna.

W nastoletnich latach zaliczyłam kilka nocnych epizodów, kiedy będąc po silnych środkach, przed moimi oczami stawały surrealistyczne wizje, a do uszu docierały bliżej nieokreślone dźwięki. Jednak z upływem czasu przejęłam nad tym kontrolę. Nauczyłam się odróżniać jawę od snu.

– Tęskniłaś? – zasyczała zniekształcona postać, siedząca dumnie na skraju łóżka z jedną nogą założoną na drugą.

Wzbudzała moje obrzydzenie, które często mieszało się z irracjonalnym lękiem, że mogła okazać się prawdziwa, kiedy tak nagle zmieniała swój utarty schemat postępowania.

– Leno, obudź się – mruczała, jak kotek, chcąc mnie tym słodkim tonem głosu do siebie przekonać.

Ale ja jej nie ufałam, chociaż dobrze już ją znałam, bo pojawiała się w moim życiu zbyt często, żeby móc o niej tak po prostu zapomnieć. Przełknęłam cicho nadmiar gęstej śliny nagromadzonej w buzi, starając się przy tym nie poruszyć. Doskonale wiedziałam, że kiedy pozostawałam w bezruchu na dłuższy czas, to w końcu odpuszczała i odchodziła.

– Przestań mnie ignorować! – krzyknęła wreszcie, wywołując tym u mnie zduszony jęk.

Roztargniona przygryzłam mocniej delikatne wnętrze policzka, aż popłynęła z niego krew. Uwielbiałam jej metaliczny, miejscami słodko-gorzki smak, który był przypomnieniem, że wciąż stanowiłam żywy, ale bardzo kruchy element tego świata. I chociaż tak wiele razy chciałam się z niego usunąć...

– Przestań – westchnęła znużona, po czym poczułam jej zimne, kościste palce, zaciskające się na mojej kostce.

...to paradoksalnie kochałam życie.

– To nie dzieje się naprawdę – wymamrotałam bezgłośnie, chcąc sobie o tym przypomnieć.


Odczuwając jednak rosnący z każdą upływającą chwilą dyskomfort, spróbowałam wstać, ale zamiast tego syknęłam z powodu napadu nagłego bólu. Od razu złapałam się za klatkę piersiową, w którym wystąpił i zastygłam, kiedy wyczułam pod opuszkami palców szorstki, nieprzyjemny materiał, którego z pewnością nie powinno tam być.

Uniosłam ostrożnie głowę, na tyle ile mogłam i wytężyłam wzrok, chcąc go jak najszybciej przyzwyczaić do panującego półmroku. Na wysokości mostka i jednocześnie ramion owinięta byłam grubymi, ciemnymi pasami, które mocno dociskały mnie do sztywnego materaca.

– Co jest grane? – szepnęłam, początkowo bardziej tym zdezorientowana niż przerażona.

Wolno rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie, w którym przebywałam, w niczym nie przypominało wystawnej sypialni, którą zajmowałam od początku mojego pobytu w twierdzy Kruma. Wyglądem raczej zbliżone było do lochów z paskudnymi, obdartymi z tynku ścianami, całkowicie pozbawionych nawet najmniejszych okien. Jedyne światło, dzielnie walczące z tą ciemnością wpadało przez wąską szczelinę pod drzwiami.

– To nie dzieje się naprawdę. – Nie chciałam uwierzyć własnym zmysłom.

Oblizałam nerwowo wargi, niespokojnie przy tym oddychając, a do mojego nosa coraz silniej docierała obrzydliwa woń stęchlizny, dzięki której w momencie oprzytomniałam. Pobudzona próbowałam, jak najszybciej odnaleźć na jednym z pasów sprzączkę, żeby ją poluzować, ale bezskutecznie.

Zacisnęłam zęby i uniosłam wzrok na sufit. Był cały popękany, a jego powierzchnia zwieńczona została rozciągającymi się dużymi, żółtozielonymi plamami. Przepełniona najróżniejszymi emocjami już miałam krzyknąć w akcie desperacji, kiedy ją usłyszałam.

– Pomocy – wrzasnęła gardłowo nieznajoma, a kilka sekund później zaciekle szarpała za klamkę od drzwi.

Zamarłam, czując od razu wyraźnie każdy centymetr swojego ciała. Ciężar każdego, nawet najmniejszego włosa.

– Jest tam ktoś? – zapytała roztrzęsionym głosem, a ja nie byłam pewna, czy jej odpowiedzieć. Bo bałam się nawet poruszyć.

– Kim jesteś? – odkrzyknęłam, wyczuwając dziwny posmak w jamie ustnej, na który również wcześniej nie zwróciłam uwagi.

Kobieta nie zdążyła odpowiedzieć na moje pytanie, kiedy coś huknęło. Zadrżałam, a z moich otwartych ust wydobył się niekontrolowany jęk. Później ponownie huknęło, tym razem o wiele głośniej i bliżej.

– On już po mnie idzie – zawyła i wróciła do szarpania za klamkę. – Leno, musisz się pospieszyć! – Ona znała moje imię.

Chciałam krzyknąć do nieznajomej, zapytać ją o to, ale zamiast tego zaczęłam głośno kasłać, dławiąc się własną, gęstą śliną, która wręcz zalewała moje ściśnięte gardło.

– On już po mnie idzie, zabije mnie! – powtarzała, jak w jakimś amoku, drapiąc wściekle pazurami po ścianie, chcąc się za wszelką cenę dostać do środka.

Zaciągnęłam się stęchłym powietrzem, powoli poddając się narastającej panice.

– Kto? – wycharczałam w końcu z trudem, niepewna, czy w ogóle mogła mnie usłyszeć przy tym jazgocie.

– Leno! – Tylko powtórzyła moje imię udręczonym głosem.

Nagle z korytarza zaczęły dobiegać nowe dźwięki, przypominające odgłosy ciężkich, zbliżających się w jej kierunku kroków. Kobieta rozszlochała się na dobre, doprowadzając mnie swoim płaczem do jeszcze większego szaleństwa.

Szamotałam się na łożu, walcząc z histerią. Niestety z każdym kolejnym ruchem owinięty wokół mnie czarny pas jeszcze mocniej się zaciskał, wrzynając się w moją klatkę piersiową. W geście bezradności uderzyłam w chropowatą powierzchnię ściany, raniąc sobie wierzch dłoni.

– Proszę, przestań – zachrypiałam zrezygnowana, a po moich rozpalonych policzkach zaczęły spływać łzy, szybko mieszając się z potem.

– Manczenko – zawołała wreszcie chrapliwie, a ja poczułam się tak, jakbym dostała bez ostrzeżenia obuchem prosto w głowę. – Krum Manczenko! – powtórzyła, żebym przypadkiem nie miała prawa do żadnych wątpliwości.

Rozjuszona jej słowami zacisnęłam mocno zęby i przepełniona zwierzęcą wręcz adrenaliną szarpnęłam się mocno, czując przez moment lekkie rozluźnienie, ale szybko po tym opadłam z powrotem na miejsce i znieruchomiałam. Pas zacisnął się tak mocno, że nie mogłam dłużej normalnie oddychać.

– Przecież zrobiłam wszystko, o co prosiłeś! – Usłyszałam jeszcze jej głośny, gorączkowy szept zza drzwi, próbując jednocześnie złapać uciekający oddech, nie mając również najmniejszej siły, żeby zgarnąć włosy, które wpadły mi do oczu i żałośnie przykleiły się do wilgotnej twarzy. – Nie, proszę! – zaskrzeczała.

I padł strzał.

Drugi.

Drzwi do pomieszczenia otworzyły się z impetem, a w progu stanęła jakaś postać skąpana w rażącym świetle. Uniosłam się ostrożnie na łokciach i zmrużyłam oczy, żeby się jej przyjrzeć, ale zamiast tego moja głowa bezwładnie opadła na materac.

Przestałam oddychać.


Wyplułam z siebie wodę i odruchowo wytarłam usta wierzchem dłoni. Dopiero potem uniosłam wzrok na chudego chłopaka, który przyglądał mi się gniewnie, ale jednocześnie z pewną czułością.

– Dziękuję – wystękałam cicho z wdzięcznością, ponownie się krztusząc i wypluwając część śliny wymieszanej z wodą morską na piasek.

Miałam świszczący oddech, którego nie mogłam uspokoić. Mimowolnie zacisnęłam zęby, czując uderzającą falę ciepła, która przetaczała się przez moje wycieńczone od wysiłku ciało.

– Może spróbuj na początku oddychać tylko ustami? – zaproponował. – Rób dokładnie to, co ja – poinstruował. – Tak! Bardzo dobrze! – Szybko mnie pochwalił.

Usiadłam, kierując spojrzenie na swoje nagie, brudne stopy, a potem przenosząc je na ciemnobrązowe oczy i czerpiąc z nich spokój, którego tak potrzebowałam.

– Nigdy nie nauczę się pływać – wymamrotałam z żalem w głosie. – I chyba nie chcę próbować dalej. – Skuliłam się, opierając podbródek na podciągniętych kolanach.

– Chyba? – Uśmiechnął się do mnie pobłażliwie.

– Nie łap mnie za słówka! – fuknęłam obrażona.

– Naprawdę chcesz się tak łatwo poddać? – Przekrzywił głowę, wprawiając w nieład swoje kasztanowe włosy. – Myślałem, że jesteś bardziej waleczna, Leno.



                                     *   *   *


Przewróciłam się na drugi bok i powoli otworzyłam oczy, odzyskując kontakt z rzeczywistością. Zamrugałam szybko. Zmarszczyłam podejrzliwie czoło, a potem doznałam olśnienia, przez które gwałtownie usiadłam. Obudziłam się w tej samej sypialni, w tym samym łóżku skąpanym w krwistej czerwieni, co każdego ranka, odkąd przebywałam w Warnie.

Wypuściłam głośno powietrze z nozdrzy i nerwowo przejechałam dłonią po twarzy. Oblizałam bezwiednie górną wargę i oparłam się całym ciężarem ciała o drewniany zagłówek. Ponownie zamrugałam, aż ostatecznie wbiłam wzrok w szafę z ubraniami stojącą naprzeciwko, jak gdyby nigdy nic.

Pomyliłam się. Ale nie chciałam dać temu wiary. Zasłoniłam usta dłonią, przypominając sobie, jak bardzo przekonujący był wrzask tej nieznajomej kobiety. Jak silna roztaczała się woń stęchlizny, skutecznie bombardująca moje dziurki od nosa. I jak głośne padły strzały, po których cisza już nigdy nie mogła być taka sama.

Przejechałam wolno językiem po zębach, zahaczając o wnętrze policzka. Skrzywiłam się, odkrywając podrażnione miejsce, wracając jeszcze raz wspomnieniami do pechowej nocy. Ale już wcześniej zdarzało mi się zranić pod wpływem zbyt realistycznych snów. Jednak myślałam, że podobne ekscesy miałam już dawno za sobą. Przecież od lat nie występowały.

Westchnęłam ciężko, z zamiarem wstania z łóżka, kiedy dostrzegłam tuż obok swojego prawego biodra jakiś mały, czarny przedmiot. Ostrożnie wzięłam go do dłoni i wstrzymałam oddech na kilka dobrych sekund, bo to był pilot do bramy. Przepustka na wolność, której już chyba tak bardzo nie pragnęłam.

Przejechałam po nim kciukiem, czując się w środku rozdarta. Nawet sobie nie przypominałam, w jakich okolicznościach zaczęłam go posiadać. Kojarzyłam jedynie sytuację, kiedy pierwszy raz zwróciłam na ten kłopotliwy przedmiot uwagę.

Wracałam wtedy z Krumem z drewnianej chatki nad morzem. Jego pięknej samotni, w której odważył się przynajmniej częściowo przede mną otworzyć.

– Krum? – wymamrotałam, kiedy dostrzegłam przed nami zarysy powiększającej się twierdzy.

Zastukał cicho długimi palcami o kierownicę i zerknął na mnie z ukosa. Miał takie
przenikliwe, śmiałe, ale jednocześnie ciepłe spojrzenie, że miałam ochotę uwiecznić je gdzieś jeszcze prócz swojej pamięci.

– Tak? – Zmarszczył brwi, jakby z początku nie był przekonany, że cokolwiek do niego wreszcie powiedziałam, ponieważ milczeliśmy przez dłuższy czas.

Oblizałam nerwowo spierzchnięte wargi, wdzięczna, że zdążył już odwrócić wzrok, który za bardzo mnie fascynował w tamtej chwili.

– Chyba cię rozumiem – wydusiłam i mocniej wbiłam się w oparcie skórzanego fotela.

– Lepiej się z tym prześpij – odpowiedział szeptem, uśmiechając się jednak pod nosem.

– Ale to nie oznacza, że teraz zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi – bąknęłam zawstydzona.

Cieszyłam się, że na zewnątrz było już ciemno, ponieważ miałam wrażenie, że moje blade policzki zapłonęły, czego absolutnie nie chciałam zaakceptować.

– Trzymaj. – Sięgnął do schowka po swojej stronie i podał mi pilot od bramy. – Tylko naciśnij w odpowiednim momencie, bo nie zamierzam zwalniać – ostrzegł.

– Kręci cię sadyzm, co? – zadrwiłam, jak to miałam w zwyczaju.

– Raczej masochizm – sprostował.

Przygryzłam impulsywnie wargę, nie mogąc wyzbyć się wyrzutów sumienia. Ja, Lena Król po tym wszystkim, miałam odwagę rozważać ucieczkę. Jak ten ostatni tchórz. Wypuściłam z pogardą pilot na kołdrę, chcąc o nim, jak najszybciej zapomnieć.

Wstałam, od razu zastygając w miejscu. Przez moje ciało przetoczyły się niekontrolowane, nieprzyjemne dreszcze. Pochyliłam głowę, opierając dłonie na kolanach i zaczęłam głośno wypuszczać i wciągać powietrze przez usta. I dopiero wtedy dostrzegłam po zewnętrznej części prawej dłoni kilka małych czerwonych zadrapań, układających się w nierównomierne linie.

Wyprostowałam się i wolnym krokiem podeszłam do drzwi balkonowych, żeby ostatecznie oprzeć rozpalone czoło o chłodną szybę. Co prawda przeżyłam senny koszmar, ale nie mogłam dłużej użalać się nad sobą. Musiałam być silna.

Nagle ktoś gwałtownie otworzył drzwi, wyrywając mnie z tego marazmu, aż
podskoczyłam. Odwróciłam się i uniosłam pytająco brwi, kiedy zobaczyłam przed sobą starszego, łysego mężczyznę, który wydawał się równie zaskoczony moją obecnością, jak ja jego.

Miałam go już zapytać, czego właściwie zamierzał tu szukać, ale on jedynie przejechał dłonią po swojej krótko przystrzyżonej siwej brodzie, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem i odwrócił się na pięcie, z zamiarem szybkiego ulotnienia się.

– Zaczekaj – zawołałam skonsternowana jego zachowaniem po angielsku, mając nadzieję, że potrafił się nim komunikować.

– Nie mogę z tobą rozmawiać – warknął łamaną angielszczyzną i wyszedł z pomieszczenia.

– Krum ci zabronił? – Podbiegłam do niego i szarpnęłam go za ramię, tym samym zmuszając go, żeby się zatrzymał.

Przekrzywił głowę i spojrzał na mnie tak gniewnie, że instynktownie odsunęłam się na bezpieczną odległość.

– Ty wciąż żyjesz – odparł oschle, swobodnie opierając się o ścianę, a jego wzrok zaczął lubieżnie błądzić po mojej twarzy.

– Słucham? – wymamrotałam, bezwiednie zaciskając palce w pięść, jakby miało mi za chwilę przyjść bronić się przed tym szalonym starcem.

– To nie twoje krzyki słyszałem ostatniej nocy – stwierdził i wyprostował się, powoli zniecierpliwiony moim towarzystwem.

– Słyszałeś krzyki kobiety? – wyszeptałam.

– I to nie pierwszy raz – przyznał. – Lepiej na siebie uważaj. – Zaśmiał się wulgarnie. – Защото сте изгубени* – powiedział coś, czego oczywiście nie zrozumiałam i odszedł, wykorzystując chwilę mojego zawieszenia.

Cofnęłam się do sypialni i kiedy zatrzasnęłam za sobą drzwi, usiadłam na podłodze, kołysząc się raz w przód, raz w tył. A moja głowa płonęła, bo sen okazał się rzeczywistością, skutecznie rujnując te mury beztroski, które sobie przez ten czas zbudowałam. Nie byłam tu bezpieczna.

I chyba nigdy tak naprawdę nie byłam.



                                   *   *   *


Późnym popołudniem, jak zawsze spędzałam czas z Krumem w drewnianej altanie na tyłach ogrodu. Tym razem udawałam, że czytałam książkę, kiedy tak naprawdę przyglądałam mu się z ukosa. Trudno określić, co tak naprawdę czułam, ale na pewno dalekie to było od tej sympatii, którą sobie wcześniej tak skutecznie zaskarbił.

– O co chodzi, Leno? – zapytał, kiedy przyłapał mnie na tym ostatecznie bezcelowym spoglądaniu.

– Tak się zastanawiam, Krum, czy już coś wiadomo o tym sprawcy z Sofii? – Założyłam pojedynczy kosmyk za ucho i zmusiłam się do delikatnego, ale chyba mało empatycznego uśmiechu.

– Daj mi jeszcze kilka dni – odparł cicho i zmarszczył czoło. – Właściwie, dlaczego teraz o to pytasz?

– Za długo już przebywam w tym miejscu – odpowiedziałam oschle. – A ty chyba straciłeś poczucie czasu, prawda? – zapytałam gorzko.

Położył dłonie, okryte czarnym materiałem na stół i zaczął się im przyglądać, jakby zobaczył je po raz pierwszy. Zacisnął szczęki, żeby zaraz je z powrotem rozluźnić.

– I dlatego taka dzisiaj jesteś? – wyszeptał, wyraźnie spięty tym zapytaniem.

Założyłam nogę za nogę, zamykając przy okazji książkę. Nie miałam ochoty już dłużej udawać zainteresowania jej treścią. Byłam pierwszy raz od dłuższego czasu zdenerwowana. I nie zamierzałam tego przed nim zatajać.

– Czyli jaka? – rzuciłam, uzmysławiając sobie, że to nie gniew mnie przepełniał, a silny zawód. Bo przywiązałam się do Kruma, a on najwidoczniej od samego początku miał wobec mnie nieczyste intencje.

Najgorsza jednak była w tym wszystkim nadzieja. Nadzieja, że nie mógłby zrobić mi krzywdy. Przecież on miał być dobry.

– Osowiała – westchnął i wreszcie odważył się na mnie spojrzeć, a jego oczy wydały się przepełnione żalem.

– To raczej przez to, że się nie wyspałam – mruknęłam i wstałam z drewnianej ławy. – Wracam do środka. Tu jest za gorąco. – Próbowałam go wyminąć, ale desperacko zagrodził mi drogę.

– Źle ci się tu mieszka? – Chciał wiedzieć.

– Nie o to chodzi – warknęłam zirytowana jego powierzchowną normalnością, bo przecież tak naprawdę miał okazać się niebezpiecznym mordercą. – Nie mogę z tobą tak mieszkać wiecznie. To nie jest życie, tylko wegetacja – podkreśliłam wyraźnie ostatnie słowo.

– Wegetacja – powtórzył apatycznie i przesunął się, żebym mogła swobodnie obok niego przejść. – Kwestia kilku dni i będziesz mogła stąd odejść. Wytrzymasz?

– Nie mam wyjścia – odparłam gorzko, zgarniając włosy do tyłu. – Wieczór spędzę samotnie, jeśli pozwolisz?

– Oczywiście. – Odwrócił wzrok, ewidentnie przytłoczony tymi rewelacjami, a ja korzystając z jego niemego przyzwolenia, wyszłam z altany i zaczęłam iść w kierunku twierdzy, do której jeszcze do wczoraj żywiłam ciepłe myśli.

W połowie drogi przystanęłam i odwróciłam się za siebie. Popapraniec siedział pochylony, opierając zwieszoną smętnie głowę na dłoniach. Ostatkami sił powstrzymałam się, żeby nie zawrócić. Musiałam myśleć o sobie.

Musiałam uciekać.

Jednocześnie czując, że tym samym sama sobie wyrządzałam krzywdę.


                                    *   *   *


– Co jest? – wymamrotałam zaniepokojona. – Proszę, działaj! – Potrząsnęłam pilocikiem nerwowo. 

Spociły mi się dłonie, kiedy kolejny raz naciskałam zlokalizowany na nim przycisk, który złośliwie nie chciał otworzyć przede mną bramy. Niefortunność całej sytuacji potęgował fakt, że nie paliły się światła na dziedzińcu, a ja wcześniej naiwnie założyłam, że to tylko los się do mnie uśmiechnął, żebym mogła się stąd dyskretnie wyślizgnąć.

Zaczęłam niespokojnie oddychać, bo nie miałam żadnego planu awaryjnego, a na moim czole pojawiały się kolejne kropelki potu, pomimo że wieczory w Warnie do najcieplejszych nie należały. Już miałam skląć na głos nieposłuszny mechanizm, ale zamiast tego usłyszałam głośne klaskanie za swoimi plecami.

Przełknęłam z trudem ślinę, zacisnęłam mocno zęby i niespiesznie odwróciłam się w stronę źródła hałasu, tak naprawdę przeczuwając co, a właściwie kogo miałam zobaczyć. Wszystkie światła na dziedzińcu automatycznie się zapaliły, ukazując postać rozwścieczonego Kruma.

– Gratuluję, Leno – warknął na powitanie, uśmiechając się złośliwie.

I chyba nigdy wcześniej nie widziałam go w podobnym stanie.

– Co ty tutaj robisz? – Nie potrafiłam wydukać nic więcej ani zapanować nad trzęsącymi się dłońmi.

– Zabawne – parsknął, mając przy tym wymalowaną na twarzy grobową minę. – Mógłbym chyba zapytać o to samo – zauważył uszczypliwie, piorunując mnie wzrokiem, którego siłę rażenia miałam już okazję poznać na własnej skórze.

Włożył lewą dłoń do kieszeni garniturowych spodni i niedbale zagryzł dolną wargę. Zastanawiał się nad czymś.

– Dlaczego nie chciała się otworzyć? – Skinęłam na bramę, dolewając tym oliwy do tego rozpalonego pomiędzy nami ognia.

– Naprawdę zamierzałaś uciec? – Zignorował moje pytanie. Był zdumiony. Nie. Zakłopotany. – Dlaczego? – Mała zmarszczka przecięła jego gładkie czoło.

Dlaczego?

Idiotycznie byłoby zrzucić to na intuicję, ale to ona właśnie stanowiła główny powód moich rozterek. Nie pozwoliła mi zaufać mu od samego początku.

– Przestań – żachnęłam się. – Przejrzałam cię – poinformowałam go, nieudolnie maskując przebijający się żal w głosie. – Ty nigdy nie zamierzałeś mi pomóc, prawda?

– Nie rozumiem. – Pokręcił wolno głową, chcąc do mnie podejść, ale od razu się odsunęłam, więc zrezygnowany przystanął.

Wolną dłonią niedbale przejechał palcami po włosach w kolorze świeżo palonej kawy. Przez myśl przemknęło mi, że nie miałam okazji ich dotykać. Od razu się skarciłam.

– Słyszałam ostatniej nocy krzyki tej kobiety. – Przejechałam językiem po przednich zębach. – Wszystko słyszałam – powtórzyłam półszeptem, podchwyciwszy jego ciężkie spojrzenie.

– Leno, zaczekaj – od razu zaprotestował. – Jakiej kobiety? Żadna prócz ciebie tu nie przebywa.

– Nie wierzę ci, Krum. – Byłam zdziwiona, z jaką łatwością wypowiedziałam te słowa, po których zapadła niezręczna cisza.

Przymknął oczy na moment, a kiedy ponownie je otworzył, na próżno było w nich szukać tych przebłysków ciepła, które tak mnie do niego przyciągnęły.

– No jasne – odparł wreszcie. – Powiedziałaś dzisiaj, że czujesz się tak, jakbyś w tym miejscu wyłącznie wegetowała i chociaż ciężko było mi to zaakceptować, ostatecznie zrozumiałem, ale... – zawahał się. – Jaki jest sens wymyślania absurdalnej historyjki o nocnych krzykach? – Zmarszczył brwi.

– Słyszał ją nawet twój pracownik. – Ściągnęłam usta w cienką linię.

– Zaraz. – Zdziwił się. – Rozmawiałaś z kimś z obsługi?

– A i owszem – powiedziałam cierpko. – Z takim łysym mężczyzną z krótką, siwą bródką. – Nie czułam obowiązku, żeby zataić tożsamość nieznajomego mężczyzny.

– Co? – wydusił, a minę miał nietęgą. – Nikt taki dla mnie nie pracuje, Leno – zaoponował stanowczo, przez co wypuściłam przedmiot całego zamieszania na szarą kostkę.

– Nie? – Zakręciło mi się w głowie. – To i tak niczego nie zmienia – wyszeptałam.

– I naprawdę uważasz, że w środku nocy, w mieście, którego tak naprawdę nie znasz, bez żadnego dokumentu tożsamości będziesz bardziej bezpieczna? – Pochylił się w moją stronę.

Dopiero kiedy to pytanie padło z jego strony na głos, zrozumiałam, że moja ucieczka nie miała żadnego sensu.

– Daj mi jeszcze te kilka dni, proszę. – Widział, że się wahałam. Przełamywałam. – Potem osobiście pomogę ci dotrzeć, tam, gdzie tylko zechcesz.

Chciałam dać mu szansę. Chciałam dotknąć jego włosów.

– Przez trzy miesiące nie udało ci się nic ustalić – przypomniałam przytomnie. – A teraz niby uda ci się rozwiązać całą sprawę tak szybko? Jakim cudem?

– Zaufaj mi – szepnął. – Przez cały ten czas dbałem o twoje potrzeby, nie zrobiłem ci najmniejszej krzywdy. Dlaczego więc tak nagle i łatwo chcesz mnie skreślić?

– Nie mów tak – zaprotestowałam żałośnie. – Nie wiesz, co przeżyłam. Nie miałam wyboru. – Próbowałam się jeszcze bronić, sama nie widząc w tym celu.

– To opowiedz mi ze szczegółami. – Nawet nie wiedziałam, kiedy znalazłam się w jego objęciach.

– I tak mi nie uwierzysz – powiedziałam zrezygnowana, wtulając twarz w jego klatkę piersiową.

– To nie ja mam z tym problem. – Wsłuchiwałam się w jego równomierny oddech.

– Jakaś kobieta błagała mnie o pomoc. – Zagryzłam zęby, kiedy przypomniałam sobie jej histeryczne wycie. – A potem ją zabiłeś – wykrztusiłam, nagle sztywniejąc pod jego rękoma.

– I jesteś tego całkowicie pewna? – Zniżył głos, wywołując tym u mnie gęsią skórkę. Wstydliwie pokręciłam głową, ale on tylko się smutno zaśmiał. – Musiałaś, skoro zdecydowałaś się na tę ucieczkę.

– Dobrze. – Wypuściłam głośno powietrze, odsuwając się od niego. – Zostanę, ale mam nowy warunek. – Oblizałam nerwowo wargi. – Zaufanie za zaufanie. Zwróć mi moje dokumenty.

Jego ciemnobrązowe oczy zabłyszczały, a na twarzy rozciągnął się delikatny uśmieszek. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że ponownie dobijałam paktu z diabłem. Jednak tym razem znałam jego prawdziwe imię.

– Nie ma problemu – stwierdził, a potem odwrócił się do mnie plecami i wolnym krokiem ruszył w stronę twierdzy. – Idziesz? – zagaił, kiedy dalej nie ruszyłam się z miejsca.

Podniosłam pilot z szarej kostki i ruszyłam za nim posłusznie, powłócząc nogami.

– Poczekam w sypialni – bąknęłam nieśmiało, kiedy zamiast skręcić na schody, popapraniec chciał pójść korytarzem prosto.

Zawrócił, zatrzymując mnie na pierwszym stopniu.

– Chciałem ci pokazać jeden z wielu pokoi, do którego wcześniej nie miałaś dostępu – wyjaśnił. – Nie jesteś już tym zainteresowana?

Wzruszyłam ramionami, jednak zdecydowałam się pójść za nim dalej, aż ostatecznie zatrzymaliśmy się przed ogromnymi, czarnymi drzwiami, które otwierał czytnik linii papilarnych. Byłam zaintrygowana, co takiego tam ukrywał, skoro zdecydował się na taki poważny rodzaj zabezpieczenia.

– Śmiało. – Otworzył je i puścił mnie przodem.

Zdezorientowana rozejrzałam się po ciasnym, kamiennym pokoiku. Wyglądał jak cela, z tą różnicą, że brakowało nawet podstawowego wyposażenia. Kompletna pustka.

– I co to ma niby być? – zapytałam podejrzliwie, a przez myśl przemknęło mi, że dałam się złapać jak dziecko.

– Teraz rozsuń te bordowe zasłony i idź dalej – rozkazał ożywionym głosem.

Rozsunęłam je sztywnymi rękoma, ukazując kamienne schody prowadzące na sam dół. I przede wszystkim ciemność, która była tu namacalna.

– Nie zejdę tam – fuknęłam, odwracając się do niego przodem.

Krum teatralnie wyciągnął palec i przycisnął włącznik na ścianie obok, którego wcześniej nie zauważyłam. Zapewne w tym samym momencie te schody zostały podświetlone, co nie zmieniało zupełnie mojego podejścia. Bałam się zejść do nieznanych podziemi, które były pod kluczem, a właściwie precyzując pod jego palcem. Uśmiechnął się do mnie cynicznie i siłą odwrócił w drugą stronę.

– Słuchaj, jeśli chcesz się na mnie zemścić, to może oszczędź tej całej szopki? – zaproponowałam naiwnie i spojrzałam nieufnie na rozjaśnione białymi ledami kamienne stopnie.

– Zawsze tyle mówisz, kiedy nie trzeba? – odgryzł się, a potem mnie wyminął i zaczął po nich schodzić, żeby po chwili zniknąć mi całkowicie z oczu.

Cofnęłam się do czarnych drzwi i doznałam zawodu, bo można było je otworzyć tylko w ten sam sposób, co od zewnątrz. Zażenowana zaczęłam schodzić na sam dół, ostrożnie stawiając każdy krok.

Później skręciłam i znalazłam się w małym, ponurym korytarzu. Zaczynałam dostrzegać dziwną prawidłowość. Wszystkie korytarze w tej twierdzy były upiorne i ponure. Przed sobą miałam kolejne drzwi. Pociągnęłam za przydymioną, grafitową klamkę. Moim oczom ukazało się coś, czego nie spodziewałam się w podobnym miejscu.

– Co tak długo? – zapytał rozbawiony, stając przede mną w samych szortach.

Pieprzony, podziemny basen. I półnagi Krum.

– Widzę, że z kolei, kiedy nie trzeba, to milczysz jak zaklęta – zauważył drwiąco. – Może popływamy?

Miał ładnie zarysowane mięśnie brzucha, o co go z początku nie podejrzewałam po posturze ciała.

– Nie umiem – skłamałam, uciekając wzrokiem w bok.

Cóż, onieśmielał. Pierwszy raz widziałam go tak skąpo ubranego i ten widok zaabsorbował mnie bardziej, niż powinien.

– Wiem, że potrafisz – powiedział bez zająknięcia, a ja skostniałam.

– Zgadujesz czy znalazłeś dobrego informatora? – zapytałam prowokacyjnie, podchodząc bliżej do gładkiej tafli wody.

– Zgaduję – odpowiedział, ale wyczułam w tym pobrzmiewającą nutkę fałszu.

Wizja, że mógł od kogoś brać poufne informacje na mój temat, była zatrważająca. Nie chciałam jej w swojej głowie.

– Możemy już wrócić na górę? – Przerażało mnie to napięcie między nami, które pojawiło się tak nagle.

– A naprawdę chcesz to zrobić? – Jego słowa, wypowiedziane tak spokojnie, wyprowadziły mnie z równowagi. Zaczęłam podejrzewać, że wprowadził się do mojej głowy i doskonale znał moje nawet najskrytsze myśli.

Rozejrzałam się z pewną żałością po podziemnej sali. Ściany wyłożone były kamieniem dekoracyjnym w ciemnym, antracytowym odcieniu, a na wysokości basenu znajdowały się małe okrągłe światełka, które oświetlały całe pomieszczenie. Nie dawały może za dużo światła, ale zapewniały oryginalny klimat.

– Szczerze? – Odwróciłam się w jego stronę. – Nie, nie chcę. Marzę, żeby wskoczyć do tej wody.

– To idealnie się składa – podchwycił moje wyznanie.

– Problem w tym, że nie mogę – próbowałam się jeszcze tłumaczyć, ale od razu zamilkłam, kiedy zobaczyłam jego rozbrajający uśmiech.

– Nie proponuję kąpieli nago. – Mrugnął i skoczył na główkę do wody.

Po chwili wyłonił się z niej, a mokre kasztanowe włosy podkreśliły ostre rysy jego twarzy.

– Woda ma idealną temperaturę. – Kusił.

Był jak ten wąż w ogrodzie, który podpuścił Ewę. I jak skończyła? No właśnie.

– Odwróć wzrok – rozkazałam drżącym głosem.

Krum teatralnie uniósł obie dłonie i zasłonił sobie oczy. Ściągnęłam przez ramię najpierw gruby sweter, a potem zaczęłam spuszczać uwierające dżinsy. Złożyłam starannie swoje rzeczy i odłożyłam je delikatnie na kamienną posadzkę. Zsunęłam szybko tenisówki i zbliżyłam się do wciąż wzburzonej przez popaprańca tafli wody. Wzięłam głęboki wdech.

Wskoczyłam.


* * *


Zmęczona oparłam podbródek o chłodne kamienne płyty. Byłam wyczerpana, chociaż ta spontaniczna kąpiel podładowała moje wewnętrzne baterie. Odwróciłam głowę w kierunku Kruma i zaczęłam mu się z zainteresowaniem przyglądać.

– Jak się teraz czujesz? – Unosił się swobodnie na powierzchni wody, mając przymknięte oczy.

– Jednocześnie dziwne i dobrze. – Przylgnęłam mocno do gładkiej ściany basenu. – Zawsze tak mam przy tobie – wyznałam półszeptem, ale on to usłyszał.

Zamrugał, odwrócił się na brzuch i podpłynął do mnie. Nasze twarze znalazły się blisko siebie, tak, że doskonale widziałam każdą jego, nawet najmniejszą zmarszczkę.

– Zawsze? – zagaił.

– Być może. – Przełknęłam ślinę.

Miał mokre włosy, których wilgotne pasma frywolnie opadały mu na czoło, a pojedyncze krople spływały po jego twarzy, zatrzymując się na dłużej na krótko ściętej brodzie.

– Zdradzę ci sekret. – Uśmiechnął się szelmowsko. – Mam dokładnie tak samo. – Przewróciłam oczami.

Przeczesał je palcami, zgarniając je do tyłu. Wciągnęłam cicho powietrze, nie spuszczając z niego wzroku. Lubiłam na niego patrzeć.

– Rozpraszasz mnie – wymamrotał, delikatnie muskając palcami moją dłoń.

On również to robił, rozpraszał. Był charyzmatyczny, nieoczywisty i po prostu na swój pokręcony sposób piękny.

– Nie czaruj – wyszeptałam, zdając sobie sprawę z tego, że straciłam najmniejszą kontrolę nad tym, co właśnie miało miejsce.

– Nie potrafię tego robić, złota dziewczyno. – Powoli pochylił głowę w moją stronę, opierając czoło o moje czoło, aż nasze wilgotne nosy zaczęły się stykać. Pachniał problemami. Pachniał świeżo zerwaną miętą.

– Jesteś zbyt blisko. – Ostrożnie odkleiłam się od jego nosa.

– Przeszkadza ci to? – wyszeptał, wywołując gęsią skórkę na mojej szyi, której nie mogłam przed nim zataić.

– Nie wiem – wydusiłam, na przemian zaciskając i rozluźniając palce u dłoni.

Dotknął z czułością mojej twarzy i założył mi pojedynczy, odstający blond kosmyk za ucho. Mogłabym przysiąc, że właśnie w tej chwili się zarumieniłam.

– Przepraszam – jęknął głucho i schylił się, żeby pocałować mój obojczyk, a ja odchyliłam głowę do tyłu, żeby mu to umożliwić.

Czułam jego urywany oddech na swojej odsłoniętej, bladej skórze, której nikt prócz mnie od dawna nie dotykał. A tym bardziej nie całował. Nie chciałam tego, ale nie potrafiłam go powstrzymać. To było takie przyjemne, że zabrakło mi silnej woli, żeby to uciąć.

– Nie przepraszaj – wykrztusiłam, nienawidząc się za tę słabość.

Nagle Krum pocałował dolną linię mojej szczęki, wywołując u mnie ciche niekontrolowane westchnienie. Miałam wrażenie, że zrzucił mnie na rozżarzone węgle, ciesząc się z tego, że cała przez niego zapłonęłam.

Potem leniwie przeszedł wyżej i mocno przywarł swoimi ustami do mojego rozpalonego policzka. Skrzywiłam się, bo
dotarło do mnie, co przez ten czas do niego czułam.

– To nie był dobry pomysł – wymamrotał w pewnym momencie i oderwał się ode mnie jak poparzony, odpływając na środek basenu.

Fascynację.

– O czym ty mówisz? – zapytałam, wciąż otumaniona naszą bliskością. Ale on tylko odwrócił wzrok.

Natomiast jego klatka piersiowa zbyt szybko unosiła się i opadała. Złapał się gorączkowo za podbródek, a z twarzy zszedł mu uśmiech, który zastąpił krzywy grymas.

– Musisz już stąd iść – wyszeptał zachrypniętym głosem.

I kiedy ponownie na mnie spojrzał, już wiedziałam, że to nie było szorstkie polecenie. On mi groził.

– Pośpiesz się – krzyknął, aż podskoczyłam. – Proszę, proszę cię... – zaczął szeptać, zataczając się w wodzie.

Nie zadając kolejnego pytania, niezdarnie
wdrapałam się na płytki i nie zabierając swoich ubrań ze śliskiej podłogi, popędziłam boso kamiennymi schodami na górę.

Stopy mnie bolały, kiedy energicznie uderzałam nimi o kolejne stopnie, ale nie mogłam się zatrzymać. W pewnym momencie otarłam się nawet boleśnie o ścianę, ale jedynie syknęłam, nie zwalniając tempa. Wpadłam do ciasnego pomieszczenia i zasłoniłam usta dłonią, zduszając jęk rozpaczy. Byłam w potrzasku. Tylko popapraniec mógł otworzyć drzwi od tego pokoju.

– Ja pierdolę – wyrwało mi się i zwiesiłam żałośnie ręce, czując, jak krew odpływa mi z twarzy.

Nie było takiego miejsca, w którym mogłabym się bezpiecznie schować i to przeczekać. Nie miałam czym się bronić. Byłam wystawiona na wybuch jego szaleństwa.

– Przepraszam. – Usłyszałam, a wszystkie włosy na moim ciele stanęły.

Odwróciłam się, żeby go od siebie odepchnąć, kiedy rozległ się szczęk otwieranych drzwi i ktoś od tyłu uderzył mnie mocno w głowę. Uśmiechnęłam się zamroczona i runęłam prosto w jego silne ramiona.

Nie dało się ukryć. Krum miał taki piękny, obłąkany wyraz twarzy.

                                     *   *   *

* Защото сте изгубени – ponieważ jesteś zgubiona.

Lubię ten rozdział, ale następny będę lubić jeszcze mocniej.

Gotowi na perspektywę Kruma?

Ściskam,

Wasz Promyczek.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top