VII: Idealna Klara Król

Byłaś uosobieniem niezaprzeczalnego piękna. Ale byłaś też okrutna.

Z dedykacją dla „Klary Król".


Dzisiaj urodziny obchodziła moja matka. To nie tak, że chciałam o tym pamiętać. Bo z całej swej mocy, próbowałam o niej zapomnieć. O tym, jaką była skomplikowaną istotą, którą przerażał własny, wysublimowany sadyzm.

Tak, Klara uwielbiała zadawać ból. Choć wyglądała bardzo niewinnie, niczym najpiękniejszy kwiat, to przy nieco bliższym poznaniu uważne oko obserwatora mogło wyłapać, że to tylko rodzaj odpowiednio skrojonej maski. Mogło, ale też wcale nie musiało.

Mężczyźni i kobiety ją uwielbiali. Uwielbiał ją również mój ojciec, który był od niej niezdrowo uzależniony. I kłamstwem byłoby, jeśli stwierdziłabym, że wcale tego nie wykorzystywała. Manipulacja od zawsze była jej konikiem.

Kiedy matce na czymś zależało, przeważnie to osiągała. Nie zawsze ciężką pracą. Jasne, była szalenie inteligentną jednostką, ale głównym atutem, z którego najczęściej korzystała, to jej niepowtarzalna uroda. A jej zielonkawoniebieskie oczy były najpiękniejszymi, jakie widziałam.

Miała również wiele marzeń, które zresztą z biegiem czasu spełniała. Los sprawił jednak, że z jednym jej nie wyszło. Bardzo chciała mieć syna o kręconych, złotych włosach, którego traktowałaby jak małego księcia, a potem prawowitego króla.

I tak miało być. Potwierdzały to nawet same badania medyczne. Wiadomo jednak, że żaden człowiek, żaden lekarz nie był nieomylny. Zamiast rozkosznego, wyczekiwanego przez rodziców chłopca, przyszła na świat dziewczynka. Tego faktu Królowie nigdy nie udźwignęli.

– A ty wciąż chcesz wiedzieć, jaka ona była? – zapytałam nagle Kruma, zaburzając tę naszą wspólną ciszę.

– Kto taki? – Zareagował błyskawicznie.

– Moja matka – odparłam, gotowa się przed nim odsłonić.

– Jaka? – wyszeptał, nie chcąc mnie przypadkiem spłoszyć.

– Była idealna – wyznałam zamyślonym głosem, poprawiając się wygodnie na białym leżaku.

I zaczęłam o niej mówić, a słowa ożywały w mojej głowie, materializując zakurzone przez czas wspomnienia.


Nasz dom błyszczał, gotowy przyjąć pierwszych gości. Klara w granatowej, dobrze skrojonej sukni wieczorowej sunęła po sterylnie białych kaflach i nuciła pod nosem.

Przycupnęłam cicho na schodach i obserwowałam ją z góry, jak jeszcze obsesyjnie poprawiała powieszone na ścianie reprezentacyjnej obrazy przedstawiające głównie ojca i jego część rodziny. Wszystko musiało dla niej wyglądać bez zarzutu.

Zamknęłam oczy, kiedy rozległ się pierwszy donośny dzwonek do drzwi zwiastujący nadejście wyczekiwanych gości. Za chwilę moi rodzice mieli rozpocząć swoją kilkugodzinną biesiadę, którą zawsze przewodził ojciec.

To był właśnie ten moment, kiedy chwalił się swoimi podbojami w egzotycznych krajach przy akompaniamencie energicznych oklasków. A matka? Ona miała błyszczeć u jego boku, aby ci ważni słuchacze mogli również nacieszyć oczy. 

– Klara, ze spotkania na spotkanie jesteś coraz piękniejsza – oznajmił niskim basowym głosem mężczyzna, który był jednym z bliższych znajomych mojego ojca.

– Ciebie również dobrze widzieć – odparła melodyjnym głosem i podała mu dłoń, której wierzch szybko pocałował.

Później nieznajomy zaczął szeptać jej coś do ucha, na co ona reagowała nerwowym chichotem.

– A ty, co tu robisz? – Usłyszałam za sobą głos ojca, spłoszona cudem unikając zsunięcia się po wysokich stopniach. – Wracaj do pokoju, jeśli nie chcesz zdenerwować matki. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo okiem, poprawiając przy okazji mankiety swojej grafitowej koszuli.

– Przepraszam – wymamrotałam i ostrożnie wstałam z miejsca. – Ja nic nie widziałam. Pamiętaj – zapewniłam, a potem już na palcach udałam się do siebie.


– Chcesz mi powiedzieć, że była gorsza od twojego ojca? – zapytał w pewnym momencie Krum, sprowadzając mnie na ziemię.

– Jak tak teraz o tym myślę, to chyba ona to wszystko nakręciła – stwierdziłam wciąż tym samym zamyślonym głosem.

– A pamiętasz, kiedy pierwszy raz podali ci benzodiazepiny*?

– Wydaję mi się, że od samego początku je podawali, ale stopniowo zwiększali dawki. – Sięgnęłam po szklankę wody i upiłam łapczywie kilka łyków, bo zaschło mi w gardle.

– Skoro faszerowali tym jedzenie i napoje, to po co stworzyli ten pokój tortur?

– Z biegiem czasu, im samym zaczęło już odbijać. – Uśmiechnęłam się niewyraźnie pod nosem. – Wiesz, mój ojciec bardzo kochał matkę, ale praktycznie za każdym rogiem czyhały na nią inne pokusy, rozumiesz?

– Zdradzała go, kiedy wyjeżdżał? – Krum nie ukrywał swojej pogardy.

– Tak, ale on doskonale o tym wiedział – wyjaśniłam. – I za wszelką cenę chciał ją przy sobie zatrzymać.

– Czyli chciał jej tym pokojem zaimponować, spełniając przy okazji swoje własne niezdrowe fantazje?

– To chyba bardziej była jej fantazja, w którą sam się później wkręcił – sprostowałam. – Ale reszta się zgadza.

– Kiedy trafiłaś tam pierwszy raz? – dopytywał.

– Miałam zaledwie czternaście lat – odpowiedziałam. – Ojciec wrócił wtedy z półrocznej wyprawy z Kenii, podczas której zmienił się nie do poznania.


Leżałam, powoli zasypiając, bo było już bardzo późno, kiedy usłyszałam łomotanie dobiegające z parteru. Bałam się poruszyć, ale jeszcze mocniej bałam się, że coś złego stało się rodzicom. Wstałam z łóżka i w ciemności wymacałam małą latarkę, którą zawsze odkładałam obok łóżka.

Bezszelestnie wyszłam ze swojego pokoju i weszłam na schody, uważając, żeby przypadkiem nie zaczęły skrzypieć pod moim ciężarem. Serce biło mi jak oszalałe, kiedy pokonywałam kolejne drewniane stopnie, aż w pewnym momencie gwałtownie się zatrzymałam, bo oboje wyszli szybko z jednego z pokojów gościnnych, nie zauważywszy mnie.

– Nie poznaję cię, kochanie – rzuciła, poprawiając swoje długie włosy, które układały się na jej plecach w idealne fale.

– Nie udawaj, że to ci się nie podoba – odrzekł twardym głosem i złapał ją w pasie, a następnie do siebie przyciągnął. – Czy tego chcesz, czy nie, będziesz zawsze moja, Klaro.

– Och, Olgierdzie – westchnęła przeciągle, kiedy zaczął lubieżnie całować jej szyję.

Wstrzymałam oddech, próbując się wycofać na górę, ale wtedy rozległo się głośno skrzypnięcie. Ojciec oderwał się od matki i spojrzał prosto na mnie. Miał tak groźną minę, że nawet się nie zastanawiałam i puściłam się biegiem na górę.

Szybko mnie jednak dogonił i z całej siły przygwoździł do ściany, aż syknęłam z bólu. Jego zielone oczy były drapieżne i tak bardzo zimne, jakby od dawna nie należały do niego.

– Wiesz, czego nauczyłem się w Afryce, Leno? – wyszeptał do mnie zachrypniętym głosem. Pokręciłam głową. – W życiu albo jesteś ofiarą, albo to ty atakujesz.

Wziął mnie porywczo na ręce, wkrótce potem w milczeniu minął Klarę i zaniósł do pokoju w głębi domu, w którym nigdy nic wcześniej nie było, aż do tej chwili.

– Co to wszystko ma znaczyć? – jęknęłam przestraszona, kiedy na środku pomieszczenia dostrzegłam metalowe krzesło zespolone z podłogą. – Tato? – Upuściłam na ziemię latarkę.


– Przestań – przerwał mi Krum i gwałtownie wstał.

– Mam wrócić do samej Klary? – zapytałam, patrząc, jak porywczo zaczął poprawiać swoje kasztanowe włosy.

– Tylko, jeśli zapewnisz mnie, że są już dla ciebie obojętni – oświadczył, nawiązując ze mną bardzo niezręczny kontakt wzrokowy.

– Nie bez powodu mówię o nich w czasie przeszłym – powiedziałam szeptem.


– Myślisz, że bycie silnym i odważnym polega na atakowaniu bezbronnych? – zapytałam ojca, kiedy ocknęłam się przywiązana do krzesła.

Stał oparty o ścianę i wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w milczeniu. Zdawał się nieobecny.

– A myślisz, że jak działa świat, dziecko? – Usłyszałam zamiast tego głos matki za sobą, ale nie miałam możliwości, żeby się odwrócić i na nią spojrzeć.

– Na pewno nie tak, jakbyś chciała – wymamrotałam z pogardą, starając się nie okazać swojego żalu.

Zbliżyła się i delikatnie złapała za moje włosy, które następnie zaczęła pieszczotliwie głaskać. Po dłuższej chwili, ku mojemu zaskoczeniu odwiązała mnie i uśmiechnęła się promiennie, jakby ta sytuacja, która rozegrała się ostatniej nocy, należała do tych zupełnie normalnych.

– Idź się wyszykować, Leno – rozkazała. – Kiedy nasi goście przyjdą, musisz wyglądać idealnie.

Wstałam z trudem i na chwiejnych nogach wyszłam z pokoju. Dopiero wtedy poczułam, jak bardzo wycieńczona byłam. Nie udało mi się nawet dotrzeć do schodów, kiedy runęłam na posadzkę i pochłonęła mnie ciemność.


– Czyli ty czasami uczestniczyłaś w tych przyjęciach? – Popapraniec się zdziwił.

– I wcale tego nie chciałam – mruknęłam. – Ludzie, którzy do nas przychodzili, przerażali mnie chwilami bardziej niż rodzice.

– Czy któryś z nich cię skrzywdził? – Chciał wiedzieć.

– Nie musieli, żebym wiedziała, że tego tak naprawdę chcieli. – Przełknęłam cicho ślinę.

– Któryś w szczególności zapadł ci w pamięci?

– To dość dziwne pytanie – stwierdziłam i zamyśliłam się na moment. – Ale nie. Nie było kogoś takiego.

– Właściwie to, czym Klara zajmowała się na co dzień?

– Pracowała w sztabie prezydenta naszego małego miasteczka – parsknęłam. – A w wolnym czasie była wolontariuszką w domu spokojnej starości, w schronisku dla bezdomnych zwierząt i znając ją, pewnie gdzieś jeszcze.


Siedziałam przy drewnianym stole w przestronnym salonie i rozwiązywałam zadania matematyczne, ale kątem oka, co jakiś czas spoglądałam również na matkę. Na kawowym stoliku rozłożyła mapę miasta i kolorowym flamastrem coś na niej zaznaczała.

Była poddenerwowana, chociaż ewidentnie starała się uspokoić. Domyślałam się, że to przez to, że samorząd nie zgodził się na postawienie oczyszczalni ścieków, za którą otrzymała już sporą łapówkę od inwestora. Wiedziałam jednak, że Klara potrafiła szybko reagować na niespodziewane zmiany.

– Naprawdę chcesz się aż tak poświęcić? – zapytał ją ojciec, który podobnie jak ja przyglądał się jej poczynaniom.

– Marzę o tym, żeby zajmować się bezpańskimi sierściuchami – prychnęła, bezwiednie poprawiając swoją ołówkową spódnicę. – Ale dzięki temu otrzymam brakujące poparcie na powtórnym głosowaniu i ten projekt przejdzie.

– Piękna i przebiegła. – Pochwalił ją.

I okrutna.

– A ty pamiętasz, jak masz się dzisiaj zachowywać? – zwróciła się bezpośrednio do mnie.

– Jak uczynna córka i intelektualistka – odparłam znużona, w pełni świadoma, że mieliśmy zaraz odegrać prawdziwy teatrzyk przed dyrektorką schroniska.


– Doskonale wszystko pamiętasz – stwierdził Krum, stojąc w pewnej odległości ode mnie.

– Mylisz się – zaprotestowałam, ponownie tego dnia uśmiechając się pod nosem. – Mam wiele luk w pamięci.

– I czym to się objawia? – Przekrzywił głowę i nerwowo poprawił swoje czarne rękawiczki.

– Niektóre wspomnienia są niekompletne. – Przygryzłam wargę. – Wiesz, czasem w ogóle mam wątpliwości, czy niektóre z nich miały miejsce – dodałam, czując się po tym wyznaniu bardzo niezręcznie.

– To pewnie przez te benzodiazepiny – wymamrotał i podszedł do mnie. – Nie masz również wrażenia, że niektóre wspomnienia wracają do ciebie z czasem?

– Zdarza się – wymamrotałam, wpatrując się z lekkim niepokojem w jego ciemnobrązowe oczy. – Ale tak jak ci już wspominałam, staram się bardziej je zapominać niż na nowo odkrywać.

– Opierasz się, Leno – odparł, ponownie zmniejszając naszą odległość, tak, że był zaledwie na wyciągnięcie ręki.

– Ja... – Nie zdążyłam nawet dokończyć, bo zrobiłam gwałtowny krok do tyłu i wpadłam do basenu.

Nie byłam na to zupełnie przygotowana, więc do nosa nalała mi się woda, która mnie otumaniła. Próbowałam stopami wyczuć dno, ale szybko zorientowałam się, że basen jest dla mnie zbyt głęboki.

W całej tej sytuacji nie pomyślałam nawet o Krumie, który nie okazał się wyłącznie biernym obserwatorem. Poczułam, jak z łatwością uniósł mnie nad powierzchnię i postawił przy ściance, przy której znajdowały się stopnie, do których już spokojnie sięgałam.

– Zadziwiasz mnie – mruknął, a ja otępiała wpatrywałam się w jego ostro zarysowaną szczękę, po której wciąż skapywały krople wody. – Dlaczego ty musisz być tak sprzeczna?

– Sprzeczna? – wymamrotałam cicho, oddychając niespokojnie, bo zdałam sobie sprawę, w jak intymnym położeniu się znaleźliśmy.

– Dokładnie – potwierdził dziwnie drżącym głosem. – Mam wrażenie, jakbyś miała, co najmniej dwa oblicza.

– Nie mów tak – warknęłam i go odepchnęłam, prawie tracąc przy tym równowagę, bo wiedziałam, że miał rację.

– Boisz się prawdziwej siebie – wycedził, a jego oczy zabłyszczały gniewnie.

– Czyli jakiej?! – krzyknęłam i zapominając o wcześniejszym zdarzeniu, podpłynęłam do niego. – Jak myślisz? – wymamrotałam, pragnąc poznać jego zdanie.

– Sam chciałbym już wiedzieć – westchnął i chciał coś chyba jeszcze dodać, ale spojrzał w kierunku twierdzy i od razu się speszył.

Odwróciłam głowę, żeby poznać powód i wtedy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nieznajomego blondyna, całego ubranego w krwistoczerwone ubrania, wpatrującego się w nas bezczelnie.

– Kto to jest? – wyszeptałam skonsternowana, tak żeby nas nie usłyszał.

– Mój bliski współpracownik – Popapraniec odparł jeszcze ciszej, a mężczyzna odwrócił się i w milczeniu odszedł w kierunku budynku.




* * *

* Benzodiazepiny – grupa leków o działaniu przeciwlękowym, uspokajającym, nasennym, przeciwdrgawkowym i amnestycznym.

Dzisiejszy rozdział był inny od pozostałych i z tego powodu również krótszy. Przy okazji trochę sobie powspominaliśmy.

Do następnego, kochani!

SH.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top