oni
Pod osłoną mroku słowa wybrzmiewały miękko i sprężyście, raniąc dosadnie niczym słodka trucizna obezwładniająca ciało. Noc była spokojna, a czas płynął powoli w takcie naszych płytkich oddechów. Niebo przystrojone było gwiazdami. Wysokie sosny odcinały się ciemnym konturem na granatowym tle.
Miasteczko spowite snem leżało u naszych stóp. Wesoły ogień przecinał mrok, tańcząc na naszych oczach.
Siedzieliśmy skuleni obok siebie, niczym strażnicy lasu. Jednak tamtego wieczoru byliśmy dla siebie obcy.
Były momenty, w których nie potrafiłam go zrozumieć. Zatracał się w rzeczywistości, odcinając tym samym ode mnie. Był zagadką, której nikt nie potrafił rozwiązać, nawet on sam. Plątanina myśli, słów i wyobrażeń, która w swoim chaosie przypominała błogą harmonię. Nie dostrzegał tego.
Był jak motyl, który nie potrafił ujrzeć swoich pięknych skrzydeł. Odnajdywał spokój w rzeczach błahych, chwilowych, ulotnych. Dlatego kochał krople zimnego deszczu na ciele i słońce przebijające się przez ciemne chmury. Nazywał je jego własną, osobistą nadzieją.
- Pewnych ludzi nie można w życiu zatrzymać na własność, nawet jeśli ich uśmiech jest naszym codziennym „dzień dobry" i „dobranoc" – powiedział nagle głosem zupełnie mi obcym.
Na próżno błądziłam wzrokiem, szukając jego spojrzenia.
On już do mnie nie należał.
Ubrał w piękne słowa gorzkie pożegnanie, które wciąż i wciąż odbijało się echem od nagich drzew. Tego przypływu nie byliśmy w stanie pokonać.
Pozwoliłam mu odpłynąć, chociaż sama tonęłam, potrzebując jego ciepłej dłoni, niedbałego gestu, czułego spojrzenia.
Widziałam, jak porusza ustami, ale słowa nie wybrzmiały, a przynajmniej ich sens do mnie nie docierał. Miałam wrażenie, że świat stawał w miejscu. Czerwcowe powietrze straciło zapach. Światła przestały błyszczeć. Gwiazdy wyblakły. Wszystko zgasło razem z nim.
Liczyłam w głowie upływające sekundy, odmierzając czas do końca świata, który nie nastąpił.
Kolejne jutro nastało – ptaki budziły się do życia, słońce nieczuło podnosiło się na niebie, wypierając otaczający mnie mrok. Nie mogło jednak dosięgnąć ciemności zasianej w moim sercu.
Do tej pory kolorowałam przyszłość pastelami w swojej wyobraźni, jak zatem miałam wykreślić kogoś, kto grał główną rolę? Kogoś, kto jednak najwyraźniej zasługiwał, by znaleźć osobę, kto umiałaby pokochać go bardziej niż ja.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top