on
On był jak jesień, ale ta pełna słońca i czułości.
Paleta barw pięknie ze sobą zsynchronizowanych.
Był wszystkimi kolorowymi liśćmi, lawirującymi w powietrzu niczym cichutko szeptane zaklęcia. Był ostatnimi promieniami słońca, które padały na twarz, łaskocząc delikatnie skórę policzków, zupełnie jak jego czuły dotyk.
Długie, smukłe palce, ciepłe, czułe dłonie. Uśmiechał się nawet w deszczowe dni. Nosił wtedy kolorowe swetry. Twierdził, że świat tego potrzebuje.
Według niego wszystko i wszyscy mieli sens. Uwielbiał ten czerwony sweter, który kiedyś nosił jego dziadek, a który znaleźliśmy w pudłach na jego strychu.
Był kolekcjonerem. Nie znosił wyrzucać pamiątek, ubrań i śmieci.
Miał cudowne zdjęcie w jarzębinowym swetrze na tle jarzębinowego drzewa. Jego oczy były niczym niewinnego dziecka – roześmiane, niewinne, ciekawskie.
Przywodziły mi na myśl ulubioną zabawkę z dzieciństwa – bujanego kuca na biegunach.
Zawsze śpiewał, kiedy gotował i nie miał podzielności uwagi, dlatego naleśniki solił dwa razy. Miał ładny głos, radiowy, ale nie słuchał radia nawet w samochodzie. Cisza mu nie przeszkadzała. Mówił mi, że wtedy wszystko najlepiej słychać.
Niczym się nie umartwiał i czerpał z danej chwili, ile tylko zdołał, wciąż powtarzając, że jutro jest niepewne i może nie nadejść.
Ale niestety nadeszło takie, kiedy jarzębina straciła kolor, a naleśniki straciły smak. Cisza okazała się nagle nie do wytrzymania, a barwy jesieni razem z kroplami deszczu zlały się w szarą kałużę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top