Rozdział drugi - WTEDY
– Alexander Moore. Miło mi cię poznać – mówi młody mężczyzna, wyciągając rękę w moją stronę. Jego głos jest głęboki i niski, lecz słychać w nim nutę ciepła i pewności siebie, która natychmiast przykuwa moją uwagę.
Rozciągam usta w małym uśmiechu, gdy podaję mu swoją dłoń. Pod opuszkami palców czuję szorstkość jego chłodnej skóry – świadectwo ciężkiej pracy i oddania. Jego intensywne spojrzenie wzbudza we mnie lekkie onieśmielenie.
– Hailee Walker – przedstawiam się, uśmiechając się szerzej i starając się emanować pewnością siebie i spokojem, tak jak nauczyła mnie tego mama w dzieciństwie. Chwilę później żegnam się z tatą, pozwalając mu na zamknięcie mnie w uścisku po raz ostatni, wsiadam do auta i zajmuję miejsce pasażera. Oni wymieniają jeszcze kilka zdań, po czym żegnają się formalnym uściśnięciem dłoni.
Alexander przekręca kluczyk w stacyjce, tym samym budząc silnik do życia. Moment później wyjeżdżamy na drogę, a nim zdążę się obejrzeć, samochód płynnie sunie autostradą, zamieniając świat za szybą w mgłę. Zmierzamy w stronę Kentucky. Zatrzymujemy się tylko wtedy, gdy potrzebuję skorzystać z toalety, potem znów ruszamy, a monotonię podróży przerywają jedynie przelotne krajobrazy i krótka wymiana zdań.
Upływa godzina za godziną, a ja zmieniam aktywności, które zabijają czas, między czytaniem książki, patrzeniem przez okno a dyskretnym obserwowaniem mężczyzny prowadzącego samochód. I szczerze mówiąc, nie wiem, co przynosi mi największą przyjemność.
Kątem oka dostrzegam, jak brunet rytmicznie stuka kciukiem w kierownicę do rytmu piosenki z radia. Mocna, wyraźna linia szczęki przyciąga moją uwagę, a świeżo ogolona broda dodaje mu uroku raczej surowego, kontrastującego z jego młodym wyglądem. Otacza go tajemnicza aura, jak postać z jakiegoś słynnego serialu telewizyjnego. Jest przystojny, umięśniony i emanuje zadziwiającą pewnością siebie, choć nie w ten tandetny sposób, który tak wiele dobrze wyglądających mężczyzn zdaje się mylić z męskością.
Podczas gdy kontynuujemy naszą podróż, nie mogę się powstrzymać od zadania sobie pytania, dlaczego ojciec wybrał właśnie Alexandra do tego zadania. Kiedy dowiedziałam się, że następny czas o nieokreślonej długości spędzę pod nadzorem ochroniarza, wyobrażałam sobie kogoś... innego. Kogoś starszego, bardziej doświadczonego i mniej... ujmującego. A jednak jest tu młody mężczyzna cechujący się powagą, która przeczy jego wiekowi, i nie wiem dlaczego, ale czuję do niego niewytłumaczalny pociąg. Jednymi z powodów są zapewne jego tajemniczość oraz moja nieposkromiona ciekawość.
Mimo wszystko zakładam, że skoro ojciec podjął taką decyzję, mogę ufać mężczyźnie siedzącemu za kierownicą.
Po ośmiu godzinach jazdy w końcu zatrzymujemy się w urokliwym motelu znajdującym się kilka minut drogi od autostrady.
Kiedy wysiadam z samochodu, wydobywa się ze mnie cichy jęk, gdy próbuję rozprostować obolałe od długiej podróży kończyny. Chwytam swoją torbę z tylnego siedzenia i stawiam ją na ziemi, czując, jak waga całego dnia podróży opada na moje ciało.
Słońce schowało się za horyzont już kilka godzin temu, więc teraz jedynym źródłem światła jest słabe oświetlenie nad znakiem Sleep & Go i przytłaczająca liczba gwiazd na czarnym niebie. Ich miękki blask opada na nas delikatnie, gdy stoimy pogrążeni w nocnej ciszy. W Nowym Jorku za dużo się dzieje, a budynki są zbyt wysokie i przysłaniają piękno nocnego nieba. Można by pomyśleć, że przez cały ten chaos gwiazdy chowają się za grubą warstwą chmur w pogoni za chwilą spokoju. Ale tutaj, w tym odległym od dużych miast zakątku świata, gwiazdy migoczą jak drobne diamenty rozrzucone po aksamitnym płótnie.
Stoję chwilę, patrząc w górę i pozwalając delikatnemu powiewowi wiatru zabawić się swoimi niesfornymi kosmykami, które zdołały wydostać się z niedbale związanych włosów. Spokój tego ulotnego momentu otula mnie, gdy pozwalam sobie na moment zagubić się w rozległości gwiazd.
Po chwili czuję dziwną sensację rozlewającą się w mojej klatce piersiowej, a opuszczając wzrok, napotykam spojrzenie Alexandra, który intensywnie mi się przygląda spod firanki ciemnych rzęs. Jest w jego spojrzeniu coś, co działa niemal hipnotycznie.
Pomimo słabego oświetlenia na parkingu dostrzegam, że jego oczy migoczą delikatnie. Ma kamienną minę, niezdradzającą niczego, ale mogłabym przysiąc, że przez chwilę widziałam, jak kąciki jego ust lekko drgnęły.
– Chodźmy. – Głos mężczyzny łamie chwilowo ciszę.
W odpowiedzi kiwam głową na znak zgody, sięgam po pasek torby i przerzucam ją przez ramię. W motelu na recepcji wita nas starsza pani, której serdeczny uśmiech odkrywa jej przyjazną naturę. Alex prosi o pokój z osobnymi łóżkami, a po otrzymaniu kluczy kierujemy się w ciszy w odpowiednie miejsce. Wspinamy się po schodach na pierwsze piętro i przechodzimy przez wąski korytarz, którego ściany wyklejone są tapetą w kwiaty – a raczej jej resztkami, które jeszcze nie zdążyły odpaść. Kiedy wreszcie zamykamy za sobą drzwi, w powietrzu pojawia się nutka niezręczności.
Pokój jest skromny, ale czysty, z dwoma pojedynczymi, starannie posłanymi łóżkami i małym stołem z lampką w rogu. To miejsce spełnia swój cel, lecz brakuje mi tego domowego komfortu, do którego jestem przyzwyczajona.
Kładę torbę na posłaniu i odpinam zamek, aby wyjąć piżamę. Patrząc jednak na Alexandra, zmieniam zdanie. Nie czuję się wystarczająco komfortowo, żeby paradować w krótkich spodenkach i koszulce na ramiączkach z motywem Batmana, dlatego chowam ją z powrotem do torby, a zamiast tego wyciągam dużą koszulkę i dresy. Bez słowa idę do łazienki, aby się przebrać. Pomieszczenie jest małe, a białe kafelki z odkruszonymi kawałkami w niektórych miejscach nadają mu zużyty wygląd.
Po powrocie do pokoju moją uwagę od razu przyciąga Alexander, który zdjął marynarkę i odsłonił kaburę przypiętą do skórzanego paska. Nie jestem pewna, czy wiedząc, że ma przy sobie broń, czuję się bezpieczniej, niż gdy nie zdawałam sobie z tego sprawy. Widok pistoletu wywołał mieszankę poczucia bezpieczeństwa i bezradności.
Wciągam głęboko powietrze, próbując oczyścić umysł z przytłaczających myśli. Szybko wskakuję pod kołdrę i sięgam po książkę. Jednak po czwartej próbie przeczytania tej samej strony dociera do mnie, że nie mogę się skoncentrować. Unoszę nos znad książki i mimowolnie łapię kontakt wzrokowy z mężczyzną siedzącym na swoim łóżku po drugiej stronie pokoju.
Atmosfera robi się gęsta, a w powietrzu unosi się niewytłumaczalne napięcie. Nie wiem, dlaczego tak na mnie działa, ale jest w nim coś, co wymyka się definicji; coś, co mnie zarówno intryguje, jak i niepokoi. Ciekawość zwycięża, więc decyduję się przerwać milczenie.
– Ile masz lat? – pytam, odkładając książkę na bok. Chcę pogłębić swoją wiedzę o tajemniczym mężczyźnie.
W pierwszym momencie wydaje się zaskoczony moim pytaniem, ponieważ marszczy lekko brwi, ale chwilę później jego twarz ponownie przybiera kamienny wyraz.
– Dwadzieścia pięć.
– Młody jesteś jak na ochroniarza – zauważam, co go trochę rozśmiesza. Kąciki jego ust wyginają się lekko, lecz powstrzymuje wargi przed rozciągnięciem ich w uśmiechu.
Szkoda.
– A ty? – odwzajemnia pytanie oschłym tonem.
– Za dwa tygodnie skończę osiemnaście – mówię, wygładzając kołdrę. Nagle czuję się jak gówniara.
– Zakładam, że nie tak sobie wyobrażałaś swoje osiemnaste urodziny.
– Co dokładnie masz na myśli?
– Sama z ochroniarzem. – Mężczyzna wzrusza obojętnie ramionami.
– Gdzieś na drugim końcu Ameryki, z dala od rodziny i przyjaciół.
– Czy ja wiem... Nie planowałam nic specjalnego w urodziny, więc teoretycznie dużo mnie nie ominie. – Zaciskam usta i podsuwam kolana pod brodę. – Opowiedz mi coś o sobie.
Zauważam, że ponownie marszczy brwi, więc dodaję:
– Skoro mam spędzić z tobą Bóg wie ile czasu, to wypadałoby, żebym wiedziała, kim jesteś, prawda? – Próbuję rozluźnić atmosferę.
Mogłabym przysiąc, że kąciki jego ust ponownie drgnęły, gdy spuścił wzrok na podłogę, ale udało mu się zachować poważny wyraz twarzy. Unosi wzrok ponownie i patrzy mi głęboko w oczy.
– Co właściwie chciałabyś wiedzieć?
– Cokolwiek uważasz za stosowne – odpowiadam szczerze, zaintrygowana warstwami ukrytymi pod twardym wyglądem mężczyzny powołanego do zapewnienia mi bezpieczeństwa.
– Niech pomyślę... Urodziłem się w Waszyngtonie i tam mieszkałem przez większość życia. Mam dwójkę młodszego rodzeństwa. Interesuje mnie sztuka, a w wolnym czasie... maluję.
Słysząc jego słowa, śmieję się cicho i marszczę czoło.
– Więc w jaki sposób bycie ochroniarzem pasuje do twojego życia?
– A kto powiedział, że pasuje? – Alexander unosi znacząco jedną brew. – Są rzeczy w życiu, które robię, ponieważ chcę, i rzeczy, które robię, ponieważ nie mam innego wyboru.
– Zawsze ma się wybór. – Teraz to ja unoszę brwi.
– Też tak myślałem, dopóki nie okazało się inaczej. – W tych słowach wyczuwam nutkę smutku, jego nadal kamienny wyraz twarzy jednak wpędza mnie w niepewność. – Mój ojciec, Gerard Moore, to skomplikowany człowiek.
– Słyszałam już chyba kiedyś to nazwisko – zauważam.
– Nie wątpię. Prowadzi interesy z twoim ojcem, odkąd pamiętam... Kilka lat temu zrobił coś głupiego, więc można powiedzieć, że ma u niego dług, a spłacam go po części ja – wyjawia, a jego słowa obijają się echem w mojej głowie. Momentalnie robi mi się w niej bałagan.
– Tata zmusza cię do pracy dla siebie? – pytam, z trudem przetwarzając złożoność naszej sytuacji.
– Nie, to nie do końca tak. – Mruży oczy. – Nikt mnie do niczego nie zmusza. Jestem tu, ponieważ twój ojciec mnie o to poprosił.
– Czekaj, czekaj... – Próbuję poukładać wszystkie nowe informacje w głowie. – Więc interesujesz się sztuką, malujesz i jesteś tu, bo mój tata cię o to poprosił? Wiesz w takim razie, jak tego w ogóle używać? – piszczę wręcz, wskazując palcem na kaburę przypiętą do jego paska.
Moja reakcja wyraźnie go rozśmiesza, ponieważ po raz pierwszy udaje mi się usłyszeć jego cichy śmiech.
Cóż za intrygujący dźwięk.
– Oczywiście, że wiem. Powiem to tak: nigdy nie miałem problemu z wdawaniem się w znajomości z nieodpowiednimi typami czy wkopywaniem się w problemy. W tym to chyba jestem najlepszy. Aż w końcu posunąłem się za daleko, więc ojciec wysłał mnie do szkoły wojskowej. Nie musisz więc wątpić w moje umiejętności. Obiecałem twojemu tacie, że zapewnię ci bezpieczeństwo, i mam zamiar dotrzymać tej obietnicy.
Nie wiem, co odpowiedzieć, więc posyłam mu nieśmiały, ale szczery uśmiech, a chłopak odpowiada mi tym samym. Po raz pierwszy widzę, jak to robi, a ten widok zapiera mi dech w piersiach.
Małe zmarszczki w kącikach oczu dodają mu ciepła, którego wyraźnie stara się nie pokazywać.
– Czas spać. Jutro czeka nas jeszcze kilka godzin jazdy. Musimy wyruszyć stąd o siódmej.
Znów nie odpowiadam, tylko kiwam głową. Wrzucam książkę z powrotem do torby, a potem gaszę lampkę przy łóżku i podciągam kołdrę pod brodę, próbując znaleźć spokój w tej nieznanej przestrzeni. Skrzypiące sprężyny zwiększają moje poczucie nowości i niepewności.
Chwilę później Alexander również gasi lampkę przy swoim łóżku, a pokój pochłania mrok.
Chociaż moje ciało jest znużone długą podróżą, umysł pozostaje niespokojny. Myśli o Alexandrze i naszej rozmowie odtwarzam w głowie raz po raz. Sprzed oczu nie potrafię wymazać obrazu jego intensywnego spojrzenia, za którym się coś kryje.
Alexandrze Moore, jesteś jak jedna wielka zagadka.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top