xxxvi. you can't love me.
Ciemne włosy dziewczyny tańczyły, wprawiane w ruch przez ciepły wiatr. Rozkładała ręce, mrużąc oczy i wystawiała wypełnioną piegami twarz na promienie słońca. Poddawała całe swoje ciało prędkości z jaką gnali wąską drogą. Jechali w nieznane, opuszczając miasto. Chcąc podświadomie nacieszyć się jedynie swoim towarzystwem, jak gdyby przeczuwając nadchodzące kłopoty. Ciężkie próby dla ich kwitnącego nieśmiało uczucia.
Droga pomiędzy łąkami, sadami, polami. Ścieżka prowadząca poprzez pachnące, kolorowe pąki kwiatów. Zielone drzewa, soczyste i dojrzałe pomarańcze zwisające z gałęzi. Czarny motocykl ustawiony gdzieś pod jednym z nich. Przechadzali się alejkami jednego z setki sadów. Podziwiali pięknie kwitnące, białe kwiaty.
Na soczyście zielonej trawie, na jednym z wielu pagórków podziwiali zachód słońca. piękny widok, gdy ogromna, pomarańczowa kula chowała się za horyzont. Usiadła tyłem do młodego mężczyzny i objęła swe ramiona rękami. Bez żadnego słowa przysunął ją bliżej. Usadzając pomiędzy swoimi nogami, oplótł ramionami i ułożył podbródek na jej ramieniu. Była zaskoczona, była szczęśliwa, a przecież był to dopiero początek tego wyjątkowego wieczoru.
Czuła na plecach ciepło, jakie biło od jego klatki piersiowej. Jej nozdrza pieścił zapach kwiatów i pomarańczy, zmieszany z jego zapachem. Dłonie mężczyzny błądziły spokojnie po jej odkrytych udach, wprawiając dziewczynę o nieśmiałe drżenie. Odsunął powoli jej ciemne długie włosy na bok i ułożył usta na jej karku. Poruszył nimi, a ona wstrzymała powietrze. Przyjemna fala gorąca ogarnęła jej wnętrze. Leniwie przesuwał wargi, dbając o niepominięcie ani jednego skrawka. Całował, pieścił, lizał, czasem podgryzał jej skórę. Przenosił się od karku, po szyję i zahaczał o jej gardło. Dotykał ostrożnie policzków i nosa. Zaraz potem, gdy jego dłonie znajdowały się na wewnętrznej stronie jej ud, swe usta przenosił na jej odkryte już ramiona. Nie przesunął rąk dalej. Nie robił niczego, co mogłoby zepsuć piękno tamtej chwili. Nasłuchując odgłosów przyrody, pokazywał jak cholernie mocno mu zależy. Pokazywał, jak niezwykła jest dla niego ciemnowłosa dziewczyna. Pokazywał swoją słabość. Bo nawet najbardziej niegrzeczny chłopiec znajduję swą Piękną.
Ciepły wiatr pieścił ich rozgrzane twarze. Jego pocałunki były coraz intensywniejsze. Ale nie posunął się do niczego nieodpowiedniego. Dziwił się sam sobie, ale wcale tego nie potrzebował. Odchyliła głowę, opierając ją na ramieniu chłopaka. On pieścił skórę jej szyi. Scałowując z niej słodki zapach i smak. Wszystko co uwielbiał. Wszystko, co uzależniało go od tej niskiej istoty.
Pośród kolorowych kwiatów i zielonej trawy, siedzieli naprzeciwko siebie. Ze skrzyżowanymi nogami, rękami nieśmiało ułożonymi na swych kolanach. Wpatrywali się sobie w oczy, w milczeniu. Niewidocznie, acz zachłannie pochłaniając to, co odczytywali ze swych spojrzeń. Jej świat wirował, gdy tak długo wpatrywała się w czysty błękit jego oczu. Miała wrażenie, ze jest pod wpływem alkoholu. Miała wrażenie, że jest odurzona jakimś nieznanym narkotykiem, ale lubiła to. Lubiła ten stan.
Z kieszeni spodni wyjął mały woreczek, a z niego wyjął dwie niepozorne białe tabletki. Spojrzała na mężczyznę pytająco, bezwiednie oblizując wargę. On jedynie uśmiechnął się cwaniacko i jedną z tabletek wsunął sobie do ust. Przysunął się bliżej ciemnowłosej dziewczyny, na palcu trzymając drugą. Pokręciła przecząco głową.
- Co to jest? – Spytała w końcu, wciąż przyglądając się jego zadowolonej minie.
- Nic złego. Zaufaj mi. – Wyszeptał, nie odrywając wzroku od jej błyszczących oczu.
Przygryzła wargę, zastanawiając się chwilę. Ale nie potrzebowała dużo czasu. Może nie powinna, ale ufała mu. Choć miała świadomość, że mężczyzna skrywa w sobie mnóstwo mrocznych tajemnic. Domyślała się, że jego życie oparte jest w ogromnej części, na kłamstwach. Ale ufała. Bo tak podpowiadało jej serce.
Wsunął do jej ust białą tabletkę i zamknął jej usta czułym pocałunkiem. Gdy się odsunął, na jego twarzy gościł cwaniacko, zadowolony z siebie uśmiech.
Siedzieli wciąż w tym samym miejscu. Czując w żyłach skutki wziętego narkotyku. Ona nieświadomie poddawała się przyjemnemu stanowi jaki zapewnił jej Louis, nie tylko swoją obecnością. Wyciągnęła rękę i ułożyła ją na policzku mężczyzny. Przesunęła palcami po jego ciepłej skórze i przygryzła wargę.
Bawił się jej włosami. Lustrując dokładnie każdy skrawek jej ślicznej twarzy. Zbliżył się powoli, oplatając sobie ciemne pukle wokół dłoni. Gdy znalazł się już odpowiednio blisko, pociągnął delikatnie za jej włosy. Odchyliła głowę, a on ułożył usta na ciepłym gardle dziewczyny. Gdy on przesuwał wargami po ciele, całując i liżąc je dokładnie, ona mrużyła oczy i oblizywała wargę. Wczuwając się w każdy ruch, każde przesunięcie, każde najmniejsze wbicie zębów.
I tak, czując w swych żyłach krążące chemikalia, pieścił, całował, lizał i podgryzał jej skórę. Ich przyśpieszone oddechy mieszały się ze sobą. Zapach ciepłego wieczoru, zapach perfum i zapach rozgrzanych ciał. Właśnie to wszystko składało się na niezwykłość tego wieczoru. Nie kochali się ze sobą, nie rozbierali swych spragnionych ciał. Po prostu byli przy sobie. Przytuleni, scałowując z siebie każdy najmniejszy lęk czy niedopowiedzenie.
Zupełnie na haju, odurzeni, naćpani, zadowoleniu ze swego stanu, opadli na trawę. Schowała się w jego ramionach, czując się tak bezpiecznie jak jeszcze nigdy. Już zawsze chciała trwać w tej pozycji. Już zawsze z nim. A on czuł, że to wszystko prowadzi do bardzo niebezpiecznego stanu. Stanu, w którym przestanie zależeć mu na wszystkim innym, a jego serce znajdzie się w posiadaniu tej filigranowej, ciemnowłosej istotki. Był okrutnie głupi. Przecież ono już od dawna należało tylko do Ever. I bał się do tego przyznać. Bał i nie chciał, bo to byłoby najgorszą rzeczą, jaka mogłaby się kiedykolwiek wydarzyć.
- Louis.. – Usłyszał niewyraźny szept, gdy dziewczyna wtulała nos w jego tors.
- Tak, skarbie? – Przesunął dłonią po jej roztrzepanych włosach.
- Muszę ci coś powiedzieć. – Jej małe dłonie zaczęły błądzić po brzuchu mężczyzny. Koniuszkami palców wytyczała ścieżki, mrużąc oczy i dyskretnie zaciągając się jego zapachem.
- Słucham?
- Chyba się w tobie zakochuję.. – Stwierdziła cicho, po czym objęła jego szyję i przysunęła się jak najbliżej mogła.
- Co..? – Poruszył się niespokojnie, a jego serce zaczęło walić jak szalone. Stało się to, czego się obawiał.
- To dziwne, bo nigdy wcześniej nie czułam się w ten sposób. – Kontynuowała, nie otwierając nawet oczu, nosem muskając jego rozgrzaną już skórę szyi. – Ale niczego nie byłam tak bardzo pewna.
- Skarbie, nie możesz. – Odpowiedział w końcu. Jego głos był pewny, zdecydowany. Ona ani na moment nie zmieniła pozycji, w jakiej się znajdowała. Jak gdyby w ogóle nie słuchała jego odpowiedzi. Odpływała.
- Zakochanie się we mnie to najgorszy błąd, jaki możesz popełnić. Nie możesz mnie kochać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top