xxxii. you're sinner too.
Hiszpania rozpieszczała swą piękną, słoneczną pogodą. W takie dni jak ten, których było tak wiele, chciało się leniuchować i wystawiać blade, brytyjskie ciało na prażące promienie. Właśnie dlatego cała trójka postanowiła spędzić go w ogrodzie właściciela małej chawiry na obrzeżach Barcelony.
Młodzi mężczyźni rozsiedli się na leżakach, zatapiając stopy w zielonej trawie. Oparli się o kolorowy materiał zajmowanych miejsc i odetchnęli. Ever zaś postanowiła przebrać się w coś wygodniejszego. Przechadzała się więc po całym, dość sporym ogrodzie w jasnych szortach i kolorowym staniku od bikini. Widokiem tym zachwycony był Louis. uwielbiał przyglądać się jej filigranowemu ciału. Ciału, które należało tylko do niego. Zwilżył dolną wargę i odpalił papierosa.
Zielonooki chłopak przyglądał się dyskretnie rozglądającej się ciemnowłosej dziewczynie. Im dłużej się przyglądał, tym lepiej rozumiał niemalże obsesję swego przyjaciela. Była piękna, była wesoła, była niezwykle sympatyczna. Jej ciało wołało o dotyk, a Harry nigdy nie odmawiał pięknym kobietom.
Stawiała małe, dokładne kroki. Brodząc stopami w przyjemnie chłodnej trawie. Podziwiała wszelkie drzewa owocowe i piękne kwiaty. Była w niebie. Swoim małym, cudownym niebie. Ciepłe promienie prażyły jej wciąż blade ciało. Piegi na jej twarzy robiły się coraz widoczniejsze. Czując na sobie dwie pary oczu, nachylała się nad poszczególnymi roślinami i zaciągała ich wyjątkowym zapachem.
- Dzięki za pomoc. - Odezwał się Louis, uchylając lekko powieki, a jego wzrok od razu skierował się na postać ciemnowłosej.
- Nie ma za co. Przecież wiesz, że zawsze możesz za mnie liczyć. Poza tym mam u ciebie dług wdzięczności. - Zielonooki chłopak wzruszył ramionami. Lou uniósł brew. - No za ten Paryż, dwa lata temu. - Wytłumaczył, widząc minę przyjaciela.
- Wiesz, że ci ufam? - Spytał po kilku minutach, bawiąc się swoją bronią i kątem przyglądając się towarzyszowi.
- Mam swoje zasady, stary. Panienek moich przyjaciół nie tykam. - Westchnął, przeczesując włosy, po czym potarł dolną wargę, zerkając w stronę Ever.
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy. - Niebieskooki uniósł kąciki ust, powoli odkładając broń na stolik nieopodal.
Harry pokręcił głową z lekkim uśmiechem i z kieszeni spodenek wyjął kolorową paczkę. Wyciągnął ją w stronę przyjaciela i poczęstował jednym ze swoich własnoręcznie skręcanych papierosów. Louis zwilżył wargę, przesunął fajkę pomiędzy palcami i wsunął ją do ust. To samo zrobił jego przyjaciel. Gdy odpalali, na schodkach przed nimi pojawiła się Ever. Uśmiechnięta od ucha do ucha, z błyszczącymi oczami i lekko rozwianymi włosami.
- O czym rozmawiacie? - Spytała z entuzjazmem, zajmując miejsce pomiędzy młodymi mężczyznami.
- O głupotach. - Rzucił krótko niebieskooki, muskając jej rozgrzaną dłoń opuszkami palców.
- I o tym, że nie powinienem się do ciebie dobierać. - Dodał Harry ze śmiechem. Dziewczyna zamrugała kilkakrotnie, zwracając swe ciemne oczy na chłopaka.
- To chyba raczej ja powinnam się martwić.
- Co masz na myśli? - Louis uniósł brew ze zdziwieniem. Ciemnowłosa spojrzała najpierw na niego, później na zielonookiego, który po krótkiej chwili wybuchł niskim śmiechem.
- No przecież.. Harry.. - Wydukała, prostując się powoli. - No ty i on.. - Wydęła wargi, czując lekkie ogłupienie. Kolejny raz spojrzała na roześmianego zielonookiego. - Jesteś..
- Nie, nie jestem gejem. - Dokończył, ukazując rząd białych zębów i głębokie dołeczki.
- O boże.. Przepraszam. - Pisnęła, zakrywając usta.
- Nie ma za co. - Wzruszył ramionami. - Często spotykam się z tą oceną. Kwestia przyzwyczajenia. - Wypuścił dym z pełnych ust i zmrużył oczy. I nagle poczuła jak nieprzyjemna fala ciepła ogarnia jej ciało. czuła zażenowanie i zawstydzenie.
- Przecież tyle razy się przy tobie rozbierałam i w ogóle.. - Dodała ledwie słyszalnie, po czym uderzyła się dłonią w czoło.
- Słucham? - Louis poruszył się niespokojnie na swoim krześle. Jego mięśnie napięły się widocznie, gdy lustrował swojego wyluzowanego przyjaciela.
- Sama to założyłaś. Ja nie odmawiam zajebistych widoków. - Poruszył brwiami. - Spoko, nic nie zaszło. - Poklepał chłopaka po ramieniu i podniósł się z leżaka. - Pora coś wszamać. Musicie zdać się na mnie, bo mam genialny pomysł! - Klasnął w dłonie i nie czekając nawet na odpowiedź, zniknął w pomieszczeniu.
Podniosła się powoli i podeszła do chłopaka. Jego mięśnie wciąż pozostawały napięte. Uśmiechnęła się słodko. To było naprawdę urocze. On był zazdrosny. Zazdrosny o nią. Założyła włosy za ucho i spojrzała pytająco w lekko pociemniałe oczy Louis'a. Wypuścił powietrze z ust ze świstem i skinął delikatnie głową. Zaraz potem znalazła się na jego kolanach, obejmując ręką szyję. Przejechała wierzchem dłoni po jego wciąż posiniaczonym policzku, nachyliła się i złożyła na nim delikatny pocałunek. Dogasił papierosa, objął jej biodra rękami i przyciągnął bliżej siebie. Wtulił nos w zagłębienie pomiędzy szyją a ramieniem dziewczyny i odetchnął głęboko. Uśmiechnęła się nieśmiało, przeczesała jego włosy, nachyliła się i zatopiła w nich twarz. Nie potrzebowali nawet słów. Już wiedzieli, że najlepiej jest cieszyć się swoim towarzystwem w milczeniu. Bo nawet najmniejsze gesty znaczą więcej niż słowa.
*
Wieczór, dwa dni później. Jak zawsze ciepły wieczór, a na ulicach miasta wylęgło o wiele więcej młodych ludzi niż za dnia. Louis przez cały dzień był nieobecny. Właśnie dlatego Ever pozostawała pod opieką Harry'ego. Zaczynało ją to powoli denerwować, bo mężczyźni traktowali ją jak małe, nieporadne dziecko. Nawet do sklepu nie mogła wyjść sama.
Wsiadali właśnie do niebieskiego garbusa, gdy Ever przypomniała sobie o najważniejszej rzeczy, której nie kupiła. Wysiadła pośpiesznie z auta i skierowała się w stronę najbliżej otwartego sklepu.
- A ty gdzie się wybierasz? - Mruknął Harry, przyglądając się ciemnowłosej.
- Zaraz wracam, zapomniałam kupić papierosów. Idę do tego sklepu. - Wywróciła oczami i wskazała na oświetlone neonem wejście. Chłopak skinął jedynie głową i ponownie wsiadł do samochodu.
Wychodziła z uśmiechem na twarz, wsuwając do kieszeni szortów nową paczkę. Przechodziła przy małej, nieoświetlonej uliczce. Usłyszała szelest i dwa, niskie głosy. Przyśpieszyła kroku. Nie zdążyła jednak uciec. Poczuła uścisk na nadgarstku. Zaraz potem jej twarz spotkała się z poharataną bliznami twarzą mężczyzny w średnim wieku. Uśmiechał się do niej cwaniacko, a swym językiem robił obrzydliwe rzeczy, lustrując jej ciało. Przywołała na twarz zdenerwowaną minę i próbowała się wyszarpnąć. Mężczyzna wykręcił jej rękę, a jego towarzysz zaśmiał się nisko. Mówili do siebie po hiszpańsku. Ale świetnie domyślała się o czym mówią. Znów zaczęła się szarpać. Swoim zachowaniem wywołała u mężczyzn wściekłość. Znalazła się w ciemnej uliczce. Popchnięta na kamienną ścianę budynku, oddychała szybko, widząc jak dwóch nieznajomych zbliża się do niej. Jeden z nich wyciągnął zza kurtki długi nóż i przesunął go sobie umiejętnie pomiędzy palcami. Już zapomniała jak to jest odczuwać paniczny strach i brak jakiejkolwiek nadziei.
Znikąd pojawił się Harry. Krzycząc coś w niezrozumiałym dla niej języku, stawiał długie kroki. Mężczyźni odskoczyli, ale zaśmiali się równo, widząc kto podąża w ich stronę. nagle w dłoni jej wybawcy pojawiła się broń. Zatrzymał się obok mężczyzny trzymającego nóż. Przeładował swój pistolet i wycelował nim w głowę nieznajomych.
- Spierdalajcie stąd, skurwiele. - Wysyczał, napinając mięśnie.
Prychnęli śmiechem i zaczęli bardzo powoli podchodzić do wysokiego chłopaka. Ten wywrócił oczami, lekko zniżył rękę i nacisnął na spust celując w udo jednego z nieznajomych. Ever usłyszała kilka dobitnych słów i już wiedziała, jak brzmią przekleństwa w języku hiszpańskim.
Dopiero, kiedy zostali we dwójkę poczuła, że może odetchnąć. Mimo wszystko, jej serce waliło jak oszalałe. Powinna była się domyślić, że taka osoba jak Louis nie może mieć normalnych przyjaciół. ale nigdy nie sądziła, że i Harry nosi przy sobie broń i posługuje się nią z tak zimną krwią. Uchyliła usta, ale tak naprawdę nie miała pojęcia co powiedzieć. zielonooki mężczyzna podszedł do niej wolnym krokiem i wyciągnął dużą dłoń.
- Wracajmy do domu. - Wyszeptał, ukazując niepozorny uśmiech. - I lepiej nie mówmy o tym Tomlinsonowi. - Dodał ciszej, gdy oplotła palcami jego dłoń.
*
Gdy wrócili do domu, Louis'a jeszcze nie było. Harry momentalnie zniknął w swoim pokoju, wcześniej wyrzucając na kuchenny stół całą zawartość swoich kieszeni. Ciemnowłosa była zbyt zdenerwowana, by się kłaść. Wsunęła dłoń do kieszeni spodni i zorientowała się, że gdzieś po drodze zgubiła świeżo kupioną paczkę papierosów. Rozejrzała się nerwowo. Podeszła do drewnianego blatu i chwyciła w dłoń własność zielonookiego.
- Chyba się nie obrazi za jednego. - Stwierdziła do siebie, gdy wyjmowała wyjątkowo grubego papierosa.
Usiadła na tarasie i odpaliła. Zaciągnęła się mocno, mrużąc oczy. Ta fajka miała zupełnie inny, znany jej smak. Nie wpadła jednak na to, czym właściwie się zaciąga. Nie miało to dla niej znaczenia. Była zbyt roztrzęsiona i łaknęła tytoniu za wszelką cenę. Problem w tym, że papierosy jakie Harry zazwyczaj nosił w kieszeni, nie były papierosami. Były to umiejętnie zwinięte, grube blanty, zawsze z dodatkiem czegoś specjalnego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top