xxv. run away.
Spojrzał jej w oczy, poprawiając palec na trzymanej broni i zwilżył wargę. Jeden obrót magazynkiem rewolweru. Przesunął rękę, celując w ścianę. Wciąż patrzył w jej przerażone oczy. Drżenie skóry i naparcie palca na spust. Odgłos wystrzału. Wzdrygnęła się, zaciskając wargi. Napiął mięśnie i odrzucił rewolwer gdzieś daleko. Przyciągnął jej drżące ciało i zamknął w szczelnym uścisku.
Czy to nie paradoks? Kilka sekund wcześniej był jedynym człowiekiem, którego tak cholernie się bała. A wtulając się w jego ramiona, zaczynała odczuwać niekłamane bezpieczeństwo.
Adrenalina i pewnego rodzaju podniecenie wciąż błądziło w ich organizmach. Uniosła głowę, napotykając jego wzrok. Oczy, które bardzo powoli przybierały kolor granatu. Kilka sekund, a ich usta znów spotkały się w słodkim pocałunku. Jednak tym razem był on przepełniony namiętnością, dzikością.
Momentalnie chwycił Ever na ręce, oplatając sobie jej nogi wokół bioder. W kilka sekund znaleźli się na kanapie. Ani na moment nie oderwali od siebie spragnionych warg.
Byli dla siebie niczym zakazane owoce i właśnie to przyciągało ich jeszcze mocniej. Choć jeszcze nie do końca o tym wiedzieli, byli dla siebie stworzeni.
Całował zachłannie jej wargi, pieścił czule policzki i podgryzał dziko skórę jej szyi. Wszystkimi zmysłami i całym ciałem pragnął jej bliskości.
Wczuwała się w pocałunki, marszczyła nos, gdy całował jej rozgrzane policzki, odchylała lekko głowę, gdy jego zęby wbijały się w jej gardło.
Gdy ustępuje strachem, a w nas wciąż pozostaje ta nutka adrenaliny, zupełnie ludzkim jest odczucie pożądania. Jednak ich pożądanie nakręcane było jeszcze jedną emocją. Ulgą. Bo obydwoje czuli, jak gdyby odzyskali małą, powoli rozwijającą się cząstkę siebie.
Wyprostowała się, lekko odsuwając. Wplotła palce w jego roztrzepane już włosy i tak nagle straciła wszelakie pomysły na to, jak dalej może potoczyć się jej życie. Nie wiedziała jak, ale wiedziała już z kim chce je spędzić.
Gdy uspokoili oddechy i swoje emocje, stykając się ramionami, siedzieli na kanapie. Wpatrywali się w sufit i palili papierosy. Tylko dlatego, że Louis nie pozwolił ciemnowłosej wyjść na balkon. Ona wciąż czuła niedosyt. Niedosyt informacji. Spojrzała więc wyczekująco na niebieskookiego i chrząknęła znacząco.
- Musisz się stąd wynieść. Jak najdalej. — Stwierdził, gdy skończył swą opowieść.
- Nie mogę. Tu jest całe moje życie. przyjaciele, praca.. — Zaczęła wyliczać.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. — Przerwał dziewczynie, prostując się. Uniosła brew, po raz pierwszy widząc tak poważną minę, bez cienia rozbawienia. — Musisz opuścić to cholerne miasto i to jak najszybciej. Wyjedź z kraju. Przeprowadź się na jakieś zadupie. Cokolwiek. Nie możesz tu zostać.
- Ale nie mogę.. Nie chcę. — Usiadła po turecku, krzyżując ręce na piersiach.
- Ever. — Westchnął, zsunął się z kanapy i kucnął tuż przed dziewczyną, układając dłonie na jej kolanach. — Proszę, posłuchaj mnie. Świetnie wiem co ci grozi. Ja nie wypełnię tego zadania, za co pewnie słono zapłacę. Ale musisz się ratować.
- Nie chcę, bo.. — W ostatniej chwili ugryzła się w język, uciekając wzrokiem.
- Bo? — Uniósł brew, nie odrywając wzroku od piękna, jakie siedziało tuż przed nim.
- Skoro tobie też grozi niebezpieczeństwo.. — Zaczęła się jąkać, bawiąc się palcami. — Wyjedź ze mną. — Wyszeptała ledwo słyszalnie, przygryzając wargę ze zdenerwowania.
- Co? — Jego szoku nie dało porównać się z niczym innym. Nie potrafił dopuścić do świadomości tego, co powiedziała. Przecież próbował ją zabić. Przecież jest złym człowiekiem. Jest zwyczajną bestią. Bestią, której powinna się bać.
- Mogę zadać ci jedno pytanie? — Odezwała się po kilku sekundach milczenia. Skinął jedynie głową, wciąż pozostając w tej samej pozycji. — Dlaczego tego nie zrobiłeś? Dlaczego nie nacisnąłeś na spust. Przecież byłeś tak blisko, widziałam.
- To nie jest czas na takie rozmowy. — Odezwał się niskim głosem i podniósł szybko na równe nogi. — Pakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Zawiozę cię w jakieś bezpieczne miejsce i pomyślimy, gdzie możesz się ukryć. — Kontynuował, odwracając się plecami do dziewczyny i napinając mięśnie. A ona poczuła, że za jego zgrabnym uniknięciem odpowiedzi, kryje się coś więcej. Coś co dało jej kolejną falę nadziei, że wcale nie jest tak złym człowiekiem. Podniosła się powoli z kanapy i podeszła do odwróconego mężczyzny.
- Louis..
- Pakuj się. — Rzekł stanowczym tonem, nawet na nią nie spoglądając.
Stanęła w sypialni i rozejrzała się po pomieszczeniu. Ogarnął jej strach. Oblicze nieznanego zaczęło ją tak nagle przerażać. Opadła na łóżko i schowała twarz w dłoniach. Dopiero w tamtym momencie dochodziło do niej wszystko, czego się dowiedziała. Dopiero wtedy emocje prawdziwie opadały, a jej chciało się najzwyczajniej w świecie płakać. Musiała porzucić wszystko, uciekać. Tylko i wyłącznie przez głupie błędy i nieodpowiedzialność jej ojca.
Co ma zabrać ze sobą dziewczyna, która w pośpiechu ma uciekać z miasta? Być może z kraju? Czego się tak naprawdę dorobiła i co jest dla niej najważniejsze? A przede wszystkim jak Louis zamierza przemycić ją i wywieźć z miasta. Nie płacąc przy tym za niewykonane zlecenie? Jedno wiedziała na pewno — nie mogła pozwolić, by stała mu się jakakolwiek krzywda. On uratował ją przed samym sobą. Teraz przyszła pora na spłatę długu.
Po ostatnim rozdziale upewniłam się w tym, jak bardzo uwielbiam Wasze reakcje. :D I prawdę mówiąc, cieszę się, że tak żywiołowo podeszłyście do ostatniego rozdziału! Kocham Was misie. xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top