xxix. smooth criminal.

      Świetnie wiedział co powinien zrobić. Rozum podpowiadał mu jedno. Upozorować świetnie wykonane zadanie i zebrać zapłatę za wszystko, czego dokonał. Zostać w kraju, lub przeprowadzić się do Los Angeles, o którym tak długo marzył. Zawsze kierował się wyłącznie rozumem. Chłodne wyliczenia korzyści i ich skutków.

      Jego serce przypominało zamrożony kawałek mięsa. Nigdy nie miało dla kogo bić, bo nigdy nie okazał takiej słabości jak choćby przywiązanie do drugiej osoby. Uczucia miał za słabość. Słabość, na którą nie mógł sobie pozwolić. Nie w swoim zawodzie. Jednak nigdy nie jest tak, że nasze życie toczy się według zasad, które sami ustaliliśmy. Bo los drwi sobie z nas, kochając wystawiać nas na wszelakiego rodzaju próby.

       Taką próbą dla niego, była Ever. Dziewczyna inna od wszystkich, z którymi kiedykolwiek coś go łączyło. Po prostu dobry, inteligentny człowiek. Przyciągała go uśmiechem, tajemniczym blaskiem w oczach i tą niedostępnością. Bo chociaż miał okazję zasmakować jej ciała dwukrotnie, wciąż była dla niego niedostępna. I to było cholernie intrygujące. Poznać ciało kobiety, wciąż czuć niedosyt i chęć poznawania wszelkich tajemnic tak długo, jak tylko będzie to możliwe.

      Zmieniał się przy niej. Zmieniało się jego podejście, ale nie dawał za wygraną. Czuł strach spowodowany perspektywą niewiadomego. A ze strachu ludzie robią różne rzeczy. Nie mógł pozwolić sobie na uczucia względem ciemnowłosej piękności, nie mógł pozwolić sobie na słabość jaką odczuwał, gdy przeszywała go swoim świdrującym wzrokiem.

       Był przestępcą. Był zabójcą. Był zimnym i bezuczuciowym człowiekiem. Zawsze słuchał rozumu. Ale czy w tej nierównej walce wygra serce? Serce, które uleczała filigranowa istota o ciemnych włosach i równie ciemnych, błyszczących oczach?

*

       Świetnie wiedział, że od jakiegoś czasu jest obserwowany. Nie bał się tego, ale musiał być niezwykle wyrafinowany i pewny siebie. musiał skupić się na tym, co zaplanował. Nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek błąd.

        W duchu dziękował, że nikt nie zdążył zauważyć jak wywozi ciemnowłosą dziewczynę na lotnisko. Jak wsiada do samolotu i wyjeżdża daleko od tego całego bagna. Musiał uporać się ze swoim zadaniem do końca. Jeszcze wciąż nie miał żadnych oporów przed zabiciem człowieka. I to bardzo ułatwiało mu sprawę. Bowiem zaplanował upozorowanie zabójstwa. Dopełnienie do końca swej listy „klientów do odstrzału".

      

       Z założonymi na mahoniowe biurko nogami, bawił się swoim rewolwerem. Czuł na sobie wzrok wszystkich, zebranych w pomieszczeniu mężczyzn. Gdzieś w głębi odczuwał swego rodzaju zdenerwowanie, ale świetnie utrzymywał je w sobie. Od zawsze potrafił zachować kamienną twarz.

      Ten najważniejszy wkroczył do pokoju pewnym krokiem i zajął miejsce na blatem, przy którym siedział również Louis. Zapanowała cisza. postawny mężczyzna, właściciel domu, w którym zebrali się wszyscy, skierował wzrok na młodego chłopaka.

- Świetnie wykonana robota. – Zaczął niskim głosem. Rozejrzał się po pomieszczeniu, niemo szukając aprobaty w spojrzeniach innych. Ci, skinęli energicznie głowami, mrucząc coś pod nosami.

      Wszyscy bali się mężczyzny. Wszyscy prócz Louis'a. Jednak jego pewność siebie, właśnie w tamtej sytuacji, wisiała na włosku. Tak samo jak spokój i olewcza postawa. Bo jego mięsnie napinały się z każdą kolejną sekundą, spędzoną w domu największego, londyńskiego gangstera.

- A ta akcja z samochodem.. – Kontynuował, unosząc lekko kąciki ust. – Świetnie obmyślana. Trochę nie twój styl, ale liczą się efekty.

- Nie można zamykać się w jednym stylu. – Niebieskooki wzruszył ramionami. – A więc? – Spojrzał znacząco na starszego mężczyznę, zdejmując powoli nogi z jego biurka. W odpowiedzi usłyszał niski śmiech. Jego rozmówca wyjął z sejfu umieszczonego w mahoniowym meblu, grubą kopertę. Ułożył ją na blacie i wolno przysunął w jego stronę. Louis nachylił się i szybko chwycił pożółkłą kopertę. Otworzył ją od niechcenia i przeliczył pieniądze, które się w niej znajdowały. Zwilżył wargę i wsunął paczuszkę do kieszeni skórzanej kurtki.

- Co teraz zamierzasz? – Spytał od niechcenia starszy mężczyzna, przyglądając się chłopakowi. Patrzył na niego z lekkim podejrzeniem. Patrzył tak, jak gdyby czuł, że jednak nie wszystko jest w porządku i nie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik.

- To chyba nie jest już wasza sprawa? – Zakpił, rozglądając się po obecnych w pomieszczeniu.

- Masz rację. To zwykła ciekawość. – Stwierdził jego rozmówca, pocierając brodę.

- Należą mi się wakacje. Więc żegnam nieczule. – Podniósł się z krzesła, poprawił koszulkę i kurtkę, chwycił za kask i nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, opuścił pomieszczenie.

      Dopiero, gdy znalazł się na podjeździe, obserwujący go przez okno starszy mężczyzna, odwrócił się powoli w stronę reszty swoich gości. Zmarszczył czoło i założył ręce za plecy.

- Niech ktoś go obserwuje. Mam wrażenie, że nie był z nami do końca szczery. Jest zbyt cwany. – Odezwał się zniżonym głosem. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top