xxiii. give you what you like.
Gwiazdy oświetlały granatowe niebo. Siedziała w wiklinowym fotelu, otulona puchatym kocem. W dłoniach trzymając kubek gorącej herbaty, podziwiała jasne punkty rozmieszczone na nieboskłonie. Tego wieczoru działo się w niej coś dziwnego. Bardzo niepokojącego. Ostatnie dni były ciężkie, choć nigdy nie spodziewała się, że brak jego bliskości może być takie dręczące. Bo, kiedy był przy niej, starała się odgonić wszelkie pragnienia.
Zmieniało się to jednak momentalnie, gdy zostawała sama. Coraz częściej przyłapywała się na rozmyślaniu. Rozmyślaniu o niebieskich tęczówkach, zmarszczkach przy oczach, gdy się uśmiechał, jego zapachu i smaku warg. I choć bała się jego bliskości, cholernie jej potrzebowała.
I budziło się w niej to uczucie, którego tak dawno doświadczyła. Piękne, zatrważające, rozpalające zmysły uczucie.
Serce: Chyba się w nim zakochuję..
Rozum: Nic dziwnego, Ty lubisz popełniać błędy.
Gdy tak siedziała samotnie na swoim tarasie, szaleńczo pragnęła znaleźć się w jego ramionach. By móc oglądać piękno gwiazd właśnie z nim. Nawet jeśli musiałaby zapłacić za to okrutną cenę.
On nie należał do typu romantyka. Nie był miłym, słodkim chłopcem z sąsiedztwa. Nie przynosił jej kwiatów i nie zapraszał na randki. Nigdy nie lubiła romantyków. Nie prawił jej komplementów na miarę casanovy, nie był chorobliwie miły. Jego podejście do życia, jego impertynencki styl życia, szarmanckość w każdym małym geście, przebłyski dżentelmena. Pewność siebie i cholerna bezpośredniość. To właśnie sprawiało, że jej serce przekonywało się do niebezpiecznego i tajemniczego mężczyzny. Piękna znów okazywała swą słabość i nazbyt dużą wiarę w ludzi. Bo wierzyła. Wierzyła, że Bestia jest piękna. Że jego dusza jest piękna. Że jest wyjątkowym, tak naprawdę dobrym człowiekiem. Jak bardzo się myliła?
Chyba jeszcze nigdy nie odczuwała takiej samotności, jak tego wieczoru. Czuła chłód, choć wcale nie było zimno. Czuła okropną potrzebę oddania się komuś, kto był najmniej odpowiednią na to osobą. I nie chciała fizyczności, zmysłowego seksu i wszystkich tych banalnych gestów. Łzy same napływały do jej brązowych oczu. Bo pragnęła zbyt mocno błahych wzniesień, ukradkowych pocałunków i ciepła jego ramion. Choć całą sobą czuła, że to marzenie nigdy się nie spełni, nie potrafiła już odrzucić od siebie tego, czego najbardziej pragnęło jej serce.
Usłyszała szelest. Spojrzała w bok. Na tarasie obok stał on. Człowiek, który tak cholernie mieszał w jej życiu, choć znali się tak krótko. Oparty o szklany balkon, palił papierosa. Wpatrywał się w przestrzeń przed sobą, leniwie wypuszczając z ust dym. Uśmiech momentalnie pojawił się na jej smutnej twarzy. Podniosła się z fotela i podeszła bliżej barierki.
- Hej. — Rzuciła, machając. Spojrzał na nią przez krótką chwilę, odrzucił papierosa i z niewzruszoną miną wrócił do środka.
Przerażający chłód przeszył całe jej ciało. Jego spojrzenie było inne niż dotychczas. Zimne, bezuczuciowe. To bolało. Szczególnie w tamtym momencie. Choć miała świadomość, że po takim mężczyźnie nie powinna spodziewać się za wiele — wciąż miała nadzieję. Nadzieję, której nigdy nie potrafiła się wyzbyć.
Więc gdzie ta obojętność i brak jakichkolwiek chęci? Gdzie zwykłe „hej" nie mające w sobie ani krzty podtekstu? Gdzie radość życia i dostrzeganie piękna w każdym listku? Zmieniała się. choć ledwo widocznie, choć po kawałeczku, ale nie była już tą samą, entuzjastyczną Ever, którą była przed parunastoma miesiącami.
*
Złość, zażenowanie i nieznane jeszcze uczucie mieszały się w jego sercu i głowie, gdy z piskiem opon zatrzymał się pod jednym z lepszych w mieście, pubów. W tamtym momencie nie kierował się zdrowym rozsądkiem, jak wtedy, gdy miał wykonać zadanie, do jakiego był wynajęty. Tego wieczoru musiał po prostu wyładować swoje emocje, a szybkie i bezbolesne wykonanie roboty, wydawałoby się być czymś idealnym. Bo po morderstwie odczuwał ekstazę, identyczną do tej po zażyciu kokainy.
Wszedł do środka i od razu skierował się do baru, za którym stał świetnie znany mu młody mężczyzna. Zamienili kilka zdań, po czym barman wskazał chłopakowi odpowiednie drzwi. Niebieskooki skinął jedynie głową i zwilżając wargę skierował się w odpowiednia stronę.
Mały przytulny pokój, ściany pokryte czerwoną tapetą, delikatne światło lampek. Pokój, w którym stali, zamożni klienci dawali upust swoim pragnieniom z napotkanymi w barze kobietami o lekkich obyczajach. Bez żadnego pukania, wkroczył do środka. Mężczyzna po czterdziestce siedział na miękkiej kanapie i zabawiał się z pijaną blondynką. Dopiero, gdy chłopak trzasnął drzwiami, zwrócił na siebie uwagę pary. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem.
Louis przeczesał włosy i pewnym krokiem podszedł do pary.
- Spierdalaj stąd. — Burknął niskim głosem w stronę ogłupiałej blondynki. — I dobrze ci radzę, byś milczała. — Dodał po chwili, wyjmując z kabury swego przyjaciela. Ona skinęła jedynie głową i zbierając swoje rzeczy, chwiejnym krokiem opuściła pokój.
Został sam na sam ze swoją ofiarą. Wypełnienie tego zadania różniło się jednak od wszystkich tych, które wykonał do tamtej pory. Zawsze opanowany i chłodny w tym co robił, tego wieczoru czuł natłok emocji. Emocji, które wyładować mógł jedynie naciskając na spust.
Nie pozwolił nawet, by mężczyzna się odezwał. Narastająca złość pokierowała ręką niebieskookiego. Celował w swoją ofiarę, czując szybko bijące serce. Patrząc w jego zdziwione i przerażone oczy, z zimną krwią nacisnął na spust. Krew zabrudziła drogą kanapę, a dźwięk opadającego bezwiednie ciała dał Louis'owi prawdziwą satysfakcję. Zwilżył wargę, schował broń i jeszcze przez kilka sekund wpatrywał się w swoją ofiarę.
Nie czuł nawet jak cholernie przerażający się staje, gdy jego serce zaczynało dla kogoś bić. Czuł za to, że złość, która go wypełnia jest nie do okiełznania. Stawał się prawdziwą Bestią.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top