xvi. there's too much pain to come.
Pieścił zachłannie, podgryzał i ssał jej wargi. Jak gdyby ta słodycz miała być mu za chwilę odebrana. Dłońmi błądził po jej plecach, wsuwał je pod koszulkę i wprawiał o drżenie jej aksamitną skórę. Oddawała się jego pocałunkom, odczuwając wszystko o wiele bardziej dzięki krążącemu w jej żyłach narkotykowi. Mrużyła oczy, pociągała za kosmyki jego ciemnych włosów. Poznawała uzależniający smak jego ust, zaciągała się jego intensywnym zapachem. Miała wrażenie jak gdyby unosiła się ponad ziemię, smakując najniebezpieczniejszej słodyczy, jaką mogłaby sobie wymarzyć.
Ostrożnie ułożył ją na wilgotnej już trawie. Oparł łokcie po dwóch stronach jej głowy. Nie potrafił i nie chciał oderwać się od warg, smakujących niczym truskawki. Swe usta przeniósł na różowe od podekscytowania policzki ciemnowłosej. Pieścił je z niepodobną do siebie czułością. Jej serce biło w nienaturalnie szybkim tempie. Jej ciało drżało jak jeszcze nigdy. I wszystkimi zmysłami pragnęła poczuć jego wargi na swoim ciele. Czuć jego dłonie błądzące po jej piersiach i brzuchu. Ale gdy w jej głowie rodziły się coraz bardziej perwersyjne myśli, ona tak nagle oprzytomniała. Odepchnęła od siebie coraz bardziej podnieconego chłopaka i podniosła się do pozycji siedzącej.
- Co? – Jedynie to zdołał z siebie wydusić, czując jak jego mięśnie wciąż pozostają napięte, a pragnienie nie zostaje zaspokojone.
- Nie powinniśmy. – Pokręciła energicznie głową, uciekając wzrokiem i poprawiając włosy.
- Niby dlaczego? – Ton jego głosu zmienił się diametralnie. W nienaturalnie niskim i zachrypniętym głosie słychać było zawód i rodzącą się złość.
- Po prostu nie. Zrozum. – Spojrzała na mężczyznę z lekkim strachem. Jego oczy nie były już niebieskie. I właśnie wtedy poznała jego prawdziwe, podniecone oblicze. Oczy chłopaka błyszczały, ale już nie tak jak kilkanaście minut wcześniej. Szaroniebieski kolor zastąpił granat.
- Odmawiasz mi? – Jego zdenerwowany ton towarzyszący napiętym mięśniom twarzy, wprawił dziewczynę w lekkie zakłopotanie.
- Tak. – Pisnęła cicho, cofając się dyskretnie. – Louis, nie znamy się na tyle, by..
- Żartujesz?! – Podniósł się gwałtownie, próbując rozluźnić nadal napięte mięsnie. Jego ton wciąż się nie zmieniał. Drżała, jednak tym razem nie przez niewinne podniecenie. – Mieszkamy obok siebie. widujemy się tak często. Czego ci kurwa jeszcze potrzeba?! – Uniósł ręce w górę, oddychając szybciej. Bestia bardzo powoli i bezwiednie traciła kontrolę nad sobą. Traciła ją, bo nie sądziła, że tak cholernie mocno dotknie ją nie dostanie tego, czego pragnęła w tamtym momencie.
- Opanuj się. – Dziewczyna podniosła się z wilgotnej trawy, zachowując miedzy nimi bezpieczną odległość. – Przykro mi, że cię zawiodłam. Nie jestem jedną z tych panienek, które spraszasz do mieszkania. – Prychnęła, odwracając wzrok. Zaśmiał się z drwiną, kręcąc głową. Zrobił dwa kroki w stronę ciemnowłosej. Ona cofnęła się o dwa kroki, wpadając tym samym na drzewo. Przeklnęła w duchu i rozejrzała się nerwowo. Nie miała pojęcia na co stać zdenerwowanego Louis’a. Właśnie dlatego zaczęła się tak bardzo bać.
- Mnie się nie odmawia, skarbie. – Wyszeptał niskim, lekko zachrypniętym głosem, oblizując wargę.
- Nie jestem twoim skarbem i nigdy nim nie będę. – Rzuciła bez namysłu, czując jak kora drzewa wbija się w jej plecy. Tak niezwykłe chwile zamieniały się powoli w coś, czego powinna była się po nim spodziewać. No właśnie – powinna była, a wyrzucała to z umysłu tak często jak się dało.
- Nie bądź tego taka pewna. – Mruknął, układając jedną dłoń na pniu, przy jej głowie. Drugą przejechał po jej odkrytym brzuchu.
- Chce wracać do domu, Louis. – Szepnęła, oddychając szybciej. Poczuła jak fala gorąca ogarnia jej wnętrze, gdy jego rozgrzane palce wsuwały się powoli w jej szorty.
- Jeszcze nie skończyliśmy. – Jego wzrok skupił się na wystającym materiale jej biustonosza. Oblizał wargę, odpychając się dłonią od drzewa i układając ją na ramieniu dziewczyny.
- Ale ja chce wracać, rozumiesz?! – Krzyknęła, odpychając od siebie mężczyznę. Zachwiał się lekko i spojrzał na ciemnowłosą ze zdziwieniem, by zaraz potem uśmiechnąć się cwaniacko. Potarł wargę kciukiem i zrobił krok w jej stronę. W jednej sekundzie uciekła spod drzewa, kierując się w nieznanym dla siebie kierunku.
- A ty gdzie się wybierasz? – Zaśmiał się nisko, ruszając za dziewczyną.
- Zamierzam wrócić do domu! – Przyśpieszyła kroku, który w krótkim czasie zmienił się w trucht. Nie miała pojęcia gdzie iść, ale wiedziała, że chciała znaleźć się jak najdalej. Jak najdalej od tego Louis’a. mężczyzny, którego tak naprawdę wcale nie znała.
Nie słuchając już jego nawoływań, wyszła na asfaltową drogę. Odetchnęła z ulgą. Jednak jej cicha radość nie trwała długo. Rozejrzała się i poczuła wielką gulę, podchodzącą jej do gardła. Nie miała pojęcia w którą stronę się kierować. Wydęła wargi i postukała kilkakrotnie palcami w skroń. Przywołując swój umysł do działania, wydedukowała, w którą stronę powinna się kierować.
Głośny ryk silnika przerwał jej przemyślenia. W sekundę, tuż obok niej pojawił się czarny Harley Davidson.
- Zamierzasz wracać na piechotę? – Próbował przekrzyczeć odgłosy wydawane przez swój motor.
- Jeśli będzie trzeba. – Szepnęła pod nosem, krzyżując na piersiach ręce. Wzruszyła ramionami i nie patrząc w bok, przyśpieszyła kroku. Pisk opon i zatrzymał się tuż przed nią. Zdjął kask i przeczesując włosy, spojrzał na nią z pożałowaniem i czymś, czego nie potrafiła wtedy nazwać.
- Nie wygłupiaj się i wsiadaj. – Westchnął.
- Nie mam zamiaru. – Odwróciła wzrok, wydymając bezwiednie wargi.
- Nie zachowuj się jak małe dziecko. Zakładaj to i wsiadaj, Ever. – Wcisnął jej w ręce kask i podkreślił poważnym tonem ostatnie słowa. westchnęła ostentacyjnie i z miną obrażonej dziewczynki, wsunęła na głowę czarny kask i ostrożnie wsiadła na ogromną maszynę.
*
Otarł nos z pozostałości po białym proszku i opadł bezwiednie na kanapę. W tle słyszał niewyraźnie nastrajającą muzykę. Jego myśli wariowały. Chciał zapanować nad nimi kosztując kolejnych, idealnie uformowanych białych kresek. Przed nim tańczyły dwie, niezwykle zgrabne i niezwykle skąpo ubrane dziewczyny. Co chwilę oblizywał wargę i pociągał nosem.
Piękne i pijane panie znalazły się po dwóch jego stronach. Ich ręce błądziły po jego torsie, udach i kroczu. Właśnie tak chciał zapomnieć o swojej porażce. Pocieszając się kokainą i dwiema, opłacanymi kobietami, których tak naprawdę wcale nie potrzebował. Nie czuł już tego samego co kiedyś. Nie podniecał go widok wyuzdanych, obcych dziewczyn całujących się ze sobą jedynie na pokaz. Nie kręcił go już przygodny, często opłacany seks.
To go przerażało. Przerażało go, iż jedyną osobą, której pragnął najbardziej w tamtym momencie była Ever. Cholernie piękna i cholernie niedostępna sąsiadka. Chciał, by to właśnie ona tańczyła przed nim. Skąpo ubrana, poruszała biodrami. By to ona była tak wyuzdana, spragniona. By to ona dotykała jego ciała.
Podniósł się gwałtownie, odpychając piękne nieznajome. Wyminął stolik i podszedł do okna, odpalając papierosa.
- Co się stało kotku? – Odezwała się jedna z dziewczyn.
- Nie mów tak do mnie. – Burknął, wypuszczając dym z ust.
- Coś nie tak? – Dosłyszał drugi, drażniąco piskliwy głos. Zaraz potem poczuł dwie pary dłoni na swych ramionach. Odwrócił się i spojrzał na zdziwione kobiety ze złością.
- Wynoście się stad. – Jego niski ton zagłuszył muzykę. Spojrzały najpierw po sobie, by zaraz potem znów skierować wzrok na młodego mężczyznę. – Nie słyszałyście?! Won stąd! – Krzyknął, wskazując dłonią na drzwi. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, otworzył z hukiem drzwi balkonowe i wyszedł na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top