xlv. epilog.
Szczerze polecam przesłuchanie piosenki. ;)
*
I'd fill your every breath with meaning and find the place we both could hide.
Z trudem uchyliła powieki. Jasne, ostre światło zaatakowało jej zmęczone oczy. Zamrugała kilkakrotnie i poruszyła się. Zacisnęła wargi, łapiąc się za klatkę piersiową. Poczuła, jak gdyby miała w sobie coś obcego. Usłyszała szelest. Uniosła wzrok i dopiero wtedy zauważyła, że nie jest na sali sama. Harry siedział na krześle, nieopodal łóżka i przyglądał się jej bez słowa. Miał zmęczoną twarz, podpuchnięte oczy, lekko roztrzepane włosy. Poczuła się bezpieczniej, widząc znajomą twarz. zamrugała i uniosła lekko kąciki ust. Uchyliła usta, chcąc coś powiedzieć. I nagle, jej wnętrze przeszyło dziwne, przerażające uczucie.
- Gdzie ja jestem? – spytała szeptem, jej głos wciąż był zachrypnięty.
- W szpitalu. – odpowiedział, a jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Niczego innego, prócz zmęczenia.
- Co się stało? – zadała kolejne pytanie, próbując poprawić się na łóżku. Dopiero wtedy poczuła igłę, wbitą w wierzch jej dłoni. Skrzywiła się i powróciła wzrokiem do wyjątkowo milczącego mężczyzny.
- To już nieważne. Najważniejsze, że żyjesz. I wszystko jest w porządku. – silił się na normalny ton, jednak przez jego bladą twarz przeleciał cień smutku. Uniosła brwi, przyglądając się zielonookiemu. Jego oczy straciły tak nagle ten słynny blask szaleństwa.
- Harry, gdzie Louis? – to pytanie jak gdyby wybudziło go z letargu, w którym pozostawał. Poruszył się niespokojnie, umiejętnie uciekając wzrokiem. I nagle zaczął być okrutnie tajemniczy i nerwowy.
Nie odrywając wzroku od młodego mężczyzny, przesunęła – całkiem od niechcenia – dłonią, po swojej odkrytej klatce piersiowej. Nabrała powietrza do policzków, czując pod palcami nieznanego pochodzenia wybrzuszenia. Spojrzała w miejsce, na którym znajdowały się jej palce. Kolejny, niezwykle głęboki oddech i poszerzone źrenice. Opuszkami palców przesunęła po długiej bliźnie. Momentalnie uniosła głowę, a jej spojrzenie wywiercało swą ciekawością głowę zielonookiego chłopaka.
- Harry.. Skąd to mam? – wydusiła w końcu, nie odsuwając dłoni od swej klatki piersiowej. – Co się stało do cholery? I dlaczego niczego nie pamiętam? – jej głos zmieniał się w coraz bardziej zdenerwowany. Harry potrząsnął powoli głową, przysunął się bliżej łózka i ostrożnie ułożył dłoń na jej drugiej ręce. Próbował przywołać na twarz uśmiech. Jakikolwiek uśmiech.
- Miałaś przeszczep. – jego zachrypnięty, zbyt niski głos rozniósł się po całym pomieszczeniu. – Przeszczep serca. Cholernie mnie wystraszyłaś, ale byłaś dzielna. – kolejna próba uniesienia kącików ust. – Musieliśmy znaleźć dawcę. Na szczęście, znalazł się ktoś. Ktoś.. – zatrzymał powietrze w policzkach i uciekł wzrokiem.
- Kto? – spytała zniecierpliwiona, czując jak jej nowe serce zaczyna bić coraz szybciej. – Gdzie jest Louis? – ponowiła pytanie. Harry nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. – Nie mów, że on.. – pisnęła, zakrywając usta. zaraz potem ułożyła ostrożnie dłoń na swej lewej piersi. Jej oczy momentalnie zaszły łzami, a ona poczuła ukłucie w żołądku. Młody mężczyzna nie odpowiedział, a ona wiedziała czym jest to milczenie. Wymowne milczenie.
I nagle przez jej głowę przeleciało tysiące myśli. Całe jej życie. Życie zwykłe, nie wyróżniające się niczym. Była normalna. Szara, jedna z wielu milionów. Nie była nieszczęśliwa, ale nie czuła się też prawdziwie szczęśliwie. Nie działo siew jej życiu bowiem nic ciekawego. Nie miała szczęścia w miłości. Nie przeżyła żadnych, zapierających dech w piersiach i pełnych wzniesień romansów. Do czasu.
Do czasu, kiedy pojawił się on. Jej tajemniczy rycerz w czarnej zbroi. Z błyskiem w oczach i w ciężkich butach, wkroczył do jej życia i już nic nie było takie samo. Wywrócił każdą, spokojną minutę do góry nogami. Irytował ją swą pewnością siebie, impertynenckim chamstwem i lekkością bytu. Zachwycał ją swym podejściem do życia i szarmanckością. Był wszystkim, czego powinna się wystrzegać i wszystkim czego tak naprawdę pragnęła.
Podobno każda grzeczna i poukładana dziewczyna chce mieć swego złego chłopca. Niegrzecznego mężczyznę, który staje się kochany tylko dla niej. On taki nie był. Żył własnym życiem i robił to, co chciał.
Zmienili się. Obydwoje. Uleczyła jego duszę, przejmując na siebie wszystkie mroczne demony, które zamrażały jego serce. A teraz go nie ma. Odszedł. Ale nie bez echa.
Ułożyła dłoń na swym nowym sercu i zacisnęła powieki. Wiedziała, że już na zawsze będą razem.
- Ever.. – usłyszała niepewny głos. Uniosła wzrok, spotykając się ze spojrzeniem Harry'ego. – Myślę, że powinnaś coś zobaczyć. – dodał, wręczając dziewczynie czarny portfel.
- Co to? – szepnęła, chwytając go w dłonie i przyglądając się ogłupiale.
- To portfel Lou. Myślę, że powinnaś zajrzeć do jednej z kieszonek. – dodał ciszej, odsuwając się dyskretnie od łóżka. Skinęła głową i zerknęła na trzymaną rzecz. Biała karteczka wystawała z jednej z kieszonek. Chwyciła ją ostrożnie w palce i rozłożyła papier, który okazał się listem.
„Ever,
Pisałem ten cholerny liścik miliony razy. Wciąż nie wiem jak powiedzieć o tym, co czuję. Wiem, że jestem okropnym tchórzem, bo takie rzeczy powinno mówić się komuś prosto w twarz. Może jeszcze kiedyś zbiorę się na odwagę.
Musisz wiedzieć jedno. Pomimo pozorów jakie stwarzałem przez cały ten czas, nie jestem tak silny jak myślisz. Nie jestem bezwzględnym bandytą. Przynajmniej nie jestem nim teraz. Zmieniłaś mnie. zrobiłaś to tak szybko, tak niespodziewanie.
Bałem się. Cholernie się bałem tego co do Ciebie poczułem. Ale nie potrafię już dłużej tego ukrywać. Nie potrafię walczyć z samym sobą. To najtrudniejsza walka, jaką kiedykolwiek stoczyłem. Przegrałem. Może kiedyś zbiorę się w końcu na odwagę i patrząc w Twoje piękne oczy, powiem wszystko, co czuję. A co czuję? Czuję, że jesteś tym, czego tak zachłannie i podświadomie szukałem przez całe życie. Jesteś moim lekarstwem. Moją spokojną przystanią. Jesteś moim wschodem i zachodem słońca. Jesteś wszystkim tym, czego najbardziej potrzebuję. Oślepiłaś mnie sobą. gdy nie ma Cię w pobliżu, jestem niczym ślepiec. Szukając po omacku szczęścia, którym jesteś tylko Ty.
Kocham Cię Ever. Kocham Cię. Kocham Cię. Kocham Cię. Kocham Cię. Kocham Cię. Kocham Cię. Kocham Cię.
Mógłbym powtarzać to w nieskończoność, gdybyś tylko dała mi siłę. Przywołała we mnie odwagę. Bo oddałbym Ci każdy swój dech. Wszystko o co byś poprosiła. Zrobiłbym wszystko, by się zmienić. Gdybyś tylko poprosiła. Po raz pierwszy w życiu chcę być dobry. Chcę być człowiekiem, który zasłużyłby na Twą miłość.
Jestem zły. Jestem katem. Jestem grzesznikiem. Jestem kłamcą. Ale jestem Twój. Odkąd po raz pierwszy pozwoliłaś mi zajrzeć w swą duszę, odnalazłem siebie. I błagam, nie zaślepiaj mnie sobą, bo nie jestem w stanie znieść bólu jakim będzie odrzucenie.
Przyrzekam, że jeszcze kiedyś wyznam wszystko co czuję. Trzymając Cię za dłonie i patrząc w Twoje oczy.
Twój na zawsze,
Louis."
I nagle poczuła jak traci oddech. Jak traci chęć do życia. Bo zyskując w jednym momencie to, czego tak bardzo pragnęła, straciła to. Przysunęła białą kartkę papieru do piersi i zaciskając powieki, nabrała powietrza. Po jej bladym wciąż policzku spłynęła łza. Łza, która była jedynie początkiem. Chciała krzyczeć, walić w ściany, płakać.
Harry siedział w jednym miejscu. Z kamiennym wyrazem twarzy obserwował ciemnowłosą dziewczynę. Przyglądał się jej reakcjom i upewniał się, że zrobił dobrze. Zrobił dobrze, wręczając jej własność przyjaciela. Widział w nim to, do czego Louis sam bał się przyznać. Nie był pewny co czuje Ever. Nie znał jej na tyle dobrze. Jednak w tamtym momencie, na tej rozjaśnionej ostrym światłem jarzeniówek Sali, przekonał się. Przekonał się, że szaleją za sobą. że to, co ich łączyło nie było tylko zajebistym seksem. Przecież to byłoby tak cholernie błahe.
Uniosła zapłakany wzrok, przeszywając nim postać zielonookiego. Uchyliła usta, ale nie była w stanie wypowiedzieć żadnego słowa. I poczuł, że powinien zakończyć to wszystko jak najszybciej. Uśmiechnął się. spojrzała na niego z wyrzutem, by zaraz potem usłyszeć dziwny szelest i stukanie ciężkich butów.
- Kurwa stary! Mają te łazienki w piwnicach! - znajomy głos rozniósł się po pomieszczeniu, kiedy ciężkie drzwi stanęły otworem.
I nagle radość, euforia, łzy i milion nieokiełznanych emocji wypełniło jej ciało. Niedowierzanie, zdumienie, ulga jakiej nie czuła jeszcze nigdy wcześniej. Bo właśnie w tamtym momencie, kiedy po jej policzkach spływały słone łzy żalu, w małym pomieszczeniu stanął Louis. Cały i zdrowy. Z delikatnym błyskiem w oczach, roztrzepanymi włosami i zmęczoną twarzą.
Ich spojrzenia nareszcie się spotkały. I poczuli w tym samym momencie dokładnie to samo.
- Louis... – pisnęła, a po jej policzku spłynęła kolejna łza. – Ty żyjesz.
- Ever... - podszedł do łóżka i uklęknął przy nim, łapiąc dziewczynę za dłoń. – Tak cholernie się martwiłem. – dodał równie cicho.
- Myślałam, że ty.. że to ty.. – ułożyła drugą dłoń na sercu, oddychając szybko.
- Chciałem. Uwierz, że zrobiłbym wszystko.. – zatrzymał się, przygryzając wargę ze zdenerwowania.
- Nie trzeba wszystko. – szepnęła, układając dłoń na jego ciepłym policzku i przesunęła po nim, lustrując każdy skrawek jego twarzy. Nachylił się, a ich twarze dzieliły jedynie milimetry. – Ja ciebie też, Lou. – dodała tak cicho, by tylko on mógł usłyszeć jej słowa.
- Będziesz się smażył w piekle, flamingo. – dodała po dłuższej chwili, widząc zadowoloną minę zielonookiego mężczyzny, który stanął przy drzwiach i przyglądał się ich powitaniu.
- To już i tak przesądzone. – zaśmiał się i opuścił pokój, pozostawiając parę.
Odnajdując siebie, odnaleźli spokój serca. Odnaleźli lekarstwo na wszystkie demony. Odnajdując siebie, odnaleźli miłość. A cały świat stanął przed nim otworem i tylko od nich zależało, czy zawalczą. O siebie i o przyszłość.
Nie tak dawno temu, za górami, za lasami i oceanami, żyła sobie Piękna i Bestia...
————————————————————————————————————————————————————————
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Za wszystko! Jesteście tak niezwykle kochane. Dziękuję za tyle komentarzy, głosów, wyświetleń! Nigdy nie spodziewała się, że ta historia zyska tylu zwolenników. Nie macie pojęcia jak bardzo raduje się moje serduszko. Dziękuję za wsparcie, za szczerość. Nie potrafię wyrazić słowami jak bardzo się cieszę, że Was mam. I choć rozstania są okrutnie bolesne, mam nadzieję, że jeszcze kiedyś – w dalekiej przyszłości – powrócicie do tej historii. Że pozostanie ona w Waszych pięknych serduszkach. Nawet w tym najmniejszym, najbardziej zakurzonym zakamarku. Kocham Was. Buziaki. xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top