xli. crazy in love.
Polecam przesłuchanie piosenki od fragmentu zaznaczonego dwiema gwiazdkami **. Miłego czytania! xx
Nie był dobry. Nie był też zły. Był zagubiony pomiędzy rzeczywistością, ludźmi, którzy są dobrzy i źli. Nie potrafił już rozróżnić dobrej woli od podstępu. Chwycił się najprostszej drogi ucieczki. Pozwolił sobie na odurzenie, na uzależnienie, co sprowadziło na niego mnóstwo kłopotów. Ale nie zawsze był taki. Przecież nie od dziecka lubił widok krwi, białego proszku i mnóstwa pieniędzy.
Kiedyś miał brata. Starszego brata. Mieszkali wraz z matką w Doncaster. Nick był dla niego wzorem. Choć dzieliła ich spora różnica wieku, dogadywali się znakomicie. Ale jego brat nie był święty. Motywowany kiepskim statusem materialnym rodziny, postanowił pomóc matce. Właśnie dlatego zatonął. Nick od zawsze był porywczym człowiekiem. Zaznawszy nutki adrenaliny, pozwolił sobie na zapomnienie. Z coraz większą ochotą i coraz szerszym uśmiechem na twarzy łamał prawo, uciekał i przynosił matce i młodszemu bratu pieniądze. Pieniądze, które czasem ratowały ich przed głodem.
Ale szczęście nie trzyma się człowieka przez całe życie. To zdarzyło się w dziesiąte urodziny Louis'a. Kiedy wraz z matką szykował urodzinową imprezę, do ich domu zapukał umundurowany mężczyzna. Słowa policjanta na zawsze odmieniły ich życie. Wieść o śmierci jedynego brata i pierworodnego syna, była kolejnym gwoździem do trumny. Trumny, którą Louis budował od kilku miesięcy. Bo koniecznie chciał być jak brat. Chciał robić dokładnie to samo. Był pewny, że tylko ta droga jest właściwa. Że tylko tak zapewni matce dostatek, pozostając od tamtego dnia jedynym mężczyzną w domu. Poczuł się odpowiedzialny. Odpowiedzialny za utrzymanie.
Utonął, podobnie jak brat, w półświatku przestępczym. W alkoholu, narkotykach. W gangach, uciekaniu, adrenalinie. Chciał pomścić brata. Chciał zapewnić matce godne życie. I w taki właśnie sposób narodził się najniebezpieczniejszy, płatny zabójca w mieście.
*
Typowy, piękny, upalny dzień w Barcelonie. Różniący się nieco od wszystkich pozostałych, bo tym razem wcale nie została sama. Harry towarzyszył jej przy wszystkim, co robiła. Było zabawnie, było ciekawie. Wspólnie piekli ciasteczka, wspólnie sprzątali bałagan i wspólnie oblewali się wodą z węża, gdy po gotowaniu mąka okalała ich ciała. Nie było żadnych niesmacznych podtekstów, nie było sarkazmu. Była przyjaźń. To, czego Ever tak bardzo potrzebowała.
Siedzieli w ogrodzie, na zielonej, wilgotnej od ich zabaw z wężem ogrodowym, trawie. Zetknęli się stopami i karmili nawzajem czerwonymi winogronami. Wrzucając sobie do ust ciemne owoce, śmiali się i zakładali, kto złapie ich więcej.
- To niesprawiedliwe, flamingo! – Skrzywiła się, przysuwając nieco bliżej młodego mężczyzny. – Masz za długie nogi. To się nie liczy.
- Nie narzekaj kwiatuszku, tylko otwieraj buzię! – Uśmiechnął się, pogłębiając dołeczki w swych policzkach, jego twarz zmieniła wyraz na bardziej skupioną i wycelował winogronem w usta ciemnowłosej dziewczyny.
- Ja chyba przez ciebie zauważam dwuznaczność we wszystkim. – Stwierdziła, łapiąc owoc w ostatniej chwili, oblizała się i uśmiechnęła szeroko.
I już wiedziała, ze w głębi serca bardzo tęskniła za takimi dniami. Pełnymi zabawy, głupich rozmów, lenistwa, czyjegoś towarzystwa. Szalonego, wesołego mężczyzny w koszuli w kokosy.
- Dobrze się bawicie? – Zza szklanych drzwi wyłonił się Louis. jego mina nie była zadowolona. Przyglądał się przyjacielowi podejrzliwym wzrokiem, krzyżując na torsie ręce.
- Co tak wcześnie? – Ever podniosła się energicznie i podbiegła do niebieskookiego, zarzucając ręce na jego szyję. Spojrzał na dziewczynę z nieukrywanym zdziwieniem, zaraz potem oplatając jej biodra i przyciągając bliżej, ułożył usta na jej wargach.
- Słodko. – Zachrypnięty głos Harry'ego przywołał ich do świata realnego. Zielonooki podniósł się leniwie z trawy i skinieniem głowy przywitał się z przyjacielem, znikając zaraz potem w pomieszczeniu.
- Mam dla ciebie niespodziankę. – Odezwał się Louis, przejeżdżając palcem po odkrytym ramieniu ciemnowłosej.
- Jaką? I z jakiej okazji? – Wydęła wargi, przyglądając się młodemu mężczyźnie. Ten uśmiechnął się szeroko, by zaraz potem wytłumaczyć o co chodzi.
- Żartujesz?! Ale jak to? Za co? Przecież..
- Przestań. – Przerwał ogłupiałej dziewczynie. – Nie będziemy siedzieć Stylesowi na głowie przez całe życie. A domy tutaj nie są drogie.
- Ale ja nie mam pieniędzy. Nie mam nawet pracy. – Wymieniała, uciekając wzrokiem.
- Poradzimy sobie. Chyba, że nie chcesz ze mną mieszkać. – Złapał jej twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
- Chcę. – Wyszeptała, nie mrugając. Jej serce zabiło szybciej. Jej ciało ogarnęła przyjemna fala gorąca. Ich relacja wkraczała na wyższy poziom. Coś zupełnie nieznanego i intrygującego.
*
Niewielki, acz uroczy domek niedaleko centrum. Bardzo podobny do pozostałych. Z pięknym ogrodem, małymi pokoikami. Dom nieurządzony, zaopatrzony jedynie w wielkie, wysokie łózko na środku sypialni. Przechadzała się po pomieszczeniach, podziwiając ich piękno, a w głowie układając sobie plan umeblowania poszczególnych pokoi. On stał w jednym miejscu i z cwaniackim uśmiechem, obserwował zachowanie ciemnowłosej dziewczyny.
I już wszystko miało być inne. Inna ona, inny on. Inne życie i inne zachowanie.
**
Ciepły wieczór i przyjemny wiatr, wpadający do pomieszczenia przez uchylone okna. Mimo wszystko, w pokoju unosił się szary dym papierosowy. W ich żyłach krążył alkohol, pochłaniając każdą, małą cząstkę. Przecież musieli jakoś uczcić nowe miejsce zamieszkanie. Musieli zrobić to tylko we dwoje. I dopiero tego wieczoru, spragnieni swoich oddechów, przekonali się jak bardzo siebie potrzebują. Choć może niemo i bez żadnych wzniosłych monologów.
Nie poprzestali na przeźroczystym alkoholu. Nie chcieli. Każde z nich trzymało miedzy palcami gruby, świeżo skręcony, żarzący się papieros. Chemikalia mieszały się z procentami, powodując mieszankę wybuchową.
On siedział na wielkim łóżku. przesuwając pomiędzy palcami blanta, w drugiej dłoni trzymając butelkę ginu. Napinając mięśnie obserwował. Obserwował zachłannie każdy jej ruch. Co chwilę wydmuchując siwy dym, poruszała biodrami. Tańcząc na środku sypialni, wpatrywała się w ciemniejące oczy młodego mężczyzny. Poruszała się powoli, poruszała się seksownie, poruszała się tak niezwykłe go nakręcając. Miał ochotę zerwać z niej ubranie i poczuć smak słodkiego ciała. Właśnie w tamtym momencie. Natychmiast. Ale jakaś siła trzymała go w jednym miejscu. Jego mięśnie coraz bardziej napięte, jego mina coraz bardziej skupiona.
Podeszła do niego powoli, bez żadnego słowa zabrała praktycznie pustą butelkę ginu i dopiła to, co w niej pozostało. Odrzuciła ją niedbale w kąt i zaciągnęła się, uśmiechając tajemniczo. Wyciągnął w jej stronę rękę. Nie pozwoliła się tknąć. Odsunęła się, wsunęła do ust skręta i spojrzała w bok. Na jedynej w pokoju szafce, tuż przy łóżku, leżał jego rewolwer. Oblizała wargę i ruszyła w stronę drewnianego mebla. On wciąż nie odrywał od niej wzroku.
Dogasiła niedopałek, stanęła przed mężczyzną i poruszając biodrami, przesuwała jego własnego Colt'a pomiędzy palcami. Umiejętnie i powoli. Co chwilę spoglądała w zdziwione oczy chłopaka. Uśmiechnęła się cwaniacko, przysunęła broń do twarzy i nie odrywając wzroku od ciemniejącego błękitu, przejechała językiem po lufie. Poruszył się niespokojnie, przygryzając wargę. Jej szczupłe palce przesuwały się po rewolwerze. Po magazynku, spuście, lufie. Poruszała biodrami, jedną dłonią wodząc po swoich odkrytych udach.
Odsunęła się o krok, ostentacyjnie zwilżyła wargę i wyciągnęła rękę w stronę młodego mężczyzny. Rękę, w której trzymała broń. Celowała prosto w jego czoło. Między pociemniałe, coraz bardziej zdziwione oczy.
- Skarbie, co ty wyprawiasz? – Odezwał się zachrypniętym głosem, gdy podchodziła do niego, wbijając zimną lufę w jego czoło.
- Boisz się? – Wyszeptała, co chwilę zwilżając wargę, palcem delikatnie napierając na spust. Uchylił usta, ale nie zdążył wypowiedzieć ani jednego słowa. Usiadła na nim, przesuwając lufę na wilgotną od potu skroń mężczyzny.
- Zależy co zamierzasz. – Odparł wyjątkowo niskim głosem, układając dłonie na biodrach dziewczyny i nie odrywając wzroku od jej dłoni.
- Myślę, że to akurat ci się spodoba. – Przygryzła wargę, naparła lekko na spust, po czym przysunęła ciemną lufę do ust. Jego oczy przybrały barwę podnieconej ciemności, jego mięśnie zesztywniały, a ciało ogarnęła gęsia skórka. Odrzuciła rewolwer gdzieś w bok, popchnęła młodego mężczyznę na ogromne łóżko, a jej usta przesuwały się leniwie po jego rozgrzanej skórze.
Krótka chwila, pozbycie się niepotrzebnych materiałów osłaniających ciało, pocałunki, wbijane zęby i paznokcie. Jej głowa pomiędzy jego udami i cały świat, tak nagle zaczął wirować w szale podniecenia i namiętności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top