vii. smells like danger.
Szybkie przekręcenie klucza w złotym zamku, zarzucenie torebki na ramię i pewne kroki skierowane w stronę srebrnych, masywnych drzwi windy. Ciemnowłosa dziewczyna nacisnęła pośpiesznie guzik. Przeczesując nerwowo włosy, usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki. Odwróciła głowę. Idealnie ułożone, ciemne włosy jej młodego sąsiada, to pierwsze co rzuciło jej się w oczy. Odwrócił się powoli, wsuwając czarny kask pod pachę. Gdy tylko zauważył dziewczynę, kąciki jego ust uniosły się wysoko.
- Cześć. – Odezwał się, pokonując dzielącą ich odległość.
- Hej. – Odpowiedziała, posyłając jasnookiemu krótki uśmiech. Przechodziła niecierpliwie z nogi na nogę, czekając na przybycie okropnie leniwej windy.
- Co tam? – Próbował nawiązać konwersację. Jednak tego dnia jego sąsiadka nie była rozmowna. Co chwilę spoglądała na godzinę w telefonie.
- Okropnie się śpieszę. – Skrzywiła się, patrząc znacząco na wciąż niewzruszone drzwi windy. Skinął głową, obserwując ciemnowłosą sąsiadkę. Zwilżył wargę i przeczesał włosy, poprawiając kask wysuwający się spod jego pachy.
- Może dzisiaj znajdziesz czas, by się rozerwać/ - Odparł po kilkusekundowym zamyśleniu. Spojrzała na niego, jak gdyby był istotą z kosmosu. Nie miała czasu na głupoty. Zerknęła na godzinę i z przerażeniem stwierdziła, iż jej przyjaciółka na pewno ją zabije.
- Przepraszam Louis, ale nie mam czasu ani głowy na myślenie o tym. Na razie. – Dodała, posyłając młodemu mężczyźnie nieudany uśmiech i szybkim krokiem skierowała się w stronę drzwi prowadzących na klatkę schodową.
Stał otępiały, dopóki z transu nie wybudził go dźwięk przybyłej windy. Leniwym krokiem wszedł do środka i wcisnął odpowiedni guzik. W tamtym momencie już wiedział, że ona jest inna. Uśmiechnął się pod nosem. Uwielbiał wyzwania. A Piękna okazała się jednym z najciekawszych wyzwań w jego dwudziestocztero letnim życiu. Bo znudziły mu się kobiety, które same pchają się do jego łóżka. Wiedział, że osiągnie prawdziwą satysfakcję i dozna prawdziwej ekstazy, gdy to właśnie na pozór niewinna i słodka Ever znajdzie się pod nim. Gdy po polowaniu jakie go czekało, jego nagroda będzie jęczeć z przyjemności i wypowiadać jego imię, błagając o więcej.
*
Siedziała za ladą już kolejną godzinę. Ten dzień był dniem wyjątkowo nudnym i w kwiaciarni pojawiało się niezwykle mało klientów. Nie mając nic ciekawego do roboty, zdążyła uporządkować już wszystko, na co nigdy nie miały z Eleną czasu. Bawiła się nożyczkami, wsłuchując w ciche dźwięki muzyki, dochodzące z radia. Cichy dzwonek przy drzwiach oznajmił o przybyciu nowego klienta. Odłożyła trzymany przedmiot i z uśmiechem podniosła wzrok. Widząc w progu znajomą twarz, skrzywiła się lekko. Wcale nie chodziło o to, że go nie lubi. Bo mimo, iż nie rozmawiali dużo, Louis wydawał się jej niezwykle tajemniczym mężczyznom. A to przyciągało ją do niego najbardziej.
- Dzień dobry. – Przy jego oczach pojawiły się lekkie zmarszczki, gdy z uśmiechem podszedł do jasnej lady, za którą siedziała jego młoda sąsiadka.
- Dzień dobry. Skąd wiedziałeś, że tu pracuję? – Uniosła brew, opierając dłonie o blat.
- Nie wiedziałem. – Wzruszył ramionami od niechcenia i rozejrzał się, zwilżając wargę. – Potrzebowałem kwiaciarni więc wszedłem do pierwszej lepszej.
- Z pewnością. – Mruknęła pod nosem, lustrując mężczyznę. – Więc w czym mogę pomóc? – Spytała, a na jego twarzy pojawił się jeszcze szerszy i jeszcze bardziej cwaniacki uśmiech.
- Potrzebuje wiechecia z prawdziwego zdarzenia.
- Jasne. – Skinęła głową i wolnym krokiem wyszła zza lady. Stanęła tuż obok chłopaka, rozglądając się. On skorzystał z okazji i pochylił się subtelnie w jej stronę. Zmrużył oczy, zaciągając się dyskretnie owocowym zapachem jej perfum. Woń ta momentalnie przywołała na jego twarz jeszcze większy uśmiech i sprawiła, że jego mięśnie napięły się nieznacznie.
- Masz jakieś szczególne wymagania? – Odezwała się po kilku sekundach, patrząc prosto w jego błyszczące oczy. – Jaka okazja? Cokolwiek..
- Coś, czym mogę sprawić przyjemność. – Potarł kciukiem wargę, obserwując ciemnowłosą. Ta skinęła jedynie głową i skierowała wzrok w konkretne miejsce.
- Może to? – Uniosła w górę mały bukiecik kolorowych stokrotek. Pokręcił głową z niezadowoleniem, na co westchnęła dyskretnie.
- Chciałbym, byś wybrała taki, jaki sama byś chciała dostać. – Stwierdził w końcu.
- Słucham? – Uniosła brew ze zdziwieniem.
- Chciałbym trafić w gust, a kto jak nie druga kobieta może wybrać najcelniej. – Uśmiechnął się szarmancko, krzyżując ręce na torsie.
Zwilżyła bezwiednie wargi i zastanowiła się przez chwilę. Od zawsze jej serce należało do białych kwiatów. Najczęściej nie miało znaczenia jakiego gatunku. Ale wybrała gerbery. Zwykłe, białe, eleganckie gerbery. Wyjęła z czarnego wazonu jedenaście kwiatów i skierowała się w stronę lady. Po przyozdobieniu i owinięciu łodyżek subtelną, blado różową kokardką, wyciągnęła bukiet w stronę przyglądającego się chłopaka. Ten skinął głową z aprobatą i odebrał od dziewczyny kwiaty.
- To jak? Do zobaczenia niedługo? – Odezwał się, chowając portfel do tylnej kieszeni spodni.
- Tak. Pewnie tak. – Rzuciła od niechcenia. Potrząsnął głową, śmiejąc się pod nosem. Pożegnał się szarmancko i opuścił kwiaciarnie.
*
Gdy myślała, że ten dzień nie może być gorszy, przekonała się, że los przygotował dla niej kolejną dawkę pecha. kilka małych, nieśmiałych kropelek deszczu zwiastowało ogromną ulewę. Uciekając przed deszczem, przeskakiwała kałuże. Ponieważ tego dnia nie miała ze sobą czerwonego roweru, musiała skorzystać z komunikacji miejskiej. Komunikacji, która nie przejmowała się moknącymi pasażerami. Autobus wolno toczył się po ulicach miasta, spóźniając się piętnaście minut. Wściekła i przemoknięta, zajęła jedno z wielu wolnych miejsc.
Wysiadła z windy, klnąc pod nosem. Już na korytarzu zaczęła zdejmować przemokniętą bluzę i mierzwić kompletnie zepsutą, napuszoną fryzurę. Jakże wielkie było jej zdziwienie, gdy znalazła się przed drzwiami swego mieszkania. Tuż pod progiem, na równie czerwonej co jej rower, wycieraczce leżał bukiet kwiatów. Ale nie był to zwykły bukiet. Jedenaście białych Gerberów, które sama wybierała. Nachyliła się i podniosła powoli bukiet. Przyłożyła go do nosa i zaciągnęła się zapachem, który naprawdę uwielbiała. Spojrzała w bok, na drzwi z numerem 666. Z mieszkania jak zwykle dochodziła głośna muzyka. Uśmiechnęła się pod nosem i przysuwając bukiecik do piersi, wyszukała w torebce pęk kluczy.
Piękna była zauroczona zachowaniem Bestii. Piękna zaczęła uśmiechać się za sprawą tak banalnego, aczkolwiek łapiącego za serce gestu. Nie rozumiała dlaczego, ale cieszyła się. jak z każdego szczegółu, jaki przytrafił się w jej dwudziestodwu letnim życiu.
I nagle ich historia nabrała zupełnie innych barw. Barw białych Gerberów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top