vi. first attempt.

      Ciepłe, letnie promienie słońca pieściły piegowate policzki dziewczyny. Z ułożoną na kolanach książką, siedziała na brązowej, parkowej ławce. Na placu zabaw bawił się mały Tobby, nad którym przypadła jej opieka właśnie tego dnia. Nigdy nie miała za złe swej przyjaciółce, że podrzuca go jej tak często. Lubiła małego, inteligentnego chłopca a on bardzo lubił ją. Zawsze świetnie się dogadywali. Czterolatek bawił się wesoło w piaskownicy, z nowo poznaną koleżanką, a dziewczyna obserwowała jego zachowanie znad książki.

       Podskoczyła lekko, gdy na miejscu tuż obok niej zasiadła znajoma postać. Odwróciła gwałtownie głowę, wypuszczając z rąk książkę. Przywitał ją szarmancki uśmiech sąsiada. Zaśmiał się donośnie, podnosząc lekturę dziewczyny i oddając jej własność, zwilżył bezwiednie wargę.

      Tego słonecznego dnia miał na sobie jasną, jeansową kurtkę, zwykłą białą koszulkę i czarne rurki. Ciężkie buty zastąpiły czarne trampki.

- Co słychać u pięknej damy? – Odezwał się po długim i ostentacyjnym przyglądaniu dekoltowi ciemnowłosej.

- Zaczynam mieć wrażenie, że mnie prześladujesz. – Odparła, zamykając książkę i chowając ją do torebki.

- Słyszałaś o takim zjawisku jak czysty przypadek? – Rzucił rozbawiony. Mruknęła pod nosem coś niezrozumiałego i skierowała swój wzrok na bawiącego się na zjeżdżalni, czterolatka.

- Jesteś dziś wyjątkowo milcząca. – Stwierdził, wyciągając nogi i opierając się rękoma o drewnianą ławkę.

- Nie ma sensu bym się produkowała, skoro nawet nie odpowiadasz na moje pytania. – Odpowiedziała, nie patrząc nawet na chłopaka. W odpowiedzi usłyszała donośny śmiech. Młody brunet uchylił usta, chcąc coś powiedzieć. w tym samym momencie podbiegł do nich mały chłopiec o blond włosach i umorusanym nosku.

- Jestem głodny. – Stęknął krzyżując rączki na klatce piersiowej. Ciemnowłosa dziewczyna podniosła się z uśmiechem i zarzucając na ramię torebkę, wyciągnęła dłoń w stronę czterolatka.

- A na co masz ochotę? – Spytała, gdy filigranowe palce oplotły jej rękę.

- Coś niezdrowego! – Krzyknął z entuzjazmem Tobby.

- Masz fajnego syna. – Usłyszała za plecami wolny od emocji głos młodego mężczyzny.

- To nie jest mój syn. – Odpowiedziała, odwracając głowę. Jego oczy zabłysły tajemniczo, a kącik ust uniósł się momentalnie w górę.  – Żegnaj, Louis. – Dodała po chwili, ruszając w stronę parkowej alejki z blond chłopcem za rękę.

- Do zobaczenia, Ever. – Rzucił, obserwując oddalającą się sylwetkę dziewczyny i pocierając wargę kciukiem.

*

     Leżała w dziwnej pozycji na zielonej kanapie. W jednej dłoni trzymała pilot, w drugiej paczkę ciasteczek. Ten dzień, był jednym z tych, które kobiety na całym świecie nienawidzą całymi sercami. Oglądając telewizję ze spuszczoną w dół głową, leniwie wsuwała orzechowe ciasteczka do ust. Oglądanie zmieniających się obrazków na ekranie, przerwał jej głośny dzwonek do drzwi. Podniosła się powoli z zajmowanego miejsca i szurając, skierowała do drzwi. W progu stanął jej młody sąsiad. Oparty o dębową framugę, z założonymi na torsie rękami, przyglądał się z uśmieszkiem jej sylwetce.

- Słucham? – Odezwała się, przełykając ostatni kęs ciasteczka.

- Mam do ciebie sprawę. – Wyjątkowo zachrypnięty, aczkolwiek pewny siebie głos mężczyzny zakłócił ciszę panującą na korytarzu.

- Potrzebujesz soli czy cukru? – Spojrzała na ciemnowłosego, zakładając dłonie na biodra. Uśmiechnął się cwaniacko.

- Niczego. Miałem zamiar spytać, czy nie wyskoczyłabyś gdzieś dziś wieczorem? – Przeczesał niedbale włosy, nie odrywając wzroku od ciemnookiej.

- Z tobą? – Uniosła brew, wciąż nie zmieniając pozycji.

- A widzisz tu kogoś innego? – Rzucił z drwiną, odpychając się od framugi. – A więc?

- Przepraszam, ale nie mogę dzisiaj. – Odpowiedziała po kilku sekundach. Nie miała ochoty ruszać się gdziekolwiek, gdy ból rozrywa jej brzuch od środka.

- Bo? – Zwilżył wargę, nie zamierzając dać za wygraną.

- Po prostu nie mogę. Nie musisz wiedzieć czemu. Czy to wszystko? – Ułożyła dłoń na klamce.

- Jesteś pewna? – jego głos zmienił swą barwę, gdy wzrok omiatał jej twarz.

- Tak. Dobranoc. – Posłała ciemnowłosemu krótki, wymuszony uśmiech i zamknęła drzwi tuż przed jego nosem.

       Zrezygnowany i zdziwiony, opadł na skórzaną kanapę w swoim mieszkaniu. Żadna jeszcze nigdy mu nie odmówiła, gdy z własnej nieprzymuszonej woli gdzieś je zapraszał. Leniwym ruchem ręki, wyjął z kieszeni białą bibułkę. Nachylił się i z blatu stołu zabrał tytkę. Zanim zabrał się do właściwej czynności, włączył muzykę. Nie dbając nawet o to jak głośne dźwięki wydobywają się z dużych, czarnych głośników, skupił się na kręceniu. Wypełnił białą bibułkę i zwinnym ruchem zrolował ją.

      Gdy odpalił, poczuł jak wszystkie dziwne myśli ulatniają się wraz ze specyficznie pachnącym dymem. Oparł głowę o zagłówek kanapy, a stopy ułożył na stoliku naprzeciwko. Z kabury wyjął swego przyjaciela i niedbale odłożył go na miejsce obok siebie.

       Co chwilę zwilżał wargę, przesuwając między palcami sporej wielkości blanta. Wpatrywał się w niego nieobecnym wzrokiem. Jego ciało ogarnęło niezwykle przyjemne uczucie. Jego myśli skupione wokół jednej osoby, nie pozwalały o sobie zapomnieć.

       Otumaniony składnikami swego „papierosa” , zrozumiał. Zrozumiał, że ona nie może być tak całkowicie zwykła. Właśnie od tego momentu rozpoczęło się polowanie. Bo Besta musiała posiąść Piękną. Za wszelką cenę. Nie mając nawet świadomości, jak wielka okaże się ta cena.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top