v. lady in trouble.

    Właścicielka lokalu z numerem 665 wesoło opuściła mieszkanie, prowadząc czerwony rower w stronę srebrnej windy. Jej mina z uśmiechniętej zmieniła się jednak szybko na zawiedzioną, gdy dojrzała białą kartkę z wydrukowanymi literkami „Winda nieczynna. Przepraszamy”. Westchnęła i wrzucając torebkę do wiklinowego koszyka, skierowała się w stronę schodów. Skrzywiła się, stając na samej górze stromych schodków, mając przed sobą wizję pokonania dziesięciu pięter. Nie mając jednak wyboru, chwyciła za ramę roweru i podniosła nogę. Fala nieprzyjemnego ciepła ogarnęła jej ciało, gdy przy pokonywaniu pierwszych schodów, prawie się potknęła o własne nogi. Jej ulubiony czerwony środek transportu był zdecydowanie za duży.

- Czyżby dama w opresji? – Usłyszała za plecami znajomy głos. Odwróciła gwałtownie głowę, w ostatniej chwili łapiąc równowagę. Na samej górze schodów, oparty o kremową ścianę, stał jej sąsiad. Z wymalowanym uśmieszkiem pełnym pewności siebie i błyskiem w szaroniebieskich oczach. Skrzywiła się i skinęła głową. Zaśmiał się, odepchnął od ściany, wsunął czarny kask pod pachę i potarłwszy kciukiem dolną wargę zbiegł ze schodów.

       Wręczając ciemnowłosej dziewczynie kask, chwycił za czerwoną ramę roweru i podniósł go szybkim ruchem. Ruszył w dół, a ciemnooka kroczyła tuż za nim. Bawiąc się jego kaskiem, przeglądała w swoim odbiciu, bijąc się równocześnie z myślami.

- Co się wczoraj stało? – Odezwała się w końcu, znajdując się tuż za plecami milczącego mężczyzny. Nie odpowiedział, zaciskając palce na czerwonej ramie. – Kto cię postrzelił? – Nie dawała za wygraną. Te pytania krążyły po jej głowie przez całą noc i przypomniały o sobie, gdy tylko dojrzała jego postać. On wciąż nie odpowiadał, jak gdyby nie słyszał. Znaleźli się na zewnątrz, ustawił ostrożnie jej rower patrząc na dziewczynę znacząco. Oddała mu jego własność i chwyciła za kierownicę.

- Dziękuję. – Tylko tyle zdążyła powiedzieć, gdy chłopak szybkim krokiem ruszył w stronę swego pojazdu. Odpowiedział jej jedynie skinieniem głowy. Zasiadł na motocyklu, wsunął kask na głowę i robiąc mnóstwo hałasu, odjechał w ciągu sekundy.

*

     Tego dnia ruch w kwiaciarni był minimalny. Właśnie dlatego Ever i jej sympatyczna szefowa, mogły zająć się rozmową, herbatą i słuchaniem wiadomości w radio. Dziewczyna nigdy nie poświęcała za dużo uwagi faktom jakie przedstawiali dziennikarze, jednakże tego dnia coś kazało jej skupić się na słowach reportera. Mężczyzna opowiadał z zawzięciem o zdarzeniach, które miały miejsce poprzedniego wieczoru. O porachunkach gangów i kolejnej strzelaninie.

      Z szerokim uśmiechem pokonywała drogę powrotną do domu. Uwielbiała jeździć rowerem, szczególnie o tej porze roku, gdy wieczory wciąż jeszcze były ciepłe, a jej ciało pieścił przyjemny wiatr. Po drodze wstąpiła do ulubionego, osiedlowego sklepu. Wiklinowy koszyk, ledwo trzymający się czerwonego pojazdu wypełniony był siatkami z zakupami, a na jej twarzy znów pojawiła się nuta zażenowania, gdy na drzwiach windy wciąż widniał ten sam co rano napis. Wypuściła powietrze ze świstem i pociągnęła za sobą rower. Łokciem nacisnęła na klamkę i ponownie znalazła się na klatce schodowe. Tym razem jednak czekało ją coś o wiele gorszego. Wdrapanie się na dziesiąte piętro z rowerem i zakupami wcale nie wyglądało na proste. Ale ponownie, jak gdyby spod ziemi wyrósł jej tajemniczy sąsiad.

- Moje rycerskie serce pęka na widok pięknej damy, po raz kolejny w opresji. – Odezwał się. Podskoczyła ze strachem. Młody mężczyzna chodził wyjątkowo cicho. Już bez żadnego słowa chwycił za kierownicę jej czerwonego pojazdu i wcześniej wręczając swój kas, podniósł rower.

      Tym razem dziesięć pięter pokonali z kilkoma przystankami. Udało jej się nawet wyciągnąć z chłopaka kilka zdań. Starała się nie wypytywać, przypominając sobie o porannych próbach. Ich dyskusja polegała jedynie na omówieniu dnia, pogody i idiotyzmu w zachowaniu niektórych kierowców, na których Louis narzekał.

- Słyszałeś o tych porachunkach gangów? To okropne. Nie rozumiem po co to wszystko. – Zaczęła temat, spoglądając na skupionego na stopniach mężczyznę. On jedynie wzruszył ramionami, oblizując wargę. Zdecydowanie, był jednym z najtrudniejszych rozmówców, na jakich natrafiła w całym swoim życiu.

       Dotarłwszy na dziesiąte piętro, przeprowadził pojazd dziewczyny pod same drzwi. Podziękowała mu uśmiechem i oddała kask. Chwytając za kierownicę, wyjęła z wiklinowego koszyka zakupy. szukając w torebce kluczy, przewiesiła siatki przez łokieć. Chłopak nie zamierzał odchodzić. Zamiast tego, przyglądał się zakupom ciemnowłosej. Uniósł kącik ust i przeczesał dłonią włosy.

 - Okres, czy babski wieczór? – Spytał, widząc w reklamówce duże pudełko lodów, ciasteczka, czekoladę i butelkę wina. Uchyliła usta, ale nie odpowiedziała. Zamiast tego wydęła wargi, robiąc obrażoną minę i w akompaniamencie jego donośnego śmiechu wprowadziła rower do mieszkania. Zanim zatrzasnęła drzwi, usłyszała głośne „Kobiety” i brzdęk przekręcanego w zamku klucza.

       Gdy z uśmiechem kładła się do łóżka, jej uszy doszedł dziwny dźwięk zza ściany. I nie były to ani jęki ani krzyki. Kilka głosów i głośny stukot butów. Mnóstwo przekleństw. Wiedziała, że Louis mieszka sam i wiedziała jak wyglądają jego imprezy, przez które często musiała nocować u przyjaciółki. Te głosy i te przekleństwa wcale nie wróżyły niczego dobrego. I stało się to, co nigdy nie powinno było się wydarzyć. Piękna z jakichś powodów zaczęła martwić się o Bestię. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top