Perfect Weapon
Rodzimy się, dorastamy i w końcu umieramy. Schemat życia każdego człowieka zaczyna i kończy się tak samo. Narodzinami i śmiercią. Moje nie rozpoczęło się inaczej. Nie różniło się niczym nie zwykłym od innych ludzi. Dorastałem w normalnej, kochającej się rodzinie, niestety niezbyt długo. Cały świat opanował bunt przeciwko szerzącej się działalności broni genetycznej. Jako mały chłopiec niewiele wiedziałem na ten temat, zrozumiałem to jednak w momencie śmierci moich rodziców i porwania przez Wydział. Wtedy dokładnie rozpoczęło się moje piekło. Piekło, które trwa po dziś dzień.
Obecnie skończyłem osiemnaście lat. Przebywam na terenie wydziału od dziesięciu i tyle samo lat jestem poddawany różnym eksperymentom. Moje DNA jest kompatybilne z prawie każdą jednostką genetycznie wyhodowaną, a co za tym idzie, jestem jedyną, doskonałą bronią, jaką udało się im stworzyć. Nie wiedziałem na czym to polegało, do tej pory formą treningu były tortury, oraz sparingi wytrzymałościowe. Laboratorium, w którym spędzałem większość czasu, znajdowało się w podziemiach i jedynymi osobami, z którymi mogłem porozmawiać, były klony. Na ludzi nie miałem co liczyć, umierali szybciej niż muchy. Było za to bardzo dużo sztucznie wyhodowanych dzieci. Jednak one bardziej przypominały mutanty. Odznaczały się dużą szybkością, brutalną siłą i zręcznością, jednak tylko tym. W rezultacie przeprowadzonych licznych ekspertyz, stwierdzono utratę zdolności myślenia u tych istot. Nie dziwiło mnie to. Jak coś wyhodowanego na sztucznym podłożu mogło posiadać uczucia i myśli? Dla mnie były to rośliny, które irytowały mnie swoim bytem. Wiele z nich musiałem zabijać na rzecz wydanych mi rozkazów. Pobyt tutaj nauczył mnie posłuszeństwa oraz brutalności. Jakakolwiek niesubordynacja kończyła się karą, a obcinanie palców, nie było przyjemne. Tylko raz pozwoliłem sobie na takie zachowanie, już nie chciałem wybiegać przed szereg. Chciałem móc rozmawiać z ludźmi, nie tylko z pustymi żołnierzami i roślinnymi dziećmi.
Spojrzałem w lustro na swoją trupiobladą twarz. Wyglądałem beznadziejnie.Długie treningi wytrzymałościowe dają w kość, nie mówiąc już o tym, że czekał mnie dzisiaj, jeszcze jeden przeszczep tkanki. Moja ciało nie należało już tylko do mnie. Zostałem genetycznie zmodyfikowany. Zrobili ze mnie potwora, jednak na własne życzenie stałem się maszyną do zabijania. Podziemia skrywają wiele uchodźców, którzy przeżyli wielką wojnę genetyczną, która rozpoczęła się na skutek wszczęcia buntu dziesięć lat temu. Od tych właśnie ludzi zaczynałem. To ich pierwszych zacząłem zabijać. Ludzi odrobinę kompatybilnych oczywiście musiałem oszczędzić na rzecz rozkazu wydanego przez ośrodek genetyki. Każdy, kto posiadał chociaż odrobinę zgodne DNA, mógł pozostać przy życiu, na jak długo? To zależało tylko od niego samego. Założyłem na siebie biały fartuch przeznaczony na operację. Tym razem był to większy obszar pleców, tuż pod łopatkami. Byłem połatany jak stare prześcieradło. Doktorzy twierdzili, że po wszystkich przeszczepach będę wiecznie młody. Nie będę się starzeć. Jednak było mi wszystko jedno, innego sensu życia nie widziałem. Tutaj chociaż ktokolwiek był mną zainteresowany. Spojrzałem na doktora, który gestem ręki rozkazał mi się położyć na stole operacyjnym. Był moim lekarzem i opiekunem. Miał nie więcej jak czterdzieści lat, a mimo tego zajmował w wydziale naprawdę wysokie miejsce. Ufałem mu,pomimo rzeczy, które ze mną robił.
-Podam Ci teraz znieczulenie - usłyszałem jego ciepły głos.
-Nie jest mi potrzebne - odpowiedziałem, zachrypniętym głosem.
-Będzie boleć - powiedział zdegustowany.
-Ból jest wystarczająco silny do gardzenia nim - na moment zapadła cisza, jednak po chwili usłyszałem parsknięcie Junmyeona.
-Jesteś odważny, może dlatego jesteś taki ważny dla wydziału -powiedział nadal chichocząc.
-Nie jestem nikim ważnym - odpowiedziałem, zaciskając mocno oczy, kiedy tylko poczułem zimną stal skalpela. Moje ciało było odporne, jednak moja psychika już nie. Przeszczep trwał dziesięć długich godzin. Junmyeon wraz z innymi lekarzami dawali z siebie wszystko. Czułem to. Jednak moje zaparcie, że wytrwam do końca, zdało się na nic. Zemdlałem trzy razy. Po wybudzeniu znajdowałem się już we własnym pokoju, przypięty do aparatury monitorującej zmiany genetyczne. Westchnąłem głośno, nigdy wcześniej nie pomyślałem o tym, by uciekać, dlaczego więc, leżąc w tej pozycji, zapragnąłem ujrzeć słońce. Kaszlnąłem głucho w pościel, czując, jak moje płuca palą przez zbyt długie leżenie na nich.
-Jest tu kto? - zamarłem - Halo? Jest tu kto? - przekręciłem głowę, słysząc czyjeś wołanie. Przyjrzałem się osobnikowi leżącemu po przeciwnej stronie pokoju. Miał zawiązane oczy i był w pasach bezpieczeństwa.
-Kim jesteś? - odważyłem się w końcu zapytać, tym samym dając mu znać o swojej obecności.
-A Ty kim jesteś? - zapytał nieufnie.
-Jestem Baekhyun - odpowiedziałem szczerze - Takie niegdyś nosiłem imię -dopowiedziałem, wpatrując się w blond czuprynę chłopaka. Nie mógł być o wiele starszy, możliwe, że byliśmy w tym samym wieku.
-Luhan- podał swoje imię -Wiesz może gdzie się znajdujemy? - zapytał.
-W podziemiach - odparłem. Moim czujnym oczom nie umknęło wzdrygnięcie, które chłopak nieświadomie zrobił. Nie miałem pojęcia, że aż tak złą reputację ma wydział. Byłem prawie niemalże pewny, że mają teraz więcej popleczników niż wrogów.
-To prawda, że tutaj modyfikują ludzkie tkanki?
-Tak.
-Czy Ty jesteś człowiekiem?
-Kiedyś nim byłem – odpowiedziałem, podnosząc się z posłania. Wyłączyłem aparaturę i odpiąłem wszelkie irytujące kabelki. Podszedłem do chłopaka i powoli odwiązałem opaskę spoczywającą na jego oczach. Na początku zaczął mrugać oczami, nieprzyzwyczajony do jasności, jaka panowała w pokoju. Po chwili jego wzrok powędrował na mnie, jego źrenicę szybko rozwarły się na skutek szoku. Mogłem się domyślić, że tak zareaguje. Wyglądałem niczym frankenstein, jedynie twarz należała do mnie.
-Co oni Ci zrobili? - zapytał płaczliwie - Co za bydlaki...Jak mogli Cię tak skrzywdzić - mamrotał, a ja stałem jak słup soli, nie wiedząc co robić. Nigdy nie byłem w sytuacji, kiedy ktoś płakał.Nigdy też nie potrzebowałem kogoś, kto by ocierał moje łzy. Położyłem dłoń na głowie chłopaka. Każdy palec był innego koloru, zakończony czarnymi paznokciami. Malowanie ich było jedyną rozrywką, którą pozwolono mi sobie fundować. Zjechałem palcami na oczy chłopaka, zamykając je i zatrzymując potok słonych łez.
-Śpij spokojnie, ja się nie boje - mruknąłem i odszedłem w kierunku szafy, gdzie znajdowały się mundury do ćwiczeń. Wcisnąłem się w jeden, w międzyczasie zerkając na chłopaka, który wpatrywał się w moje plecy, oczami pełnymi łez.
-Jak możesz się nie bać?
-Zwyczajnie...
-Zostałeś wciągnięty do podziemia, do ich diabelskiego przedstawienia!
-Tak- odpowiedziałem szczerze - Wiem to - dodałem, siadając na łóżku, gotów ubrać swoje buty.
-Jak możesz mówić tak spokojnie, kiedy Twoje życie to jeden, wielki koszmar? To bolesne widzieć, że należysz do tego miejsca... -wyszeptał. Kiwnąłem głową, całkowicie zgadzając się z jego zdaniem. Należałem do tego miejsca, to było widać. Chociaż wciąż wyglądałem jak człowiek, to nie byłem nim do końca. Dzięki golfowi i długim czarnym spodniom mogłem chociaż na chwilę schować moje połatane ciało. W takich chwilach czułem, że posiadam pełne człowieczeństwo, takie, jak w momencie mych narodzin.
-Dam Ci dobrą radę - powiedziałem, stojąc już przy interkomie -Walcz, nie słabnij, nie upadaj, albo skończysz jak inni - powiedziałem twardo. Zgłosiłem swoją gotowość do treningu, żołnierzowi, dyżurującemu, jednak zanim drzwi się otworzyły, usłyszałem jeszcze jedno pytanie z ust blondyna.
-Co stało się z innymi?
-Zostali zabici - odpowiedziałem wychodząc. Czekałem, aż na moje ręce zostaną założone elektromagnetyczne kajdany, które blokowały moją energie życiową. Spojrzałem w górę i dostrzegłem zupełnie nową twarz. Zmarszczyłem brwi, był nowy, to było pewne. Bez słowa ruszyłem za starym komendantem, który pracował tu chyba najdłużej ze wszystkich. Za mną ruszył srebrnowłosy. Czułem jego palące spojrzenie na sobie, wiercił mi dziurę w plecach. Jako jednostka, która zaczęła używać ponad sto dwadzieścia procent swojego mózgu, czułem to dokładnie.
-Jak Ci się podoba Twój nowy współlokator? - zagadnął komendant. Spojrzałem mu oczy, w momencie, kiedy tylko odwrócił się w moją stronę.
-Jest dziwaczny - odpowiedziałem - Jak się tutaj znalazł?
-Z tego co mi wiadomo to został przypadkowo odnaleziony - wytłumaczył, wchodząc do windy. Wykonałem to samo, a zaraz i za mną nowy chłopak.
-Co masz na myśli?
-Jego miasteczko zostało zbombardowane roślinnymi dziećmi, zabiły każdego, oprócz niego. Poczuły w nim chyba bratnią duszę -zażartował.
-Roślinne dzieci nie posiadają dusz. To skorupy zawładnięte rządzą śmierci- syknąłem z obrzydzeniem.
-Wiele o nich wiesz - zauważył srebrnowłosy.
-To normalne, widział ich hodowle - powiedział starszy, lekko szturchając łokieć chłopaka.
-Miałeś dostęp do laboratorium? - zapytał zdziwiony.
-Tak- odparłem.
-No co Ty, młody...To Ty nie wiesz z kim masz do czynienia, toż to broń...
-Uważaj na słowa, albo odetnę Ci język - warknąłem, przerywając mu w połowie zdania - Są rzeczy, których niektórzy nie powinni wiedzieć -mruknąłem do niego, wychodząc z windy. Swoje kroki skierowałem w kierunku pola treningowego. Miałem nadzieję tylko, że nie będę musiał walczyć z setką roślinnych dzieci. Przeszedłem przez drzwi prowadzące do panelu tworzenia. Główne pole to tak naprawdę zwykła, biała sala bez klamek. Jednak panel tworzenia mógł stworzyć z niej prawie,każdą scenerię. Potrafił tworzyć potwory, pożary i inne katastrofy. Był cudem technologii.
Przywitałem się z trenerem i kontrolerem tworzenia. Żołnierze zawsze zostawali na wszelki wypadek mojej niesubordynacji, jednakże mieli wstęp wzbroniony do panelu.
-Odpocząłeś po przeszczepie? - usłyszałem pytanie z ust trenera.
-Tak- odpowiedziałem krótko. Nie bałem się go, chociaż był moim katem. Wolałem jednak ograniczyć nasze rozmowy. Nie były mi one potrzebne do szczęścia.
-Dzisiaj las śmierci - powiedział i po zdjęciu kajdanek, zostałem wpuszczony do pokoju. Niczym w psychiatryku. Zamknąłem oczy i mocno zaciągnąłem się świeżym powietrzem, które pojawiło się wraz z obrazem lasu. Zacząłem rozglądać się na boki, byłem już tu zbyt wiele razy, aby wiedzieć, że wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo. Nie posiadałem żadnej broni. Musiałem zabijać wszystko rękoma, poczynając od zwierząt, a kończąc na wykreowanych ludziach. Nie było mi ich żal, bo wiedziałem, że nie są prawdziwi. Jednak zabijając koczowników, przepełniał mnie ból. Skoro miałem siłę by ich zabić, musiałem mieć siłę, aby nieść brzemię swoich występków. Las śmierci nie był już dla mnie wyzwaniem. Przechodziłem całą plansze w mniej niż piętnaście minut. Mogłem się domyślić, iż był to lekki trening ze względu na przeszczep, który miałem wczorajszego dnia. Nie wiedziałem jeszcze dokładnie jaką da mi umiejętność, jednak już teraz czułem, że posiadam więcej siły fizycznej. Otarłem krew z policzka, rozmazując ją bardziej. Zapomniałem, że moje dłonie są całe skąpane we krwi. Dalej byłem w wielkim podziwie dla panelu tworzenia. Na początku byłem przekonany, że to tylko hologramy, jednak kiedy na moich dłoniach zaczęła zostawać krew, byłem pewny, że to coś więcej. Do tej pory nie wiem na jakiej podstawie to działa i jak to jest możliwe. Po dłuższych przemyśleniach na ten temat boli mnie tylko głowa, więc zawsze zostawiam tę zagadkę bez odpowiedzi. Obraz lasu znika, a ja idę w ciszy, kierując się do drzwi. Przechodząc przez nie, patrzę tylko na swoje stopy. Nic innego mnie nie interesuje. Czuję szok nowego, zadowolenie trenera, znudzenie kontrolera i pychę starszego. Nie dziwi mnie reakcja srebrnowłosego, ma prawo, by tak reagować.
-Jesteś lepszy - słyszę. Spoglądam w końcu na mojego kata i czekam, aż rozwinie swą wypowiedź - Głównodowodzący chce Cię wysłać na front, abyś pomógł naszym żołnierzom - powiedział.
-Nie nadaję się na front - prychnąłem - Będę zabijał wszystkich, którzy wejdą mi w drogę. Zarówno wrogów, jak i sprzymierzeńców.
-Dlatego zostanie Ci wszczepiony czip, który będzie Cię kontrolował i wysyłał bezpośrednie rozkazy.
-Marionetka, co? - zapytałem z szyderczym uśmiechem.
-Nie, broń genetyczna - odpowiedział równie szyderczo. - Przygotuj się, wieczorem ktoś odprowadzi Cię na zebranie - Kiwnąłem głową i po umieszczeniu przez nowego,kajdanek na moich zakrwawionych nadgarstkach, ruszyliśmy z powrotem do mojego pokoju. Panowała cisza, głucha cisza.
-Chanyeol, odprowadź eksperyment do jego pokoju, a ja idę złożyć raport.
-Zrozumiałem- odpowiedział i już po chwili zostaliśmy tylko we dwójkę.
-Boisz się mnie? - zapytałem cicho.
-Nie- odpowiedział. Spuściłem głowę niżej, wiedząc doskonale, że kłamie.
-Nie okłamiesz mnie, czuję Twoje emocje - wytłumaczyłem.
-Nie boje się Ciebie, jesteś tylko człowiekiem - odpowiedział ciężko- Obawiam się tylko frontu, jeśli tam wyruszysz, nie będzie wojny, wszystko zostanie zrównane z ziemią...
-Jesteś inteligentny i nie jesteś tutaj bez powodu - powiedziałem,dorównując z nim kroku - I wiesz, że idę na front, chociaż nie byłeś obecny przy rozmowie.
-Tak, masz racje. Jestem tutaj z konkretnego powodu. Zastanawia mnie tylko jedno... Potrafisz czytać w myślach? - zapytał, lekko zdezorientowany.
-Nie, po prostu czuję Twoje emocję - odpowiedziałem.
-Co teraz widzisz? - zapytał, ponownie. Zadawał za dużo pytań.
-Wolę walki, ponad wszystko - odparłem - Jesteś buntownikiem -powiedziałem szeptem, kiedy dotarł do mnie sens jego emocji.
-To niesamowite - powiedział, zatrzymując się i blokując mi drogę -Nie wolno Ci mnie wydać...
-Dlaczego?
-Bo wtedy mnie zabiją, a jak zauważyłeś wcześniej, jestem tutaj z konkretnego powodu.
-Ucisz swój strach, musimy ruszać, inaczej zwrócimy na siebie uwagę -powiedziałem, ruszając. Chłopak poszedł w moje ślady - Ten Luhan to jeden z waszych?
-Tak - odpowiedział - Tylko nie mieliśmy w planach jego wakacji tutaj...
-Tak myślałem - mruknąłem.
-To też wyczułeś? - zapytał.
-Nie, mówiłem Ci, że jest dziwakiem.
-A więc, każdy buntownik to dla Ciebie dziwak?
-Możesz to tak sobie tłumaczyć - odparłem, wchodząc do swojego pokoju -Uważaj na siebie, Chanyeol.
-Ty też - zamknięciu drzwi towarzyszyło głuche kliknięcie zamka. Łóżko, które jeszcze jakiś czas temu było zajmowane przez blondyna, stało teraz całkowicie puste. Nie przejęty jego brakiem, poszedłem wziąć ciepły prysznic, w celu zmycia z siebie zaschniętej krwi zabitych dzisiaj stworzeń.
Tak jak zapowiedział trener, wieczorem pod mój pokój stawił się zastępca generała, którego znałem tylko z widzenia. Wraz z nim udałem się do pokoju narad. Pierwszy raz miałem poznać wszelkie szychy wydziału. Oni jednak znali mnie doskonale. Widzieli każdy proces mojej przemiany. Siedząc przy okrągłym stole, wyłączyłem wszystkie zmysły czucia, nie miałem najmniejszej ochoty czuć ich zgnitych do szpiku kości, emocji. Generał wyglądał surowo, tak też go sobie wyobrażałem. Na początku było pieprzenie o byle gównie, jednak w momencie, kiedy temat zszedł na mnie, zainteresowałem się całym sobą.
-Chcemy, abyś wyruszył natychmiast - powiedział strateg - Twoje umiejętności są niezwykle dla nas cenne.
-Skoro tak, to dlaczego wysyłacie mnie na pewną śmierć? - wtrąciłem się.
-Nie umrzesz - powiedział pewnie - Jesteś maszyną, maszyny nie umierają.
-No tak, mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi - mruknąłem,przewracając oczami - Kiedy ruszam, dokładniej?
-Za cztery, pełne dni. Musisz się jeszcze przystosować.
-Zrozumiałem.
Kiedy wróciłem do pokoju, kierowany impulsem, zerknąłem na drugą część pokoju i kiedy zobaczyłem, że w łóżku leży blondyn, odetchnąłem z ulgą. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się to. Ludzie tak szybko jak się pojawiali, ginęli. Dlaczego więc teraz, czułem ulgę? Skoro nawet go nie znałem? Żal robił ze mną straszne rzeczy. Przysiadłem przy łóżku, chcąc zobaczyć jego twarz, jednak i ona była schowana pod cienką warstwą pościeli.Odchyliłem ją lekko, ale w momencie gdy odsłoniłem mały skrawek jego twarzy, poczułem, jak chce zareagować, dlatego szybko wróciłem do swojego łóżka, stając do chłopaka tyłem.
-Wróciłeś już? - zapytał sennym głosem.
-Tak- odpowiedziałem krótko, zrzucając z siebie mundur. Ubrałem uniform do spania i po wymyciu zębów, położyłem się na łóżku.
-Robili mi dzisiaj dużo badań - zaczął rozmowę, nie bardzo chciałem z nim rozmawiać, czując, jak bardzo był przerażony zaistniałą sytuacją.
-To normalne, chcą sprawdzić czy masz kompatybilne DNA.
-Co moje DNA ma do rzeczy? - zapytał, nie rozumiejąc.
-Jesteśmy w instytucie genetyki, a genetyka zajmuje się genami - pouczyłem go.
-No tak... Wybacz, po prostu to dla mnie nowe...
-Rozumiem to, kiedyś sam taki byłem - mruknąłem - Idź spać i nie zadawaj już pytań - dopowiedziałem, wygodniej układając się na materacu i w końcu zapadając w sen.
Obudził mnie głuchy brzdęk. Otworzyłem szeroko oczy, przyszpilając osobę zamieszania do ściany, jednak kiedy przypomniałem sobie o pobycie chłopaka w moim pokoju, szybko poluźniłem uścisk.
-Nie skradaj się tak, mogłem Cię zabić - powiedziałem sennie.
-Wybacz- odpowiedział przestraszony. Spojrzałem na zegarek i zdziwiony zauważyłem, że jest lekko po piątej. Wszystko ruszało tutaj od ósmej. Nie rozumiałem, dlaczego tak wcześnie wstał. Jednak nie skomentowałem jego dalszych poczynań, tylko ulokowałem się z powrotem w łóżku. Nie zasnąłem już jednak. Leżałem z zamkniętymi oczami, przysłuchując się różnym odgłosom, jakie dochodziły z całego podziemia. W mojej głowie co rusz pojawiały się obrazy powierzchni, byłem ciekawy, jak to wszystko się zmieniło. Wiedziałem, że wychodząc na powierzchnie, nie będę mógł się nią nawet nacieszyć. Domyślałem się, że wszczepiony czip całkowicie przyćmi mój stan umysłu i moją wolną wolę. Bycie maszyną to jedno, jednak bycie kontrolowaną maszyną, to drugie. Już i tak byłem pozbawiony własnej woli, dlaczego odbierali mi ją do końca? Sarknąłem cicho, uderzając w poduszkę pięścią. Moja bezsilność nie była w stanie pokonać nawet zwykłej poduszki.
-Stało się coś? - usłyszałem cichy pytanie. Spojrzałem na blondyna, który wyszedł właśnie z łazienki w pełni ubrany. Jego mokre włosy przypominały mi piasek na plaży, na której przesiadywałem wraz z rodzicami - Baekhyun?
-Nic takiego - odpowiedziałem mu, wstając w końcu z łóżka.
-Wyglądasz na zmęczonego - mruknął.
-To chyba normalne, bezustannie jestem poddawany ciężkim treningom czy dziwacznym operacją, mam chyba prawo wyglądać na zmęczonego! - powiedziałem szorstko.
-Przepraszam, nie chciałem być nietaktowny - odpowiedział skulony.
-Najlepiej się nie odzywaj - powiedziałem zły i zabierając po drodze rzeczy, wszedłem do łazienki, głośno trzaskając drzwiami.
Kiedy ochłonąłem, wyszedłem z niej. Na moje szczęście wścibskiego blondyna już nie było i w spokoju mogłem poczekać na trening. Dzielenie pokoju z kimkolwiek było straszne. Irytowała mnie sama obecność jego osoby i za każdym razem, kiedy patrzył na mnie wzrokiem pełnym współczucia, miałem ochotę rozwalić mu twarz. Kiedy wybiła odpowiednia godzina, żołnierze instytutu przyszli pomnie, aby zabrać mnie na trening. Mój każdy dzień od ponad pięciu lat wyglądał tak samo. Wcześniejsze lata spędziłem na ulepszeniach genowych, dlatego teraz jedyne co robię to pobudka, śniadanie, trening, badania, znowu trening i w końcu kąpiel oraz sen. Te dni nie różniły się niczym. Zawsze ten sam schemat. Jedyną odmianą, jakiej było mi zaznać, to laboratorium. To tam czułem się w miarę na swoim miejscu. Junmyeon, jako mój opiekun, spędzał ze mną więcej czasu niż inni, jednak wciąż za mało. On nauczył mnie wszystkiego, co teraz potrafię. Tylko on potrafił znieść monotonię, jaka towarzyszyła mi każdego dnia.
Następnego dnia standardowo wziąłem prysznic. Podczas śniadania, widziałem, jak Luhan powstrzymuje się od zadania jakiegokolwiek pytania. Współczułem mu trochę, nie wiedział tak naprawdę, co może się z nim stać.
-Pytaj- zlitowałem się w końcu nad nim.
-Byłeś torturowany?
-Co?– zapytałem, nie rozumiejąc - Co to ma do tego?
-Czyli tak... Widać to po twoim zachowaniu - powiedział cicho.
-Piekło istnieje, uwierz mi... widziałem je - powiedziałem tajemniczo.
-Niebo istnieje, uwierz mi... widziałem je - odpowiedział mi. Zaśmiałem się kpiąco, ten mały naprawdę był ciekawy. Pozostawiłem jego wypowiedź bez komentarza. Ubrałem buty, po czym ruszyłem na morderczy trening. Chanyeol pogwizdywał sobie coś cichutko pod nosem, a mi naprawdę się to spodobało.
-Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytał, kiedy dłuższy już czas się w niego wpatrywałem - Podoba Ci się, jak gwiżdże?
-Tak. Pasuje to do Ciebie... wyglądasz wtedy naturalnie - powiedziałem natchniony jego głębokim głosem.
-Dziękuję– odpowiedział, odruchowo łapiąc się za tył szyi. Zauważyłem, że jest to jego dość częsty nawyk. Moje słowa mocno połechtały jego uczucia. Uśmiechnąłem się w duchu, na żywo nie byłem jeszcze gotowy tego okazać. Ostatni raz spojrzałem w jego szczere oczy. Swoje kroki skierowałem do panelu tworzenia, a następnie na pole. Czekał mnie naprawdę morderczy trening.
Kiedy wróciłem, łóżko blondyna było puste. Nie przywiązałem do tego zbyt dużej wagi, stwierdziłem, że wróci dużo później. Nie wrócił. Nie wrócił też przez następne dwa dni, co oznaczało jego definitywną śmierć.
Leżałem na swoim łóżku, przebrany w uniform do spania. Łóżko po drugiej stronie pokoju nadal było puste, a miałem nadzieję, że weźmie sobie moje rady do serca. Wtuliłem nos w poduszkę i w momencie zamknięcia oczu, usłyszałem dźwięk otwierających się drzwi. Spojrzałem na nie i zamrugałem parę razy, dostosowując się do jasności, jaka zapanowała po włączeniu światła.
-Chanyeol?
-Ubieraj się - powiedział szybko, wyciągając mnie z łóżka. Niemal siłą zdzierał ze mnie ubrania, które przeznaczone były do spania. Kiedy spostrzegł moje połatane ciało, przystanął na chwilę, a ja poczułem, jak jego emocje przechodzą współczuciem.
-Dziwak- wyszeptałem, ubierając na siebie mundur.
-Weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy - powiedział.
-Nie mam tu niczego. Dlaczego mnie nie zabijesz, chyba po to tu jesteś? –powiedziałem, wychodząc, chłopak ruszył zaraz za mną.
-Nie chce Cię zabijać, nie jestem taki, jak wydział - dla niepoznaki zapiął mi kajdanki, widocznie komendant udał się do domu, a jemu została przydzielona nocna warta - Poza tym, Ciebie nie da się zabić.
Zaśmiałem się cynicznie na słowa, które wypłynęły z ust chłopaka. To prawda, nie dało się mnie zabić, jednak skąd on mógł o tym wiedzieć?
-Niech to zostanie między nami - powiedziałem na koniec naszej rozmowy, całą swoją uwagę skupiłem na ucieczce.
Jak na razie szło nam dobrze, nie spotkaliśmy nikogo, a ja czułem, jak ciśnienie w moim ciele dostaje świra. Zbliżaliśmy się do powierzchni, czułem to. Byłem tylko ciekawy, jakim cudem chłopak opracował tak dobrze drogę ucieczki. Nie było jednak teraz chwili na pytania. Musieliśmy się pospieszyć, nie wiem dlaczego to zrobiłem, nie wiem dlaczego pochwyciłem jego wyciągniętą dłoń, skoro go nie znałem, a on nie znał mnie. Był gotów ratować kogoś takiego jak ja. Dziwaki są strasznie... dziwne. Uśmiechnąłem się, pierwszy raz, od dziesięciu lat. Szliśmy zawiłymi korytarzami, kierując się coraz wyżej. Powierzchnia była tuż przed moim nosem i kiedy w końcu mogłem zasmakować prawdziwego powietrza, zachłysnąłem się nim.
-Nie wierzę, że tutaj stoję - wyszeptałem, ruszając biegiem za chłopakiem. Musieliśmy się ukryć, sądzę, że w przeciągu paru godzin ktoś dojdzie do tego, że nie ma mnie w pokoju.
-Luhan czeka na nas za tym lasem - powiedział, Chanyeol, zrównując się ze mną krokiem.
-On żyje? - zapytałem.
-Tak, udało nam się go odbić szybciej niż Ciebie. Szybki jesteś -wydyszał.
-Jestem szybszy, ale nie mogę zostawić Cię tu samego - odpowiedziałem -Nie wiem czy wiesz, czym dokładnie jestem , ale mam nadzieję, że wiesz na co się piszesz, porywając mnie.
-To nie było porwanie, poszedłeś ze mną z własnej woli - odparował.
-Wydział zrozumie to inaczej, wiedzą, że nigdy nie chciałem uciec.
-Dlaczego nie próbowałeś uciekać? - zapytał ciekawy.
-Nie wiem - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. - Nie czułem potrzeby.
-Oszukiwano Cię, niszczono Cię, torturowano Cię, a Ty nie czułeś potrzeby uciekać?
-Dokładnie tak. Słyszałeś, jestem bronią, bronią ostateczną wydziału genetyki, a one nie muszą uciekać.
-Nie jesteś bronią. Jesteś zwykłym człowiekiem, którego życie nie było kolorowe – powiedział, zwalniając tempa. Dostosowałem się. Szczerość, którą wyczułem w jego emocjach, wylewała się z jego ciała, niezwykle mocno. To było ciepłe uczucie.
Zalasem, tak jak mówił Chanyeol, zauważyłem blond czuprynę. Jednak obok niego znajdował się wysoki chłopak.
-Było Was więcej?
-Tak. Na początku mieliśmy tylko zabić broń ostateczną, jednak ani ja, ani tym bardziej Luhan nie mogliśmy pozwolić na śmierć niewinnego człowieka. Nie byłeś niczemu winien, dlatego nie byłbym w stanie Cię zabić.
-Odebrałem wyjątkowo dużo żyć, aby zasłużyć na śmierć z Twojej ręki -mruknąłem.
-Robiłeś to, bo musiałeś - tłumaczył mnie.
-Chciałbym, aby tak było - wyszeptałem bardziej do siebie, niż do niego.
-Proszę, pomóż nam wygrać wojnę. Będziesz osobą, która pomoże nam osiągnąć pokój na świecie i zachować prawdziwe człowieczeństwo.
-Wojna trwa od dziesięciu lat, myślisz, że jedna bitwa z moim udziałem coś zmieni? - zapytałem.
-Tak, ponieważ w głębi duszy jesteś człowiekiem, tak jak my.
-Nie wiesz o czym mówisz... - nastało milczenie. Jednak z każdym krokiem postawionym w kierunku tamtej dwójki słyszałem, jak chaotycznie wymieniają między sobą zdania.
-Jak mogłeś dać się tak łatwo złapać? - ofuknął Luhana, wyższy. - Masz szczęście, że tam byłem, bo inaczej pewnie już byś był martwy!
-Przecież wiesz, że nie zrobiłem tego celowo! - odburknął mu i wystawił język. Zachowywał się przy nim całkowicie inaczej, niż przy mnie. Był niczym słodkie dziecko w ramionach swojego starszego brata.
-Ta dwójka to bracia? - zapytałem Chanyeola, kiedy jeszcze znajdowaliśmy się w bezpiecznej odległości.
-Nie, to para - odpowiedział lekko się uśmiechając.
-Rozumiem- mruknąłem, całkowicie zgaszony owym faktem. Wiedziałem, co oznaczał związek, jednak nigdy go nie doświadczyłem. Był dla mnie enigmą. Ciekaw byłem swojej orientacji, czy tak jak oni dwaj, byłem homoseksualistą? Czy może lubiłem dziewczyny? Spojrzałem na Chanyeola, który również przypatrywał się uważnie blondynom. Jego emocje były ze sobą sprzeczne, widziałem szczęście, ale też, złość oraz zazdrość.
-Czy chociaż jeden z nich jest ważny Twojemu sercu? - zapytałem.
-Obydwaj są dla mnie ważni - odpowiedział - Jednak zazdroszczę im tej relacji, mają siebie nawzajem.
-A Ty jesteś sam - dokończyłem za niego. Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, a ja kierowany dziwacznym impulsem złapałem go za rękę. Moje dawne ja podpowiadało mi, że była to zwykła troska o drugą osobę. Jednak ja nie chciałem w to wierzyć. Po moim organizmie przeszedł miły dreszcz. Nie taki, jak zazwyczaj czułem podczas różnych tortur. Ten był przyjemny. Uśmiechnąłem się krzywo i w momencie, kiedy podeszliśmy bliżej do czekającej na nas dwójki, puściłem jego dłoń.
-Co on tutaj robi? Miałeś go zabić - usłyszałem szorstki ton wyższego blondyna. Chanyeol całkowicie zignorował jego słowa. Spojrzałem w stronę mniejszego, któremu chyba podobał się fakt, że jednak jestem tutaj z nimi.
-Nie mów tak do niego, Sehun - napomknął go blondyn - Baekhyun nie jest taki zły, jak Ci się wydaje.
-To broń genetyczna. Jest zły.
-Nie mów tak - tym razem skarcił go srebrnowłosy - I zważaj na słowa, bo odetnę Ci język - Wypowiedziane przez niego zdanie sprawiło mi nie małą radość. Jeszcze nie dawno to ja użyłem tej groźby przeciwko komendantowi. Szybko się uczył.
-Ruszajmy – posłusznie, jak jeden mąż, ruszyliśmy przed siebie. Nasza wędrówka trwała długo, jednak mnie zastanawiał fakt, jakim cudem nie słyszałem za sobą jeszcze syren wojskowych. Na pewno musieli mnie szukać.
-Zastanawiasz się, jakim cudem nie ma jeszcze za nami pościgu, prawda? - zapytał mnie, Chanyeol. Kiwnąłem na potwierdzenie głową - Nie wiedzą jeszcze, że nas nie ma - powiedział chytrze - Przygotowywaliśmy się do tego długie cztery lata...
-Przez te pieprzone cztery lata zdobywaliśmy zaufanie wydziału. Byliśmy jego psami - dopowiedział Sehun.
-Cztery lata to dużo jak na opracowanie zwykłego planu - mruknąłem.
-Też tak sądzę - odpowiedział mi kpiąco.
-A Ty, Baekhyunnie? - zadał mi pytanie, Luhan.
-Co ja?
-Ile lat spędziłeś w podziemiu?
-Dziesięć- odpowiedziałem.
-Jak to jest możliwe? - zapytał speszony, widać było po nim, że jest mu żal mojej osoby.
-Jakoś jest - odpowiedziałem wymijająco.
-Nic dziwnego, że jest bronią doskonałą, skoro spędził tam tyle lat- dodał swoje, Sehun.
-Bądź milszy - upomniał go ponownie, Chanyeol.
-Niech mówi, co chce, jego słowa mnie nie ruszają - powiedziałem twardo, wyprzedzając ich. Doskonale wiedziałem, gdzie powinienem się kierować. Zapach całej trójki był podobny tylko do jednego miejsca. Droga nie trwała zbyt długo, kiedy zrozumiałem, że zapach nagle się rozmywa. Stanąłem w miejscu i poczekałem na resztę. Nigdy bym nie przypuszczał, że wychodząc dopiero co z podziemia, będę musiał znowu do niego wejść. Zrobiłem to jednak po długich zapewnieniach, że to nie na stałe. Tak, jak zapowiedział Chanyeol, w jednym z kanałów pozostawiony był ukryty Jeep, którym mogliśmy dojechać o wiele szybciej do bazy. Pierwszy raz byłem w tej strefie, więc stwierdziłem, że wydział może nawet nie wiedzieć o ich istnieniu.
-Może zawiążemy mu oczy? - usłyszałem ciche pytanie z ust Sehuna. Kierował je do Chanyeola, nawet nie poskąpił sobie dodać to głośniejszym tonem.
-Nie ma takiej potrzeby i tak wie, dokąd się kierujemy - odpowiedział mu.
-Bystry jesteś - oznajmiłem, wpatrując się w lusterko, w którym widziałem tylko jego oczy. Czułem jak mimowolnie uśmiech ciśnie się na jego usta, sam uśmiechnąłem się, czym zwróciłem uwagę przysypiającego Luhana.
-Niby na jakiej zasadzie wie, dokąd jedziemy? - dopytał zły, Sehun.
-Mam podrasowane receptory węchu i słuchu. Pachniecie tylko jednym miejscem - odpowiedziałem mu. Chłopak już się nie odezwał. Stosunki, jakie między nami rozkwitały, były dość napięte, o ile w ogóle jakiekolwiek były. Jazda dłużyła mi się niemiłosiernie, przez ostatnie lata nie zaznałem takiej bezczynności, jak dzisiaj. Luhan spał w najlepsze na moich kolanach, a ja ani myślałem go stamtąd wyrzucać. Jego ciało było bardzo ciepłe i nie chciałem się go dobrowolnie pozbywać. To uczucie przypominało mi czasy, kiedy posiadałem jeszcze rodzinę, i właśnie dzięki temu ciepłemu uczuciu udało mi się usnąć. Nie śniło mi się zupełnie nic, czarna dziura wypełniona czarną flegmą. Z czarnej otchłani wyrwało mnie dopiero delikatne szturchnięcie. Uniosłem ociężałe powieki i kiedy spostrzegłem pochylającego się nade mną srebrnowłosego, wybudziłem się całkowicie. Bez słowa wysiadłem i skierowałem swoje kroki za wyższym. To miejsce pachniało jak Chanyeol, może tylko trochę brzydziej. Czuć było, że wychował się w tym miejscu i miałem przeczucie, że nie tylko on. To tutaj uchowało się człowieczeństwo świata. Czułem, że są to prawdziwi ludzie, z krwi i kości, a nie genetycznie zmutowane twory. Dom Chanyeola znajdował się bardziej na uboczu, więc kiedy tylko się w nim znaleźliśmy, cisza zapanowała w moich uszach. Dźwiękoszczelne mury. Domek może nie był i duży, ale bardzo przytulny. Nie był to na pewno design zrobiony przez chłopaka. Srebrnowłosy był osobą, która pasowała mi przede wszystkim do osób, które łamały wszelkie systemy. Nie tylko jego wygląd, ale i zachowanie pokazywało jego anarchistyczny byt. Wszelkie jego emocje pokazywały wielką chęć walczenia z systemem. Był przykładem ucieleśnienia buntu. Spojrzałem na niego, kiedy stanął do mnie tyłem. Jego plecy były niezwykle szerokie, ramiona ładnie umięśnione, a nogi długie... był przystojny, musiałem to przyznać. Dlaczego niektórzy ludzie otrzymywali tak dużo, a inni nie dostawali nic?
-Tu masz rzeczy na przebranie – powiedział, nagle odwracając się w moją stronę. Spojrzałem na ubrania trzymane przez niego w dłoni i po chwili sięgnąłem po nie, kierującej się do wcześniej wskazanej mi łazienki. Odświeżyłem się szybko, a następnie przebrałem się w rzeczy, które przesiąknięte były tym typowym zapachem srebrnowłosego. Ubrania były na mnie za duże, jednak nie wyglądałem w nich aż tak źle. Były to zwykłe dresy, dlatego nie przywiązałem do tego zbytniej wagi. Wyszedłem z łazienki i zauważyłem Chanyeola, który siedział na łóżku w samych spodniach, bez górnego okrycia. Jego ciało zdobiły większe, bądź mniejsze blizny. Zapewne efekt walk przebytych w przeszłości. Kiedy zauważył, że wyszedłem z łazienki, podniósł na mnie swój zmęczony wzrok, wstając. Od razu moje spojrzenie padło na czarną plamę pod jego lewą piersią, która układała się w słowa.
-Save Yourself, Save Your Breathe - przeczytałem, doskonale rozumiejąc co oznacza.
-To ostatnie słowa mojego ojca - wytłumaczył.
-Musiał bardzo Cię kochać - wyszeptałem. Chłopak wskazał mi miejsce na łóżku i kiedy je zająłem, sam usiadł na przeciwko mnie - Ja nie pamiętam, co mówili do mnie rodzice w chwili ich śmierci.
-Zabili ich na Twoich oczach? - podpytał delikatnie.
-Tak jak wszystkich mieszkańców... - odpowiedziałem, mimowolnie mu ufając. Potrzebowałem w końcu się komuś wygadać.
-Po tym jak ojciec przekazał mi swoje ostatnie słowa, został rozszarpany przez zmutowane wilki - zaczął. - Pierwszy raz widziałem tak zmutowany gatunek.
-Do dzisiaj - podpowiedziałem - Nikt nie jest tak genetycznie zmodyfikowany jak ja.
-Mógłbyś mi o tym opowiedzieć? - poprosił.
-Nie wiem od czego zacząć - przyznałem na wstępie - Chociaż wolałbym uniknąć tego tematu, to wiem, że przyda wam się to na placu boju- mruknąłem i westchnąłem głośno - Słyszałeś o roślinnych dzieciach, prawda? - zapytałem, na co Chanyeol pokiwał twierdząco głową - To najgorszy wytwór genetyczny jaki powstał. Służą one przede wszystkim do plądrowania i niszczenia wszystkiego na swojej drodze. To obiekty z którymi nie da się porozumieć. Przechowywane są w sektorze ósmy, na samym dole wydziału. Laboratoria znajdują się piętro wyżej i tam są zbiorniki genetyczne.
-Co to zbiorniki genetyczne? - zapytał, przerywając mi.
-Zbiorniki różnorodnych genów. To tam przechowywane są informacje DNA o każdym istniejącym na tym świecie gatunku - wyjaśniłem - Tam również poddawane są krzyżowaniu w celu sprawdzenia kompatybilności genów.
-Porąbane to wszystko...
-Owszem, porąbane... Wracając, piętro wyżej są ludzkie laboratoria, to tam pracowano nade mną. Na tym samym piętrze znajdują się inkubatory dla roślinnych dzieci. Sektor piąty to bloki mieszkalne, ale to zapewne wiesz. Sektor czwarty to więzienie, gdzie przebywałem ja. Sektor pierwszy to zbrojownia, która znajduje się na poziomie zero. Centrum dowodzenia jest piętro niżej. To wszystko co wiem na temat ustawień - zakończyłem - Jeśli chodzi o genetykę to nie jestem w stanie za wiele Ci pomóc. Sam niewiele byłem w stanie pojąć. To zawiły proces łączenia wszystkiego co żywe, a ja jestem przykładem idealnego połączenia niemalże każdego gatunku. Dlatego wyglądam tak, jak wyglądam.
-Czyli te wszystkie szycia to tkanki DNA?
-Można to tak nazwać - odpowiedziałem - Nie wiem czy to przeznaczenie sprawiło, że stałem się kompatybilny ze wszystkimi istotami, czy zwyczajnie Bóg sobie drwi z mojej marnej egzystencji. Tak czy tak, stałem się bronią ostateczną. Tortury zrobiły mnie potulnym, zaś treningi potężnym.
-Gdybyś chciał, z łatwością mógłbyś zabić cały wydział -powiedział pewnie, chłopak.
-Może i tak, ale zostawiając bez nadzoru wszystkie nieudane eksperymenty, skazałbym rasę ludzką na całkowitą zagładę. Najpierw trzeba pozbyć się genów, a dopiero potem atakować flotę. Zabijając ich asa w rękawie zyskamy o wiele więcej.
-Też tak sądzę, zresztą Sehun tak samo, dlatego pierwotny plan mówił o zabiciu Ciebie...
-Sehun?
-Jest strategiem i to naprawdę bardzo dobrym - wyjaśnił mi.
-A Luhan? - zapytałem z ciekawości.
-Pomaga jedynie w szpitalu, lecząc rannych. Jest za delikatny na wojnę, która nas otacza. Ty tak samo. Nie rozumiem, jak będąc tak drobnym, można walczyć.
-Chanyeol, zostałem stworzony do walki - powiedziałem zdegustowany.
-Nie chodzi mi o to, do czego zostałeś stworzony, a o to, jakim Cię urodzono - odpowiedział, łapiąc moją dłoń.
-Skąd możesz wiedzieć, jak wyglądałem przed przeszczepami? –zapytałem, lekko unosząc głos.
-Musiałem Cię jakoś znaleźć - powiedział to tak delikatnie, że miałem ochotę zapłakać. Wiedziałem, że tak naprawdę szukał mnie ze względu na to, czym jestem, a nie kim kiedyś byłem. Kiwnąłem jedynie głową w odpowiedzi, sądząc, iż słowa nie mają tutaj za wiele do powiedzenia. Chanyeol wpatrywał się we mnie jeszcze chwilę po czym wstał.
-Gdzie idziesz? - zapytałem go, również wstając.
-Na zebranie, muszę dowiedzieć się co dotąd działo się w bazie. Nie było mnie tu cztery lata - odpowiedział, zakładając bluzkę na długi rękaw. Skrzywiłem się nieznacznie, bo oznaczało to ponowną samotność, która za bardzo mi nie odpowiadała - Chcesz iść ze mną?
-Tak!- odpowiedziałem żwawo.
-Jutro postaram się załatwić jakieś normalne ubrania dla Ciebie -powiedział, kiedy szliśmy korytarzami w kierunku sali obrad. Chanyeolowi jadaczka się nie zamykała i co chwila raczył mnie historiami tego miejsca, a ja słuchałem tego z zaangażowaniem. Jego emocje w tym momencie były tak jaskrawe, że aż raziły. Chanyeol cieszył się z powrotu do domu. Jednak przed wejściem do sali jego emocje opadły, nie biły mnie już po oczach, po prostu zmarniały.
-Nie słuchaj nikogo kto będzie do Ciebie wrogo nastawiony... nie znają Cię, dlatego...
-Rozumiem, Chanyeol - odpowiedziałem i nakazałem mu ruchem dłoni wejść do środka. W środku panował harmider, poza Luhanem i Sehunem, nie znałem tutaj nikogo. Zdziwiłem się widząc tutaj mniejszego blondyna, który zajmował się tylko szpitalem. Myślałem, że mieli tu być tylko najważniejsi ludzie. Ruszyłem za Chanyeolem, w pokoju zapanowała cisza, każda para oczu wędrowała za mną, chcąc złapać mój każdy ruch. Nie czułem się niekomfortowo,wiedziałem, że byli ciekawi.
-Możemy usiąść? - zapytał w końcu Chanyeol.
-Możesz mi powiedzieć co on tutaj robi? - zapytał w końcu Sehun. Ludzie popatrzyli to na mnie, to na Chanyeola.
-Uczestniczy w zebraniu - odpowiedział mu srebrnowłosy.
-Dlaczego? Powinien zostać więźniem, jest niebezpieczny!
-Nie mów tak, Sehun - upomniał go jego chłopak - Baekhyun gdyby chciał, to już dawno mógłby nas zabić...
-Luhan ma rację i doskonale o tym wiesz, Sehun - poparł blondyna, Chanyeol.
-Sądzę, że nie zebraliśmy się tutaj po to, aby się kłócić - zabrał głos mężczyzna po prawej stronie Chanyeola. Ja siedziałem po jego lewej. Wychyliłem się delikatnie, aby móc przyjrzeć mu się uważnie. Jego emocje były szczere, więc nie dziwie się, że siedział po prawicy srebrnowłosego.
-Kai ma racje, przejdźmy do rzeczy - poparł go ktoś z końca stołu.
-Jak wygląda sytuacja? - zapytał Chanyeol.
-Ogólnie rzecz biorąc wydział nie dowiedział się jeszcze o waszym zniknięciu. Do tego zabraliśmy im broń ostateczną, co zwiększa z kolei nasze szanse na wygraną. Przez ten czas jak was nie było, udało nam się zgromadzić dużo broni, mamy też bardzo dobre źródła poboru żywności oraz leków. Baza jak dotąd nie została odkryta przez wroga. To tak w skrócie - zakończył raport chłopak, który bodajże miał na imię Kai.
-Na dniach jakoś chciałbym rozrysować plan pomieszczeń w instytucie -dopowiedział Chanyeol - Baekhyun zna prawie wszystkie pomieszczenia, które się tam znajdują.
-Brzmi dobrze - odpowiedział Kai - Więcej plusów dla nas.
-Do tego każdy odbędzie dodatkowy trening - dodał jeszcze srebrnowłosy.
-Dlaczego?- zapytał ktoś z zebranych osób.
-Żołnierze wywiadu są na niesamowicie wysokim poziomie, nasze treningi przy ich, to nic... Dlatego, aby wygrać, musimy się doszkolić -wytłumaczył. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami. Na tym zakończyło się spotkanie. W sali powstał harmider. Część ludzi została, część wychodziła. Dużo osób witało się z blondynami, natomiast do Chanyeola zachowywali dystans. Spojrzałem na niego, siedział niewzruszony na swoim miejscu i przeglądał jakieś papiery.
-Pewnie myślisz sobie, że jesteśmy jakimś zacofanym, marginesem społecznym - usłyszałem nagle. Spojrzałem w tył, doskonale rozpoznając osobnika o blond włosach. Czy tu była solidarność blond czupryn? - Nie przedstawiłem się jeszcze, jestem Jongin, ale wszyscy mówią mi Kai.
-Baekhyun- odpowiedziałem i niepewnie uścisnąłem jego dłoń.
-Chanyeol, jeszcze trochę czasu tu spędzi, może masz ochotę się ze mną przejść? - zapytał z lekkim uśmiechem.
-Nie jestem co do tego przekonany - powiedziałem, próbując się wykręcić
-Chanyeol, zabieram Baekhyuna na spacer, okej? - zwrócił się do wciąż pogrążonego w papierach chłopaka. Na moment srebrnowłosy podniósł na nas swój wzrok i pokiwał twierdząco głową.
-Tylko odprowadź go potem do mojego domu - powiedział.
-Nie ma sprawy - zasalutował, Jongin.
-Idź, Baekhyun, Kai to dobry chłopak - powiedział do mnie Chanyeol, zanim znów zatopił swój wzrok w kartkach papieru. Skoro Chanyeol ufał Jonginowi, ja też mogłem. Ruszyłem za chłopakiem, który zamiast prowadzić nas na około, wprowadził nas w sam środek podziemnego miasta. Było tutaj mnóstwo ludzi, którzy uśmiechali się do nas życzliwie, chociaż gdyby tak naprawdę wiedzieli kim jestem, nie robiliby tego.
-Spróbuj się do nich uśmiechnąć - powiedział do mnie, sztucznie naburmuszony Jongin.
-Kiedy wiem, że gdyby wiedzieli, kim tak naprawdę...
-Ale nie wiedzą - przerwał mi Jongin - Ludzie myślą, że jesteś zwykłym człowiekiem odbitym z niewoli. O Twoim prawdziwym bycie wiedzą nieliczni.
-Ukrywacie moją tożsamość, czyli boicie się wojny domowej - sarknąłem, kpiąco.
-Tak, to prawda - przyznał Jongin, ku mojemu zdziwieniu - Jednak sądzę, że jest tu wielu ludzi, którzy by zrozumieli Twoją sytuację... Widzisz, ja wiem, kim jesteś, a wcale nie widzę w Tobie nic niebezpiecznego.
-Dlaczego taki jesteś? - zapytałem, wyczytując z jego emocji, głęboką tęsknotę.
-Osobę, którą kochałem nad życie, spotkało to samo, co Ciebie -wytłumaczył.
-Co się z nią stało? - zapytałem delikatnie.
-Nie wiem, nie widziałem jej dwa lata. Sehun też twierdzi, że nie zauważył jej podczas swojego pobytu w wydziale. Chanyeol pewnie też nic nie widział.
-Mocno za nią tęsknisz...
-Tak- przyznał otwarcie - Ale mam nadzieję, że wszystko z nią dobrze.
-Ja też mam taką nadzieję - powiedziałem, chcąc go wesprzeć.
-Nie jesteś wcale taki zły, na jakiego wykreował Cię Sehun -zażartował.
-Sehunnie zbytnio za mną nie przepada...
-Po prostu się Ciebie boi. Wie, że nie mógłby z Tobą wygrać, a to uwłacza jego dumie - sprostował.
-Typowe- powiedziałem i przewróciłem oczami - A jaki jest Chanyeol? -zapytałem.
-Chanyeol? Jak to przywódca - zaśmiał się - Ludzie czują do niego respekt, przez wydarzenia, jakie miały miejsce. Jeśli go zapytasz, na pewno Ci o tym opowie.
-Rozumiem...
Rozmawiałem z nim, jak ze swoim przyjacielem. Czas leciał mi szybko i zanim spostrzegłem, obszedłem z chłopakiem wzdłuż i wszerz miasto. Na uliczkach robiło się coraz mniej ludzi, dlatego zrozumiałem, że zbliża się godzina nocna. Kai, tak jak obiecał Chanyeolowi, odprowadził mnie pod sam dom. Podziękowałem mu za mile spędzony czas i wszedłem do środka. W domu unosił się piękny zapach jedzenia, dawno nie czułem czegoś tak pięknego. Jedzenie w wydziale było jałowe i niesmaczne. Miało dostarczyć nam niezbędnych składników do życia, a nie zadowolić nasze kubki smakowe. Udałem się do kuchni, w której paradował chłopak, który nawet nie spostrzegł mojej obecności, dopiero kiedy się obrócił, dojrzał moją osobę.
-Wróciłeś już? Jak było? – zapytał, wracając do wykonywanych czynności.
-Kai to naprawdę miły chłopak - odpowiedziałem - Dał mi się rozluźnić.
-Tak, jest złotym przyjacielem - powiedział, uśmiechając się ciepło.
-Na zebraniu zauważyłem, że większość ludzi boi się Ciebie -zacząłem delikatnie.
-Kai Ci coś wspominał, prawda?
-Tak, jednak powiedział, że jeśli zapytam Ciebie, to odpowiesz mi na zadane pytania - odpowiedziałem.
-Nie zawsze byłem przywódcą tej watahy - zaczął, jednocześnie nakładając jedzenie na talerze - Wcześniej był nim mój ojciec. Ludzie go szanowali, jednak kiedy on umarł, ja musiałem poprowadzić wszystkich ludzi do zwycięstwa. Byłem młodym smarkaczem, dlatego ludzie nie brali mnie na poważnie. Miałem raptem dziewiętnaście lat i zero pojęcia o prowadzeniu większej grupy. Przyznam, że zamiast być życzliwym, po prostu straszyłem. Nie wiem czemu, nie potrafiłem być taki, jak mój ojciec. Pewnej nocy, kiedy większa ilość ludzi wyszła na powierzchnię, została zabita przez zmutowane dzieci...
-Roślinne dzieci - dodałem.
-Tak- potwierdził - Wpadłem wtedy w szał i zrobiłem krwawą masakrę, niestety widzieli to mieszkańcy, dlatego boją się ze mną przebywać. Myślą, że znowu stracę nas sobą kontrolę...
-Zrobiłeś to, by ich bronić - tłumaczyłem go, a skoro był w stanie zabić wszystkie roślinne dzieci, musiał być naprawdę potężny.
-Niby tak, ale oni o tym nie wiedzą. Dlatego, aby unormować sytuację w mieście, postanowiłem ruszyć na misję do wydziału - dodał. Podczas jego opowieści zdążyłem zjeść swoją porcję jedzenia, natomiast Chanyeol poskubał jej tylko odrobinę. Odebrałem mu apetyt tymi pytaniami.
-Twój ojciec byłby z Ciebie dumny - powiedziałem nagle.
-Co?
-Bohaterem nie jest ten, kto otwarcie przyznaje się do swoich czynów, ale ten, kto robi to dla dobra ludzkości i własnej satysfakcji. Dbasz o mieszkańców lepiej niż ktokolwiek inny.
-Jesteś mądry - przyznał mi Chanyeol - Skończmy już ten temat. Chcesz nauczyć się strzelać z prawdziwej broni?
-Chodzi Ci o te głośne pukawki? – zapytałem, nie rozumiejąc do końca, o co mu chodzi.
-Tak, o te – odpowiedział, wstając - Załatwiłem dla Ciebie ubrania.
-Dziękuje, na razie wystarczą mi te - odpowiedziałem. Chanyeol zabrał mnie na polane za swoim domem, dziwiłem się, że w takim miejscu rosła trawa, ale nie skomentowałem tego. Chanyeol ustawił się na linii i pokazał mi, jak powinna wyglądać moja postawa. Przyznam, że poczułem się lekko zakłopotany, kiedy dotykał co chwila mojej dłoni, chcąc poprawić moją posturę. Kiedy wytłumaczył mi już wszystko, pozwolił mi oddać strzał. Trafiłem w sam środek serca. Dzięki moim oczom widziałem lepiej, dlatego coś takiego było dla mnie pestką.
-Tego mogłem się po Tobie spodziewać - usłyszałem jego zadowolony głos- Jesteś świetny, jednak ja nie jestem gorszy – powiedział, oddając kilka strzałów. Każdy pocisk, trafił idealnie w miejsce, w które celowałem ja. Chanyeol również był niesamowity. Strzelaliśmy jeszcze długi czas, chociaż byliśmy w tym znakomici, to frajda, jaką sobie sprawiliśmy, była najlepsza. Opadłem ciężko na trawę, patrząc uważnie na Chanyeola, który oddawał strzały. Wyglądał bardzo przystojnie. Skupienie na jego twarzy, rodziło w moim brzuchu tysiące motyli. Czułem coś takiego tylko w momencie pełnego zachwytu.
-Dlaczego mi się tak przyglądasz? - zapytał mnie, kończąc w końcu.
-To dlatego, że wyglądasz naprawdę dobrze kiedy strzelasz -odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Dziękuje- powiedział speszony. Zaśmiałem się na jego uroczą reakcję. Po pozbieraniu łusek i sprzątnięciu bałaganu, udaliśmy się do domu, gdzie wziąłem gorącą kąpiel. Chanyeol w międzyczasie przygotował mi pokój, w którym miałem zamieszkać. Wykończony, podziękowałem mu za wszystko, udając się spać. Szum wody oraz gwizdanie Chanyeola pomogło mi pogrążyć się we śnie. To była najlepsza kołysanka, jaką w życiu udało mi się słyszeć.
W nocy obudziły mnie odgłosy szamotaniny, szybko zerwałem się z łóżka, szukając prawdopodobnego miejsca walki. Dźwięki dochodziły z pokoju Chanyeola i kiedy tylko wbiegam do pomieszczenia, widziałem jak Chanyeol walczył z marami sennymi. Jego twarz wykrzywiona była w bólu, ciało spocone, nie mówiąc już o jego niekontrolowanych ruchach, które przy okazji zwaliły kołdrę na podłogę. Podszedłem i czym prędzej obudziłem chłopaka. Chanyeol niczym przestraszone dziecko wtulił się w moje kolana, cicho płacząc. Głaskałem jego spocone włosy, uspakajając jego emocje. Każdemu ta wojna dała się we znaki. Jednak widok płaczącego chłopaka, mocno zapadł w mojej pamięci. Chanyeol nie pozwolił mi wrócić do swojego łóżka, rozumiałem to doskonale. Sam nie miałem ochoty wypuszczać go ze swoich rąk. Podniosłem z ziemi kołdrę i przykryłem nas szczelnie. Srebrnowłosy czuł się już lepiej, jednak jego ręce dalej mocno zaciskały się na moim ciele. Jego głowa spoczywała na mojej klatce piersiowej, dzięki czemu miałem idealny dostęp do jego poniszczonych włosów. Zanim ponownie zapadłem w sen, usłyszałem ciche podziękowania z ust chłopaka. Zasnąłem z lekkim uśmiechem na ustach.
Kiedy budzę się ponownie, łóżko jest już puste. Rozglądam się po pokoju w poszukiwaniu zegarka, który wskazuje pierwszą po południu. Zwlekam się z łóżka i pierwsze co robię, to ścielę je i to samo robię z tym w moim pokoju. Szukam właściciela domu, jednak nie ma go w żadnym z pokoi, na polanie również go nie było. W kuchni na stole czeka na mnie śniadanie, które muszę sobie odgrzać. Jednak nawet takie jest o niebo lepsze, od tego, co jadałem w wywiadzie. Po skończonym posiłku, posprzątałem po sobie. Rozejrzałem się również po pokojach, do których wcześniej nie wchodziłem. Dom był trochę zaniedbany, ale rozumiałem to. Pewnie niewiele osób zajmowało się nim, kiedy chłopak był nieobecny. Sprzątam wszystko dokładnie, sterylność w wydziale była podstawą. Tylko w czystych warunkach, genetyka mogła rozwijać się prawidłowo. Mimo tego, czego nauczono mnie o czystości, posprzątanie domu było o wiele prostsze niż mogłoby się wydawać. Kiedy kończyłem myć podłogę w kuchni,usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Wyjrzałem na korytarz, chcąc przywitać się z przybyłym, jednak wyprzedził mnie w tym.
-Cześć, przepraszam, że zostawiłem Cię na cały dzień samego –powiedział, kładąc produkty żywnościowe na komodzie.
-Cześć,nic się nie stało i tak niedawno wstałem - odpowiedziałem. Chanyeol ściągnął buty, po czym biorąc żywność, skierował się do kuchni.
-Smakowało Ci śniadanie?
-Bardzo, dziękuję.
-Na obiad przyrządzę nam coś lepszego - powiedział, na co przytaknąłem.
-Gdzie byłeś wcześniej? - zapytałem ciekawy, siadając na jego łóżku, patrząc, jak wyciąga rzeczy na przebranie.
-Na treningu, trochę nam zeszło. Chciałem mniej więcej pokazać ludziom, jak mordercze były treningi w instytucie - odpowiedział mi- Pójdę wziąć szybki prysznic, dobrze?
-Okej- odpowiedziałem, kładąc się. Wolałem w taki sposób na niego poczekać. Tak jak wczoraj, Chanyeol pogwizdywał sobie tylko znaną melodie, która uspokajała mnie. Leżałem, wsłuchując się w nią i uśmiechałem się. Przypomniałem sobie, jak ufnie wtulał się w moje ciało tej nocy. Miło było czuć ciepło drugiego człowieka, dzięki temu nie czułem się samotny. Moje oczy zrobiły się mokre, nie chciałem płakać... ale kiedy tylko pomyślałem o chwilach spędzonych w niewoli, miałem ochotę krzyczeć wniebogłosy.
-Baekhyun?
Spojrzałem na chłopaka w drzwiach, ubrany był tylko do połowy. Mięśnie jego ramion naprężyły się, widząc mnie płaczącego. Uśmiechnąłem się lekko, dając mu znać, że wszystko jednak w porządku. Nie uwierzył mi. Usiadł obok mnie i otarł moje łzy, swoją dużą dłonią.
-Nie wiem czemu, ale ufam Ci bardziej niż powinienem – powiedziałem, patrząc prosto w jego oczy.
-To chyba dobrze - powiedział, głaszcząc lekko mój bok.
-Nie wiem, wcześniej polegałem tylko na sobie...
-Teraz możesz polegać na mnie - wtrącił się.
-To dla mnie nowe - powiedziałem - Ale to miłe i wiem, że Twoje uczucia są szczere, jednak sam rozumiesz.
-Rozumiem- wyszeptał, kładąc głowę na mojej klatce piersiowej - Chciałem Cię przeprosić za tą sytuację z nocy.
-Nic się nie stało - odpowiedziałem, wplatając dłoń w jego włosy -Twoja obecność mnie uspokaja.
-To tak jak Twoja mnie. Z jednej strony jest mi wstyd, że widziałeś mnie płaczącego, a z drugiej, to mogłeś być tylko ty - wyznał.
-Ty też mi ufasz, pomimo tego, czym jestem.
-Kim, Baekhyun, nie czym, tylko kim. Jesteś człowiekiem, będę karcił Cię za każdym razem, kiedy będziesz twierdził inaczej - upomniał mnie, wstając – Chodź, zrobimy razem obiad.
-Dobrze- odpowiedziałem i ruszyłem do kuchni. Podłoga zdążyła już wyschnąć, dlatego zabraliśmy się do pracy. Chanyeol dokładnie tłumaczył mi każdą następną czynność. Gotowanie było czymś dla mnie zupełnie nowym, jednak gotując z chłopakiem wszystko wydawało mi się łatwiejsze. Uczył mnie jak kroić warzywa i mięso. Przez moją niezdarność i niepewność w gotowaniu byłem cały utytłany w mące i innych rzeczach. Chłopak starał się czyścić moją twarz na bieżąco, jednak po dłuższym czasie dał sobie z tym spokój. Kiedy gotowanie dobiegało końca, postanowiłem nakryć do stołu, następnie Chanyeol nałożył nam porcje na talerze i po chwili mogłem skosztować naszego dzieła. Był to najzwyczajniejszy dzień jaki przeżyłem od dziesięciu lat.
-Jest pyszne - powiedziałem, zajadając się.
-To dzięki Twoim umiejętnościom - powiedział, śmiejąc się cicho.
-Tak, na pewno - powiedziałem i pierwszy raz zaśmiałem się. Ręka chłopaka zastygła przed buzią, tępo wpatrywał się we mnie, a ja onieśmielony spuściłem wzrok.
-Masz piękny śmiech, mógłbyś robić to częściej - powiedział, podnosząc moją twarz do góry.
-Będę- odpowiedziałem i uśmiechnięty zająłem się jedzeniem. Po posiłku wspólnie posprzątaliśmy bałagan, jaki powstał, a następnie rozsiedliśmy się na łóżku chłopaka, odpoczywając. Leżeliśmy na boku, rozmawiając o przeszłości chłopaka. Był taktowny i ani razu nie spytał o moją przeszłość. Wiedział, ile w życiu przeszedłem i nie przeszkadzała mu niewiedza. Rozumiał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Nie wiedząc nawet kiedy, usnęliśmy, trzymając się za ręce.
W środku nocy, przebudziło mnie dziwne uczucie, które świadczyło o tym, że ktoś mi się przypatruje. Odwróciłem się na drugi bok, patrząc uważnie na osobę siedzącą na łóżku.
-Czemu nie śpisz? - zapytałem.
-Wyspałem się już...
-Znowu męczyły Cię koszmary?
-Trochę- przyznał szczerze - Ale nie tak, jak zawsze, to chyba dzięki Twojej obecności.
-Chciałbym zniwelować je do końca - powiedziałem, wtulając się w jego nogi. Zaśmiałem się w duchu, przypominając sobie, jak wczoraj nasze role były odwrócone.
-Mam nadzieję, że tego dokonasz - powiedział, głaszcząc moją głowę.
-Która godzina?
-Po piątej - odpowiedział.
-Masz ochotę na trening? - zapytałem - Dam Ci fory...
-Śmiem w to szczerze wątpić, ale chętnie się z Tobą zmierzę -powiedział, na co podniosłem głowę, zadowolony. Wybiegłem z łóżka, ubierając się szybko, przy mojej prędkości było to naprawdę szybkie i kiedy obróciłem się już ubrany, Chanyeol dopiero podniósł się z łóżka.
-Miałeś dać mi fory - zażartował chłopak, ale zaczął ubierać się jak najszybciej. Patrzyłem uważnie, jak zrzuca z siebie dresy, w których spał. Nie mogłem odwrócić wzroku, kiedy zobaczyłem jego nagie pośladki. Przełknąłem głośno ślinę i zarumieniony odwróciłem wzrok - Przepraszam, nie myślałem, że to cię speszy.
-Nie szkodzi, po prostu mnie zdziwiłeś - odparłem, w myślach dziękując temu, kto stworzył bokserki.
-W wydziale często uczyli nas, że nagość nie ma znaczenia –powiedział, zakładając na siebie koszulkę - To przyzwyczajenie, wyniesione stamtąd.
-Rozumiem. Idziemy?
-Pewnie.
Stojąc na przeciwko siebie, czułem niepewność Chanyeola, jednak nie zamierzałem tracić kontroli nad swoim ciałem. Nie zamierzałem go zabijać, nie chciałem. Chanyeol ruszył na mnie, wykonując pierwszy cios. Spodziewałem się go, ale tak jak obiecałem, dawałem mu fory. Ograniczyłem szybkość do minimum, wyprowadzając kontrę. Chanyeol uniknął jej, jednak nie spodziewał się, że zaatakuje go jednocześnie drugą ręką i nogą. Odleciał na parę metrów, jednak zaraz się pozbierał.
-Jak się tego nauczyłeś?
-Intuicja- odpowiedziałem - Jeśli ktoś blokuje jedną z Twoich kończyn, zawsze pozostają Ci pozostałe trzy. Musisz wykorzystać sto procent swojego potencjału. W sytuacji bez wyjścia, zawsze są jakieś wyjścia, musisz ich szukać.
-Kto Cię tego nauczył? - zapytał ciekawy.
-Życie. Walcząc na śmierć i życie musisz łapać się każdej możliwości.
-Tego uczy wydział? Nigdy nie dostaliśmy takich lekcji... - powiedział, znowu atakując.
-Hamuj emocje, kiedy walczysz, patrz przeciwnikowi w oczy. Bronie biologiczne idealnie przewidują następne ruchy swojego przeciwnika- tłumaczyłem, odpierając każdy jego następny atak - Wydział tego nie uczy, on tego wymaga.
-Jako żołnierz miałem zupełnie inny sposób szkolenia - warknął, kiedy uderzyłem go prosto w mostek. Na chwilę stracił oddech, jednak po chwili położył mnie na łopatki, siadając na mnie. Zrzuciłem go, przez co jego ręka głośno strzeliła, byłem jednak pewny, że nie połamałem ku kości.
-Uderzaj w miejsca, które są wrażliwe i powodują śmierć. Bronie wyglądają jak ludzie, w większości... i tak samo jak ludzie, mają swoje słabe punkty. By zabić broń musisz zniszczyć mózg, aby zabić człowieka możesz znaleźć miliony sposobów. Podbrzusze -powiedziałem uderzając w wypowiedziane miejsce - Nawet najlżejsze uderzenie, może powodować poważne uszkodzenia.
-Czuję- odpowiedział, krzywiąc się nieznacznie.
-To był dotyk, nie cios - powiedziałem kpiąco.
-Czuły ten Twój dotyk - sarknął i wyprowadził cios, który mu przed chwilą pokazałem. Skrzywiłem się i plunąłem krwią.
-Nie musisz się powstrzymywać - powiedziałem, wiedząc, że potrafi lepiej - Zregeneruje się szybciej, niż myślisz.
-I tak mam blokadę przed tym, aby robić Ci krzywdę...
-Nie patrz emocjonalnie, w chwili walki jesteśmy wrogami –powiedziałem, prostując się - Nie wiesz, z kim dane będzie Ci się mierzyć, przeciwnik, nawet jeśli kiedyś był Twoim przyjacielem, w momencie walki jest wrogiem. Musisz to zapamiętać.
Podszedłem do niego, pokazując mu, jak powinny wyglądać następne ataki.
-Żuchwa, uderzenie w nią skręci kark, Twojemu przeciwnikowi. Uderzenie w gardło go udusi - mówiłem, pokazując dane uderzenie - Cios w splot słoneczny spowoduje zaburzenie pracy narządów wewnętrznych, co doprowadzi do krwotoku i późniejszej śmierci - przejechałem po splocie, wprawiając jego ciało w liczne dreszcze - Podbrzusze... odrobina siły doprowadzi do strasznych powikłań, zaś krocze to jeden z najsłabszych i najwrażliwszych miejsc w ciele człowieka. Uderzenie w nie powoduje przeraźliwy ból i pewną śmierć - mówiłem, dotykając każdego słabego punktu, otwartą dłonią. Przeszedłem na tył jego sylwetki, układając dłoń pomiędzy trzecim, a czwartym kręgiem szyjnym - Uderzając tutaj, masz pewność, że przeciwnik szybko się nie pozbiera. Na skutek uderzenia, traci przytomność. Odcinek lędźwiowy powoduje paraliż dolnych kończyn. Uderzenie w pachwiny daje Ci przewagę i w momencie upadku przeciwnika możesz zadać cios ostateczny w gardło, bądź żuchwę. Dół podkolanowy i ścięgno Achillesa. To wszystkie najsłabsze punkty w ciele człowieka - powiedziałem, wstając z klęczek.
-Wiesz to wszystko z praktyki? - usłyszałem ciche pytanie.
-Tak- odpowiedziałem, odwracając wzrok. Emocje Chanyeola nagle zaszły ciemną aurą, zmrużyłem oczy, chcąc ograniczyć ten widok.
-Zrobili z Ciebie maszynę do zabijania, zapłacą za to - powiedział twardo.
-Zapłacą w czasie, nie jesteście jeszcze gotowi na starcie z nimi -powiedziałem, podając mu ręcznik, aby otarł pot.
-Chodź ze mną na trening, musisz nauczyć moich żołnierzy wszystkiego, czego się nauczyłeś - powiedział pewnie.
-Wolałbym tego uniknąć - odmówiłem - Przy Tobie czuje się swobodnie, jednak wśród innych ludzi mogę stracić kontrolę nad swoim ciałem.
-Rozumiem.
-Jednak mogę nauczyć was jak pozyskiwać sto procent swojego potencjału -powiedziałem uśmiechnięty.
-W jaki sposób?
-Odblokowanie siedmiu głównych czakr, załatwi sprawę - odpowiedziałem.
-Czemu mam wrażenie, że wiążę się to z jogą? - zapytał zmarnowany.
-Bo po części się z nią wiążę, druga część to medytacja -objaśniłem.
-Chcesz mnie zabić, prawda?
-Gdybym chciał, to zrobiłbym to na początku tego treningu - odpowiedziałem- Jednak nie pozwolę Ci umrzeć - dopowiedziałem.
Miejsce, w którym odbywał się trening buntowników, był terenem gołym. Sama ziemia i dookoła skały. Miejsce było oddalone od wioski o dobre parę kilometrów, które trzeba było przejść na pieszo. Kiedy dotarliśmy na miejsce, wzrok wszystkich zebranych spoczął na naszej dwójce. Nieprzejęci stanęliśmy na środku pola, tak, aby każdy miał na nas dobry widok.
-Dzisiaj czeka nas trochę nietypowy trening - powiedział Chanyeol na wstępie- Poprowadzi go Baekhyun.
-Wybacz kapitanie, ale nie rozumiem, co ofiara z niewoli może wiedzieć o walce? - zapytał jakiś osobnik z przodu. Przypomniałem sobie, jak Kai wspominał, że nie każdy wie, kim tak naprawdę jestem.
-Nie będziemy dzisiaj walczyć - odpowiedział pewnie - Dzisiaj będziemy szukać swojego potencjału.
-Nic z tego nie rozumiem - jęknął Jongin, który nagle znalazł się obok naszej dwójki.
-Uwierz mi, dla mnie też to jest niejasne - odparł mu, Chanyeol - Zaczynajmy - powiedział do zebranych, samemu zajmując miejsce w pierwszej linii.
-Usiądźcie- zacząłem - Na samym początku wyciszcie się i zapomnijcie, gdzie się znajdujecie. Weźcie trzy głębokie oddechy. Czakra pierwsza, znana również jako czakra korzenia, jest ona podstawą naszej egzystencji. Wspiera naszą wolę życia, siłę życiową, pragnienie przetrwania, co dla żołnierza jest najważniejsze. Musimy skumulować naszą energię w podbrzuszu i uwolnić ją w momencie największej kulminacji. Tylko w ten sposób będziemy mieli z niej pożytek. Zamknijcie umysł na emocje z zewnątrz, teraz liczy się wasze wnętrze. Czujecie ciepło? - zapytałem - To właśnie czakra - mówiłem, uważnie wsłuchując się w emocje każdego żołnierza. O dziwo, każdy radził sobie znakomicie. Chanyeol na początku miał duże opory, ale tak jak reszta, szybko załapał.
-Przejdziemy teraz do czakry drugiej, świętej. Odpowiedzialna jest za naszą radość życia i poczucie własnej wartości. To zawsze jest przez nas bagatelizowane, ale jeśli uważamy się za bezwartościowych, to w jaki sposób chcemy stanąć na równi z wrogiem. Pewność siebie i swojego ja, daje nam siłę. Połóżcie się i przygarnijcie kolana do klatki piersiowej. Wyzwalając tę czakrę, nigdy więcej nie skulicie się w ten sposób. Pomyślcie o sobie, jak o osobie wartościowej, myślcie o sobie jako najlepszych, myślcie o sobie jako zwycięzcy. Dokładnie tak. Czakra druga otwiera nasze spojrzenie na własną osobowość. Czakra trzecia, czyli splotu słonecznego, zwiększa naszą siłę, poczucie władzy i dominację. Każdy z was jest sobie równy, nie ma ludzi gorszych. Skumulujcie swoją całą sile w tym jednym punkcie i wyzwólcie swoją moc - tłumaczyłem powoli. Otwarcie trzeciej bramy zajmowało o wiele więcej czasu, niż dwóch poprzednich. Ludzie trudzili się, ale dzielnie znosili trud duchowego treningu. Po upływie godziny, kiedy widoczne były postępy każdego, postanowiłem to zakończyć - Na dzisiaj wystarczy. Otwarcie trzech bram jest bardzo męczące - powiedziałem, obserwując uważnie - Nie otwierajcie jeszcze oczu, wróćcie do siadu. Musicie oswoić się ze swoją wyzwoloną czakrą. Otwórzcie się teraz na zewnętrzny świat i dopuścicie go do siebie -mówiłem, chodząc w tą i z powrotem - Możecie otworzyć oczy. Możecie czuć się odrobinę pijani, to przez wyzwolenie nowego źródła mocy. Powinno za chwilę się unormować. Kiedy miną zawroty, możecie spróbować ze sobą walczyć. W taki sposób zobaczycie efekty.
-Kai, chcesz wypróbować? - zadał pytanie, Chanyeol i wyszedł na środek.
-No pewnie - odpowiedział zrelaksowany blondyn.
Chanyeolowi podczas walki towarzyszyła pewność siebie, ale Kai nie był gorszy. Wszystkie ich aspekty wzrosły, chociaż otworzyli tylko trzy bramy. Trzy bramy były podstawą, reszta była nadprogramowa. Walka skończyła się, wygraną Chanyeola, który użył ciosu w mostek. Zrobił to na tyle mocno, aby móc powalić Kaia na ziemię. To był trening, który zaczął satysfakcjonować każdego.
Walki trwały, Chanyeol nadzorował wszystko, a ja wraz z Sehunem tworzyłem mapę podziemia. Zdziwiłem się, kiedy przyszedł tutaj, doskonale wiedząc, że znajduję się właśnie tutaj. Nie był niemiły, prowadził normalną konwersacje. Był profesjonalny. Tłumaczyłem mu każde ułożenie, jakie pamiętałem. Wszystko, co mogło się im przydać, a on w formie elektronicznej tworzył geometryczną mapę. Kiedy skończyliśmy, w ciszy przypatrywaliśmy się walką, które z każdą chwilą były coraz bardziej zażarte.
-Nie bierzesz udziału w treningu? - zapytałem, chcąc zażegnać ciszę.
-Jako strateg nie muszę brać udziału w treningu, jednak tak czy tak potrafię dobrze walczyć - odpowiedział - Wyglądają na o wiele silniejszych, wczoraj zdychali jak muchy.
-To dzięki Baekhyunowi - usłyszeliśmy z boku głos Kaia.
-Tylko pomogłem wam odblokować punkty czakry - odpowiedziałem - Jako strateg przyda Ci się czakra trzeciego oka i korony. Jesteś inteligentny, a to pomoże Ci odkryć w sobie to, co najlepsze.
-Mogę być jeszcze lepszy? - zapytał, uważnie spoglądając na mnie.
-Tak.
-Widzę, że konflikt zażegnany - zażartował Kai - To mi przypomina, że z Kyungsoo było tak samo.
-Kyungsoo?- zapytałem zszokowany, znając to imię.
-Tak! To on! - odpowiedział, pokazując mi jego zdjęcie. Zbladłem, natychmiastowo tracąc grunt pod stopami - Poznałeś go? - zapytał z nadzieją.
-Czy to jest ta osoba, za którą tak bardzo tęsknisz? - zapytałem go,cierpiąc głęboko.
-Tak, to osoba, z którą związałem się na całe życie - przyznał dumny - Myślałem, że już nigdy jej nie odnajdę.
-Przykro mi, Jongin.
-Co?- zapytał zszokowany.
-Jego już nie ma - wyszeptałem cicho, a po moich policzkach poleciały łzy.
-Sehun, co zrobiłeś?- usłyszałem nagle krzyk, Chanyeola - Nie przerywajcie walk!
Stanąłem między nim, a chłopakiem.
-To nie wina Sehuna - powiedziałem twardo, trzymając go za ramiona, tak, aby nie mógł się ruszyć.
-To dlaczego płaczesz? I dlaczego Jongin płacze? – pytał, nie rozumiejąc. Jego emocje oraz mimika twarzy pokazywały głębokie zdezorientowanie.
-Znałem Kyungsoo - powiedziałem szeptem tak, aby tylko Chanyeol mnie usłyszał.
-Baekhyun, co się z nim stało? - usłyszałem w końcu to zasadnicze pytanie, zanim srebrnowłosy zdążył mi odpowiedzieć. Sehun o dziwo nic się nie odzywał.
-Nie był wystarczająco kompatybilny, aby przejść zmiany - zacząłem delikatnie - Zmienił się w krwiożerczego, zmutowanego potwora. Nie miałem wyboru, musiałem go zabić - wyszeptałem, patrząc w jego zapłakane oczy.
-Był świadomy tego, co się z nim dzieje? - zadał kolejne pytanie.
-Nie, stracił rozum.
-A więc zabiłeś potwora, nie mojego Kyungsoo.
-Co takiego? - zapytałem zdziwiony.
-Uwolniłeś go, dziękuję - powiedział, płacząc coraz głośniej. Spojrzałem przerażony na Chanyeola, który zrozumiał, o co mi chodzi. Zamknął Jongina w stalowym uścisku i pocieszał go, szepcząc różne słowa do jego ucha. Teraz widziałem, jaka między nimi była więź. Teraz rozumiałem, o kim Kyungsoo wspominał każdego razu z tym uśmiechem. Wiem, dla kogo znosił tyle bólu i dla kogo tak mocno trzymał się swojego życia. Do samego końca wierzył, że Jongin go odnajdzie i będą ze sobą na wieki.
-Jak mogę żyć bez tych, których kocham? - usłyszeliśmy jego pytanie.
-On jest z Tobą cały czas i pozostanie tam do kresu Twoich dni -powiedziałem pewnie - Kyungsoo jest w Twoim sercu, w miejscu, gdzie zawsze chciał pozostać. On kochał Cię nad życie, tak, jak Ty jego.
-Tęsknię za nim.
-On za Tobą też - powiedziałem i również go przytuliłem. Moje serce pękło na milion kawałeczków, a szloch blondyna ranił moje uszy bardziej niż cokolwiek innego.
W domu panowała cisza. Siedziałem wykąpany na łóżku Chanyeola, czekając, aż wyjdzie z łazienki. Nie słyszałem szumu wody, ani gwizdania chłopaka, przez co moje serce ogarnął jeszcze większy ból. Przytulony do poduszki wypuściłem zalegające w moich oczach, łzy. Od kiedy stałem się taki emocjonalny... Poczułem dużą dłoń na swoim brzuchu, a następnie zostałem przygarnięty do ciepłego torsu chłopaka. Wtuliłem twarz w jego dłonie, płacząc. Co chwila zagryzałem wargi, aby tylko szloch nie opuścił mojego gardła.
-To nie jest Twoja wina - usłyszałem jego ciepły głos.
-Zabiłem osobę, którą kochał nad życie - odpowiedziałem, przełykając gule, która uformowała się w moim gardle.
-Uratowałeś go. Kyungsoo na pewno nie chciałby żyć w taki sposób - powiedział delikatnie. Odwróciłem się przodem, mocno przywierając do klatki piersiowej chłopaka. Jak zwykle była naga. Objąłem go, mocno wbijając paznokcie w skórę jego pleców. Nawet nie syknął. Był twardy. Specjalnie dla mnie.
-Nie wyobrażam sobie stracić Ciebie, dlatego nie chce nawet wiedzieć, jak czuje się Jongin - powiedziałem pewnie.
-Co masz na myśli? – zapytał, lekko mnie od siebie odsuwając.
-Umiem czytać ludzkie emocje, Chanyeol, chociaż czasem chciałbym to powstrzymać.
-Czyli wiesz, co czuję - odpowiedział, spuszczając wzrok.
-Tak, wiem, ale nie rozumiem, dlaczego...
-Jesteś jedyną osobą, która mnie rozumie, to normalne, że poczułem do Ciebie coś wyjątkowego - wyszeptał.
-Jestem potworem.
-Nie. Jesteś Baekhynem, który sprawił, że się zakochałem - powiedział bardzo poważnie - Może jestem nienormalny, ale nie będę z tym zwlekał. Mamy wojnę i w każdym momencie mogę Cię stracić.
-Jestem nieśmiertelny, Chanyeol. To ja mogę stracić Ciebie - powiedziałem i znowu na moich policzkach pojawiły się łzy.
-Nie płacz, nienawidzę Twoich łez - wyszeptał, ocierając je.Przycisnął usta do moich oczu, zamykając je. Czułem jego oddech na swojej twarzy, co uspakajało mnie. Uśmiechnąłem się krótko i wyszedłem mu na przeciw. Pewnie pocałowałem jego spierzchnięte usta, które smakowały miętową pastą. Nie był to idealny pocałunek. Daleko nam było do doskonałości, jednak nam on wystarczał. Przepełniony był naszymi słodko-gorzkimi uczuciami, które chcieliśmy sobie przekazać. Objąłem mocniej jego szyję, przyciągając go do siebie. Dłonie Chanyeola wędrowały po moich bokach, co powodowało przyjemne tarcie materiału o moją nagą skórę. Po chwili jednak pozbył się przeszkadzającej koszulki, przez co zostałem nagi. Zakryłem się, delikatnie odpychając chłopaka.
-Nie rób tego.
-To nie moje ciało, to nie moje - powiedziałem zrozpaczony.
-Nie obchodzi mnie, czyja to skóra, obchodzi mnie człowiek, którym jesteś - powiedział, odsłaniając mnie i całując każdy skrawek mojej klatki piersiowej. Sapnąłem cicho, kiedy dłużej zassał się na mojej skórze – Baekhyun, oddasz mi się?
-Przecież jestem Ci oddany - odpowiedziałem.
-Chce się z Tobą kochać, Baekhyun.
-Uprawiać seks? - zapytałem, chcąc się upewnić.
-Tak.
-Ja...nigdy...
-Ja też nie - powiedział i uśmiechnął się pocieszająco. Zgodziłem się. Chciałem spróbować. Wcześniej tylko słyszałem o tym, jednak myśl o wypróbowaniu tego, napawała mnie ekscytacją. Żarliwie odpowiadałem na każdą zadaną mi pieszczotę. Moje ciało było rozpalone, ale nie przeszkadzało mi to. Chciałem czuć tylko ciało Chanyeola tuż nad sobą. Nasze brzuchy ocierały się o siebie, kiedy co chwila łączyliśmy nasze usta w mocnych pocałunkach. Tej nocy dziękowałem za dźwiękoszczelne mury tego domu. Nie wyobrażałem sobie, aby ktokolwiek mógł słyszeć moje jęki, z wyjątkiem Chanyeola. Ta noc była spełnieniem i pozwoliła mi poczuć się na nowo człowiekiem.
Zakończenie wojny zbliżało się wielkimi krokami, nie wiedziałem jeszcze, kiedy nastąpi, jednak w głębi duszy czułem to. Przez długie i wyczerpujące dwa miesiące szkoliliśmy najlepsze jednostki do starcia, które miało nastąpić za niedługo. Wydział po moim zniknięciu plądrował wszystkie wioski w poszukiwaniu mojej osoby. Po niedługim czasie dali sobie spokój, jednak to właśnie wtedy pojawiły się porwania w celu znalezienia nowej broni doskonałej. Buntownicy bronili każdej wioski jak tylko mogli, jednak przynosiło to więcej strat, niż korzyści. Sehun opracował strategię, która mogła zapobiec kolejnym tragediom. Potrafił doskonale określić, która wioska zostanie jako następna splądrowana i zniszczona. W ten sposób udało nam się ewakuować niewinne osoby i przyczynić się do zwiększenia liczebności mieszkańców. Tym sposobem zwiększyliśmy również ilość żołnierzy. Plan, jaki opracował Sehun, był naprawdę dobry. Sam chłopak był niezastąpiony, Chanyeol ani razu nie kłamał, chwaląc go. Wszystko dokładnie zawsze zaplanował, co do sekundy. Nie było mowy o naszej porażce, dopóki on miał nad nami piecze. Chanyeol był świetnym przywódcą i pomimo początkowej niechęci, ludzie mu ufali. Często wyruszał na misje zwiadowcze czy ratunkowe, a ja nie mogłem wtedy spać. Słaniałem się po mieszkaniu, szukając sobie miejsca, którego nigdzie nie mogłem znaleźć. Czasami Luhan dotrzymywał mi towarzystwa, ale nie było to ta sama obecność, co Chanyeola . Często trenowałem ludzi pod jego nieobecność, co było dość ryzykownym posunięciem. W każdej chwili mogłem stracić kontrolę nad własnym ciałem, jednak pogoda mojego ducha pomogła mi uniknąć własnej agresji.
Siedziałem na polanie trzymając nóż Chanyeola, który podarował mi po wspólnie spędzonej nocy. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie naszego zbliżenia. Obydwoje doświadczyliśmy wtedy czegoś zupełnie nowego. Na drugi dzień było nam odrobinę nieswojo, jednak wspólne śniadanie i kąpiel pomogły nam zapomnieć o zażenowaniu. Nigdy nie wymażę z pamięci tego, co działo się tej pamiętnej nocy, Chanyeol też. Jego emocje po tych wydarzeniach świeciły jasno i nigdy nie gasły. Wstałem, celując do tarczy. Nóż po nieskończenie wielu obrotach w końcu wbił się ostrzem w drewniany cel. Nie było mowy o spudłowaniu, nigdy tego nie robiłem. Jednym susem doskoczyłem do tarczy, wyciągnąłem tkwiący w nim nóż i już powolnym krokiem skierowałem się do domu. Tęskniłem za Chanyeolem i chciałem, aby wrócił jak najszybciej. Bałem się, że mogło mu się coś stać, a tego nie mogłem sobie wybaczyć. Ostateczna bitwa miała się rozpocząć w momencie ewakuowania ostatniej wioski. Wszyscy byliśmy już na to gotowi, każdy z nas czekał tylko na znak. Dużo osób miało polec w tej bitwie, straty będą ogromne, lecz będziemy musieli się z nimi pogodzić. Usłyszałem ciche pukanie do drzwi, dzięki emocjom,wiedziałem, że był to Luhan. Poszedłem w kierunku drzwi wejściowych i otworzyłem je.
-Cześć, kolego!
-Cześć- odpowiedziałem, uśmiechając się lekko - Wejdź.
-Nie, nie mamy na to czasu. Musisz mi pomóc - powiedział pogodnie -Wiesz, za jakieś pół godzinki będziemy gościć u siebie nowych ludzi, dlatego potrzebuję Twojej pomocy.
-Nie rozumiem, jaka ma być ta moja pomoc? - zapytałem zdezorientowany, jednak wyszedłem z domu i ruszyłem za chłopakiem.
-Większość rzeczy jest już gotowa, jednak mamy za mało rąk do pracy w szpitalu. Będzie kilkoro rannych, dlatego chciałbym, abyś pomógł. Chodzi tylko o zwykłe rany czy otarcia. Nic trudnego - mówił niczym katarynka. Jak zwykle nie dawał mi dojść do słowa, a mnie jednocześnie denerwowało to i bawiło - To jak? Pomożesz?
-A mam inny wybór? - zapytałem, uśmiechając się krzywo.
-No nie - odpowiedział chytrze. Luhan wiedział, że chociaż gdybym chciał, nie potrafiłem mu odmówić. Stał się dla mnie bardzo ważnym kompanem życiowym. Chanyeol określał to mianem przyjaciół. Jednak ja nie wiedziałem dokładnie, co oznacza to słowo, dlatego go nie wypowiadałem - Atak ma nastąpić jutro w nocy - mruknął już trochę ciszej.
-Nie ma co zwlekać - powiedziałem posępnie - Trzeba atakować teraz, dopóki niewielu żołnierzy znajduje się w siedzibie instytutu.
-Boję się, że wszystko pójdzie nie tak. Będę musiał patrzeć jak wszyscy umierają i nawet nie będę mógł im pomóc. Będę bezsilny. Do tego Sehun kazał mi przefarbować moje blond włoski na brąz. Jakby to miało mi w czymś pomóc - marudził.
-Wydział wie, jak wyglądasz, dlatego zmiana koloru włosów wyjdzie Ci na dobre - powiedziałem przeczesując już jego kasztanowe włosy -Dobrze Ci w tym kolorze.
-Dziękuję- odpowiedział już rozpogodzony. Weszliśmy razem do budynku przeznaczonego na szpital, w miarę możliwości została tutaj zachowana sterylność, jednak nie było to na tak wysokim poziomie, jak w instytucie. W niektórych pomieszczeniach znajdowały się osoby, które wróciły ranne z ekspedycji. Znajdowało się też parę kobiet w ciąży. Uśmiechały się do siebie, głaszcząc się po brzuchach. Ciekawe czy moja matka wyglądała tak samo.
-Baekhyun, idziesz? Przetransportowano już rannych. Pospieszyli się, nie ma co- mruknął bardziej do siebie, niż do mnie. W tym właśnie momencie poczułem obecność Chanyeola w tym szpitalu. Pomimo nawoływań Luhana, nie zatrzymałem się, tylko biegiem ruszyłem do miejsca pobytu mojego ukochanego. Kiedy wpadłem do sali, zauważyłem go, był cały. Miał tylko parę zadrapań, odetchnąłem z ulgą.
-Baekhyun? Co tutaj robisz? - zapytał zdziwiony. Nie mówiąc nic, znalazłem się natychmiastowo w jego objęciach. Wtuliłem się w jego spocone ciało, czując w końcu jego osobę obok mnie.
-Tęskniłem- powiedziałem, całując jego oba policzki - Wszystko z Tobą dobrze?
-Tak, ale zaraz będzie ze mnie mokra plama, jak nie przestaniesz mnie ściskać - ledwo mruknął.
-Przepraszam- bąknąłem.
-Też za Tobą tęskniłem - usłyszałem, kiedy przygotowywałem rzeczy potrzebne mi do oczyszczenia jego ran. Uśmiechnąłem się i zarumieniłem.
-To dobrze - mruknąłem zadowolony i zabrałem się za opatrywanie zadrapań. Po wykonanych czynnościach, posprzątałem zużyte gazy i odprowadziłem Chanyeola na zewnątrz. Srebrnowłosy musiał zajść jeszcze na zebranie, zaś ja obiecałem pomoc Luhanowi. I tak zaczęło się moje tyranie w szpitalu. Byłem na każde zawołanie Luhana i innych medyków. Dziękowałem siłom wyższym, że jest już koniec i mogę wreszcie wrócić do domu. Chanyeol pewnie dawno już był po zebraniu, a nawet i treningu. Wchodząc do domu zastałem go w kuchni. Gotował coś, standardowo w samych spodniach. Objąłem go ramionami w pasie.
-Zmęczony?- usłyszałem jego pytanie.
-Bardzo. Luhan to istny diabeł.
Chanyeol zaśmiał się na moje słowa, jednak nic już więcej nie powiedział. Skupił się na gotowaniu, a ja mając chwilę dla siebie, wziąłem gorący prysznic, który zmył ze mnie trudy dnia. Teraz patrząc w lustro, nie czułem obrzydzenia, Chanyeol nauczył mnie patrzenia w głąb. Nadal poniekąd czułem niechęć do samego siebie, jednak było to już w o wiele mniejszym stopniu. Wytarłem swoje połatane ciało i włosy, które wydawały się być zdecydowanie za długie. Włożyłem na siebie ubrania do spania i skierowałem z powrotem do kuchni.
-Obciąłbyś mi włosy? - zapytałem się chłopaka, który siedział już przy stole, zapewne czekając na moją osobę.
-Mogę spróbować, jednak nie wiem co z tego wyjdzie - odpowiedział -Smacznego.
-Smacznego- odpowiedziałem, również biorąc się za jedzenie - Nie może być chyba aż tak źle, przecież obcinałeś sobie włosy.
-Niby tak, ale sobie to co innego. Komuś jest trudniej - odpowiedział z pełną buzią. Zjedliśmy do końca i pozmywaliśmy naczynia. W domu był porządek, dlatego przed jutrzejszą bitwą nie musieliśmy niczego sprzątać. Usiadłem na krześle, czekając, aż chłopak zetnie przydługie kosmyki moich włosów. Robił to delikatnie, uważnie strzygąc moje poniszczone końce. Efekt końcowy był świetny, sądzę, że gdyby nie ta cała wojna, Chanyeol na spokojnie mógłby się ubiegać o pracę fryzjera. Z krótszymi włosami czułem się o wiele lepiej. Przynajmniej nie zasłaniały mi już oczu. Leżąc w objęciach Chanyeola modliłem się tylko, aby pozostało tak na zawsze. Nie chciałem zmian, chciałem tylko jego ciepła.
-Baekhyun- usłyszałem jego głęboki głos - Nieważne co stanie się jutro, musimy walczyć do końca. Myśl o mnie, a unikniesz napadów agresji.
-Dlaczego mówisz tak, jakby miało Cię przy mnie nie być? - zapytałem, mocniej przytulając się do jego boku.
-Kto wie, co się może wydarzyć - odpowiedział, głaszcząc uspokajająco moją głowę - Kocham Cię, Baekhyun, pamiętaj o tym.
-Nie mów tak, jakbyś miał jutro zginąć! - krzyknąłem płaczliwie, unosząc się i patrząc na jego twarz - Nie pozwolę Ci na to. Wygramy to i będziemy żyć już razem do końca.
-Baekhyun...
-Nie! Zrozum to w końcu, nie dam Ci umrzeć. Ani teraz, ani później -powiedziałem stanowczo i z powrotem przytuliłem się do niego -Kocham Cię tak bardzo, że nie mogę pozwolić Ci odejść.
-Ja też nie dam Ci odejść, Baek - wyszeptał i ucałował czubek mojej głowy. Uniosłem ją i przywarłem wargami do jego ust. Pocałunek smakował słonymi łzami, zarówno moimi, jak i jego. Długo nie mogliśmy zasnąć, męczyły nas koszmary na jawie, które jutro miały być prawdziwsze niż kiedykolwiek.
Stałem, rozglądając się po inkubatorach. Pierwszy punkt w naszym planie mówił o zniszczeniu danych genetycznych. Tym zajmowali się inni, ja miałem za zadanie zniszczyć roślinne dzieci. Wiedziałem, że nie będzie to łatwe, bo jeśli powstaną nagle z inkubatorów, to może nie być już tak ciekawie. W całym pomieszczeniu zgasło światło, dziękowałem teraz moim oczom, które widziały w ciemności. Dzierżąc nóż Chanyeola w dłoni, zabijałem po kolei zmutowane dzieci. Część z nich była słabo rozwinięta, przez co była niezdolna do walki, jednak niektóre z nich musiałem powalać i siłą zabijać. Atakowałem, nie patrząc już na nic innego. Myślałem o Chanyeolu, który piętro wyżej niszczył laboratoria genetyczne. Byliśmy tak blisko, a jednak daleko. Po zabiciu wszystkich roślinnych dzieci, zniszczyłem wszelkie inkubatory, zapisy komputerowe oraz wszystko, co znajdowało się w pomieszczeniu. Ruszyłem na pomoc innemu oddziałowi. Przez moją zwinność i szybkość unikałem konfrontacji z żołnierzami wywiadu. Tak jak mówił Sehun, było ich niewielu, większość była na powierzchni, gdzie czekało ich ostrzelanie z nieba. Były to drastyczne metody, jednak oni używali zdecydowanie gorszych. Wpadłem do laboratorium w momencie, kiedy było już po wszystkim. Niegdyś białe pomieszczenie, teraz było skąpane w karmazynowej krwi. Spojrzałem na dowódcę, którym był Jongin. Kiwnąłem głową, że moje zadanie zostało wykonane. Razem z pozostałymi żołnierzami zniszczyliśmy pokój i udaliśmy się jako wsparcie do następnych. Nigdzie nie widziałem, ani nie czułem Chanyeola, czy też jego grupy. Widocznie musiał już wyjść na powierzchnię. Na ukończenie wyznaczonych zadań mieliśmy dziesięć minut. Wszystkie grupy ruszyły na powierzchnię, jednak ja czułem, że coś jest nie tak. Czułem emocje, które nie pasowały mi do nikogo tu z obecnych. Te emocje nie należały do człowieka. Nakazałem wszystkim grupom uciekać jak najszybciej, a sam zająłem się największym problemem, jaki stanął nam na drodze. Dawno nie widziałem tak zmutowanego stworzenia. Mierzył co najmniej trzymetry, był tak genetycznie zmodyfikowany, że jego twarz oraz ciało było potwornie zdeformowane. Był strasznie skrzywdzony. Spojrzałem mu w oczy, w których poznałem coś znajomego. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. W momencie mojego zdumienia, mój przeciwnik zaatakował. Z impetem uderzyłem plecami o ścianę. Nie miałem czasu na użalanie się nad swoim losem, bo musiałem unikać następnego ataku. Mutant był niezwykle szybki i zwinni, różnił się od poprzednich pod wieloma aspektami. Byłem w szoku. Zaatakowałem, jednak jego ciało ani drgnęło. Moja siła nie była mała, jednak starcie z tym gigantem było dla mnie prawie, że niemożliwe. Te oczy należały tylko do jednej osoby. Osoby, którą uważałem za martwą. Właściwie, to mój brat był martwy. Baekbeom, którego widzę tutaj, nie jest sobą w żadnym wypadku. Jedyne, co po nim pozostało, to oczy. Łzy mimowolnie popłynęły po moich policzkach. Nie byłem przygotowany na to, jednak wiedziałem, że instytut użyje wszystkiego, aby mnie zniszczyć, nawet zwłok mojego brata. Musiałem zrobić wszystko, aby pozbawić życia tę kreaturę. Musiałem zwrócić honor mojemu zmarłemu bratu. Pozwoliłem wściekłości przejąć moje ciało, dzięki temu wyzwoliłem z siebie o wiele więcej energii. Przegrana nie wchodziła w grę, musiałem wygrać, dla Chanyeola. Spojrzałem na minutnik na mojej ręce, pozostało mi siedem minut przed wysadzeniem całego wydziału. Ruszyłem na przeciwnika, wymierzając mu potężne ciosy, które ledwo co go drasnęły. Jego zdolność regeneracji była na podobnym poziomie do mojej. Jednak to ja byłem bronią ostateczną, nie to bydle. Atakowałem, wciąż atakowałem, nie dawałem mu nawet chwili na obronę czy wyprowadzenie kontry. Czas był po mojej stronie, dlatego wskazówki zegara cierpliwie czekały, aż pozbędę się przedostatniej, genetycznie zmodyfikowanej kreatury. Zagapiłem się na moment, co skończyło się moim ponownym zderzeniem ze ścianą. Stęknąłem, jednak z prędkością światła wyciągnąłem nóż i wycelowałem w środek czoła mutanta. To był jeden z najsłabszych punktów w ciele genetycznie zmodyfikowanych istot. Głowa była najwrażliwszym miejscem, dlatego to w nią celowałem. Musiałem mu ją urwać, jeśli chciałem wyjść z tego cało. W chwili rozkojarzenia, wskoczyłem na plecy podróbie mojego brata i chwyciwszy mocno za głowę, pociągnąłem ją do góry. Stawiała opór, do tego ręce wielkoluda raniły moje ciało, uderzając w nie. Wszędzie było mnóstwo krwi, zarówno mojej, jak i Baekbeoma. Ostatni raz zamknąłem załzawione oczy, po czym z głośnym okrzykiem urwałem mu łeb. Runęliśmy na ziemie z hukiem. Zszedłem z martwego ciała i podszedłem do urwanej głowy, zamknąłem oczy, które na skutek szybkiego oderwania od reszty ciała, wciąż pozostały otwarte. Ostatni raz widziałem je jedenaście lat temu.Teraz, chociażbym chciał, nie mogłem należycie pożegnać własnego brata, bo gonił mnie czas. Obiecałem, że przeżyje. Wyciągnąłem nóż z głowy i spojrzałem na zegarek, została mi minuta. Ruszyłem biegiem w kierunku wyjścia, widziałem, że jeśli za chwilę nie wyjdę z podziemi, Chanyeol wleci tutaj za mną. Biegłem tak szybko, jak tylko potrafiłem. W ostatnich sekundach, jakie mi pozostały myślałem, że już nie zdążę, jednak udało mi się. Wydostałem się wraz z wybuchem, który odrzucił mnie na co najmniej kilometr. Poczułem brak paru palców i ogólny ból całego ciała. Byłem pewny, że połamało mi kręgosłup, dlatego choćbym chciał, nie mogłem się ruszyć. Spojrzałem z ledwością na swoją dłoń, zauważając w niej braki, nie zrobiło to jednak na mnie wrażenia. Tortury, jakie kiedyś na mnie stosowano, były o wiele gorsze. Zamknąłem oczy, słysząc auta wydziałowców, w takim stanie byłem dla nich żadnym przeciwnikiem. Przypomniałem sobie pierwsze spotkanie z Chanyeolem i to jak zachowywał się w stosunku do mnie. Nigdy mną nie gardził i nigdy nie pozwolił, abym czuł się źle w jego towarzystwie. Dbał o mnie i pielęgnował. Dzięki niemu czułem się kochany. To on widzi we mnie człowieka. Kroki. Byli coraz bliżej, jednak ja pogodziłem się już z porażką.
-Proszę, proszę... kogo my tu mamy. Widocznie nasza broń znowu została porzucona - usłyszałem sarkazm w wypowiedzi jednego z żołnierzy.
-Nie zostałem porzucony - charknąłem ledwo, połamane żebra dały mi się we znaki. Moja regeneracja nie była tak dobra, z powodu licznych ran. Modliłem się tylko, abym poskładał się na czas. Nie mogłem dać im tej satysfakcji i pozwolić się tak łatwo zabić.
-Co ty możesz wiedzieć? Jesteś tylko pieprzoną bronią! - usłyszałem i poczułem splunięcie na moją twarz. Wezbrała we mnie złość.
-Nie jesteś bronią. Jesteś zwykłym człowiekiem, którego życie nie było kolorowe – powiedział, zwalniając tempa.
Chanyeol.
-Nie jestem tylko bronią - odpowiedziałem twardo, jedyną sprawną ręką ścierając ślinę z mojej twarzy.
-Czyżby broń, aż tak bardzo chciała być człowiekiem? - zaśmiał się szyderczo.
-Tak, ponieważ w głębi duszy jesteś człowiekiem, tak jak my.
Chanyeol.
-W głębi duszy jestem człowiekiem.
-Jesteś maszyną stworzoną do walki - warknął i uderzył mnie butem prosto w twarz.
-Nie chodzi mi to, jak zostałeś stworzony, a o to, jakim Cię urodzono -odpowiedział, łapiąc moją dłoń.
Chanyeol.
-Przynajmniej nie jestem taki jak wy - warknąłem z bólu.
-Bo nie jesteś człowiekiem - znowu poczułem kopnięcie, tym razem w brzuch.
-Kim, Baekhyun, nie czym, tylko kim. Jesteś człowiekiem, będę karcił Cię za każdym razem, kiedy będziesz twierdził inaczej.
Chanyeol.
-Nic nie wiecie o mnie, nie znacie mnie i nie poznacie, bo szybciej was zabije - zagroziłem, w końcu podnosząc się do klęczek -Wybaczcie, ale czeka na mnie osoba, która naprawdę mnie kocha.
-To nie miłość, to litość - usłyszałem ten szyderczy śmiech. Warknąłem cicho - Takiego potwora nie można pokochać!
-Jestem potworem.
-Nie. Jesteś Baekhynem, który sprawił, że się zakochałem - powiedział bardzo poważnie - Może jestem nienormalny, ale nie będę z tym zwlekał. Mamy wojnę i w każdym momencie mogę Cię stracić.
Chanyeol.
-Co Ty możesz wiedzieć? - wstałem z klęczek i przygotowałem się do ataku – Przypominasz potwora bardziej ode mnie.
Nie dałem im więcej czasu. Zaatakowałem, pozbywając się po kolei każdego żołnierza. Pomimo rozrywającego bólu, walczyłem o swoją miłość i swoją przyszłość. Nie chciałem być już traktowany tak, jak wcześniej. Chciałem żyć normalnie, tak, jak każdy człowiek. U boku Chanyeola. Zmęczony, padłem na kolana, po to, by później osunąć się na ziemię. Zabiję każdego wydziałowca, który wejdzie mi w drogę do szczęścia. Musiałem poświęcić jeszcze kilka chwil na zregenerowanie ciała. Byłem gotów pomóc innej jednostce w walce z tymi barbarzyńcami. Niebo robiło się coraz to bardziej jaśniejsze,nadchodził nowy dzień i albo byliśmy zwycięzcami, albo przegranymi. Zdecydowanie wolałem chyba tą pierwszą opcję. Obróciłem się na plecy, aby w spokoju móc oglądać brzask. Był to pierwszy wschód słońca, który widzę po tak długim czasie. Analizując całą moją dotychczasową historię, ten jest najpiękniejszy. Przyozdobiony w czerwoną race zwycięstwa, jest najpiękniejszym wschodem słońca. Uśmiechnąłem się i zamknąłem oczy ze zmęczenia. Wojna została zakończona.
Obudziłem się w dobrze znanym mi pomieszczeniu. Rozejrzałem na boki uświadamiając sobie, że był to tylko sen. Moja marna osoba nadal znajdowała się w pokoju, znienawidzonego przeze mnie instytutu. Warknąłem zły, naprawdę sądziłem, że to mogło się wydarzyć. Wykonałem wszystkie poranne czynności i ubrałem się standardowo w mundur treningowy. Przez interkom dałem znać o swojej gotowości. Po paru minutach w drzwiach mojego pokoju stanął stary komendant i chłopak, dla którego moje serce zabiło szybciej.
-Chanyeol?- zapytałem niepewnie.
-Znamy się? - zapytał oschle.
-To ja! - krzyknąłem, łapiąc jego rękę. Chanyeol z mojego snu nie wyrwałby jej z mojego uścisku i nie uderzyłby mną o ścianę, grożąc mi. Zdecydowanie chciałbym się nigdy nie wybudzić z tego snu. Ten Chanyeol, nie był moim Chanyeolem. Zapłakałem cicho, czując szykujący się nowy cios. Cios w splot słoneczny, którego go nauczyłem. To właśnie wtedy wybudziłem się ponownie. Cały spocony rozejrzałem się po pokoju, dostrzegając śpiącego chłopaka w moich nogach. Zgłupiałem, bo nie wiedziałem już, co było rzeczywistością, a co zwykłym snem. Uszczypnąłem się, jednak to nie wiele mi powiedziało, dlatego postanowiłem obudzić srebrnowłosego.
-Chanyeol- wyszeptałem, lekko nim potrząsając. Zwykle to wystarczyło, aby go obudzić. Tak było i w tym przypadku. Chwile wtulał się w moje nogi, dając mi do zrozumienia, że nie chce mu się nawet podnosić głowy, jednak kiedy powtórzyłem jego imię, wyprostował się niczym struna.
-Obudziłeś się. Dzięki bogu – powiedział, przytulając mnie. Czułem, że moje ciało jest, już całkowicie zdrowe. Spojrzałem na lewą dłoń, u której jakiś czas temu brakowało trzech palców, jednak te znajdowały się na swoim miejscu. Różnił się trochę od poprzednich. Medycy musieli przyszyć mi inne.
-Co jest prawdą, a co snem? - zapytałem go w końcu.
-Prawdą jest to, że Cię kocham, a myślałem, że straciłem Cię już na zawsze. Myślałem, że nie zdążyłeś wyjść z podziemi. Tak się cieszę, że nic Ci nie jest.
-Wygraliśmy?- zapytałem, łapiąc jego twarz w swoje połatane dłonie i równie połatanymi palcami starłem jego łzy.
-Tak, wygraliśmy. Jesteśmy wolni - odpowiedział, całując moje spierzchnięte usta. Oddałem pocałunek z równym zaangażowaniem i chociaż miałby być to tylko sen, chciałem się już z niego nie wybudzać.
-Co teraz z nami będzie? - zapytałem cicho, kiedy w końcu się od niego oderwałem. Ten Chanyeol zdecydowanie nie mógł być snem.
-Jak to co? Odbudujemy miasto i założymy osadę, która będzie nas chronić. Stworzymy coś, czego nikt, nigdy nie zniszczy i będziemy żyli długo i szczęśliwie.
-Długo i szczęśliwie? - zapytałem, wiedząc, że będę żyć wiecznie, a Chanyeol tylko do pewnego wieku.
-Najdłużej jak tylko się da – odpowiedział, pewnie spoglądając w moje oczy- Obiecuje Ci to, jako król nowej ery.
-Co to za idiotyczna nazwa? - zapytałem i zaśmiałem się cicho.
-Mówiłem Luhanowi, że brzmi beznadziejnie... jednak przyjęło się - mruknął zakłopotany, drapiąc się po karku. Tego nigdy się nie oduczy.
-Ten to ma pomysły - uśmiechnąłem się - Jak wiele jest strat?
-Dużo za dużo - odpowiedział mi lakonicznie - Wielu ludzi zginęło i wielu jest też rannych. Nawet Jongin... - mówiąc o swoim przyjacielu, głos Chanyeola się załamał. Moje oczy również zaszły mgłą, przypominając sobie każdą mile spędzoną chwilę z tym pozytywnie nastawionym do życia blondynem. Szczerze mogłem przyznać, że dla mnie też był on przyjacielem - Nie wierzę, że go już nie ma.
-Ja też. Jednak teraz jest z Kyungsoo. Mogą być ze sobą po wsze czasy. Jego ból odszedł, a ręce zostały rozwiązane –powiedziałem, przytulając go do swojej klatki piersiowej.
-Żyjmy tak, aby był z nas dumny, aby każdy, kto oddał za nas życie, był z nas dumny. Stwórzmy ludziom państwo, w którym nie będą bali się żyć. I chrońmy ich po wieki.
Wiedziałem, że tak naprawdę był to początek naszej historii. Pewien dział naszego życia został zakończony. W tym momencie rozpoczynaliśmy nowy, z bólem w sercu po stracie ukochanych osób, ale z nadzieją na lepsze jutro.
A/N
Działo się troszkę. To całkowicie nowy gatunek jakiego skosztowałam. W życiu nie pomyślałam, że napiszę sci-fi. Mam nadzieję, że spodobało się wam. Tą historią chciałam pokazać, że ludzie, nie ważne jacy, zawsze pozostaną ludźmi. Pomimo rzeczy, których się dopuścili. Chciałam też pokazać jak krucha jest miłość. Na wojnie nie ma czasu na takie błahostki, ludzie myślą tylko wtedy jak przeżyć. Mam nadzieję, że podobał się wam taki skąpy wątek miłosny :) Jestem bardzo zadowolona z tej pracy, mam nadzieję, że moi czytelnicy również! :D Dziękuje wszystkim za przeczytanie jej :)
CIEKAWOSTKI:
1) Tatuaż Chanyeola, w rzeczywistości jest tatuażem, które zamierzam zrobić.
2) Inspiracją do stworzenia tego one-shota, były utwory Avenged Sevefold.
3) Najsłabsze punkty człowieka w opowiadaniu, w rzeczywistości są najsłabszymi punktami xD
4) Spędziłam pięć godzin nad czakrami, dowiadując się na ich temat najróżniejszych rzeczy. W rezultacie i tak sama w większości wymyśliłam ich zadanie, opierając się na jednym zdjęciu :)
5) Różnica wieku między Chanyeolem, a Baekhyunem wynosi sześć lat.
Jeśli coś was jeszcze ciekawi, śmiało zadawajcie pytania! :)
Dziękuje jeszcze raz za wszystko :)
Ps.: Wattpad połączył mi słowa oraz pomieszał przecinki, za co przepraszam, jakbyście coś zauważyli to dajcie znać! :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top