"It's just easier to be mad." 1.8
DZIEŃ PIĄTY | WTOREK
Harry budzi sie następnego ranka czując się na krawędzi, zadowolony, nerwowy, zaspokojony, wciąż pokryty brokatem i skacowany. W większości skacowany. W większości wszystko z wymienionych rzeczy.
Za każdym razem kiedy myśli o Louisie ocierającym się o niego w klubie, Louisie kurczowo trzymającym go w pokoju hotelowym, jego różowych policzkach i czerwonych ustach i załzawionych oczach i Louisie, Harry'emu ciężko jest się skupić na czymkolwiek innym, musi przypominać sobie, że nie są naprawdę razem i że Louis nie jest jego.
Ale to było czuć, jakby Louis był jego przez krótką chwilę i to całkowicie spieprza Harry'emu psychikę. Poważnie, ta cała wycieczka pieprzy Harry'emu psychikę i odlicza godziny do powrotu do Denver, z daleka od tego wwszystkiego. Było tak łatwo się poślizgnąć i ostatnia noc była wielkim niepowodzeniem; pójście za Louisem do jego pokoju hotelowego było oczywiście nie z myślą o ślubie - jedynie dla pijańskich, seksualnych potrzeb - i chociaż pomogło to w napięciu pomiędzy nimi, nie jest wystarczająco głupi by myśleć, że wszystkie ich problemy zostały rozwiązane. Jeśli już, to prawdopodobnie pogorszyło sprawę.
Zamiast pozwolić sobie dłużej się nad tym rozwodzić, Harry wstaje z łóżka, szybko bierze prysznic, wdychając parę wodną i kiedy wychodzi, wkłada strój kąpielowy i dołącza do reszty na plaży, starając się jak najlepiej być gotowym i pozytywnym. Słońce jest ciepłe, piasek miękki i lodowata woda działa cuda na jego ból głowy. Dzisiejszy dzień już jest lepszy od kilku poprzednich dni, a nie ma nawet południa.
Jest tak, dopóki nie zauważa krzywizny kręgosłupa Louisa oprawionego w jego granatowy strój kąpielowy, skóra w jakiś sposób nienagannie opalona i piękna i Harry musi zacisnąć pięści, szczękę, by powstrzymać się od zrobienia czegoś strasznie, okropnie głupiego. Jest na zewnątrz od zaledwie pół godziny i już jest żenująco zestresowany.
Jeśli ktokolwiek zauważa zmianę w jego humorze, nikt nic nie mówi. Pomiędzy nimi wciąż jest jawny ból, ale teraz również zdezorientowanie z wmieszaną odrobiną ulgi. Kiedy Harry prosi Louisa o podanie mu kremu do opalania, nie rzuca się na niego, jak zrobiłby to pierwszego dnia, ani nie wywraca oczami, całkowicie go ignorując. Jest odrobinę łagodniejszy, trochę cichszy i Harry relaksuje się leżąc na ręczniku na tą lekką zmianę.
Jednakże, popełnia ten błąd, żartując do Louisa w porze obiadu. - Rety, jeśli wiedziałbym, że wystarczy obciąganie żebyś się rozluźnił, zrobiłbym to w samolocie - pokazuje na siniaka na szyi Louisa. - Ładna malinka. Kto ci ją zrobił?
Louis patrzy na niego, jakby chciał go uderzyć. - Żałuję, że nie mogę utopić cię w tym cholernym oceanie.
- Żartuję! Po prostu staram się być zabawny - wzdycha. - Lou.
- Tak, cóż, próbuj dalej - idzie w stronę wody i ramiona Harry'ego opadają.
Czas. Potrzebują więcej czasu, by wymyślić jak mają się wokół siebie zachowywać. Może pewnego dnia.
Harry obserwuje jak Louis porusza swoimi ramionami, zanim idzie do przezroczystej wody, dłoń na jego biodrze, druga osłania jego oczy przed słońcem i Harry desperacko chce, żeby pewien dzień był teraz.
Reszta dnia jest taka sama, zważając na to, że Louis nie przebywa w towarzystwie Harry'ego, chyba że Liam albo Annie są w pobliżu. Nie stara się zachowywać jakby dobrze się bawił, nie ważne kto patrzy i po jakiś czterech margeritach, Liam bierze Harry'ego na stronę.
- Czy coś się stało z Tommo? Marzyłem o cichym Louisie odkąd miałem jakieś dwanaście lat, ale teraz po prostu się martwię.
Harry prycha, jego okulary spoczywają na nosie, obserwując jak Louis wskakuje na fale razem z kilkoma druhnami. To przypomina Harry'emu o tym jak bawi się ze swoim rodzeństwem i sprawia to, że się uśmiecha. - Marzenia się spełniają. W końcu jest niemy.
Liam śmieje się. - Ale tak na serio.
- Nie wiem, naprawdę. - Kłamie. - Może wciąż się gównianie czuje po wczorajszych drinkach. Mówiąc o - pokazuje na dłoń Liama. - Jak do cholery wciąż pijesz?
- Um, próbowałeś ich? - Liam umieszcza drink przed twarzą Harry'ego. - Wypij to. Nie wiem co tam do cholery jest, ale stary. Zostawiam Annie dla barmana.
Śmieje się, odpychając od siebie Liama. - Mam się dobrze. Naprawdę.
- Dobra. Możesz upewnić się, czy z Lou jest okej? Domyśliłem się po tym, jak wasza dwójka praktycznie wybiegła wczoraj z klubu, że zdecydowanie będzie miał dzisiaj dobry humor, jeśli wiesz o czym mówię.
Policzki Harry'ego stają się czerwone. - Tak, myślę że wszyscy tutaj którzy to słyszą wiedzą o czym mówisz.
- Yup, mogłeś być trochę bardziej subtelny przez wzgląd na dzieci - mówi Steph, kręcąc głową, oczy zamknięte gdy leży na leżaku.
- Jakie dzieci?
Pokazuje na Nialla. - Te.
Krzywi się. - Przepraszam bardzo. Nie jestem dzieckiem. Teraz, proszę czy możesz mi podać moją łopatkę. Chcę wykopać dziurę.
Kilka minut później Harry dołącza do Louisa przy wodzie, krzywiąc się lekko, gdy fala uderza w jego nogi, temperatura chłodniejsza niż się tego spodziewał. Louis odwraca się gdy słyszy jak Harry do niego podchodzi i zanurza się dalej, więc widoczna jest tylko jego głowa i ramiona.
- Mogę ci w czymś pomóc?
Harry patrzy się na swoje stopy, zdumiony że woda jest wystarczająco czysta, że widzi podłoże oceanu, swoje palce zakopane w miękkim piasku. - Byłeś sam.
- Z wyboru.
- Jesteś pewien, że nie chcesz wrocić na plażę do reszty? Jest tam cicho bez ciebie.
Na to, Louis lekko się uśmiecha. - Mogę się założyć że jest.
- Więc... Nie?
- Woda jest przyjemna - wzdycha. - Mam się dobrze.
Harry patrzy się jak woda spływa z obojczyków Louisa, wzdłuż jego klatki piersiowej i z powrotem do wody. Woda jest przyjemna, naprawdę. - W porządku, cóż, prawdopodobnie niedługo pójdziemy zjeść kolację. Myślę, że Annie zarezerwowała coś poza resortem.
- Okej.
Wciąż się gapi, nie może się powstrzymać i nawet nie stara się przestać, nie kiedy wie, że jego wzrok jest ukryty za okularami przeciwsłonecznymi. - Hej, uh, przepraszam za ten żart wcześniej. Wiesz, że jest mi niezręcznie, kiedy jest napięcie.
Louis machnął swoją dłonią. - Wiem. Po prostu miałem okropny ból głowy cały ranek. Wyładowałem się na tobie, tak myślę. Ugh, dlaczego mi pozwoliłeś wczoraj tyle wypić?
Harry'emu nie udaje się ukryć swojego uśmiechu; to jest znajoma rozmowa. - Hej, odwróciłem się na, jakby, trzy minuty i w tym czasie w jakiś sposób zdołałeś wyssać jakieś osiemset shotów.
- Nie jestem pewny czy akurat tyle, ale moja głowa ma inne zdanie.
- Co z twoimi stopami?
- Co z moimi stopami?
- Przypominam sobie, że byłeś boso w ktorymś momencie w tym klubie.
- Co do cholery, nigdy bym tego nie- - Louis przerywa, przerażona mina na jego twarzy. - O mój Boże, masz rację. Zrobiłem to. Harry! Co jeśli jestem teraz chory?!
Harry śmieje się, potrząsając głową. - Jestem pewien, że wszystko z tobą w porządku.
- Nie wiesz tego! Nie, Chryste, zdecydowanie spacerowałem po kałuży chorób! Nie mogę uwierzyć, że o tym zapomniałem aż do teraz! - krzyczy, chlapiąc wodą. I potem krzyczy, krzyk mrożący krew w żyłach i Harry przewraca oczami.
- Louis, mój Boże, jeśli już to tylko chodziłeś po rozlanych drinkach. Myślę, że przeżyjesz, panikarzu.
- Nie, Harry, kurwa - teraz krzyczy głośniej, zdejmując swoje okulary i Harry jest zaskoczony widząc łzy w jego oczach. - Moja stopa!
- Czekaj, jesteś poważny? Co się stało? - bierze krok do przodu, panikując kiedy zdaje sobie sprawę, że Louis się trzęsie. - Louis, przerażasz mnie, co się dzieje.
- Nie wiem, o mój Boże, moja stopa, tak bardzo boli, pomóż mi,
- Kochanie, nie mogę ci pomóc jeśli nie powiesz mi co się stało - Harry słyszy jak czułe słówko wymyka się z jego ust, zanim może coś z tym zrobić i krzywi się, mając nadzieje, że Louis nie zauważy, ale potem Louis zaczyna płakać jeszcze bardziej, rękami sięgając po Harry'ego. Harry od razu do łapie.
- Muszę wydostać się z wody - sapie, ściskając palce Harry'ego tak mocno, że to boli. - Coś mnie ugryzło, albo użądliło. Nie wiem. Kurwa, cholera, co do kurwy.
- Okej, chodź tutaj, pomogę ci. Chcesz, żebym cię zaniósł?
Louis krzywi się. - Nie, nie jestem tak żałosny, mogę iść - ale potem robi krok w stronę brzegu i natychmiast krzyczy. - Nie, nie, jestem żałosny, nie mogę, boli za bardzo. Harry.
- Chcesz się wspiąć na moje plecy, albo chcesz żebym cię zaniósl, jakby, w stylu ślubnym?
- Co jest mniej wymagające? - jęczy.
- Nie obchodzi mnie to, po prostu wybierz, bo muszę się tobą zaopiekować.
Zamyka swoje oczy. - Wejdę na twoje plecy. To nie jest aż tak upokarzające.
- Świetnie. - Harry pochyla się wystarczająco, by Louis podcągnął się, jego stopa ociera się o biodro Harry'ego i ten lekki dotyk sprawia, że ponownie krzyczy.
- Cholera, przepraszam - wykrztusza z siebie Louis. - Po prostu, ostrożnie, proszę.
- Oczywiście - obiecuje, starając się iść powoli, bojąc się by nie zrobić czegokolwiek, co wywoła te bolesne krzyki Louisa. Idzie pewnie po piasku, reszta ich grupy śmieje się, kiedy widzą jak Louis trzyma się Harry'ego jakby od tego zależało jego życie, krzycząc jak zakochany jest Harry, ale ich miny zmieniają się w sekundzie, kiedy rozumieją sytuację.
- Czekaj, co się stało? - pyta Liam. - Tommo, co się stało z twoją stopą?!
- Nie wiem - jęczy. - Nie spojrzałem na nią jeszcze. Myślę, że coś ugryzło mnie w oceanie.
- Tak, mało kurwa powiedziane. Harry, połóż go tutaj.
Harry przytakuje, przykucając, więc Louis może się z niego zsunąć, pomagając mu utrzymać równowagę. I kiedy spogląda na stopę Louisa, niemalże wymiotuje.
- Och, Boże, Lou - mamrocze. - Poparzenie przez meduzę. Na pewno.
- Co sprawia, że jesteś pieprzonym ekspertem?! - krzyczy Louis. - Cholera, to boli.
Prowadzi Louisa na ręcznik Liama, wzrok przyklejony do czerwonych śladów na stopie Louisa, które prowadzą do jego łydki. Wygląda to jakby poraził go piorun i gdy przypatruje się coraz bliżej, tym bardziej jest pewny, że są tam kawałki macek meduzy przyczepione do jego skóry. - Nie jestem ekspertem - mówi spokojnie. - Ale nie jestem pewien co innego by to mogło być.
Louis patrzy w dół i krzywi się. - Czy to było stado meduz? Popatrz na to!
- Okej, Lou, zostań tutaj. Wrócę szybko do pokoju i wezmę dla nas jakieś suche ubrania i potem możemy pójść do szpitala - instruuje Harry. - Nie ruszaj się.
- Czekaj, Harry, nie musicie iść do szpitala - mówi Niall, podnosząc się z niedorzecznie wielkiego dołu, który zdołał wykopać. Kiedy miał na to czas i po prostu. Dlaczego. - Musisz na niego nasikać.
- Naprawdę myślisz, że to działa? - Pyta sceptycznie Annie. - Do jasnej cholery, nie, zabierz go do szpitala.
- Tak, Niall, wracaj do swojej dziury - karci go Steph.
- Nawet jeśli by to zadziałało, nie nasikam na Louisa przed wami - mówi Harry, szukając klucza do pokoju Louisa w jego torbie. - To obrzydliwe. I prawdopodobnie traumatyczne.
- Czekaj, sikasz na niego nie przed nami? - pyta powoli Liam.
- O mój Boże, niech wszyscy się zamkną - Harry znajduje klucz i bierze swoje buty. - Wrócę za pięć minut.
- Chcesz, żeby ktoś inny z tobą poszedł, Louis? - pyta Annie. - Mogę pomóc.
- Nie, jest w porządku. - Mówi przez zaciśnięte zęby. - Chcę tylko Harry'ego.
Harry gwałtownie bierze oddech, przytakując. - Zaraz wracam.
Biegnie przez resort tak szybko, że kiedy wraca na plaże ze stertą źle dobranych ubrań, pot spływa po jego twarzy.
Doktor na izbie przyjęć potwierdza, że jest to uraz od meduzy, wyjaśniając potworny ból tym, że jej macki przyczepiły się bezpośrednio do stopy Louisa, tak jak przypuszczał Harry. Louis ściska rękę Harry'ego, kiedy usuwają malutkie kawałeczki, pozostawiając półksiężyce na jego skórze. Harry nic nie mówi, jedynie stoi tam i pozwala Louisowi wyładować swoje frustracje.
- Ten fajer nieźle cię dopadł - mówi lekarka, gdy przygląda się łydce Louisa. - Byłeś głęboko w wodzie?
Louis powoli kręci głową, leki przeciwbólowe działają cuda. - Nope. Tylko do mojej klatki piersiowej, tak myślę.
- Zgaduję, że to było wystarczająco głęboko. W skali od 1 do 10, jak bardzo cię teraz boli?
Zamyka swoje oczy, krzywiąc się. - Cztery? Może? Tak. Cztery.
- Świetnie - mówi cicho. - O wiele lepiej niż wtedy, gdy przyszedłeś.
Louis mruczy. - O wiele lepiej.
- I jest pani pewna, że zostały wyciągnięte wszystkie te okropne części? - Pyta Harry.
- Tak, szalony, zatroskany chłopaku - droczy się lekarka. - Powinno być z nim w porządku i prawdopodobnie będzie mógł normalnie chodzić za około godzinę. Chcę cię przetrzymać na kolejną godzinę, jedynie po to by upewnić się, że nie ma żadnej reakcji na leki. Brzmi dobrze?
Harry przytakuje ze swojego miejsca obok łóżka. Kładzie dłoń na udzie Louisa, kreśląc kciukiem kółka. - Lou? Dobrze?
Ponownie mruczy. - Tak, proszę pani.
- Idealnie. Wrócę niedługo, by wszystko sprawdzić. - Wychodzi z pomieszczenia, zostawiając ich samych, dźwięk pipczącej maszyny irytujący, krzepiący.
Harry wciąż gładzi kciukiem nogę Louisa, skóra szorstka od pozostałego piasku i oczy Louisa są wciąż zamknięte, kiedy mamrocze - szalony, zmartwiony chłopak. Trafiła z tym w sedno, huh? Zawsze taki byłeś.
Jego serce zaraz wyskoczy z jego klatki piersiowej. - Wystraszyłeś mnie. Nie mogłem nic na to poradzić. Jezu, nigdy nie widziałem, żebyś tak cierpiał, nienawidziłem tego, chłopak czy nie. Pieprzyć tę meduzę. Pieprzyć wszystkie meduzy. Wyglądają tak uroczo, kiedy są za szkłem, ale nie tak bardzo kiedy rażą cię w oceanie.
Louis otwiera jedno oko. - Hej, chodź tutaj,
- Gdzie? Na łóżko?
- Mhm - porusza się o pięć centymetrów, jakby było wystarczająco miejsca, ale Harry i tak wstaje. Sprawi, żeby to zadziałało.
Jest ostrożny, żeby nie pociągnąć za kroplówkę, ani nie dotknąć ran na prawej nodze Louisa i przyciąga Louisa do siebie, owijając wokół niego ramię, poświęcając sekundę tylko na to, żeby wziąć wdech i wydech. Nie zdawał sobie sprawy z tego jak nerwowy był aż do tego momentu i Louis pachnie jak krem do opalania, słońce, piasek i pot.
Louis stuka Harry'ego w kolano. - Myślisz, że wdepnąłem w coś w klubie, co przyczepiło się do mojej stopy i przyciągnęło meduzę?
- O mój Boże - parska Harry. - Dlaczego wciąż o tym myślisz?!
- A ty nie?! Harry, chodziłem do cholery na bosaka w obrzydliwym klubie.
Śmieje się, pozwalając by jego głowa oparła się na ramieniu Louisa. Jest tak zmęczony i Louis jest tak ciepły. - Chcesz zaskarżyć klub?
- Prawdopodobnie - Louis wzdycha, opierając swoją głowę na tej Harry'ego. - Dziękuję, że się mną zająłeś.
Harry przytakuje, wzrok robi się lekko rozmazany i próbuje wytrzeć łzy zanim Louis zauważy, zażenowany że kilka słów poruszyło go tak szybko. - Nie ma za co. - Ale to jego głos go zdradza, drżący i oczywisty.
- Styles, czy ty płaczesz? - Pyta Louis, śmiejąc się. - Cholernie żałosny. Nawet ja nie płakałem.
- Tak, płakałeś! W wodzie!
- Okej, to nie było z wyboru. To się na mnie zakradło.
- Oczywiście. I ja wyraźnie wybrałem sobie, żeby teraz płakać.
- Dokładnie.
Harry przewraca oczami, zbierając się do kupy, przyciągając Louisa bliżej. - Hej - szepcze. - Wiesz co mi to przypomina?
- Zamknij się.
- Wiesz, prawda?
- Powiedziałem ci, żebyś się zamknął.
Śmieje się, szczypiąc Louisa w udo. - I ty mówisz o szalonym, zmartwionym chłopaku.
- Cokolwiek - mówi, ale Harry może dostrzec stojący za tym humor.
- Wiesz, że minęły prawie dwa lata od tamtego czasu?
- Mmm. Marzec, prawda?
- Yup. Nie wystarczająco zimno na śnieg, ale wystarczająco na gołoledź.
- I to był ten problem, racja.
- Był.
Cholerna gołoledź; przykryła grubą warstwą cały parking przed ich blokiem i Harry wyszedł do pracy wystarczająco wcześnie, że służby nie zdążyły posypać solą chodników. Po drodze do samochodu, wywrócił się i wiedział, że złamał swój nadgarstek w sekundzie, kiedy usłyszał chrupnięcie, ból przeszedł przed jego lewe ramię, paraliżując go, odbierając dech.
Tego ranka pojechał sam do szpitala, nie chcąc budzić Louisa i prosić go żeby go zawiózł i nie powiedział mu gdzie jest, dopóki nie zrobił prześwietlenia, co potwierdziło, że jego nadgarstek był złamany. I to w trzech miejscach. Imponujące, powiedział lekarz.
Przez telefon Louis był na granicy psychozy i piskliwy, kiedy Harry powiedział mu co się stało, jak się tego spodziewał i nawet kiedy kazał Louisowi przysiąc, że nie pojawi się na izbie przyjęć, i tak przygotował się na swojego burzliwego chłopaka, znając go wystarczająco dobrze by przypuszczać, że pojawi się w ciągu pół godziny.
- Okej, mój chłopiec bardzo się o mnie martwi - ostrzegł pielęgniarkę. - I jest bardzo opiekuńczy. Może zrobić scenę. Tak, żebyś wiedziała.
Louis przyszedł 21 minut później (przewidywalny czas, pomyślał Harry) z czerwonymi policzkami, bałaganem na głowie, zbyt dużymi dresami i po dłuższej analizie Harry zdał sobie sprawę, że były one jego.
- Kochanie, powiedziałem ci, żebyś nie przychodził - westchnął.
- Nie, zamknij się - powiedział Louis, jego dolna warga drżała. - Posuń się.
Leżeli razem, ściśnięci na malutkim, szpitalnym łóżku, Louis delikatnie przejeżdżał palcami po bandażach Harry'ego, które trzymały w miejscu złamane kości, pociągając nosem kiedy Harry syknął, gdy lekarz dotknął go zbyt mocno.
- Nie musisz płakać - zaśmiał się Harry. - Jest dobrze.
- Jesteś ranny i nienawidzę tego - odparł Louis, marszcząc brwi. - I pozwę tego cholernego konserwatora. Tylko patrz.
- Świetnie, cieszę się, że logicznie myślisz.
- Myślę. Nigdy nie miałem takiej jasności.
Harry dokuczał Louiswi przez jego przesadzone zachowanie przez tygodnie - nawet miesiące - ale dzisiaj, obserwując jak pielęgniarka bandażuje stopę i łydkę Louisa, Louis syczał przez nacisk z zamkniętymi oczami, serce Harry'ego bolało przez te wszystkie chwile, kiedy żartował sobie z Louisa, że przejmuje się za bardzo. Teraz to rozumiał. Całkowicie.
Przegapili ich wymyślną kolację z resztą grupy. Liam oferuje, że ją przeniosą tyle razy, że Harry w końcu przestaje odbierać telefon i w zamian delektowali się pysznym posiłkiem złożonym z budyniu i lodów na patyku, kurtuazja wózka postawionego przed szpitalnym pokojem Louisa. Jedzenie zdecydowanie nie było przeznaczone do tego, żeby Harry tam myszkował, ale czego pielęgniarki nie wiedzą, to ich nie zaboli.
To jeden z najlepszych posiłków, jakie Harry jadł od miesięcy.
Wracają do resortu, gdy słońce zachodzi i Harry jest zaskoczony, kiedy Louis korzysta z jego oferty oglądania zachodu z plaży. Siadają obok siebie na piasku, Louis ostrożnie, by nie pobrudzić bandaży i tym razem, Harry myśli, cisza pomiędzy nimi nie jest niezręczna.
- Przepraszam, że byłem tak okropny przez kilka pierwszych dni tutaj - mówi po chwili Louis, przerywając ciszę, przejeżdżając palcami po piasku. - I za kilka ostatnich miesięcy, tak naprawdę. Byłem wściekły. I zraniony.
Harry marszczy swój nos. - Tak, naprawdę nie wiedziałem.
- Ja przepraszam, a ty zamierzasz być dupkiem?
- Przepraszam - wzdycha. - Przeprosiny przyjęte. To nie są łatwe wakacje. I ostatnie miesiące też takie nie były. Rozumiem to.
Louis parska. - Kurwa. Ale wakacje. Utknąłem ze swoim byłym na wyspie, udając że jesteśmy razem, żeby pan młody nie zwariował i nie wskoczył do wulkanu. I zostałem zaatakowany przez samą królową meduz. Więc. To miłe.
Harry śmieje się, kręcąc głową. - Wiem. To ssie. Ale pomyśl o tym jak gładko to by wszystko szło, gdybyś aktywnie mnie nie nienawidził.
- Ale to jest to, co robię najlepiej.
Uśmiecha się. - Prawda. Ale serio. Pomyśl, że możmy wymusić to odrobinkę lepiej? Jestem taki zmęczony, Louis.
Louis oblizuje swoje wargi, patrząc na horyzont. - Po prostu prościej jest być wściekłym. Jestem, jakby - wzdycha. - Czuję, jakbym zawsze był wściekły.
Mruży oczy przez pozostałości promieni słonecznych, które w końcu zaczynają się chować ponad morzem. - Wiem. To wszystkie ssie.
- Delikatnie powiedziane.
- Przepraszam. - Nie wie dlaczego przeprasza, ale czuje potrzebę, by ciągle to powtarzać. - Tak bardzo przepraszam.
- Harry, jest... Nie musisz, jakby - macha ręką, nie trudząc się by skończyć zdanie, mając nadzieje, że Harry zrozumie. Rozumie.
- Tylko do niedzieli, racja? Potem, uch - Harry odchrząka, zmuszając się do wypowiedzenia tych słów. - Potem możemy naprawdę się rozejść. I nie będziesz musiał już tego robić.
Louis zanurza swoje palce w piasku. - Nie mogę się doczekać.
Harry nie wspomina o sarkaźmie, który wypływa ze słów Louisa, ani nie wspomina o sposobie, w jaki jego głos drży, tylko trochę, coś, co tylko Harry byłby w stanie zauważyć przez to, że spędzili razem kilka lat, ucząc się i zapamiętując każdy detal jaki mógł. W zamian, kładzie swoją dłoń na kolanie Louisa i ściska je, uspokoajająco i Louis nie mówi mu, by ją zabrał.
Słońce zachodzi, a oni pozostają na swoim miejscu, jedynie dźwięk ich oddechów i uderzających fal słyszalny i impreza w tle dotrzymuje im towarzystwa. Nie mają powodu by tutaj siedzeć, nie ma do wypowiedzenia więcej słów, ale dzisiejszego dnia od dłuższego czasu Harry'emu można aż tyle dotykać Louisa, nikt nie patrzy i Boże, wie, że to równia pochyła, ale nie może zmusić się do zaprzestania tego.
Louis milczy, gdy wokół nich robi się ciemno i Harry jest pewny, że myśli. Ale nie stara się pytać. Ma przeczucie, że mają takie samo zdanie, umysły najprawdopodobniej odzwierciedlają siebie nawzajem, tak jak zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top