"It's just easier to be mad." 1.1
Jest pierwszy stycznia, pierwszy poranek nowego roku i Harry nie może sobie wyobrazić, żeby mieć jeszcze większego kaca niż obecnie, teraz, w tym momencie. Jego głowa pulsuje, słońce w Denver zbyt jasne, nawet przez zasłoniete zasłony w salonie i Louis nie przestanie jęczeć, że potrzebuje kawy, potrzebuje bluzy, potrzebuje zdjąć soczewki, potrzebuje czegoś, gdzie może zwymiotować.
- Lou, kochanie, na miłość boską, zamknij się do cholery - Harry jęczy ze swojego miejsca za blatem kuchennym, krzywiąc się, kiedy drzwiczki od lodówki trzaskają za nim.
- Nie, to twoja wina, że czuję się tak gównianie. Zmusiłeś mnie do picia.
Parska, gdy wlewa śmietankę do swojego kubka kawy, obserwując jak kolory mieszają się ze sobą. - Nie do końca tak to sobie przypominam. Myślę, że było coś podobnego do ciebie, wypiajającego duszkiem butelkę czerwonego wina, po czym wypiłeś 30 albo 40 shotów.
Louis jęczy głośniej, zasłaniając swoją twarz poduszką, głos stłumiony. - Kłamiesz. To nie było aż tyle. To było tylko jakieś 27. I pół.
Harry bierze łyk kawy, ignorując jak niemalże parzy ona jego język i idzie w stronę kanapy. - To zdumiewające, że jeszcze nie jesteś martwy. Naprawdę. Posuń się.
Nie przesuwa się, tylko podniósł swoją nogę, dając Harry'emu jakieś ćwierć poduszki, gdzie może się wcisnąć, potem układa swoje nogi na kolanach Harry'ego. - Czuję kawę - mówi, twarz wciąż ukryta pod poduszką. - Lepiej, żeby była ona dla mnie.
- Twoja stoi na blacie.
Louis upuszcza poduszkę na podłogę, wydymając wargi i cieżko mruga. - Ale to jest tak daleko.
- Tak, te trzynaście kroków będą zabójcze.
- Dokładnie.
Harry ma zamiar zacząć się sprzeczać, że leniwość Louisa sięgnęła szczytu, ale mówienie jest zbyt dużym wysiłkiem. W zamian, opada na kanapę, zamykając swoje oczy, kładąc dłonie na kolanach Louisa, kreśląc kółka swoim kciukiem. Louis nie próbuje wstać, by przynieść swój kubek z kuchni, Harry nie próbuje zwrócić mu uwagi, że prawdopodobnie wystygnie i zamyka swoje oczy, głowa odchylona do tyłu, mózg krzyczy, by się wyłączył i poszedł spać. I prawie tam jest, oddech Louisa wyrównany, uda ciepłe przy tych Harry'ego, ale potem ktoś puka do drzwi, strasząc ich obu, Harry wylewa kawę na swoje kolana.
- Kurwa, cholera - syknął, natychmiast podskakując. - Co do kurwy.
Louis śmieje się, ten sukinsyn, nawet nie siląc się, by usiąść. - Harry, kochanie, ktoś puka do drzwi.
Patrzy się na Louisa, zirytowany. - Przepraszam, mam tu pewien problem.
- Pośpiesz się. Drzwi się same nie otworzą.
Harry przewraca oczami, prychając, gdy idzie do drzwi i myśli nad sposobami by sprawić, żeby śmierć Louisa wyglądała na wypadek. Krzywi się przez to, jak kawa spływa po jego nogach, szybko robiąc się zimna i jak dotąd, ten rok nie idzie dobrze, a minęło zaledwie dziesięć godzin. Patrzy przez wizjer, zaskoczony, gdy widzi tam Liama, który wygląda irytująco radośnie, stojąc po drugiej stronie drzwi o 9:25 rano, pocierając swoje dłonie i uśmiechając się. Harry otwiera drzwi, szczęka zaciska się, gdy skrzypią.
- Dzień dobry! - woła Liam, nie czekając aż Harry go powita, zanim wchodzi do środka. Patrzy w dół i marszczy brwi. - Wygląda na to, że mogłeś się posikać, Styles.
- To kawa - mówi, zamykając drzwi.
- Jasne, cokolwiek. W każdym razie. - Idzie do salonu, niemalże podskakując. - Tommo! Hej!
Louis siada i patrzy na Harry'ego nad oparciem od kanapy. - Harry, dlaczego ten mężczyzna jest w naszym domu. Boję się go.
- Wiem, kochanie, ja też - Harry wydyma wargi, siadając na rozkładanym fotelu, starając się jak tylko może zignorować fakt, że jego kawa jest teraz całkowicie zimna i przecieka przez jego bokserki. Nie odnosi sukcesu. To obrzydliwe.
Oczy Liama są szerokie, gdy podkskauje z jednej nogi na drugą, ściągając swoją zimową kurtkę, wyraźnie czymś podekscytowany. - Okej. Więc.
- Co, Liam, wyrzuć to z siebie - Louis wzdycha, poprawiając się na kanapie, opatulając się kocem wokół ramion. Wyglądał na takiego maleńkiego, widoczna była jedynie jego głowa, jak ludzki kokon i Harry uśmiechnął się do siebie.
- W porządku. Ostatniej nocy - na twarzy Liama pojawia się ogromny uśmiech. - Zeszłej nocy oświadczyłem się Annie.
- Och, dzięki Bogu - mówi Louis, opadając z powrotem na poduszki. - Zajęło ci to jedynie cztery lata.
- Ty i Harry jesteście ze sobą od pięciu lat! I nie jesteście jeszcze zaręczeni!
- Tak, ale mieszkamy razem i mamy dzicko.
- Kot nie jest dzieckiem, Lou.
Louis sapie. - Shh! Prudence może cię usłyszeć.
Harry śmieje się, kręcąc głową. - Gratulacje, Payno.
- Dziękuję! - Siada obok Louisa na kanapie, klepiąc go po kolanie. - Spytałem ją wczoraj na imprezie sylwestrowej u jej rodziców, tuż przed północą.
Louis udaje, że się dławi, odpychając od siebie dłonie Liama. - To jest gorsze, niż myślałem.
Liam ignoruje go. - Zaczęliśmy patrzeć na daty- -
- Już?! Daj jej trochę czasu, by się wycofać, do cholery.
- -i myślimy o ślubie w styczniu.
Harry marszczy brwi. - To świetnie, że oboje jesteście wyraźnie... entuzjastyczni, by się do tego zabrać, ale, jakby, naprawdę myślisz, że możesz zaplanować cały ślub w ciągu miesiąca?
- Nie, Jezu - Liam przewraca oczami. - Następny styczeń.
- Och. - Przerywa. - Liam, Colorado podczas zimy jest okropne. Jakby, zdecydowanie nie jest idealne na ślub. Jest cholernie zimno. I nie będziesz w stanie zrobić nic na zewnątrz.
- Wow, jestem tak wdzięczny, że najpirw przyszedłem do was, by podzielić się nowiną. Wiedziałem, że będziecie mnie wspierać.
- Przepraszam, po prostu... Czerwiec jest przyjemny. - Oferuje Harry.
Liam parska. - Tak samo jak Hawaje.
- Ugh! - Louis kopie Liama w udo. - Chcesz nas zawlec na Hawaje na swój ślub?!
- Tak, chcę.
- Masz pojęcie jak drogie to będzie?!
Przytakuje. - Yep.
- I masz świadomość, że możesz po prostu uciec, żeby potajemnie się pobrać, racja?!
- Jestem świadomy.
- Kurwa i również będziesz kazał nam zostać na jakiś tydzień, prawda?
- Zdecydowanie. Prawdopodobnie nawet dłużej.
- Ugh - Louis jęczy jeszcze głośniej. - Dlaczego nie możesz wziąć ślubu w okolicy, jak normalni ludzie. Mam nadzieję, że niedługo zacznę szkołę medyczną, Payno, nie będę miał czasu na miesięczną, ślubną wyprawę w twoim imieniu.
Liam patrzy na Louisa, na Harry'ego, potem z powrotem na Louisa. Bierze głęboki wdech. - Chcę, żebyście byli moimi świadkami.
Oczy Harry'ego rozszerzają się z zaskoczenia. - Obaj?
- Oczywiście. Nie mogę mieć Tweedledee bez Tweedledum. (tłum. chodzi o postacie z bajki alicja w krainie czarów, które spędzając swój cały czas ze sobą i podobnie się zachowują.)
Louis parska. - Miło.
- Ale mówię poważnie. - Śmieje się Liam. - Chcę, żebyście obaj tam ze mną byli.
- To okej, jeśli chcesz Louisa - powiedział, Harry, brwi zmarszczone. - Przyjaźnicie się od dawna. Ja napatoczyłem się znacznie później. Nie obrażę się.
- Nope - kłóci się Liam, kręcąc głową. - Annie podoba się ten pomysł i nigdy nie mógłbym wybrać pomiędzy waszą dwójką.
- Dlaczego kurwa nie?- Pyta Louis. - Harry ma rację. Znamy się dłużej. Ja powinienem być jedynym świadkiem.
- Chryste - śmieje się. - Może chcę tylko Harry'ego.
- Lepiej uważaj - ostrzega Louis, uderząc poduszką.
- Mimo wszystko - kontynuuje Liam, odpychając atak. - Do tego czasu został cały rok, więc obaj macie czas na planowanie i myślę, że to będzie dobra zabawa. To będzie jak wielkie, rodzinne wakacje. - Oblizuje swoje usta, mina poważna. - Chcę tam was obu. Potrzebuję was tam.
Harry przytakuje, mówiąc - nigdy byśmy tego nie przgapili, Liam - w tym samym czasie, Louis wzdycha - kurwa, będziemy twoimi dziwkami przez następne dwanaście miesięcy, prawda? - i Liam ponownie się śmieje.
- Dobrze. Oraz tak.
Wznieśli toast - jedynie kawę, ponieważ na wspomnienie o alkoholu, Louis grozi, że zwymiotuje na podłogę - i planują, by pod koniec tygodnia w czwórkę wyjść z Annie, Louis obiecuje, że jedynie żartuje co do swojej negatywności, Harry ucieka do sypialni, kiedy pozostała dwójka śmieje się z niego, gdy wzruszył się przez nagranie, które nagrała mama Annie, gdy Liam upadł na jedno kolano poprzedniej nocy. Jest w połowie przebierania się (w końcu) w czyste dresy w swojej i Louisa sypialni, kiedy usłyszał jak Liam pyta w kuchni - więc, kiedy ty zadasz to pytanie, Tommo?
- Mmm, kiedy zdecyduję, że jest tego warty - odpowiada i nawet przez ścianę Harry może usłyszeć czułość w jego głosie. Uśmiecha się, potykając się o swoje spodnie, niemalże uderzając się głową o ścianę.
- Mogę się założyć, że będziecie zaręczeni do czasu mojego ślubu - mówi Liam.
- To bezpiczny zakład.
- Właściwie, jestem zaskoczony, że jeszcze nie jesteście zaręczeni.
- Tak, ja też. Niedługo.
- Nie mam co do tego wątpliwości. Hej. Powodzenia, Lou.
- Tobie również, Payno.
Trochę ponad rok później, Harry i Louis stoją razem na lotnisku w Denver, niezręczna odległość pomiędzy nimi, gdy zdają swoje bagaże. Kobieta skanuje bilet Louisa i wskazuje na Harry'ego, pytając - jesteście razem?
Louis nie sili się, by na nią spojrzeć, gdy odpowiada. - Nie. Nie jesteśmy.
- Ona pyta czy podróżujemy razem, Louis. - Harry wzdycha.
- Cokolwiek - wciąż się nie odwrócił, ale Harry prawie może dostrzec irytację wypisaną na jego twarzy, w jego ruchach i głosie i udał się do kolejki na odprawę bez czekania na Harry'ego.
Kobieta skanuje bilet Harry'ego i posyła mu współczujący uśmiech; wymusza równie słaby uśmiech i poprawia plecak na swoim ramieniu, obawiając się kolejnych kilku godzin w samolocie obok Louisa, bez możliwości ucieczki. Staje w kolejce za nim, dąsając się i zdejmuje swoje buty, zanim kładzie je na taśmociągu, przyglądając się grupce ludzi, która go otacza. W przeszłości, Harry i Louis wymyślali historie o podróżujących rodzinach i parach, zgadując którzy jechali na luksusowe wakacje, którzy wyjeżdżali z kraju na nową przygodę, którzy wracali do domu. Tym razem milczą, jak najlepiej starając się unikać jakiegokolwiek kontaktu.
Podróżowali razem niezliczoną ilość razy, stojąc w tej samej kolejce, Louis panikował, że zapomniał swoich słuchawek, albo że samolot się rozbije, albo że linia lotnicza spieprzyła ich rezerwację i nie będą siedzieli razem. Ale teraz, Louis nie mówi nic i zdecydowanie nie boi się, że nie będą siedzieć razem. W tym momencie, nie siedzenie razem byłoby najlepszym scenariuszem i Harry trzymał kciuki, żeby była taka możliwość.
Louis przechodzi przez kontrolę bez sprawdzenia, czy Harry potrzebuje pomocy z czymś i Harry ciężko przeełyka ślinę, wiedząc że to będzie męczący lot, nawet bardziej męczące dziewięć dni i gdy nakłada z powrotem na siebie bluzę, wszystko, o czym może myśleć to jak bezpicznie czuł się o tej samej porze rok temu, jak wszystko było bezpieczne i trwałe, przypominając sobie jak Liam i Louis rozmawiali o ich przyszłych zaręczynach, jak Harry nie mógł przestać się uśmiechać.
Ich bramka jest w większości pusta, jedynie kilka osób przed nimi i kiedy Harry siada obok okna, Louis idzie dalej, wybierając miejsce po drugiej stronie i jest zwrócony plecami do Harry'ego, dopóki nie zostają zawołani do wejścia na samolot.
Harry masuje tył swojej szyi, gdy idzie za Louisem, krzywiąc się, gdy styczniowe powietrze uderza w niego, zanim wchodzi do samolotu. To boli, wszystko boli.
Jak do cholery mogli się tak bardzo mylić.
*****
Zakochanie się w Louisie było najprostrzą rzeczą, jaką Harry kiedykolwiek zrobił. Nie planował, żeby to się stało, nie szukał związku, ani nic takiego, ale potem podczas drugiego roku studiów, Liam, nowy znajomy z jego wykładów o filozofii, złapał go za ramiona i powiedział - musisz poznać mojego najlpszego przyjaciela, Louisa. Jest rok starszy od nas. Znam go od gimnazjum i utknąłem z nim. Świetnie się zrozumieciem, wiem to.
Harry odepchnął ręce Liama. - I dlaczego tak przypuszczasz?
- Zaufaj mi.
Dwa miesiące, siedem imprez, trzy platoniczne randki z pizzą, niekończący się łańcuszek wiadomości, tyle samo rozmów przez telefon późną nocą i jedno brownie, gdzie Louis później przysiągł, że nie dodał zioła, Harry był zdesperowany, żeby znaleźć sposób, by zaprosić na randkę chłopaka z malutkimi tatuażami na ręce, chłopaka z niebieskimi oczami, które zachodziły łzami, kiedy był pijany, albo oglądał Tytanica, chłopaka, co do którego Harry naprawdę był zdesperowany by go dotknąć i całować i robić wszystko i nic. Nistety, to było bardzo jednostronne, Louis szybko przenosił się z jednej osoby na drugą, zwierzając się Harry'emu ze swoich najwyraźniej niekończących się adoratorów, Harry gryzł się w język by udawać, że go to nie obchodziło, że nie był zielony z zadrości. Po czterech miesiącach znajomości z Louisem, Harry po pijaku podniósł ręke na Liama, całkowicie nie trafiając w jego twarz, upadając na tyłek, mamrocząc - ty to zrobiłeś. To wszystko twoja wina. Jestem smutny i chcę go i jestem smutny i on całuje kogoś, kto nie jest mną i jestem smutny, Liam.
Liam zaśmiał się, pomagając Harry'emu wstać na nogi. - Zmieni zdanie, Styles. Powiedziałem ci, żebyś mi zaufał.
Ale nie zmienił zdania.
Rok później, Harry (w jakiś sposób) zaakceptował fakt, że Louis widział go jedynie jako swojego przyjaciela, przyjaciela, który zawsze uprzejmie pozwalał mu wpełznąć go swojego łóżka o trzeciej w nocy, przyjaciela, który odbierał go z barów i z wykładów i z pracy, przyjaciela, który czasami pozwalał swoim pijanym dłoniom błądzić, zazyczaj nagrodzony przyjacielskim uderzeniem w klatkę piersiową. I Harry spotykał się z ludźmi, przez kilka tygodni z dziewczyną o imieniu Zoe, potem przez dwa miesiące z kolesiem o imieniu Ty i oboje byli mili - piękni i bystrzy i dokładnie w typie Harry'ego - ale potem Louis przychodził niezapowiedziany do jego mieszkania, plecak przewieszony przez ramię, mając na sobie skarpetki z sandałami i za dużą bluzę, nos czerwony od zimna i Harry nie silił się na udawanie, że ktoś poza Louisem tak naprawdę istniał.
Louis był po prostu tak dobry, w tym rzecz, i Harry nie mógł nic poradzić, tylko zakochać się w nim, bezsilny, by tego nie zrobić. Był inny od wszystkich osób, jakie poznał Harry; jego śmiech był zaraźliwy, jego umysł był genialny, jego serce duże i kochało wszystkich i wszystko. Spędzał wiosenne noce na podłodze w sypialni Harry'ego, Harry przepytywał go ze stosu notatek z anatomii i chemii, Harry był szczęśliwy to robić, chętny, by obserwować w jaki sposób pracował mózg Louisa, sposób, w jaki udrzał długiopisem o swoją wargę, gdy od razu nie znał odpowiedzi. Spędził letnie poranki w piwnicy Harry'ego, jęcząc i narzekając, że nie chciał wracać do pracy, że nie chciał wwychodzić i za każdym razem Harry musiał powsytrzymać się od powiedzenia 'więc tego nie rób.' Spędził zimowe dni w swoim łóżku z kubkiem herbaty albo kawy lub gorącej czekolady, cokolwiek by go rozgrzało, narzekając, że Colorado było zbyt choletnie zimne, Harry kręcił głową przez cały czas, urzeczony w sposób, którego nie umiał wyjaśnić.
Harry kochał Louisa przez wszystkie pory roku, podczas wszystkich humorów i emocji. Harry kochał Louisa, zanim tak naprawdę wiedział co to oznaczało, zanim mógł to nazwać, zanim go w ogóle dotknął. Nie musiał tego robić, by być pewnym.
Louis był jak huragan, taki, który porywał Harry'ego, kiedy ten najmniej się tego spodziewał, ale przyjmował tę burzę z otwartymi ramionami, ten chaos, nigdy nie martwił się, że to go doszczętnie zniszczy jeśli, właściwie, już tego nie zrobiło.
Był to nadzwyczajnie zimny dzień w październiku, kiedy Harry pękł, tracąc wszystkie pozory i kontrolę, w końcu się poddając, słowa wypadły z jego ust, zanim wiedział co się dzieje.
- Harry, twoja kolekcja DVD jest szczerze żałosna - powiedział Louis, przejeżdżając palcami po grzbietach kaset. - Możesz uwierzyć, że Niall pieprzony Horan ma większy wybór, niż ty? Niall. Dziciak ogląda golf 365 dni w roku i wciąż ma więcej filmów. Niedorzeczne.
Harry przytaknął. - Tak, hej, Louis. Chcę cię zabrać na randkę.
Na to zamarł. - Wspomniałem imię Nialla i to jest twoja reakcja?
- Nie, po prostu. - Przełknął, odgarniając włosy ze swoich oczu. - Nie mogę przestać o tym myśleć. Doprowadza mnie to do szaleństwa od miesięcy. Potrzebuję zabrać cię na randkę. Jakby. Cokolwiek chcesz, zróbmy to. Kolacja, albo film, albo oba, albo pieprzony skok ze spadochronu, nie obchodzi mnie to. Proszę. - Wiedział, że brzmiał żałośnie, ale kontynuował. - Jestem poważny. I tracę rozum, trochę.
Louis uśmiechnął się, tylko trochę. - Widzę.
- Czy to jest tak, czy nie?
- To... Nie mam pojęcia.
Ramiona Harry'ego opadły. - Więc. Nie.
- Tego nie powiedziałem. - Wypchnął swoje biodro, złączając ze sobą dłonie. - W porządku.
- Naprawdę?
- Tak, tak myślę. To znaczy, ty jesteś, jakby, moim najlepszym przyjacielem. Więc to prawdopodobnie będzie dziwne?
Zrobił dziwną minę. - Ale nie chcę, żeby tak było.
- Cóż, już to takie jest.
- Nie - Harry zmarszczył brwi. - Jest?
Louis zaśmiał się, przejeżdżając dłonią po swoich włosach, jego policzki poczerwieniały. - Jak długo, Styles?
- Jak długo co?
- Jak długo chciałeś zaprosić mnie na randkę.
Bezmyślnie pocierał dłońmi swoje uda. - Cóż, dzisiaj jest środa, więc.. jakiś rok.
- Och, do cholery jasnej - odetchnął, wzrok skanował wszystko, żeby tylko nie nawiązać kontaku wzrokowego z Harrym. - To. To długi czas.
Harry przełknął, pocierając tył swojej szyi. - Tak, masz rację, to jest dziwne.
- Jest.
Skrzywił się, wkurzony na siebie za wydanie swojego kiepsko strzeżonego sekretu, jeszcze bardziej wkurzony przez to, że był taki łatwy dla Louisa. - Chcesz o tym zapomnieć?
- Czy to możliwe...?
- Nie z mojej strony.
Louis jęknął. - Kurwa.
- Okej. Słuchaj. - Wydął swoje wargi, próbując obmyślić co powiedzieć, by przekonać do tego Louisa, żeby nie panikował. - Jedna randka. Jedynie kolacja. Staram się jedynie dlatego, bo wiem, że moglibyśmy współgrać ze sobą tak dobrze. Ja - Harry zmarszczył brwi, myśląc. - Jesteś jedyną rzeczą, która się dla mnie liczy i wezmę cię na każdy sposób, w jaki mogę cię mieć. Po prostu nie mogę przestać myśleć o tym, jakby to było naprawdę cię mieć.
Wziął głęboki wdech, przejeżdżając dłońmi po swoich udach. - Dużo o tym myślałeś?
- Za dużo, prawdopodobnie.
Louis zamknął oczy. - Mogę się z tym przespać?
- Louis, no dalej! - Harry zaśmiał się.
- Okej, cholera, w porządku, ale jesteśli to katastrofa i zniszczy wszystko... Jesteś moim przyjacielem. Jakby, nikt mnie nie toleruje, jak ty.
- To nie będzie katastrofa - powiedział, obiecał, jego serce dziko waliło. Wstał i nawiązał kontakt wzrokowy z Louisem, nie pozwalając mu go przerwać. - Będziemy dobrze się bawić i będzie dobrze, Lou. Naprawdę dobrze.
- W porządku, dzieciaku. - Odpowiedział powoli Louis. - Spóbujemy tego.
- Czy zgadzasz się tylko dlatego, bo jest ci mnie szkoda i czujesz się niekomfortowo?
- Sto procent, tak.
Harry uśmiechnął się, policzki stały się gorące. - Będzie dobrze - powtórzył, ciężar uniósł się z jego ramion, serce groziło, że wyskoczy z jego klatki piersiowej.
To nie było dobre. Właściwie, to było kompletne przeciwieństwo.
Poszli na kolację sobotniego wieczora; Harry zrobił rezerwację w zbyt drogiej restauracji w centrum, mając nadzieję, że to zaimponuje Louisowi. W zamian, przyznał się przez telefon - nie mam nic, co mogę nałożyć do takigo miejsca, Harry.
- To w porządku, nałożę dresy razem z tobą - prosił Harry. - Po prostu, nie wycofuj się.
Louis zaśmiał się. - Znajdę coś. Nie nakładaj dresów. Uspokój się.
Strój na wieczór skończył jako ostatnie zmartwienie Harry'ego, Harry założył koszulę, Louis oczywiście również był w stanie znaleźć coś do ubrania. Wyglądał oszałamiająco, wychodząc z mieszkania w marynarce i czarnych, obcisłych spodniach, wyglądając perfekcyjnie bez trudu, Harry widział to wiele razy, ale nigdy nie było to dla niego i ten widok spowodował uścisk w gardle. W końcu to się działo. Ale potem spróbował otworzyć drzwi pasażera w tym samym czasie co Louis, siła spowodowała, że drzwi poszły w tył i niechcący udrzyły Harry'ego w twarz. Zatoczył się do tyłu, łapiąc za swój noc, krzywiąc się.
- Och, Jezu Chryste, wszystko w porządku? - spytał Louis, parskając, gdy próbował ukryć swój śmiech.
Harry poruszył swoim nosem, upewniając się, że nie był złamany, łzy wypływały z jego oczu. - Jest dobrze.
- Harry, ty płaczesz - powiedział, jego ramiona drżały od śmiechu.
- Nie specjalnie!
- O mój Boże. Poważnie, wszystko w porządku?
- Wejdź do samochodu, Louis.
I reszta wieczoru, jak się okazało, była jeszcze bardziej bolesna, niż drzwi Toyoty Corolli, które próbowały złamać twarz Harry'ego na pół. Ich kolacja była ohydna, nie mogli utrzymać naturalnej rozmowy i Harry nie mógł przestać kołysać nogami pod stołem, co spowodowało wylanie się wina na stole, co efektywnie zrujnowało to, co zostało na ich talerzach. Ta cała rzecz była nieznośnie niezręczna i kiedy kelner przyniósł rachunek, Harry'emu ulżyło.
Harry odprowadził Louisa do drzwi jego mieszkania, chociaż Louis protestował, by ten podrzucił go na parking, ręce schowane w kieszenie, próbując znaleźć sposób, by przeprosić za spieprzenie ich przyjaźni, za zmuszenie ich do zrobienia tego. Ale Louis patrzył na niego z krzywym uśmiechem i jego oczy były ciepłe i Harry'emu nie było przykro. Ani trochę.
- Więc... - zaczął Louis. - Co myślisz.
Harry przełknął, wydymając wargi. - Myślę, że właśnie poszedłem na straszną randkę i jestem zażenowany i wszystko, co chcę zrobić to zadzwonić do mojego najlepszego przyjaciela i opowiedzieć mu o tym, jakbym normalnie zrobił, ale mój przyjaciel tam był. Wie, jak złe to było. Nie muszę przechodzić przez to jeszcze raz.
Zaśmiał się, oczy marszczyły się w kącikach. - Masz rację. Byłem tam. I to było zdecydowanie gówniane.
- Nienawidzę tego, że znowu chcę cię zabrać na randkę - wymamrotał pod nosem. - Moja twarz boli i moja głowa pulsuje i myślę, że zjadłem kawałek kieliszka, kiedy rozbił się o mój talerz...
- Myślisz, że mamy tę chemię? - spytał Louis. - By ponownie gdzieś wyjść?
Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Może nie.
- Co jeśli wszystko co mamy, to przyjacielska chemia? Czy coś takiego istnieje?
- To możliwe. - Westchnął Harry. - Chcę spróbować jeszcze raz, Lou.
- Ach, nie wiem...
- Louis - wziął krok do przodu, pozwalając sobie, by jego dłoń złapała za biodro Louisa, jak chciał to zrobić od bardzo dawna. - Jeszcze jeden raz. Coś mniej wymyślnego. Coś bardziej w naszym stylu. To może być dobre, wiem to. Naprawdę wiem. Dzisiejszy wieczó był zły. Byłem zbyt nerwowy i tak naprawdę nawet nie lubię wina, ale naprawdę lubię ciebie. Bardzo. Ja. - Przestał mówić, nie wiedząc jak wyrazić resztę swoich myśli, żeby nie brzmiał na całkowitego szaleńca.
Louis zassał swoje policzki, lekko przytakując. - Chodź tu na sekundę.
- Co?
- Po prostu. Chodź tu. Muszę zobaczyć, czy to tylko przyjacielska chemia, by zobaczyć, czy jesteś całkowicie szalony - przechylił swoją głowę w bok, usta rozchylone, zarzucając ramiona wokół szyi Harry'go, przyciągając go bliżej i Harry niemalże przestał oddychać.
W momencie, w którym ich wargi się złączyły, Harry zmusił się do myślania o tym, że to mogło być to, że to mógł być jedyny raz, kiedy będzie mieć szansę pocałować Louisa, więc dał z siebie wszystko, całując Louisa w sposób, w jaki zawsze sobie to wyobrażał, w sposób, w jaki wiedział, że Louis tego chciał. Owinął jedno ramię wokół jego talii, dłoń spoczęła na biodrze, a druga obejmowała jego szczękę, kciuk przejeżdżał po jego policzku. Przyciągnął go blisko siebie, jeszcze bliżej, ich klatki piersiowe na tym samym poziomie, czubki ich butów dotykały się i kiedy poczuł jak Louis bierze głęboki oddech, kontynuował, naciskał dalej. Przejechał językiem po dolnej wardze Louisa, manipulując ciało Louisa, by dopasowało się do niego, by go posmakować, by pracować swoimi ustami, dopóki to było zbyt wiele dla ich obu. I przed tym, jak Louis się odsunął, Harry był nieco świadomy uczucia dłoni Louisa na jego biodrach, które je ściskały, ciche jęki wydobywały się z jego gardła. To było zbyt gorące, lepsze od tego, co Harry sobie kiedykolwiek wyobrażał i spędził na tym dużo czasu, szczerze mówiąc.
Louis pozwolił swojej głowie osunąć się do przodu, kiedy się od siebie oderwali, Harry był w stanie dostrzec jego różowe policzki i przełknął, przejeżdżając dłońmi po plecach Louisa, czując jak oddychał.
- Cholera - wymamrotał Louisa.- Hej, Styles.
- Lou - wyszeptał, głos odrobinę szorstki.
- Chcesz gdzieś jutro wyjść?
Harry zaśmiał się, w większości histeryczny odgłos, który krzyczał ulgą. - Naprawdę?
Louis spojrzał na niego, leniwie mrugając. - To nie jest typ chemii, którą mają przyjaciele. Ja, uh - dotknął swojej dolnej wargi, napuchniętej i Harry nie mógł przestać się patrzeć. - To był naprawdę dobry pocałunek, Styles. Wszystkich tak całujesz?
Pokręcił głową, będąc szczerym. - Nie, nie całuję.
- Okej, możesz, jakby, nie całować nikogo innego? Szczególnie w ten sposób?
Harry uśmiechnął się, łapiąc Louisa za tył szyi. - Nie będę - wymamrotał przy wargach Louisa, jego serce szamotało w klatce piersiowej, kiedy Louis przysunął się do przodu i ponownie go pocałował, tym razem bardziej stanowczno, głęboko, z determinacją.
Dwa tygodnie później, gdy Louis szedł tyłem do swojej sypialni z dłońmi na guziku od jeansów Harry'ego, wargi Harry'ego przyczepione do jego szyi, wymamrotał - dziękuję, że na mnie zaczekałeś.
- Dzisiaj? - wydyszał Harry, dłonie ściskały i masowały tyłek Louisa przez jego czarne jeansy. - Spóźniłeś się tylko chwilę, jest w porządku-
- Nie. Nie dzisiaj. Ostatnie trzysta nocy. Nie miałem pojęcia czego mi brakowało. Zajęło mi chwilę, by za tym nadążyć i mieć takie samo zdanie, ale jestem tak wdzięczny, że teraz jestem tutaj.
Zatrzymał się, odchylając do tyłu, by wyłapać spojrzenie Louisa. Jego oczy były szerokie, usta rozwarte, szokująco piękny jak zawsze. Klatka piersiowa Harry'ego bolała wiedząc, że był jedynym, który miał Louisa w ten sposób. - Nie mogę się doczekać, żeby pokazać ci jak bardzo za tobą szaleję.
Louis ciężko przełknął, palce przejeżdzały pod pępkiem Harry'ego, gdy odpiął guzik, głos odrobinę drżał, gdy powiedział - myślę, że zaczynam to rozumieć.
Harry spojrzał w dół, przytłoczony przez sposób, w jaki dłonie Louisa wyglądały na jego jeansach, wsuwając się do środka. Nie próbował nic więcej powiedzieć. Nie mógł.
To było ponad pięć lat temu i Harry nie pocałował nikogo innego od tamtego czasu.
Ale teraz, nie było powodu, by tego nie robić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top