"Fight back." 1.7

DZIEŃ DZIEWIĄTY | SOBOTA

Louis budzi się koło ósmej z uściskiem w brzuchu. To mieszanka ślubnego stresu - to nie jest nawet jego ślub, do jasnej cholery - i faktu, że może zobaczyć, nawet z przysłoniętymi zasłonami, że na zewnątrz jest zachmurzone, szara mgła unosi się nad wyspą. Jest ponuro, jakby zdecydowanie nadchodziła burza.

Fantastycznie.

Louis poświęca minutę by obudzić swoje ciało, starając się pozbyć uczuć z ostatniego wieczora ze swojej głowy, uścisk w brzuchu nasila się kiedy przypomina sobie sposób, w jaki Harry tak blisko go trzymał, w końcu wracając do swojego pokoju bez żadnego zakończenia, po prostu zostawając go tam z bolesnymi myślami. Przeciąga się i jęczy, potem zamiera kiedy słyszy niewątpliwy dźwięk grzmotu. Niemalże się śmieje, bo czuć jakby to był idealny rodzaj burzy, wszystkie kawałki z ostatniego tygodnia - ostatnich 365 dni - łączą się w całość, by roztrzaskać się o nich w jednym, epickim apogeum. Potem deszcz zaczyna zacinać na okna, szkło mgliste i Louis chce krzyczeć. Jeśli Matka Natura nie może wziąć się w garść, od niego również nie powinno być to wymagane.

Chwilę później rozlega się pukanie do drzwi, gdy kolejny grzmot wstrząsa ścianami i Louis powoli schodzi z łóżka, sięgając po okulary leżące na stoliku nocnym.

- Idę - woła, kiedy ktoś ponownie puka, potykając się o mokry ręcznik na podłodze, niemalże upadając na twarz. - Jezu.

- Nie, to nie Jezus - odpowiada osoba z korytarza. - To Harry.

Louis parska - jakby nie mógł tego stwierdzić po okropnym żarcie i boleśnie głębokim głosie - i otwiera drzwi. - Szczęśliwego dnia ślubu Liama i Annie.

- Dla ciebie również szczęśliwego dnia ślubu Liama i Annie. - Harry unosi brwi, zagryzając uśmiech. - Podoba mi się twoja koszulka.

Patrzy w dół, dotykając rąbka materiału. - Dzięki?

- Wyglądasz dobrze.

- Okej...

- Naprawdę dobrze - potwierdza Harry, wciąż patrząc na koszulkę.

- Co ty... - świta mu w głowie, że koszulka którą ma na sobie należy do Harry'ego, ta, którą 'zapomniał' spakować w październiku, po tym jak porozdzielał ich rzeczy. - Jest moja - kłamie.

- Nie powiedziałem, że nie jest.

- Dokładnie - Louis wie, że to nie ma sensu i może poczuć rumieniec skradający się na jego policzki. - Dlaczego tutaj jesteś.

- Żeby odzyskać moją koszulkę - uśmiecha się.

- W porządku, po pierwsze, pieprz się - mówi Louis i Harry śmieje się. - I po drugie, wyglądam w niej lepiej od ciebie, więc.

- Zgadzam się - przytakuje Harry. - W każdym razie. Mogę wejść?

- Jeśli musisz.

- Co z ciebie gospodarz, dzięki.

- Nie ma problemu - Louis siada na brzegu łóżka i Harry rozsiada się na przeciwko niego na krześle. - Okej, Styles, dlaczego jesteś w moim pokoju tak wcześnie.

Harry pociera swoje dłonie. - W porządku, myślisz że jest jakaś szansa, że Liam nie zauważy, że w tym momencie na zewnątrz panuje monsun?

Parska. - Cała ceremonia jest na zewnątrz. I przyjęcie. I wszystkie zdjęcia. Będą wkurwieni, jeśli będą musieli przenosić wszystko do środka.

- Wiem. Ja też byłbym. Wcześniej sprawdziłem prognozy pogody i wygląda na to, że jest możliwość że to szybko minie, ale - wzrusza ramionami. - Mało prawdopodobne.

- To nasza praca, żeby się tym zająć? - Louis przejeżdża dłońmi po swojej twarzy. - Naprawdę nie mam pojęcia.

- Ja też nie - Harry przejeżdża dłońmi po swoich udach, marszcząc brwi. - Annie i Liam spali oddzielnie ostatniej nocy. Liam wciąż jest w pokoju obok, ale Annie jest gdzieś po drugiej stronie resortu. Pójdę po nią i spotkamy się w pokoju Liama. I może któryś z nas będzie w stanie przekonać Liama żeby nie płakał i że to nie jest najgorszy scenariusz.

- Ale, jakby - wygląda za okno, krzywiąc się kiedy widzi jak palmy gwałtownie wiginają się od wiatru. - To tak jakby jest najgorszy scenariusz.

Harry wzdycha. - Może ja mogę ich przekonać, że to nie jest najgorszy scenariusz i ty możesz siedzieć tam cicho i ładnie wyglądać - uśmiecha się. - W mojej koszulce.

Louis podnosi z podłogi buta i rzuca nim w Harry'ego w ramach odpowiedzi.




Zajmuje to 13 sekund, po tym jak ich czwórka siadła w pokoju Liama, żeby ten zaczął histeryzować, pięści zacisnięte w jego włosach tak mocno, że Louis boi się że będzie stał przy ołtarzu, mówiąc swoje przysięgi, mając dwa, wielkie łyse placki.

- Nie, nie mów mi że mam się uspokoić - niemalże krzyczy, głos piskliwy. - Louis, nasz cały ślub jest na zewnątrz. Taki był cel przyjechania tutaj. Żeby wziąć ślub na tej cholernej plaży.

Louis zaciska swoje wargi. - Naprawdę? Myślałem, że może wybrałeś miejsce 3 tysiące mil od domu ze względu na wygodę, albo może dlatego, bo naprawdę spodobał ci się właśnie ten hotel...

- Louis, przestań - mówi Harry, ściskając ramię Louisa i ten odgania jego rękę. - To nie jest koniec świata - kontynuuje. - Obiecuję. Już rozmawiałem z Maggie i powiedziała, że nie ma problemu żeby przenieść wszystko do środka. Są na to przygotowani. To dlatego nigdy nie rezerwują więcej niż jednego ślubu na raz, nawet jeśli jeden ma być na zewnątrz, a drugi w środku.

- Rozmawiałeś z naszym organizatorem przed nami? - pyta Annie. - Skąd w ogóle masz jej numer?

- Proszę, jakby Liam nie wysłał nam dokumentu osiem miesięcy temu z listą numerów telefonu i z adresami, ułożonymi w kolejności od najważniejszych - mówi Louis, kręcąc głową. - Numer Maggie był pierwszy. Przed twoim, Annie.

- Nie jestem zaskoczona.

- W każdym razie - mówi Liam, głos oschły. - Nie chcemy brać ślubu w jakieś sali zarezerwowanej jako wyjście awaryjne. Chcemy żeby było to na zewnątrz, na piasku, na słońcu... - przerywa. - Pieprzyć to.

- To nie jest twoja wina - mówi Harry, głos łagodny. - I nikt nie mógł tego przewidzieć. Mówią, że nie widzieli takiego deszczu od prawie roku. To pojawiło się znikąd.

Liam wygląda jakby miał się rozpłakać. Albo zwymiotować. Albo dwie rzeczy na raz. - Dlaczego Honolulu ma najgorszych meteorologów?! Powinni byli to przewidzieć! Powinni wiedzieć!

- Okej, ale co byłbyś w stanie tak naprawdę zrobić? - pyta Louis. - To nie tak, że mógłbyś powstrzymać deszcz. Chyba że masz bardzo przekonujący deszczowy taniec, ale z tego co wiem, nie masz.

- Nie, ale jeśli byśmy mieli jakies ostrzeżenie, moglibyśmy przenieść ślub na kolejny weekend. Uniknąć pogody. Kolejne siedem dni w raju. Problem rozwiązany - próbuje się uśmiechnąć, ale wychodzi to jak grymas. - Wciąż możemy to zrobić, wiecie.

Louis parska. - Bo to jest realistyczne.

- Możesz przestać być sarkastyczny na jedną, pieprzoną sekundę?! Proszę?! I Annie, możesz wtrącić coś pomocnego w każdej sekundzie, naprawdę bym to docenił. - Jego ramiona opadają i wygląda na całkowicie pokonanego. - Zgaduję, że na dobre i na złe zaczyna się właśnie teraz.

- Na złe, prawda - mamrocze, oczy szerokie. - Moje włosy będą cholernie napuszone od wilgoci.

- Jak to miało być pomocne?!

- Okej, przestańcie, słuchajcie - Harry podnosi swoje ręce. - Żadnych kłótni podczas waszego dnia ślubu. Musicie po prostu pogodzić się z deszczem.

- Jasne, racja, okej, pogodzę się z tym - mówi Liam, przedrzeźniając go. - Zobaczymy jak ta rozmowa będzie wyglądać, kiedy wasz ślub zamieni się w jeden wielki, pieprzony bałagan. Louis jest nawet bardziej dramatyczny ode mnie.

Louis kaszle z zakłopotaniem. - Cóż, nawet nie jesteśmy zaręczeni, więc nie musisz się o to martwić.

Liam wyrzuca swoje ręce w powietrze, jęcząc. - Chryste, chciałbym być pijany.

- No to jest nas dwoje - mamrocze Louis.

- Dobry pieprzony Boże - Harry staje pomiędzy ich dwójką. - Maggie powiedziała, że kiedy nie jest to idealna sytuacja, wciąż możemy mieć przyjęcie na zewnąrz. Obsługa może ustawić wszystko pod przykrytym trejażem, tak jak w tej restauracji gdzie jedliśmy kolację kilka dni temu. Powiedziała, że skoro lista gości jest tak mała, nie będzie zbyt tłocznie i będzie można coś zjeść i potańczyć. Sam ślub będzie w środku, ale, - kontynuuje Harry, nie pozwalając Liamowi ani Annie sobie przerwać. - Pomieszczenie jest piękne. Sprawdziłem to po drodze, gdy szedłem po Annie. Tak wiele kwiatów i nikt nie potknie się idąc po piasku.

- Amen - mówi Louis i Liam uśmiecha się. W końcu.

- To nie jest to, co sobie wyobrażałeś - mówi Harry, przepraszająco wzruszając ramionami. - Ale sprawimy, że to zadziała, okej? Annie będzie wyglądać cudownie, nawet gdy jej włosy będą rozmiaru Connectiut i pewnego dnia wrócisz do tego pamięcią i będziesz się śmiał. Obiecuję.

Są wystarczająco cicho, że Louis jest w stanie usłyszeć wózek podjeżdżający do ich pokoju. Spogląda na Liama i Annie, czekając aż któreś z nich coś powie, albo może się załamie, ale w zamian Annie jedynie wzdycha, opada na łóżko i przykłada poduszkę do swojej twarzy. Liam klepie ją po nodze i wygląda za okno, mina na krawędzi żałości.

- Miałem nadzieję, że Harry prowadził kazanie wystarczająco długo żeby przestało padać, ale. Nope.

Harry patrzy się pustym wzrokiem na nic przez chwilę lub dwie, zanim bierze gwałtowny wdech i odwraca się do Louisa. - To jakby wpuszczał to jednym uchem i wypuszczał drugim.

Louis śmieje się, klepiąc go po plecach. - Dobra robota, ale czego oczekiwałeś, poważnie.

- Nie wiem. Ale idę wziąć prysznic i już nigdy nie wrócę.

- Dobry wybór.





Maggie okazuje się być bardziej przekonująca od Harry'ego i Louisa, pokazując pomieszczenie na ceremonię z entuzjazmem i pozytywną energią, której nie posiadał żaden z nich. Liam i Annie wciąż nie zdawali się do końca zadowoleni ze zmianą lokalizacji w ostatniej chwili, ale resort lituje się nad nimi i oferuje zapłacić za open bar na przyjęciu. To wydaje się poprawiać humory wszystkim.

- Okej, więc teraz kiedy mamy wszystko gotowe i wiem, że nie położysz się na środku ulicy - zaczyna Louis, - możemy zacząć ślubne uroczystości? Zostało mi obiecane wielkie, uroczyste śniadanie. I picie. Dużo picia.

Liam przewraca oczami. - To twój ślub, czy mój?

- Czy naprawdę mówisz nie bufetowi i nieskończonym rundom szampana?

- Absolutnie nie, zróbmy to.

Wszyscy drużbowie - plus ojcowie Annie i Liama - siadają razem, zachwycając się jedzeniem przygotowanym przez resort. Louis nakłada na swój talerz różne rodzaje mięsa, słodkie pieczywa, quiche i gdy zaczyna mieszać granolę z czekoladowymi płatkami i swoim jogurcie, Harry staje za nim i śmieje się.

- Może zechcesz zostawić coś na innych?

- Myślę, że idę zamówić jeszcze steka i nie chce słyszeć od ciebie ani słowa.

Harry uśmiecha się, pokazując w stronę kuchni. - Już to zrobiłem.

- Czekaj, naprawdę?

- Tak, domyśliłem się, że będziesz to chciał.

Louis zanurza łyżkę w pojemniczku z syropem klonowym i hojnie oblewa nim swoje naleśniki, praktycznie zatapiając je, tylko po to żeby miał co zrobić ze swoimi rękami. - Dziękuję.

- Nie ma problemu. Czy powinienem również poprosić o dodatkową porcję naleśników? No wiesz, żebyś miał z czym zjeść ten syrop.

Patrzy na swój talerz i zdaje sobie sprawę, że proporcje nie są nawet bliskie równym i krzywi się. - Po prostu bardzo lubię syrop.

Harry ponownie się uśmiecha, zanim ściska biodro Louisa. - Mogę się założyć, że lubisz.





Louis kończy pijąc duszkiem cały kieliszek szampana, zanim w ogóle Geoff kończy swój toast, i do czasu kiedy oddają swoje talerze kelnerom, kręci mu się w głowie od alkoholu, ale jeszcze bardziej od sposobu, w jaki Harry zdaje się nie móc trzymać rąk przy sobie. I kiedy Harry pochyla się, żeby coś wyszeptać, wystarczająco blisko żeby jego wargi otarły się o ucho Louisa, całe jego ciało się napina. Harry siada z powrotem na swoim miejscu i Louis nie ma kompletnego pojęcia czym był ten sekret.

Pomiędzy burzą, jego byłym chłopakiem i spanikowanym panem młodym, to graniczy z najdłuższym dniem w całym jego życiu i nie ma nawet jeszcze południa.





Drużbowie trzymają się z daleka od druhien, wszystkie kobiety przygotowują się razem w pokoju Annie na drugim końcu resortu i Liam prosi Louisa, żeby poszedł skontrolować Annie sześć razy, zanim Louis w końcu szczypie jego policzek wystarczająco mocno, żeby Liam krzyknął.

- Wszystko z nią do cholery dobrze, Liam, zostaw ją w spokoju.

- Po prostu chcę się upewnić, że nie jest zestresowana i że wszystko idzie dobrze - mówi, masując swój policzek. - I jesteś moim świadkiem. Musisz robić to, co ci każę.

Louis parska. - Lepiej poproś tego milszego świadka. Czy ja kiedykolwiek się ciebie posłuchałem.

- Spytałem go pierwszego, ale też mnie zignorował.

- Co sprawiło że pomyślałeś, że ja to zrobię, jeśli Harry powiedział nie? On ciebie o wiele lepiej znosi, niż ja.

- Rety, dzięki. Czy to będzie w przemowie świadka?

Wzrusza ramionami. - Coś takiego.





Nawet z mniej niż pożdaną pogodą, ceremonia wciąż jest zaplanowana na czwartą i do godziny 15:30 Liam siedzi zgarbiony na podłodze na korytarzu, oddychając do papierowej torby, pot formuje się na jego czole, wygląda jakby mógł zwymiotować w każdej sekundzie. Louis przykuca i uderza go w plecy, ściskając ramię.

- Dokładnie na czas, Payno. Domyśliłem się, że nie przeszlibyśmy przez to bez przynajmniej jednego załamania.

- Nie załamuje się - mówi Liam, głos stłumiony w środku torby.

- Och, racja, po prostu wypacasz połowę swojej masy ciała dla zabawy.

- Możesz przestać? Przynajmniej teraz?

Louis klęka na ziemi obok niego, dłoń wciąż na jego ramieniu. - Po prostu próbuję rozproszyć cię żartami.

- Tak, cóż - Liam ściska papierową torbę w swojej pięści. - To nie działa.

- Okej - poprawia kwiatka na klapie od marynarki Liama. Nowa taktyka. - Wyglądasz dobrze. Kwiatek jest trochę krzywo, ale wyglądasz naprawdę ładnie.

- Jestem zajęty.

Louis parska. - Mogę się założyć, że Annie wygląda doskonale.

- Oczywiście.

- Nie jesteś nerwowy z powodu poślubienia jej. - To nie jest pytanie.

- Nie, nie jestem - potwierdza. - Czekam na poślubienie jej od dnia, gdy ją poznałem.

- Wiem. - Louis uśmiecha się, wyłapując kątem oka Harry'ego wychodzącego z pokoju hotelowego Liama. Pokazuje mu, żeby do nich dołączył. - Również wiem, że panikujesz tylko dlatego, bo chcesz żeby wszystko było idealnie dla niej. Nie zachowywałeś się jak wariat przez ostatnie 12 miesięcy na nic.

Liam bierze wdech i wydech trzy razy, zanim przytakuje. - Kocham ją cholernie mocno.

Śmieje się, bo to jest oczywiste i podnosi wzrok, kiedy słyszy Harry'ego obok nich. Po raz pierwszy może dobrze na niego spojrzeć odkąd wszyscy skończyli się przygotowywać i wie, że sposób w jaki się patrzy nie jest subtelny, ale nie obchodzi go to. Jego loki są rozpuszczone, ale ułożone, okalając jego szczękę i garnitur pasuje jak ulał, jego ciało smukłe i umięśnione. Jest piękny. Jeśli Harry wyłapał jak Louis otwarcie się na niego gapi, nic o tym nie mówi, jedynie siada obok nich na ziemi, oczy robią się szerokie kiedy patrzy na Liama.

- Whoa, Payno, trochę się spociłeś, stary.

Liam posyła mu mordercze spojrzenie. - Obaj ssiecie. Pomóżcie mi.

Harry powstrzymuje uśmiech, sięga do ramienia Liama i ściska, w ten sam sposób jak Louis. - Jest podekscytowana. Właśnie poszedłem do nich upewnić się czy są gotowe. Nie mogła przestać się uśmiechać.

Na to, wypuszcza oddech. - Tak?

- Mhm. Zdecydowanie jest bardziej rozsądna od ciebie.

- Absolutnie - zgadza się Louis, puszczając Liamowi oczko i Liam bezmyślnie pociąga za swój krawat, nie odpowiadając.

Harry kładzie dłoń na swoich kolanach, przygryzając dolną wargę. Zamiera na moment, nie śpiesząc się. - Będę wrakiem w dzień, kiedy będę brał ślub - mamrocze. - Będę bardziej zestresowany niż kiedykolwiek, mogę się założyć.

Liam marszczy brwi, ramiona opadają. - Dlaczego?

- Z tego samego powodu dlaczego ty teraz przepacasz swój garnitur. - Harry uśmiecha się, uśmiech odrobinę przekrzywiony i Louis obserwuje jak oczy Harry'ego krążą pomiędzy jego dłońmi, podłogą i Louisem. - Po prostu chcę, żeby to było idealne, wiesz?

- Dokładnie. Nie chcę, żeby coś poszło nie tak.

- Wiesz, że wyjdzie za ciebie nie ważne co, racja? Pomimo waszych przysiąg, albo co masz na sobie, albo czy na zewnątrz panuje monsun...

- Tak, ale, jakby-

Harry unosi swoją dłoń, zatrzymując go. - To jest to, co sobie powtarzam kiedy myślę o tym, jak straszna może być przyszłość. To przerażające, myślenie o małżeństwie. O ślubie też. Jest to duży, ogromny gest przed tyloma ludźmi i jest się tak bezbronnym. Ale jestem pewien, że poślubi mnie nie ważne co, wiesz? Będzie przed ołtarzem, uśmiechając się, prawdopodobnie płacząc... - Harry przerywa, wykręcając swoje dłonie, marszcząc brwi. - Będzie tak szczęśliwy wychodząc za mnie, nie ważne w jakich okolicznościach. I to przeważa wszystkie obawy i nerwy. Nawet jeśli wszystko pójdzie źle, to będzie jedyna rzecz z którą tak nie będzie.

Louis zamiera, nie może patrzeć nigdzie indziej, tylko na profil Harry'ego, obserwując sposób w jaki jego gardło porusza się, kiedy przełyka. Harry deliikatnie uśmiecha się, kiedy mamrocze, - i tak samo jest z tobą i Annie.

Liam przytakuje, wzdychając. - Wiem. Masz rację. Masz całkowitą rację.

- I powiedziała mi że cieszy się że pada, tak przy okazji - kontynuuje Harry.

- Tak?

- Tak. Powiedziała, że jest 'idealnie nieidealnie', szczególnie teraz kiedy wie, że jej włosy nie są zbyt napuszone - uśmiecha się. - Nie masz o co się martwić, Liam.

- Jesteś pewien?

Harry szturcha Louisa w ramię. - Lou, powiedz mu, że będzie z nim dobrze.

Louis czuje jakby ledwo mógł przełknąć ślinę, co dopiero uspokoić Liama, nie kiedy ledwo może uspokoić swoje pędzące myśli. Kręci głową, wciąż patrząc się na Harry'go. - Myślisz o tym? O swoim ślubie? I jakbyś czuł się przed ołtarzem? - Nie może się zmusić do spytania czy on jest w tym scenariuszu, ani czy Harry wciąż o tym myśli, ale Harry zdaje się rozumieć.

- Tak. Cały czas - odpowiada bez zawahania, ocierając kciukiem knykcie Louisa, tylko raz. - To miła myśl.

Jego klatka piersiowa boli, jego oczy bolą od powstrzymywania płaczu i nie może sprowadzać tego do jego i Harry'ego, nie bardziej niż już to zrobił. Patrzy na Liama, czeka aż ten się skupi. - Liam, będzie w porządku. Dzisiaj i w każdy następny dzień.

Liam przytakuje. - Myślę, że to 'każdy następny dzień' sprawia, że panikuję, a nie ślub. Nie chcę nic zniszczyć, kiedy wrócimy do domu i kiedy jest już po wszystkim.

Louis wie jak to jest; koncept 'każdego dnia' jest powtarzającą się kwestią w jego życiu przez ostatnie 12 tygodni. - Naprawdę myślisz że pozwolisz na to, żeby to się stało.

Kręci głową. - Nie bardzo, nie-

- Więc przestań. Nic nie jest idealne. Ale wasza dwójka ma najbardziej obiecującą przyszłość i jesteście najbliższą rzeczą do ideału jaką kiedykolwiek widziałem.

Harry uśmiecha się. - Idealnie nieidealni.

- Dokładnie - mówi Louis. - Liam.

Liam wydaje się bardziej rozluźniony i po raz pierwszy od ponad pół godziny, uśmiecha się. - Louis.

- Chodźmy cię ożenić.

Zamyka na chwilę oczy, wciąż się uśmiechając. - Okej, tak, zróbmy to.

Cała trójka wstaje z podłogi, energia Liama powróciła gdy idzie korytarzem, rozkazując Louisowi i Harry'emu by za nim nadążyli. Harry ściska kark Louisa.

- Podziękuje nam potem.

- Może.

Harry śmieje się, sięgając do swojej kieszeni wyciągając małą, srebrną piersiówkę. Louis przygląda się, gdy Harry ją odkręca. - Za wytrzymanie całego roku bez zabicia naszego najlepszego przyjaciela - mówi, - i za trzymanie ręki na pulsie do ostatniej minuty. Spanikował celowo, jestem całkiem pewny. Żeby nas sprawdzić.

Louis bierze piersiówkę, odchylając głowę gdy alkohol spływa po jego gardle. Gin. - Wypiję za to. Również, za opuszczenie tej pieprzonej wyspy w jednym kawałku.

- Amen. Och, i - sięga ponownie po pojemnik, biorąc go z rąk Louisa. - Za to jak oszałamiająco wyglądasz. Nie mogę uwierzyć, że mogę patrzeć na ciebie przez całą noc.

- Jezu - Louis spuszcza wzrok na podłogę. - Myślisz, że któryś z nas będzie w stanie iść w prostej linii za jakieś dziesięć minut?

- Muszę spróbować.

Ma właśnie odpowiedzieć, że przestał próbować jakiś czas temu, w zasadzie poddał się i poddał się wszystkiemu, przez co został uderzony przez ostatnie kilka dni, ale w zamian jedynie zgadza się, skradając piersiówkę jeszcze jeden raz. - Tak. Ja też - mamrocze, wypijając do końca.








Pomieszczenie było piękne. Jest stonowane i romantyczne, dokładnie tak jak Louis zawsze wyobrażał sobie jak wyglądałby jego własny ślub: nie przesadzony, czy krzykliwy, wystarczająco intymny dla jakiś 50 gości, żeby czuli się włączeni, ale nie nachalni. Liam oczywiście się zgadza sądząc po sposobie, w jaki zagwizdał gdy stanęli na końcu nawy.

- Okej, wiem, że byłem wrzodem na tyłku przez cały ranek co do tego że nie możemy być na plaży, ale to jest...

Louis cwaniacko się uśmiecha. - Maggie dobrze sobie poradziła.

- Lepiej niż dobrze. To jest niesamowite.

- Jest.

I jest zdumiewająco, naprawdę, że ostatnie kilka miesięcy planowania przeciągały się boleśnie powoli, szczególnie ostatnie kilka dni, ale teraz kiedy tutaj są i to się dzieje, czuć jakby była to wichura i Louis ledwo ma czas by wziąć oddech, zanim zostaje ustawiony z innymi druhnami i drużbami, siedzące miejsca zajęte. Liam już stoi na przodzie kiedy muzyka zaczyna grać, sygnalizując Harry'emu i Jeny żeby zaczęli iść i Louis obserwuje ich jak idą, powoli, równo. Jego oczy już są lekko załzawione kiedy on i Alice ruszają za nimi, ale w przeciwieństwie do prób, nikt się z nim przez to nie droczy. W zamian, zauważa że niemalże wszyscy mają takie samo zdanie, włączając w to Harry'ego i Liama.

Jest tak, tak szczęśliwy, że jest tego częścią, że jest tego świadkiem, że obserwuje jak wszyscy wstają ze swoich miejsc i odwracają się, gdy Annie idzie po nawie i łzy płyną po jego twarzy kiedy ta dociera to ołtarza, uśmiech przyklejony do jej twarzy, odzwierciedlając Liama. Ślubują sobie, wsuwają obrączki na swoje palce i oczy Louisa palą z różnych powodów. Czuje się jak dupek, jak całkowite gówno za to, że nie może powstrzymać łez, cały czas myśląc to powinniśmy być my.

Wyłapuje lekkie drżenie w ruchach Harry'ego, jego ramiona trzęsą się kiedy Liam i Annie są ogłoszeni mężem i żoną i nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z Louisem, kiedy nowożeńcy idą razem, pomieszczenie klaszcze i wiwatuje. Milczy, jego uśmiech fałszywy kiedy aparat jest skierowany na drużbów i Louis utożsamia się z tym. Nie stara się zdobyć uwagi Harry'ego, ani nie wspomina o tym, kiedy wychodzą na korytarz i zostają zaprowadzeni do innnego pomieszczenia na zdjęcia. Louis to rozumie.

Harry również ma złamane serce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top