"Fight back." 1.5

DZIEŃ ÓSMY | PIĄTEK

Jest to dzień prób i Louis naprawdę się tego obawia. Ostatni rok planowania doprowadził ich do ostatnich 36 godzin i wie, że Liam prawdopodobnie świruje w pokoju obok. Jeśli coś pójdzie nie tak, Louis będzie martwy.

Zaczyna poranek wysłaniem butelki szampana i tosta francuskiego do ich pokoju i dostaje o tym telefon od Liama pół godziny później.

- Czy ty i Harry kiedykolwiek omawiacie rzeczy? Właśnie wysłał nam takie samo śniadanie. Jak zdołaliście wykonać dwa oddzielne telefony z tego samego pokoju, nie wiedząc o tym?

Louis drapie się po szczęce, krzywiąc się. - Zgaduję, że musiał zadzwonić kiedy brałem prysznic, czy coś.

- Nie narzekam. Teraz mamy dwie butelki szmpana. Szczęśliwego ślubnego weekendu dla nas.

I dzięki Bogu za ten szampan; gdy Louis spotyka się z nim jakąś godzinę później, Liam zaraz wyjdzie ze swojej skóry.

- Może powinien wypić drinka - mamrocze Louis do Annie.

- Wypił połowę butelki i wciąż jest nerwowy.

- Chryste - śmieje się. - Powinniśmy spróbować go opanować?

Annie przewraca oczami. - Tak, dobry pomysł, zmieszajmy alkohol z tabletkami. Mądre, doktorze.

- Okej, zamknij się, jeszcze nie jestem doktorem.

- Powinnam mieć taką nadzieję. Byłam tam podczas poparzenia przez meduzę. To jakbyś stracił całą swoją wiedzę i te wszystkie medyczne rzeczy i po prostu... zamilkł - śmieje się. - I potem płakał.

- Cóż, nie będę pracował na sobie, kiedy będe lekarzem - marszczy brwi. - Idź sobie.

Cwaniacko się uśmiecha. - Musisz być dla mnie miły. Jest ślubny weekend. I potem to piekło się kończy.

Louis przytakuje, patrząc ponad ramieniem Annie na sposób w jaki Harry śmieje się z kilkoma innymi drużbami. - Tak. Piekło.





Jest dzisiaj gorąco, wyjątkowo gorąco, nawet jak na Hawaje. Reszta tygodnia zdaje się śmiesznie łagodna w porównaniu ze słońcem palącym twarz i klatkę piersiową Louisa, koszulka przywarła do tego pleców. Wachluje się dłońmi, co wcale nie pomaga i ustawia się w kolejce by przejść do prowizorycznej nawy prowadzącej do ołtarza.

- Dlaczego muszę ćwiczyć chodzenie w prostej lini - pyta na głos nikogo w szczególności. - Uwierzcie lub nie, radzę sobie całkiem dobrze od ponad 20 lat.

Za nim, Harry prycha. - Co z tym, kiedy wychodziliśmy z baru i przysięgałeś, że nie potrzebujesz żebym trzymał cię za rękę i potem niemalże wszedłeś pod samochód?

Louis kładzie dłonie na swoich biodrach. - O co ci chodzi, dzieciaku.

- O to, że nie jesteś taki dobry w chodzeniu w prostej linii i może potrzebujesz poćwiczyć.

- Byłem najebany! Jeśli dobrze sobie przypominam, tego wieczora wszedłem na bar i piłem rum prosto w butelki!

Harry śmieje się i oplata ręcę wokół ramion Louisa, trzymając go przy swojej klatce piersiowej. - I potem poproszono nas, żebyśmy nigdy nie wracali.

Louis wydostaje się z uścisku Harry'ego, starając się nie śmiać, serce grozi wyskoczeniem z jego klatki piersiowej. To wina gorąca. - Powinieneś był zwracać na mnie więcej uwagi. Mogłeś uchronić nasze imiona przed wylądowaniem na czarnej liście.

- Zwracanie na ciebie uwagi jest wszystkim, co robię od sześciu lat, kochanie - mówi.

Mruga na Harry'ego, może poczuć rumieniec pojawiający się na jego szyi. Próbuje wymyślić jakąś odpowiedź, która nie przekroczy granic, ale Liam przerywa jego myśli, ze swojego miejsca na końcu nawy, stojąc obok organizatora ślubu.

- Ej, kochasie, z życiem. Czas na próbę.

Louis przykłada dłoń do czoła, żeby przysłonić słońce. - To jest głupie i jest mi gorąco - odkrzykuje. - I jestem głodny.

Liam drwi i woła, - jeśli przestaniesz jęczeć, kupię ci drinka do lunchu.

- O ile to nie jest rum - mówi pod nosem Harry i Louis dławi się śmiechem.

- Przestań gadać, Styles - gani go Liam. - Czas na pójście do ołtarza.

Marszczy twarz, kiedy się uśmiecha. - Okej.

Ustawiają się w pary, Louis obok współlokatorki ze studiów Annie, Alice, Harry przed nim obok druhny, Jenny, Annie na tyle ze swoim tatą i kiedy zaczyna lecieć muzyka, Harry idzie pierwszy, ręce złączone z Jenny. Słuchają uwag organizatora i kiedy znajdują się na przodzie, Louis i Alice idą następni, stopy Louisa ślizgają się na piasku.

- Mam nadzieję, że jutro będziemy mieć prawdziwy wybieg - woła do Liama i organizatora. - Nie da się chodzić po tym gównie.

- Nie przeklinaj podczas mojego ślubu! - krzyczy Annie z tyłu.

- To nie jest jeszcze twój ślub, mogę mówić co chcę!

I oczywiście to nie jest prawdziwa ceremonia; Liam jest w sandałach, krzesła nie są jeszcze poustawiane i Louis jest całkiem pewny że jutro brat Annie nie będzie w kąpielówkach, ale to wciąż dużo, żeby tutaj być, obserwując jak dwoje jego najlepszych przyjaciół bierze ślub, kiedy on udaje, że nie ma całkowicie złamanego serca. I idzie dalej wzdłuż nawy, wzrok skupia na ziemi, patrząc się na swoje stopy i organizator krzyczy - Louis, oczy do góry!

Louis podnosi na chwilę wzrok i widzi spojrzenie Harry'ego skupione na nim i musi się z powrotem odwrócić. - Słońce mnie razi - mówi, jego wzrok trochę rozmazany.

- Albo - mówi Liam, śmiejąc się, - już płacze.

- Nie płaczę, ty dupku.

- Dobra, to masz łzy w oczach.

-  Zamknij się.

Alice dźga go łokciem. - Serio? Na próbie?

- Wy wszyscy jesteście robotami bez emocji, spierdalajcie.

Klepie go po głowie, zanim ustawiają się przy ołtarzu. - To urocze.

- To żałosne - poprawia Liam, uśmiechając się.

Louis drapie się po nosie środkowym palcem, gdy stoi obok Liama. - Tylko czekaj na mój ślub i potem zobaczymy kto będzie się śmiał.

- To będzie drugi, najlepszy ślub wszechczasów - mówi Liam. - Teraz cśśś. Psujesz mój ślub.

Nie kłóci się - znowu - że to nie jest prawdziwy ślub, jedynie wzdycha kiedy Harry sięga w dół i wsuwa swoją rękę w tą Louisa, dłoń wilgotna. Louis bez zawahania złącza ze sobą ich palce, wciąż patrząc na swoje stopy i Harry ściska ją dwa razy, zanim puszcza.

Stoją tam przez następne pół godziny, słuchając instrucji i robiąc małe poprawki, ale Louis ma problemy na skupieniu się na tym, dłoń swędzi go by znowu złapać Harry'ego. I sądząc po sposobie, w jaki Harry ciągle spogląda przez swoje ramię na Louisa, mina ponura i jego oczy również odrobinę załzawione, kiedy Liam i Annie mówią swoje udawane przysięgi, Louis ma przeczucie, że nie jest w tym sam.





Po tym grupa się rozchodzi, planując wrócić na kolację i Louis kończy na plaży z Harrym, Niallem, Steph, Alice i jej chłopakiem - boleśnie oczywista jakiegoś rodzaju potrójna randka. Leży w kabinie plażowej, drink w dłoni, odganiając Steph kiedy próbuje zaciągnąć go do wody.

- Obiecuję, że nie ma tam meduz - mówi. - Nie musisz się bać.

- Nie boję się - drwi. - Po prostu dobrze mi tutaj z moim drinkiem.

- Wyglądasz na trochę spoconego.

- To nie pot. To blask.

- Jasne, jasne.

Idzie do wody, zostawiając Louisa i wzdycha, wycierając pot spływający z czoła. Przez minutę czy dwie zastanawia się nad swoją decyzją, jest w stanie zostać w kabinie plażowej w tym upale kolejne pięć minut i kończy drinka, zanim idzie na brzeg wody, pozwalając by piana zebrała się przy jego stopach. Kładzie swoje dłonie na biodrach, kiedy Harry gestem każe mu do nich dołączyć, wszyscy zanurzeni do ramion i kręci głową, zakopując palce w piasku.

- Chodź, Lou - woła Harry. - Woda jest przejrzysta. Możemy zobaczyć co w niej jest.

- Ostatnim razem też była przejrzysta - odkrzykuje. - Nie trzeba, dzięki.

- Nope, nuh uh - idzie do niego, potrząsając głową żeby pozbyć się wody z loków. - Louis.

Louis oblizuje wargi, podnosząc wzrok by napotkać spojrzenie Harry'ego, starając się nie skupiać na jego mięśniach brzucha. - Styles.

- Jesteś marudą.

- Niegrzeczne.

- Steph ciągle pyta czemu cię jeszcze nie zaciągnąłem do wody ze sobą.

- Dlaczego tego nie zrobiłeś?

- Nie sądziłem, że byś tego chciał.

- Jakby to kiedykolwiek cię zatrzymało.

Harry uśmiecha się. - Słuszna uwaga. - Gestykuluje ponad swoje ramię. - To nasz ostatni, prawdziwy dzień na Hawajach, Lou. Jutro mamy ślub przez cały dzień i potem wracamy do domu. Korzystaj z tego. Jest, jakby, szesnaście stopni poniżej zera w Denver.

Louis wzrusza ramionami. - Moje włosy dzisiaj dobrze wyglądają. Nie chcę tego popsuć.

- Wyglądasz dzisiaj pięknie - odpowiada, przytakując, całkowicie poważny i Louis wierci się pod jego spojrzeniem. - Potrzymam cię za rękę.

- Nie potrzebuję, żebyś trzymał moją rękę, mam skończone dwadzieścia lat.

- Powiedziałeś to samo, kiedy pewnego wieczora wychodziliśmy z baru.

- Dopiero o tym ozmawialiśmy, jakby, dwie godziny temu.

Harry patrzy się przez chwilę i Louis nie może stwierdzić o czym myśli. Po chwili, wzdycha. - Okej. Wracam tam, jeśli będziesz mnie potrzebował.

- Świetnie.

- Korzystaj z drinków.

- Będę - obserwuje jak Harry wchodzi w fale, woda sięga mu do talii i dołącza do reszty ich przyjaciół, aż woda sięga mu do ramion. Louis kopie piętą w piasku, który przykrywa jego palce. Patrzy się na swoją grupę, mięśnie pleców Harry'ego napinają się, gdy podnosi swoje ręce do góry z jakiegokolwiek powodu, jego niedorzeczny śmiech słyszalny nawet z miejsca Louisa na brzegu.

To ostatni dzień, kiedy Louis musi udawać. Ostatni dzień, kiedy może udawać.

Wchodzi powoli do wody, czując się niedorzecznie, że musiały go namawiać dwie osoby żeby wszedł do oceanu i kiedy Harry słyszy go jak za nim chlupocze wodą, uśmiecha się, jego dołeczki głębokie.

- Och, patrzcie kto zdecydował się do nas dołączyć - szczebiocze Niall.

Louis przewraca oczami, patrząc na dno, wypuszczając powietrze, kiedy widzi że woda jest przejrzysta. - Przestań.

- Aw, kochanie - mamrocze Harry i Niall prycha. - Cieszę się, że pokonujesz swój strach.

Krzywi się, kiedy kawałek glona ociera się o jego prawą łydkę. - Mam się do cholery dobrze, ludzie.

- Zdecydowanie - zgadza się Harry, przytakując. Patrzy na obojczyki Louisa, wcale nie jest subtelny.

- Jezu - Louis wchodzi głębiej, relaksując się kiedy robi mu się trochę chłodniej. Woda jest cudowna. - Trzymaj swoje spodnie na sobie, Styles.

- Czy on to kiedykolwiek kiedyś zrobił? - śmieje się Steph, machając dłonią i Alice udaje, że się dławi.

- Ma rację, no wiesz - mamrocze Harry. Nie pyta, kiedy staje za Louisem i oplata go ramionami, kładąc podbródek na jego ramieniu. Jego klatka piersiowa jest ciepła przy plecach Louisa i kiedy jego dłonie zsuwają się na jego brzuch, zastanawia się czy Harry może poczuć jak całe jego ciało na zmianę rozluźnia się i spina pod jego dotykiem. - Zawsze tracę zimną krew wokół ciebie.

Niedopowiedzenie roku. - Prawdopodobnie powinieneś nad tym popracować - wykrztusza z siebie.

- Tak, mało powiedziane - mówi pod nosem Niall.

W odpowiedzi, Louis chlapie go w twarz, mając nadzieję, że Niall nie zauważy sposobu, w jaki opiera swoje plecy o klatkę piersiową Harry'ego, słońce grzeje jego twarz. Niall nie mówi nic więcej, Harry również nie, ale sposób w jaki jego palce przejeżdżają po nagiej, miękkiej skórze Louisa, zaborczo, jest wystarczającą odpowiedzią.

Jeszcze jeden dzień i Louis nie może zdecydować czy czuje ulgę, czy przerażenie.





Kilka godzin później, wszyscy uczestnicy ślubu - razem z rodzicami Liama i Annie - siedzą wokół długiego stołu na środku restauracji z widokiem na wodę. Jest to intymne, nawet jeśli jakieś piętnaście osób mówi na raz; blask migających światełek i otwarty ogień wokół restauracji rzuca delikatny cień i co jakiś czas gdzieś daleko rozbija się fala, przypominając Louisowi że są na zewnątrz, przykryci jedynie trejażem ozdobionym kwiatami. Jest pięknie i to jest najlepsze miejsce, żeby rozluźnić się po ostatnim tygodniu ciągłego planowania. Są na mecie.

Na stole stoją kalamary i przystawki z krewetkami, rozmawiają o jutrzejszych zaślubinach, śmieją się z okropnych żartów, podają sobie drinki i mówią na zdrowie panny młodej i pana młodego. To jest tak boleśnie podobne do tego, jak Louis, Harry, Annie i Liam świętowali rok temu zaręczyny, kiedy wszystko było inne, ale teraz czuć, jakby było wciąż tak samo. Louis odchyla swoją głowę do tyłu, kiedy połyka resztę swojego wina, gorycz spływa przez jego gardło.

Harry trzyma swoją dłoń na kolanie Louisa przez większość posiłku, kreśląc kciukiem okręgi i Louis stara się to ignorować. Ale drinki są mocne i atmosfera ciężka i lampiony ich otaczające są ciepłe i to wszystko sprawia, że Louis chce się oprzeć o Harry'ego, wyszeptać mu wszystkie myśli, które znajdują się na końcu jego języka. Nie robi tego, jedynie pracuje nad swoim miecznikiem, próbuje się nie rozpaść, kiedy Harry zamawia im na spółkę kawałek sernika o smaku masła orzechowego na deser - ulubione danie Louisa.

- Nie musiałeś tego zamawiać - mówi Louis, kiedy kelner odchodzi. - Wiem, że nie do końca lubisz masło orzechowe.

- Jest w porządku - mówi, wzruszając ramionami, dłoń wciąż ciepła na kolanie Louisa, teraz przenosi ją na jego udo, nie ośmielając się posunąć zbyt daleko. - Nie lubię tego tak bardzo jak ty, ale lubię.

- Cóż, nikt nie lubi tego tak bardzo, jak ja.

- Położyłbyś to na wszystkim.

- Prawdopodobnie.

- Jakby na burgerze. Albo na bucie.

Louis śmieje się, przewracając oczami. - Właściwie, na burgerze brzmi naprawdę dobrze.

- Boże, nie.

Dochodzi dwudziesta trzecia kiedy kończą i dzielą się rachunkiem i gdy odsuwają swoje krzesła, zbierając rzeczy by wrócić do swoich pokoi, podchodzi jeden z kelnerów, wskazując w stronę oceanu.

- Dla waszej wiadomości, w każdy piątek jest pokaz fajerwerków nad wodą. Zacznie się za jakieś pięć minut. Jeśli pójdziecie na plażę, będziecie mieć świetny widok.

Wszyscy wspólnie podziękowali, podekscytowani by obejrzeć pokaz i gdy Louis wszedł na miękki piasek, pierwsza seria świateł rozbłysła na niebie z głośnym hukiem, złoto i zieleń rozsypane na ciemnym tle. Wygasa, na którego miejscu pojawia się dym, ale potem na niebie wybucha kolejny, ten mniejszy, ale głośniejszy. Wybucha jaskrawa czerwień, niemalże oślepiająca, a następnie seria niebieskiego i fioletowego. Przypomina mu to bardzo święto czwartego lipca celebrowane w rodzinnym mieście Harry'ego, otoczony przez jego całą rodzinę, wszyscy piją i podają sobie hot dogi i grillowane skrzydełka jakby to była ich praca. To typowa, amerykańska tradycja, nic szczególnego, ale Louis i tak ma gulę w gardle, jedynie myśląc o sposobie, w jaki natychmiast został przyjęty w rodzinie Stylesów, traktowali go jakby był tam od początku, zderzając się butelką piwa z siostrą Harry'ego, niebo nad nimi błyszczało.

Louis spogląda na Harry'ego i ten już na niego patrzy, uśmiechając się z zakłopotaniem, odgarniając włosy ze swoich oczu. I Harry nie próbuje nic powiedzieć, nie robi nic ze swoimi rękami, jedynie stoi tam, patrząc się, wzrok nagle odrobinę zbyt poważny. Louis wie, że nikt nie patrzy, wie, że nie muszą teraz udawać, wie że nie ma logicznego powodu, by wpaść w ramiona Harry'ego, ale w tym momencie jest samolubny i bezbronny. Potrzebuje oprzeć się klatkę piersiową Harry'ego, usłyszeć bicie jego serca, poczuć jego dłonie na swoich plecach. Nie ma zawahania ze strony Harry'ego, jedynie trzyma Louisa, jego ramiona silne i ciało ciepłe, żadnych pytań.

Nic nie mówią, nie poruszają się, jedynie w ciszy obserwują jak niebo wybucha kolorami. Nie jest dumny z tego, jak potrzebująco się czuje, jak bardzo chce żeby Harry złożył obietnice które mają znaczenie, ale i tak mocniej do niego przywiera, jego ręce owinięte wokół pleców Harry'ego. Nawet nie patrzy już na fajerwerki, zbyt pochłonięty sposobem, w jaki trzyma go Harry, sposobem w jaki oddycha. Może usłyszeć huk, ale to nie jest wystarczająco głośne by zagłuszyć nieskończony ciąg desperackich myśli, krzyczących w jego własnej głowie.

Może stwierdzić, że nadszedł finał; tłum klaszcze i gwiżdże, fajerwerki zdają się wybuchać w przeciągu sekund, jeden za drugim i kiedy Louis spogląda na twarz Harry'ego, może zobaczyć odbijające się kolory, niebieskości i turkusy i pomarańcze tańczą na jego szczęce, policzkach, w jego oczach. Nieustające wybuchy stają się jeszcze bardziej intensywne powodując, że lekko drga w uścisku Harry'ego i Harry kreśli na jego plecach małe kółka, uspokajająco, ostrożnie. Louis opiera swój policzek o jego obojczyk, jego całe ciało rozluźnione i otoczone ramionami Harry'ego, nagle jest bardzo świadomy faktu, że nie może sobie przypomnieć kiedy ostatni raz kogoś przytulił. Jasne, tata Liama poklepał go wczoraj po plecach, z jedną ręką wokół jego ramion i odgania kijem Nialla przez cały tydzień, stracił rachubę ile razy powiedział 'jest okej, Horan, możesz mnie już puścić', ale prawdziwy uścisk, gdzie czuł się bezpiecznie i ciepło... Nie pamięta.

Louis się nie zastanawia, kiedy poprawia się w uścisku Harry'ego, potrzebując jeszcze trochę, niż już zdołał wziąć. Sięga i oplata ramiona wokół szyi Harry'ego, przyciągając go blisko, dociskając swoją twarz do jego mostka, żeby nie musieć nawiązywać kontaktu wzrokowego, obawiając się że będzie w stanie zobaczyć co Harry myślał, jeśli spojrzy na jego minę. Ale potem ramiona Harry'ego są z powrotem wokół niego, ciaśniej niż wcześniej, jedna dłoń przyciśnięta pomiędzy jego łopatkami, druga na dole kręgosłupa. Oddech Louisa zamiera, kiedy Harry przyciska swoje palce, nie tak żeby bolało, wystarczająco by udowodnić coś, o czym Louis nie chce myśleć jak Harry próbuje przyciągnąć go bliżej, nie może o tym myśleć. I sądzi, że Harry może go zapytać czy coś jest nie tak, albo spytać dlaczego, ale jest cicho, jedynie porusza swoimi dłońmi w górę i w dół po jego plecach. Louis nigdy wcześniej nie był bardziej wdzięczny za ciszę pomiędzy nimi; jest zmęczony mówieniem, zmęczony myśleniem. Jedynie potrzebuje kawałka tego, kawałka Harry'ego, by ponownie poczuć się jakby był przy zdrowych zmysłach, by poczuć się sobą, nawet jeśli obaj zbliżają się do groźnego terytorium.

Nie jest pewien ile tak tam stoją - wystarczająco długo, żeby pokaz fajerwerek się skończył i żeby zapach dymu i siarki zawisł w powietrzu - i po kilku chwilach cichych rozmów dochodzących z ich grupy, Liam woła, - wracacie z nami?

Harry ściska Louisa ciaśniej. - Tak, za sekundę. - Przyciska swoje wargi do czoła Louisa. - Jesteś gotowy?

Louis kręci głową przy klatce piersiowej Harry'ego. - Nie.

- Dobrze. Ja też nie. - Jego ręka zatacza kółka, dłoń wystarczająco ciepła, że Louis czuje ją przez swoją koszulkę. - Czujesz się okej?

- Tak myślę - mówi, głos stłumiony.

- W porządku - Harry nie prosi go, żeby to rozwinął, jedynie wzdycha. - Nie mogę uwierzyć jak pięknie tutaj jest.

Louis mruczy pod nosem w zgodzie. - Zachwycająco.

- Również nie mogę uwierzyć, że Liam się jutro żeni.

Na to uśmiecha się, jest całkiem pewny że Harry może to poczuć. - Wiem.

- Wiesz, w co jeszcze nie mogę uwierzyć?

Louis w końcu czuje, jakby mógł się od niego odsunąć. Opuszcza ręce, czując się tysiąc razy lepiej, powinien być zażenowany, ale nie jest. Podnosi wzrok by zobaczyć rozbawienie w oczach Harry'ego, jego uśmiech jasny, dłonie wciąż na plecach Louisa. - Co jeszcze.

-Że zepchnąłeś mnie z klifu w pieprzony wodospad.

- O mój Boże - parska Louisa, wybuchając śmiechem. - Poważnie?

- Tak, ty poważnie wepchnąłeś mnie do wodospadu - kręci głową, gdy opuszcza ręce, ale również się śmieje.

- Nie jest mi przykro.

- Nie sądziłem, że jest - Harry przejeżdża dłońmi po swojej twarzy, ponownie się śmiejąc, niemalże brzmiąc lekko histerycznie. - Okej, gotowy?

Louis przytakuje, wciąż się uśmiechając. - Tak. Chodźmy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top