"Fight back." 1.4

To był gówniany dzień, ten szczególnie zimny dzień w Denver. Louis spędził poranek w bibliotece, ucząc się do egzaminu, który najprawdopodobniej po południu zawali, prawie wdał się w bójkę z tym kutasem Alecem z jego grupy laboratoriów i kiedy skończył pracę koło 21:30, nie chciał już nigdy spojrzeć na innego człowieka. Poziom głupoty, z którym musiał się zmagać cały wieczór był najwyższy w historii.

W drodze do swojego samochodu, szczękał zębami i jego dłonie drżały, wybrał numer Harry'ego, który odebrał po trzecim sygnale.

- Cześć kochanie, wracasz do domu?

Louis wszedł do swojego samochodu, odpalając silnik i przeklinając kiedy dmuchnęło w niego zimne powietrze. - Potrzebuję lodów.

- Jest jakieś osiem stopni na minusie.

- Dziękuję, pogodynko.

- I wszystko jest zamknięte.

- Walmart ma lody.

- Okej, więc, zajedziesz tam po drodze do domu? Hej, mógłbyś również wziąć ręczniki papierowe? Skończyły nam się.

Louis oparł telefon na swoim ramieniu i potarł swoje dłonie. - Możesz się ze mną tam spotkać?

- Dlaczego, zapomniałeś gdzie jest Walmart? Tragedia.

- Nie - odpowiedział ostro. - Po prostu chcę towarzystwa jedynej osoby na tej planecie, której nie planuje zamordować.

- Zły dzień? - Zaśmiał się Harry.

- Niedopowiedzenie.

- Lou, jestem w dresach i wyglądam jakbym nie mył się od tygodnia i wygodnie mi na kanapie i jest tak zimno na zewnątrz...

- Właściwie, zmieniłem zdanie. Ciebie pierwszego zamorduję.

- O mój Boże, ten dramatyzm - powiedział Harry, ponownie się śmiejąc.

- Nie. Pa. - Rozłączył się, Harry prawdopodobnie wciąż się z niego śmiał i nie trudził się z czekaniem aż z szyb zejdzie szron, zanim wyjechał z parkingu.

Poważny błąd, pomyślał, gdy wjechał prosto w parkomat.








Z jego autem było w porządku, ale to nie poprawiło jego humoru, wciąż był ekstremalnie poirytowany, kiedy wszedł do Walmartu, ślizgając się na mokrych kafelkach, kiedy skręcił na dział mrożonek.

Przeklnął pod nosem, ale zatrzymał się kiedy zobaczył pewną osobę z głową wewnątrz zamrażarki, ręczniki papierowe pod pachą. Louis podszedł, kręcąc głową przez cały czas. - Um, przepraszam, panie bezdomny - powiedział, stukając Harry'ego w ramię.

Harry odsunął się, drzwi od lodówki się za nim zamknęły. - Mówiłem ci, że wyglądam jak gówno.

- Tak, co to są w ogóle za ubrania? To niskie, Styles, nawet jak na Walmart.

Zaśmiał się i podstawił pudełko lodów przed twarz Louisa. - Brzmiałeś żałośnie przez telefon. Nie mogłem pozostawić cię samego. Byłem zdziwony, że przyjechałem tu przed tobą. Chcesz rocky road, prawda?

Louis próbował powstrzymać uśmiech. - Może. Poniekąd chcę miętowe z kawałkami czekolady.

- Brzmi pysznie. Szczególnie, że jest to najzimniejszy dzień w tym roku.

- Albo śmierć przez czekoladę.

- Bardziej śmierć przez trzymanie w dłoniach pudełka lodów w środku zimy.

- I ty mnie nazywasz królową dramatu - Louis wypchnął biodro, uśmiechając się. - Wanilia też brzmi dobre.

- Nah. Nigdy nie byłeś waniliowy.

- Masz rację - cofnął się pod drzwi od zamarażarki, szkło lodowate przy jego szyi i Harry wziął krok do przodu, spojrzenie niewzruszone. - Co jeśli chcę wszystkie lody?

- Wtedy kupię ci wszystkie - powiedział poważnie, zgadzając się z nim. - Chcesz wszystkie lody?

Louis sięgnął, by pobawić się sznurkiem od dresów Harry'ego, najbrzydszych dresów jakich kiedykolwiek widział, na pewno, i kiedy Harry uśmiechnął się, pokazując dołeczek, Louis był pewny, że nigdy nie kochał nikogo bardziej, niż kochał tego mężczyznę stojącego przed nim. - Wystarczy rocky road.

- Mój początkowy wybór.

- Dobrze mnie znasz .

Harry pochylił się do przodu, by otrzeć swoje wargi o te Louisa, jego nos zimny. - Znam.





Louis nie silił się żeby wyciągnąć miskę, kiedy wrócili do domu; razem zrobili niezłe wgłębienie w lodach i kiedy Louis odstawił pudełko, by pozwolić Harry'emu przyczepić swoje usta do swoich obojczyków, wargi i język lodowate, miał problem z przypomnieniem sobie dlaczego dzisiejszy dzień był zły.

Te małe rzeczy.

***

Pierwszy tydzień po zerwaniu, w typowym, upartym stylu Louisa, udawał że się tym nie martwił, zachowywał się tak jak zawsze. Nie chciał, żeby Harry wygrał; i tak już wygrał zbyt wiele. W zamian, zmuszał się do większego wysiłku. Dodał jeszcze więcej godzin do swojego już napiętego grafiku, zapisał się na siłownię, kupił trzy galony jasnoniebieskiej farby, by zrobić kilka zmian, które to on miał pod kontrolą, pozbyć się żółtej ściany w kuchni, na którą narzekał od ponad roku, którą Harry błagał go, żeby jej nie zmieniać.

- To jest taka szczęśliwa ściana - argumentował. - To jakby nasza kuchania mówiła 'dzień dobry'.

- To wygląda jak pyłek kwiatowy - odpowiedział Louis. - I jeśli myślisz, że nasze ściany w kuchni witają cię przed pracą, może powinieneś spać trochę dłużej. Albo przestać pić z rana.

- Nie piję rano...

- Ta rozmowa pokazuje co innego.

Jedenastego dnia, przyłapał się na traceniu formy, zanim wiedział co się dzieje, miał już dość zachowywania się jakby nie był dotknięty przez obecną sytuajcę. Włączył ulubiony film Harry'go tylko dlatego, bo czuł się dzięki temu bezpiecznie, ponieważ niemalże mógł usłyszeć jego śmiech obok siebie. Zamówił pizzę z tego miejsca na końcu ulicy, którą Harry najbardziej lubił, ale Louis nienawidził - cienkie ciasto z rukolą, oliwą i bekonem - i wyciągnął talerze i serwetki dla dwóch osób, zanim zdał sobie sprawę co robił. Wieszał wszystkie swoje koszule i bluzy po prawej stronie w szafie, pozostawiając pokaźną ilość miejsca po drugiej stronie, nawet jeśli już nie było na to potrzeby. To jakby podświadomie przechodził przez wszystkie czynności w swoim związku ale sam i Chryste, myślał że ostatnie sześć miesięcy były samotne, ale to było dużo gorsze, wracać do pustego mieszkania, nigdzie żadnego śladu po Harrym.

I potem przyszedł Harry, by zabrać resztę swoich rzeczy. Jego oczy były podpuchnięte, dłonie niespokojne, jego ruchy udowadniały Louisowi, że również czuł się bardzo niezręcznie. To powinno sprawić, że Louis poczuje się lepiej, że byli w tym razem, ale w zamian czuł się przez to gorzej, że przechodzili przez to sami. Nie pamiętał wiele z tego wieczora, jedynie to że był irracjonalnie zły i na krawędzi i smutny, że zamknął się w sobie, nie chciał rozmawiać, nie chciał słuchać. Nie mógł znieść sposobu, w jaki Harry na niego patrzył, sposobu w jaki jego usta były popękane i spierzchnięte, sposobu w jaki jego włosy były związane w najbardziej niechlujnego, rozczochranego koka, jakiego Louis kiedykolwiek widział. Chciał wszystko naprawić, wymazać ból z twarzy Harry'ego, wymazać ból w swojej własnej klatce piersiowej, ale wszystko co mógł wymyślić to - spakuję resztę twoich rzeczy i wystawię je na korytarz, kiedy skończę. Po prostu idź. - I to było to.





Podczas pierwszego miesiąca Louis spędził dużo czasu na sprzątaniu, potrzebując czegoś do zrobienia ze swoimi rękami, czegoś co nie było zadzwonieniem na numer, który znał na pamięć od drugiego roku studiów. Czerwony dywan w sypialni dogłębnie odkurzył, wypolerował płytki w kuchni, przemeblował salon, posprzątał z zamrażarce i szafce z lekami i w szafie przy wejściu trzy razy, starając się nie krzywić kiedy natrafił na coś należącego do Harry'ego. I to było dobre rozproszenie uwagi, jak gdyby posprzątanie mieszkania oczyściło jego umysł, ale każdej nocy leżał tam, patrząc się na sufit, dwuosobowy materac zbyt duży dla jednej osoby.

Jest 2:18 i tęsknię za tobą bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Jest 2:43 i tęsknię za tobą bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Jest 3:37 i tęsknię za tobą bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Przez kilka pierwszych tygodni dużo nie spał - i będąc szczerym, potem też - i był całkiem pewny, że przez większość czasu wyglądał jak gówno, ciemne sińce pod oczami, oczy przekrwione. Niall wyraźnie się nad nim litował, wpadając do niego kilka razy w tygodniu.

- Wszystko dobrze, Tommo? - spytał pewnego, wtorkowego wieczoru. - Twoja lodówka jest praktycznie pusta.

Louis wzruszył ramionami. - Jest dobrze. Zazwyczaj biorę śniadanie na drogę i potem jem późny lunch, więc nie muszę przejmować się kolacją.

- W porządku, świetnie - Niall zacisnął wargi. - Jesteś tak samo do dupy w kłamaniu jak Harry.

Zassał swoje policzki, patrząc na sufit. - Możemy tego nie robić? Proszę?

- Tak. Przepraszam. - Wskazał na telewizor. - Chcesz obejrzeć film? Albo może w coś zagrać?

Louis nic nie powiedział, jedynie podszedł do kanapy i usiadł, czekając aż Niall zrobi to samo. Wskazał na pilota. - Śmiało.

- Które? Film, czy gra?

Patrzył się przed siebie na nic przez chwilę lub dwie, przełykając ślinę. - O czym on kłamie.

- Huh?

- Harry. O czym kłamie.

- Och - Niall podrapał się po swojej szczęce, siadając obok niego. - O tym, że radzi sobie okej.

- A tak nie jest?

- Jak myślisz, Lou. Jest kompletnym bałaganem.

Louis podciągnął kolana do swojej klatki piersiowej. - Kurwa, cholera - wymamrotał pod nosem. Pewna część jego tak bardzo chciała, żeby Harry czuł się tak samo jak on, myślał że to pomoże, ale gdy o tym usłyszał o tym, rozbolał go brzuch.

- Louis...

- Nie. Nie potrzebuję, żebyś dawał mi wykład, albo, jakby - przerwał, odgarniając włosy ze swoich oczu. Nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz był u fryzjera. - Po prostu powiedz mi, że u niego okej, żeby ze mną mogło tak być.

Niall przytaknął, sięgając po kontroler, nie będąc w stanie nawiązać kontaktu wzrokowego. - Jest u niego okej.

- Dziękuję - Louis wziął kontroler numer dwa, przyciskając przycisk on. - I ty uważasz, że my nie umiemy kłamać. Nie mogłeś być trochę bardziej przekonujący?





Louis nigdy nie przemalował kuchni. Puszki farby pozostały nieotwarte i wałki i pędzle zostały w opakowaniu. To było zbyt wiele na raz, pozbyć się tego i czym dłużej na to patrzył, tym bardziej przekonywał się do tego, że tak właściwie nie nienawidził tego tak bardzo, jak myślał.

Żółte ściany zostały.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top