"Fight back." 1.3
DZIEŃ SIÓDMY | CZWARTEK
Czwartkowy poranek jest gorący. Louis nie może stwierdzić czy to będzie popołudnie nie do zniesienia zanim wychodzi z łóżka, grymasząc przez sposób, w jaki promienie słoneczne go oślepiają. Szybko się ubiera, strzepując resztki piasku ze swoich czerwonych kąpielówek, wsuwając na siebie koszulkę i biorąc okulary, zanim wychodzi za drzwi.
Harry, ku zaskoczeniu, czeka na niego na końcu korytarza w zielonych kąpielówkach i bluzie przewieszonej przez ramię, trzymając w jednej dłoni banana, w drugiej jabłko. Wyciąga obie dłonie w jego stronę, pytając bez słów.
- To nie jest tak samo dobre jak gofry, wiesz - Louis lekko się droczy, sięgając po banana. - Również stanie na końcu korytarza jest bardzo Lśnienie z twojej strony. (tłum. stary horror)
- Taki był mój cel.
- Dlaczego po prostu nie poczekałeś na mnie na plaży?
Harry wzrusza ramionami. - Byłoby dziwne, gdybyśmy przyszli osobno, tak?
- To prawda, tak sądzę - odpowiada, usta pełne, kaszląc.
- To gorące.
Louis prycha, biorąc kolejnego gryza. - Zamknij się.
Idą na plażę w ciszy i z łatwością znajdują resztę grupy. Wszyscy już na nich czekają, w tym rodzice Liama, Louis cieszy się na ich widok. Przez cały tydzień w większości trzymali się razem, więc jest wdzięczny że widzi jak rozmawiają z braćmi Annie, widocznie nieskrępowani i szczęśliwi, że tutaj są. Tata Liama ożywia się kiedy zauważa Louisa i Harry'ego, którzy idą w ich stronę i klepie Louisa po plecach, kiedy jest wystarczająco blisko.
- Słyszałem o meduzie - mówi Geoff, kręcąc głową. - Okropne stworzenia.
- Ech, jest w porządku - odpowiada Louis, podnosząc swoją nogę. - Mam się o wiele lepiej.
- Dobrze to słyszeć. Nie chcielibyśmy żebyś przegapił jacht, albo skutery wodne!
Na to, jego oczy rozszerzają się. - Och, na pewno. Hej, Liam.
Liam odwraca się w jego stronę, rozmawiając z jednym z drużb. - Co tam?
Łapie go za łokieć i ciągnie na bok. - Co do cholery - szepcze, upewniając się, że Geoff nie może ich usłyszeć. - Jacht?
Liam wzrusza ramionami. - Kiedy wejdziesz między wrony.
- Okej, ale tu nie ma wron, Liam, nie chcę brzmieć obrzydliwie, ale kiedy zacząłeś srać pieniędzmi?
Śmieje się. - Uprzejmość moich rodziców. Nie pozwolilibyśmy zapłacić im za ślub, więc oczywiście znaleźli inny sposób.
- Jesteś takim rozpieszczonym bachorem.
- Ty też zaraz będziesz. Jedzenie i drinki i dzień na morzu. Nawet nie udawaj, że cię to irytuje.
Louis drwi, ale musi przyznać, to brzmi niesamowicie. - Mam nadzieję, że masz Dramamine - wskazuje na Harry'ego, zanim może to przemyśleć. - Wiesz, jakich nudności dostaje.
Przytakuje, wskazując na swój plecach leżący na ziemi. - Już o tym pomyślałem. I o kremie z filtrem.
- Jaka z ciebie dobra mama.
- Staram się.
Louis siada pomiędzy Harrym i Niallem na łodzi, pokład wypełniony resztą rodziny i przyjaciół Liama i Annie i państwo Payne zdecydowanie przeszli samych siebie. Louis czuje się nieswojo, jacht ogromny i niedorzeczny, Geoff rozdaje drinki, jakby sam był cholernym kapitanem. I potem nakłada czapkę kapitana i Louis śmieje się.
Powoli zmierzają w stronę horyzontu, wszyscy na luzie między sobą rozmawiają i po jakiś trzydziestu minutach Louis nie może znieść spowodu, w jaki wiatr rozwiewa włosy Harry'ego prosto w jego twarz. Odgarnia je z oczu, odtrącając od siebie Harry'ego i wie, że ten przewraca swoimi oczami pod okularami przeciwsłonecznymi.
- Możesz się rozluźnić, proszę? - mówi Harry. - To tylko włosy, nie zabiją cię.
- Są irytujące. Po prostu je zwiąż, Harry.
- W tym momencie to praktycznie jeden, wielki supeł. Niewiele teraz z tym mogę zrobić.
- Ugh - Louis sięga po gumkę, która zawsze jest na nadgarstku Harry'ego i zdejmuje ją. - Odwróć się. Nie chcę, żeby twoje włosy wlatywały mi w usta przez cały dzień.
Harry natychmiast się słucha i wzrusza ramionami, lekko odchylając swoją głowę. - Przynajmniej są czyste.
- Nie o to chodzi - szybko robi koka z włosów Harry'ego, palce utykają w supłach, Harry krzywi się i ignoruje sposób, w jaki Niall śmieje się, siedząc za nim. - Zamknij się, Horan.
- Jesteś naprawdę zakochany - mówi - obaj jesteście.
- Zamknij się, Horan - powtarza Louis, ale tym razem, Harry mówi to samo, w tym samym czasie.
I reszta dnia mija praktycznie tak samo.
Louis stara się przekonać samego siebie, że małe detale nic nie znaczą, że są one przeznaczone oczom wszystkich ludzi wokół nich, ale jak się okazuje, malutkie rzeczy najbardziej go smucą. Harry nie pyta go, zanim przynosi mu piwo, wyciągając z lodówki turystycznej ulubione Louisa, siadając obok niego, z dłonią spokojnie spoczywającą na kolanie Louisa. I to nie jest coś, na co ktokolwiek by zwrócił uwagę - to tylko piwo - ale w tym problem. To nie wydaje się nie na miejscu. To coś, co Harry robił setki razy, jakby poruszał się na autopilocie. To niemalże jakby bawili się w dom, myśli Louis, to wszystko. To wszystko, czym to jest. Stara się nie pozwolić, żeby jego umysł został przyćmiony myślami, które zachęcą jego już i tak przytłaczające pragnienie do skoczenia z tej pieprzonej łodzi, ale jak dotąd, ponosi całkowitą porażkę.
Do czasu lunchu, on i Harry odstawili takie show, którym nikt tak naprawdę nie jest zbyt zainteresowany oprócz Nialla, sądząc po jego spojrzeniu i uśmieszku na twarzy, ten sukinsyn, Louis pozwala Harry'emu odgarnąć włosy z jego czoła, pozwala mu objąć Louisa ramieniem, pozwala mu zrobić serię zdjęć, pozwala mu nazywać go kochaniem, nawet kiedy nikt nie zwraca na nich uwagi. I później, kiedy może poczuć jak jego plecy i ramiona zaczynają piec od słońca, 'próbuje' aplikować drugą warstwę kremu, ale jego ręce nie mogą dosięgnąć za swoje ramiona i poddaje się, marszcząc brwi. Harry szybko to zauważa i bierze krem od Louisa i wyciska hojną ilość na swoje dłonie.
Louis pochyla się do przodu i Harry skrupulatnie przejeżdża swoimi dłońmi po jego skórze, krem chłodny na jego skórze. To prawie lepsze od masażu ze wczoraj, ale nie przyzna tego na głos.
- Lepiej - mamrocze Harry za uchem Louisa. - Ale i tak jutro będziesz czerwony.
Louis przytakuje, podbródek wciąż przyłożony do jego klatki piersiowej. - Dzięki.
Wyjeżdżają na głębszą wodę, chmury w końcu zasłaniają większość słońca, zapewniając potrzebny cień, ale potem jacht przyśpiesza i wiatr zaczyna wiać jak szalony. Pociera swoje dłonie, ignorując sposób w jaki jego ręce i klatka piersiowa są teraz pokryte gęsią skórką.
- Poważnie? - pyta Harry, śmiejąc się. Przejeżdza palcem po bicepsie Louisa. - Słońce znika i ty trzęsiesz się jak galareta.
- Nie trzęsę się - warczy, więcej gęsiej skórki pojawia się na jego udach. - I nie jest mi zimno.
Harry parska, sięgając pod nich, wyciągając swój plecak. - Weź to - mówi, podając Louisowi swoją bluzę.
- Nie. Jesteśmy na Hawajach. Nie potrzebuję bluzy.
- Okej. Udobruchaj mnie - zawiesza ją na ramionach Louisa. - Po prostu lubię sposób, w jaki wyglądasz w moich ubraniach. To nie ma nic wspólnego z faktem, że jest ci zimno.
Louis przełyka, patrząc się prosto przed siebie, może poczuć na sobie wzrok Harry'ego. - Racja. Bo nie jest mi zimno. Po prostu wyglądam ładnie w twoich rzeczach.
- Dokładnie.
Przygryza swój policzek od środka, ciaśniej owijając bluzę wokól siebie. - Dziękuję.
- Nie ma problemu.
Słońce wraca, kiedy przygotowywują się na skorzystanie ze skuterów wodnych, uprzejmość państwa Payne. Louis ostrożnie schodzi z drabiny przy jachcie z ciasno owiniętą wokół niego kamizelką ratunkową - bez bluzy - podekscytowany że ruszy się z łodzi. Ten konkretny skuter wodny jest dwuosobowy - on i Harry będą go dzielić - i wygodnie rozsiada się na przednim siedzeniu, gdy Harry jęczy za nim.
- Czekaj, dlaczego ty masz prowadzić? - pyta, gdy zajmuje swoje miejsce. - Czy kiedykolwiek prowadziłeś skuter wodny?
- Nie sądzę, że to wielka filozofia, Harry. Jestem pewien, że będę w stanie to obsłużyć.
- Nie potrzebujesz licencji na łodzie, by to prowadzić?
- Jaki to ma sens.
- Nie masz jej.
Louis spogląda ponad swoim ramieniem. - A ty masz?
Harry marszczy brwi. - To znaczy. Nie.
- Świetnie - ponownie się odwraca, patrząc się na fale przed nimi. - I ja prowadzę, bo nie będę w stanie nic zobaczyć, jeśli będę na tyle.
Prycha, kładąc dłonie na talii Louisa, przysuwając się bliżej, że są ze sobą ściśnięci. - To w porządku. Bardzo mi tutaj wygodnie.
- Tak, wygląda na to, że się rozgościłeś.
Harry zacieśnia uścisk. - Masz rację.
Louis nie wie co na to odpowiedzieć, więc w zamian odpala silnik i rusza zdecydowanie za szybko, strasząc ich obu i kiedy bicie jego serca jest pod kontrolą, krzyczy ponad hałasem oceanu - to było zaplanowane.
Śmieje się, dłonie ściskają jeszcze mocniej. - Oczywiście.
I nagle, Louis nie może skupić się na niczym innym poza sposobem, w jaki Harry śmieje się za nim, przejeżdża dłońmi po ramionach Louisa, jest tak blisko Louisa, że prawdopodobnie może usłyszeć jego myśli. Skręca w lewo na falę, woda moczy ich obu, jakby to miało przywrócić jego umysł do normalnego funkcjonowania.
Tak się nie dzieje - teraz jest jedynie wkurzony i przemoczony - i kiedy spogląda nad swoim ramieniem by spojrzeć na Harry'ego, Harry już odwzajemnia uśmiech, woda kapie z jego szczęki i końcówek włosów, wyglądając niesprawiedliwie gorąco.
Louis liczy pod nosem do pięciu, zanim może ponownie ruszyć.
Nie jest pewien czy to sposób, w jaki Harry był stale przyciśnięty do jego pleców przez jakąś godzinę, czy to po prostu upał dał mu się we znaki, czy jest całkowitym i kompletnym naiwniakiem, czy w końcu całkowicie się poddał, ale jakąś godzinę po tym jak zeszli ze skuterów by zjeść lunch na jachcie, skończył z głową Harry'ego na swoich kolanach, drapiąc paznokciami jego czaszkę, oczy Harry'ego zamknięte. Wystarczyła jedna, nędzna mina Harry'ego - mina, którą Louis widział zbyt wiele razy w samolotach, autobusach i na łodziach - by zawołał Liama żeby przyniósł Dramamine, wygodnie się rozsiadł i rozkazał Harry'emu się położyć. Harry robi to ochoczo, twarz lekko zielona i ledwo ruszył się aż do wieczora, w końcu zasypiając z głową na udach Louisa, głęboko i równo oddychając.
- To jak usypianie dziecka - żartuje niezręcznie Louis do Nialla, kiedy ten przyłapuje go na patrzeniu się, na co Niall odpowiada dwuznacznym spojrzeniem i machnięciem ręką.
- W tym momencie, im mniej wiem, tym lepiej - mówi.
Louis spogląda na swoje kolana, na bałagan loków które wydostały się z koczka Harry'ego. - Nie ma niczego, co miałbyś wiedzieć.
- Okej - Niall otwiera kolejne piwo, zasysając policzki na ton głosu Louisa. - Jasne.
Harry nie śpi dużo dłużej; siada kilka minut później, mina zawstydzona, krzywiąc się kiedy porusza ramionami.
- Przepraszam. Nie chciałem zasnąć.
Louis wzrusza ramionami. - Jest dobrze. Czujesz się lepiej?
Przytakuje. - Tak. Powinniśmy niedługo wracać na brzeg, racja?
- Powinniśmy - odpowiada, zdezorientowany kiedy widzi jak Harry patrzy na jego klatkę piersiową. Odruchowo dotyka swojego tatuażu. - Coś jest nie tak?
- Nie, po prostu - Harry wyciąga dłoń, by przejechać palcem po obojczyku Louisa, wsuwając okulary na czubek swojej głowy, nie ma nic, co zamaskowałoby to jak patrzy się na jego twarz, oczy, bez mrugnięcia. - Spaliłeś się. Chyba wykonałem gównianą robotę, gdy ponownie nałożyłem krem.
Przytakuje, odchrząkując. - I ja zapomniałem dać ci Dramamine, kiedy weszliśmy na pokład. Jesteśmy kwita.
Harry uśmiecha się, palce wciąż dotykają skórę Louisa. - Najwyraźniej.
Louis czuje jakby zamarł, otwiera usta próbując powiedzieć coś, co nie jest całkowitym nonsensem, ale Addy go wyprzedza.
- Och mój Boże, chłopaki - przerywa, jęcząc. - Mija sześć lat. To naprawdę obrzydliwe.
- Co jest? - pyta Harry, w końcu odwracając wzrok od Louisa, by spojrzeć na resztę grupy.
- Stopień słodkości. To wystarczające.
Louis prycha. - To na nas nie patrz.
- Uwierz mi, staram się.
Harry wzrusza ramionami, usta wykrzywione w lekkim uśmiechu, ponownie nawiązując wzrok z Louisem. - Po części zapomniałem, że ona tutaj jest, będąc szczerym.
Louis wzdycha. - Po części zapomniałem, że ktokolwiek tu jest.
- Tak - przysuwa się bliżej, dłonie bezużytecznie krążą po klatce piersiowej Louisa, opadając na jego uda. - Dziękuję, że się mną zająłeś.
- Spałeś na moich kolanach. Naprawdę nie musiałem robić wiele.
Dociska swojego kicuka do wewnątrznej strony uda Louisa sprawiając, że ten wierci się. - Dziękuję.
Louis zagryza swoją dolną wargę, przytakując. - Jasne.
Harry nie jest subtelny co do tego jak patrzy się na usta Louisa i Louis wie, o czym myśli Harry, widział to spojrzenie tysiące razy. Wie, że powinien to odrzucić, usiąść wygodnie, odwrócić się, ale w zamian zauważa, że się pochyla, Harry spotyka go po środku, dłonie wciąż parzące na jego udach.
Jest to krótki pocałunek, ich usta ledwo się ze sobą stykają, ale Louis myśli, że to jest jak malutkie ukojenie, słodko-gorzka nostalgia, dziękuję, przepraszam. Harry smakuje trochę jak miętowa guma do żucia, którą Annie kazała mu żuć by uspokoić jego brzuch, gwałtownie oddycha na przeciwko warg Louisa i kiedy Louis zmusza się do odsunięcia się, całe jego ciało spina się przez sposób, w jaki Harry na niego patrzy, stanowczo i nieugięcie.
- Nie, ale poważenie, chłopaki - mówi Addy. - Wystarczy.
Liam śmieje się, Harry stara się ukryć uśmiech i po raz setny tego dnia, Louis naprawdę zapomniał, że nie są sami.
Na zewnątrz jest ciemno gdy wracają na brzeg i wszystko, o czym Louis może myśleć to prysznic, zmycie ze swojej skóry słonej wody, stojąc pod gorącą wodą, dopóki jego myśli nie znikną.
Ich grupa idzie razem powoli po plaży, piasek ślizga się pod ich stopami i kiedy Niall łapie Louisa za ramię, zatrzymuje się.
- Ciągle zapominam, że wasza dwójka nie jest naprawdę razem - mamrocze Niall. - Odstawiacie naprawdę niezłe przedstawienie.
Ja też, myśli. - Staliśmy się lepsi w aktorstwie, tak zakładam.
- Może to być to. Albo. - Wzrusza ramionami.
Louis przytakuje, wzdychając. Tak. Albo.
Jest niezręcznie, kiedy z Harrym rozchodzą się do oddzielnych pokoi, czuć to jakby nie powinni się rozstawać i Harry powinien iść za nim, narzekając na zbyt wysoko nastawioną klimatyzację, albo że jest głodny i desperacko potrzebuje drugiej kolacji. W zamian, Louis ściąga swoją koszulkę, wchodzi pod prysznic, myśli o sposobie, w jaki Harry patrzył na niego na łodzi po tym, jak się pocałowali, myśli o tym jak Harry ściskał go niemożliwie mocno na skuterze wodnym i jeśli Louis musi spędzić trochę więcej czasu pod prysznicem z tego powodu, nikt nie musi wiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top