"Fight back." 1.12
Lądują tuż po kolacji. Jest zbyt wcześnie na pójście spać, ale wszystko czego chce Louis to wejście do swojego łóżka, naciągnięcie koców pod samą szyję i nie wychodzenie stamtąd do końca tygodnia.
Wychodzi za Harrym z lotniska, ich walizki wśród pierwszych kilku w punkcie odbioru i kiedy stoją na lodowatym chodniku, Harry pyta, szczękając zębami - chcesz wziąć razem taksówkę? Miniemy twoje mieszkanie po drodze do mojego.
Louis kręci głową, myśląc że tak naprawdę wciąż nie wie gdzie Harry mieszka. Nigdy nie pytał, nie chciał tego obrazu przed oczami. - Jest w porządku. Moja mama ma Prudence. Muszę ją odebrać. Lottie prawdopodobnie może mnie odwieść, jeśli jest w domu.
- Jesteś pewien? Mogę pojechać z tobą.
- Nie. Harry. Idź do domu. Jestem pewien, że kiedyś się jeszcze zobaczymy.
Harry zagryza swoją dolną wargę, więcej słów wyraźnie na końcu jego języka, ale powstrzymuje się, biorąc krok w tył. - W porządku.
Nie do końca wie jak odejść. Jest to nieznośnie niezręczne. Wzrok Harry'ego silny i niewzruszony, jakby oczekiwał że Louis zmieni zdanie, albo go uderzy, albo coś innego niż głupie stanie tam, ciało drżące od zimna. Sięga do kieszeni po swój telefon. - Zadzwonię do Lottie.
- Okej.
Ciężko przełyka ślinę, próbując wymyślić jak to zrobić, jak zerwać kontakty z Harrym po raz pierwszy naprawdę, nienawidząc każdej sekundy tego. - Napisz mi, kiedy wrócisz do domu? Wygląda jakby miał zacząć padać śnieg.
Harry przytakuje, patrząc na ziemię. - Napiszę.
Czuć, jakby było to niedokończone, kiedy odwraca się bez słowa, ciągnąc swoją walizkę po mokrym chodniku. Łapie taksówkę, starając się nie patrzeć w tył na Harry'ego i kiedy wsiada do samochodu, dając kierowcy adres swojej mamy, ma dokuczliwą myśl z tyłu swojej głowy, że to jest prawdziwy pierwszy dzień bycia samemu. Nie ma już Hawajów czekających na horyzoncie, nie ma więcej wizji Harry'ego, nie ma chłopaka czekającego na ciebie w domu, udawanego czy prawdziwego. Opiera swoją głowę o chłodną szybę, obserwując jak lotnisko znika z jego oczu, akceptując ciężkie uczucie w swoim brzuchu. To nie jest nowe uczucie i zdaje się go nigdy nie opuszczać.
Jakieś 45 minut później dostaje wiadomość od Harry'ego, gdy wjeżdża na dzielnicę swojej mamy.
Jestem w domu.
Louis nie odpisuje, jedynie wyłącza swój telefon i po tym jak płaci wysoką cenę za taksówkę, wchodzi do środka. Pachnie tak samo, jak cynamonowe świeczki i dźwięk również jest taki sam, głośny i gorączkowy. Jego rodzeństwo wita go tak jak zawsze - jakby był najważniejszą osobą na świecie - i jego mama przyciąga go do uścisku, który zdaje się być coraz dłuższy za każdym razem, kiedy ją widzi. To wszystko jest kojące, bezpieczne, znajome...
To nie jest to, czego chce. To nie jest wystarczające.
- Mamo, mogę zostać na noc? Pogoda jest gówniania - kłamie.
- Oczywiście, kochanie. Przyniosę ci jakieś koce.
Kładzie się w łóżku z Prudence leżącą na jego klatce piersowej, która cicho mruczy i kiedy w końcu zasypia, ma nadzieję że może to będzie noc, kiedy w końcu nie będzie o niczym śnił.
Około trzeciej w nocy, budzi się zalany zimnym potem. Nie pamięta każdego szczegółu tego koszmaru, ale ma jakieś wyobrażenie.
Zawsze jest jutrzejsza noc.
***
Louis zostaje ze swoją rodziną przez resztę weekendu, aż do środy.
Wie, że musi wrócić do domu i zrobić jakies 37 prań, jakieś podstawowe zakupy spożywcze i wrócić do klas online, teraz kiedy przerwa świąteczna się skończyła, ale nie może zmusić się do zrobienia tego, żeby spakować Prudence, by udawać że cokolwiek z tego wydaje się kuszące. W zamian, ogląda filmy ze starszymi bliźniaczkami, rysuje i koloruje z młodszymi, spędza czas w kuchni ze swoją mamą, śmieje się i żartuje w każdej wolnej chwili pomiędzy tym wszystkim. Nie chce ich zostawiać, szczególnie kiedy wie co czeka na nim w jego mieszkaniu: całe nic.
Jego mama delikatnie zaczyna temat, widocznie świadoma tego, że coś jest nie tak, ale nie naciska i Louis jest wdzięczny. To jest pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy nie zadręcza się swoim związkiem i dobrze jest nie myśleć, nie czuć się jakby rozmyślał nad tysiącami malutkich szczegółów, które groziły że złamią go, kawałek po kawałku.
Jednakże, Lottie jest mniej ostrożna od ich matki.
- To niedorzeczne - mówi późnej, niedzielnej nocy, gdy nalewa sobie drinka, - że jesteś tak uparty.
- Przepraszam bardzo?
- Jeśli chcesz go z powrotem, zrób to. Z przyjemnością cię przyjmie.
Louis krzywi się. - Nie masz pojęcia o czym mówisz.
Unosi brew. - Jasne.
- I poza tym, nie zamierzam mu nic mówić. On był tym, który zerwał-
- Na miłość Boską - przerywa. - Nie mogę tego dłużej słuchać. Zaczynasz brzmieć jak Ross pieprzony Gellar z tym swoim 'byliśmy na przerwie' gównem.
- Ale oni byli na-
- O mój Boże, zamknij się. Louis. - Lottie odkłada swój kieliszek na blat i krzyżuje ramiona na klatce piersiowej. - Harry kocha cię nad życie. Jeśli chcesz to naprawić, idź to kurwa napraw. Jeśli jesteś gotowy zacząć próbować bez niego, to to zrób. Ale narzekanie i bycie nie w humorze nigdzie cię nie zaprowadzą. Czas zdecydować.
Louis stuka swoją nogą o podłogę, podirytowany że ma rację. - Mama jest o wiele milsza od ciebie, wiesz.
- To nie jest moja praca, by cię rozpieszczać.
- Tak, wystarczająco dałaś mi to do zrozumienia - sięga po swój telefon, wpisując hasło by go odblokować. -Idź sobie. Muszę wykonać telefon.
- Dzwonisz do Harry'ego?
- Nie, dzwonię do kogoś, kto mnie rozpieści.
Przewraca oczami. - Nie mogę uwierzyć, że jesteś starszy ode mnie o siedem lat, to jakbym ja cię niańczyła.
- Okej, wystarczy - Louis bierze swoją bluzę i idzie do garażu, spoglądając ponad ramieniem by upewnić się, że nikt za nim nie idzie. Jest zimno; z jego ust uchodzi dym, gdy nakłada kaptur na swoją głowę i wsiada na miejsce kierowcy w samochodzie swojej mamy. Włącza światło nad głową i wyłącza kilka razy, zanim zostawia je wyłączone i zamyka swoje oczy, licząc do dziesięciu, musi zebrać odwagę by wykonać ten telefon.
Odbiera po trzecim sygnale.
- Tommo?
- Okej, słuchaj, wiem że masz miesiąc miodowy i przepraszam, że dzownię, ale nie mogłem z tobą nie porozmawiać - mówi cicho Louis, czołem opierając się o kierownicę. - Muszę ci coś powiedzieć.
- Co? Co się stało? - pyta Liam, zmartwienie wpisane w jego głos i Louis już chce płakać.
- My, um - wyduś to z siebie. Przyzwyczaj się do mówienia tego. - Harry i Ja. Zerwaliśmy.
Liam śmieje się przez telefon. - Zabawne.
- Nie próbuję być zabawny...
- Dobry żart - kontynuuje - jakbym nnie widział was razem przez ostatni tydzień.
Cóż, przynajmniej byli przekonywujący. - Liam, zerwaliśmy kilka miesięcy temu.
Śmiech ustaje, Liam rozumie ton głosu Louisa. - Przepraszam, co?
- Zerwaliśmy w październiku - mówi Louis, trąc oko, - i pomyśleliśmy, że byłoby prościej nic ci nie mówić, żebyś nie musiał się o to martwić.
Liam milczy. - Nie rozumiem tego.
Powstrzymuje chęć do uderzenia głową o kierownicę. - Nie jesteśmy razem, Liam. To tak naprawdę wszystko, co musisz wiedzieć.
- Czekaj. Mówisz mi, że zerwaliście z Harrym trzy miesiące temu i zdecydowaliście, że najlepszym planem jest udawać, że wciąż jesteście razem, żeby nie zakłócić moich ślubnych planów?
Louis jęczy. - Tak.
- Zdajesz sobie sprawę jak cholernie szalenie to brzmi?
Jęczy głośniej. - To nie był mój pomysł.
- Ale zgodziłeś się na to.
- Dla ciebie! Nie chcieliśmy spieprzyć twojego ślubnego tygodnia!
- To jest najbardziej niedorzeczna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem, Louis.
- Pieprz się, zadzowniłem myśląc, że będziesz miły, ale jesteś gorszy od Lottie.
Liam śmieje się. - Hej, kocham was za to że myśleliście, że musicie to dla mnie zrobić, ale wiesz że to nie było w ogóle konieczne, racja? Wymyślilibyśmy coś.
Louis przytakuje, nawet jeśli Liam nie może go zobaczyć. - Tak. Myślę... Myślę, że podobała mi się myśl, że Harry wciąż chciał ze mną być. Więc się na to zgodziłem.
Milczy, prawdopodobnie myśląc. - Chcesz o tym porozmawiać? O tym co się stało?
- Nie, nie chcę.
- Okej.
Louis opiera się o siedzenie. Wciąż mu zimno. - Nienawidzę swojego stażu.
- W szpitalu? Co to ma do tego?
- Nienawidzę tego. Widzę stołówkę na pierwszym piętrze częściej, niż swojego chłopaka. Mojego byłego chłopaka - poprawia, mocniej ściskając telefon. - Jestem dupkiem. Wszystko co robiłem to winiłem za to Harry'ego. Znowu i znowu i znowu.
- Ach. Lou...
Jego wzrok staje się rozmazany. Jest tak cholernie zmęczony płakaniem. - To byliśmy obaj. To byliśmy obaj. Dlaczego nie mogę wydusić z siebie przeprosin? Co jest ze mną nie tak? Dlaczego nie mogę przyznać, że obaj straciliśmy z oczu to, co naprawdę było ważne i potem się rozpadliśmy? Dlaczego nie mogę - mówi chaotycznie, przerywa i słucha jak Liam oddycha po drugiej stronie linii. - Nienawidzę tego. Co powinienem zrobić.
- Tak mi przykro, Louis - mamrocze Liam i brzmi jakby naprawdę miał to na myśli. - Żałuję, że nie wiedziałem.
- Nie chciałem, żebyś wiedział. Taki był cel.
- Chciałbym wiedzieć - powtarza, tym razem pewniej. - Żadnego więcej udawania, okej?
Bierze drżący oddech. - Jestem zmęczony kłamaniem. Potrzebuję, żebyś był szczery.
- W porządku.
- Co mam zrobić.
- Cholera, Louis, nie-
- Powiedz mi. Powiedz mi co mam zrobić.
Liam odchrząka. - Nie zamierzam ci dać rozkazu, ale myślę, że obaj wiemy że jesteś najszczęśliwszy, kiedy jesteś z tym chłopcem. Nie znam całej historii i nie jestem pewien czemu obaj poddaliście się tak szybko... - przerywa i wzdycha. - Prawdopodobnie powinieneś do niego pójść.
Louis chce zaprotestować, że jest za późno, że nie poddał się zbyt szybko, że może być szczęśliwy samemu. Ale. - Tak. Wiem.
- Którą część?
- Wszystko.
Liam mruczy. - Zamierzasz do niego zadzownić?
- Nie wiem - odpowiada szczerze Louis. - Prawdopodobnie nie. To jest zbyt wiele, żeby myśleć teraz o tym.
- Czy mogę zgadnąć, że wciąż jesteś u swojej mamy?
Uśmiecha się. - Mhm. Wciąż tutaj jestem.
- Idź do domu. Nie będziesz w stanie nic wymyślić, ukrywając się tutaj.
- Wiem. Myślisz, że dlaczego jeszcze nie wróciłem.
Liam śmieje się. - Hej. Będzie okej.
Louis prawie mu wierzy. Ignoruje pulsowanie w swojej głowie kiedy otwiera drzwi od samochodu, gotowy by wrócić do środka, zabrać swoje rzeczy i wyjść. Nadszedł czas. Musi tak być.
***
W drodze powrotnej do swojego domu, z Prudence na tylnim siedzeniu i Lottie za kierownią, Louis myśli o tym jakim jest całkowitym durniem. Dla Harry'ego, dla samego siebie. Nie do końca wie jak ruszyć do przodu, nie wie gdzie ani jak zacząć, ale wie, że jest winny Harry'emu przeprosiny. Może po tym jak wymusi z siebie przepraszam, reszta przyjdzie trochę łatwiej.
Może. Miejmy nadzieję.
Śnieg pada w równym tempie do czasu, kiedy Lottie parkuje pod jego mieszkaniem, światła odbijają blask śnieżynek. To jakby byli w śnieżnej kuli. Louis kręci głową, gdy zaczyna zbierać swoje rzeczy; kolejna pieprzona burza.
- Lottie, nie jestem pewien czy chcę żebyś wracała do domu w taką pogodę - mówi, mrużąc oczy. - Chcesz zostać ze mną i wrócić rano?
- Nie, mam dość ciebie na jakiś czas - Lottie włącza napęd na cztery koła. - Wszystko dobrze.
- Jesteś pewna?
- Tak, mamo, to tylko dwadzieścia kilometrów.
Louis przytakuje, poprawiając plecak na swoim ramieniu. - Zadzwoń do mnie, jeśli gdzieś utkniesz. Albo będziesz czegoś potrzebować.
Wzdycha. - Zadzwonię.
- Okej. Dzięki za podwózkę.
- Nie ma problemu - podkręca ogrzewanie. - Przykro mi, że teraz wszystko ssie. Będzie lepiej.
Spuszcza wzrok na ziemię, jego stopy chrupią na śniegu. - Mam taką nadzieję.
Louis ciągnie za sobą swoją walizkę jedną ręką, w drugiej niesie klatkę z Prudence, zęby szczękają na zimnie. Odkąd przyjechał do Denver, ani razu nie chciał wrócić na Hawaje, ale ten wiatr sprawia, że chce zmienić zdanie.
Pierwszą rzecz, którą zauważa kiedy otwiera drzwi od swojego mieszkania jest ciepło uchodzące z otworów wentylacyjnych. Jest to miłe, odmraża go, ale potem jęczy.
- Cholera, czy zostawiłem to na takich wysokich obrotach na ten cały czas, kiedy mnie nie było? - mówi na głos do siebie. - Cholera, kurwa, jak mogłem o tym zapomnieć.
- Nie, włączyłem to, kiedy przyjechałem - odpowiada głos dochodzący z innego pomieszczenia. - Było lodowato. I matko, Lou, zaczynałem myśleć, że przeprowadziłeś się do swojej mamy. Jest środa. Och i skończyło nam się mleko.
Louis niemalże przestaje oddychać, gdy zagląda za róg. - Wiem jaki jest dzień. Co robisz w moim salonie. Powiedziałeś mi, że pojechałeś do domu.
Harry siedzi na kanapie oglądając telewizję, stopy na stoliku, jakby w ogóle nigdy nie odszedł. - Wiem. Jestem w domu.
- Nie, co do kurwy. Jak w ogóle się tu dostałeś? - Jest zdziwiony, całkowicie zdezorientowany. - Harry, co ty robisz.
- Od lat mówiłem, że klucz pod wycieraczką jest najgorszym miejscem do schowania go. Każdy mógł wejść.
Louis pokazuje na niego. - Tak, dobry przykład.
Harry przejeżdża palcami po swoich włosach, sięgając po pilota. Wycisza telewizor. - Taksówkarz spytał gdzie chcę jechać - wzruszył ramionami. - Chciałem przyjechać tutaj.
- Tak, cóż, ja chcę pojechać do Paryża, ale nie widzisz jak tam zapierdalam. To tak nie działa, Harry, Chryste.
- Zabiorę cię do Paryża - mówi pewnie. - Jeśli to jest to czego chcesz, zrobię to.
Louis przejeżdża dłońmi po swojej twarzy. - Co próbujesz zrobić, nie rozumi-
- Ponownie stałeś się tematem wszystkich moich zdjęć - mówi Harry, przerwając mu. Spogląda na Louisa, oczy jasne. - Brakowało cię tam przez tak długi czas i potem, w przeciągu tygodnia, wróciłeś. Cofnęliśmy się do poprzedniego stanu. To jakbyś nigdy nie zniknął. Tyle twoich pięknych zdjęć i ja po prostu. Nie mogę wrócić do rolki aparatu bez ciebie, albo do mieszkania bez ciebie, albo do życia bez ciebie. Teraz kiedy wiem jak to jest cię nie mieć, nie mogę do tego wrócić. Nie zrobię tego.
Ściska i luzuje swoje pięści, jego serce pędzi. - Nie możemy po prostu...
- Nie mogę cię stracić, Louis.
- Ale. Już to zrobiłeś. To koniec. - Brzmi to słabo, nawet dla Louisa.
- Nie. Nie zgadzam się na to - oczy Harry'ego szalenie krążą po twarzy Louisa. - Straciłem siebie i potem straciłem również ciebie, ale jestem gotowy by odnaleźć to wszystko jeszcze raz. Spytałeś mi dlaczego tu jestem. Jestem tu, by to rozwiązać. Jestem tu, bo chciałem wrócić do domu - zagryza swoją dolną wargę. - Jestem tu, by walczyć.
Louis kręci głową, gula w jego gardle. - O czym ty mówisz.
Wstaje z kanapy i staje przed Louisem. Zostawia pomiędzy nimi niewielki odstęp, wkładając dłonie do kieszeni. - Powiedziałeś mi, że się poddałem i nie walczyłem wystarczająco za nas. Więc dlatego tutaj jestem. Bo masz rację, nie walczyłem o ciebie. W każdym razie, nie wystarczająco. Nie w sposób, na jaki na to zasługujesz. Nie w sposób, w jaki my na to zasługujemy. Więc będę walczył i ty również będziesz walczył, bo ty też jesteś to nam winien. To wszystko nie może spoczywać tylko na mnie, okej?
- Nie to miałem na myśli, Harry - czuje się jakby w każdym momencie miał zacząć błagać. Proszę, przestań. Proszę nie sprawiaj, że będzie to trudniejsze. - Nie powinno cię tutaj być.
Kołysze się na swoich stopach w przód i w tył. - Okej, w porządku, ja zacznę. Wszystko co chciałem powiedzieć, ale nigdy tego nie zrobiłem.
- Harry... - ostrzega Louis.
- Nienawidzę tego, że zgrzytasz zębami we śnie. Ciągle proszę cię żebyś poszedł do dentysty i dowiedział się o co chodzi, ale mnie ignorujesz. Dostaniesz od tego migreny. Albo zepsujesz swoje zęby. I przez to nie śpię w nocy. Dlaczego nie pójdziesz do dentysty?
Krzywi się. - To jest to, o co chcesz ze mną walczyć? Jesteś poważny?
- Nienawidzę tego, że nigdy nie myjesz swoich misek po płatkach - kontynuuje Harry. - Zmywarka jest obok pieprzonego zlewu. Czy to naprawdę by cię zabiło, gdybyś je tam odłożył?
Louis krzyżuje ramiona na swojej klatce piersiowej, zaciskając usta. Nic nie mówi.
- Nienawidzę jak jesz Oreo. Powinieneś przekręcić górę i zjeść nadzienie. Dlaczego do cholery je gryziesz?!
- Bo nie jestem pieprzonym pięciolatkiem!
- Wiesz jak bardzo nienawidzę Dateline - mówi Harry, patrząc na sufit. - Wiesz, że to przyprawia mnie o koszmary. Nawet kiedy proszę cię żebyś to wyłczył, ty mnie ignorujesz. Dlaczego zawsze mnie ignorujesz. Ja mówię i ty do cholery nie słuchasz.
Klatka piersiowa Louisa boli, słysząc podwójne znaczenie. - To nie-
- I ponad wszystko, nienawidzę tego, że mnie odepchnąłeś. Nie pozwoliłeś mi nas naprawić. Całkowicie się przede mną zamknąłeś.
Oblizuje swoje wargi. Czuje się jakby mógł krzyczeć. - Nie, nie zrobiłem tego - mamrocze, ewidentne kłamstwo.
Harry wygląda na zdesperowanego. - Tak, zrobiłeś. Louis. Walcz ze mną. Stawiaj opór - łzy wypływają z jego oczy, jego wargi rozwarte i wtedy to dociera do Louisa, to jest ten moment, kiedy w końcu to rozumie. Harry tak samo bał się stracić Louisa i potrzebował usłyszeć jak o niego walczy. Louis nigdy tego nie zrobił. Ani razu. Myśli, że zaraz zwymiotuje.
- Ja - Louis próbuje wydusić z siebie słowa; wszystkie zdają się utknąć w jego gardle.
Bierze krok do przodu, teraz dzieli ich zaledwie kilka centrymetrów. - Stawiaj. Opór.
Kurwa, wszystko boli. Chciał pozostawić to za sobą w Honolulu, nie musieć się już tym zajmować, ale Harry stoi przed nim i ma na sobie koszulkę Louisa i łzy spływają po jego policzkach i Louis myśli, że może przestać oddychać.
Próbuje utrzymać równy oddech, patrząc wszędzie tylko nie w oczy Harry'ego. - Nienawidzę tego, że nigdy nie pamiętasz o wypełnieniu pojemnika na kostki lodu - mówi cicho.
Harry przytakuje, wypuszczając oddech, ramiona opadają. - Co jeszcze.
- Nienawidzę tego, że zawsze masz potrzebę poprawiania wszystkich w gramatyce. Możesz czasami się zamknąć, no wiesz.
- Masz rację. To irytujące.
Oczy Louisa zachodzą łzami. - Nienawidzę tego, że nie wiem o czym pisałeś przez ostatnie sześć miesięcy. Nienawidzę tego, że prawie zapomniałem jak używać twojego aparatu, bo minęło tyle czasu od ostatniego razu. Nienawidzę tego, że nasze łóżko jest za duże bez ciebie.
Wyciąga ręce ze swojej kieszeni i łapie Louisa za nadgarstki, przejeżdżając kciukiem po skórze. - Ja też tego wszystkiego nienawidzę.
Cholera, teraz naprawdę płacze. - Nienawidzę tego, jak samolubny byłem. Nienawidzę, że nie mogłem ci powiedzieć, że byłem spanikowany i wypchnąłem cię przez drzwi, zrobiłem to, wiem, że to zrobiłem. Nienawidzę tego, że obaj zdecydowaliśmy że nie możemy mieć swoich karier i siebie nawzajem. Nienawidzę tego, że polegałem na tobie, że zajmiesz się wszystkim i że wciąż jesteś tym który próbuje to naprawić.
Harry puszcza nadgarstki Louisa, w zamian otaczając go ramionami, trzymając go boleśnie ciasno. - Jest okej. Lou, jest okej.
Louis kręci głową, pozwala Harry'emu przejeżdżać swoimi palcami po swoich włosach. - Ale nie jest okej - szepcze w klatkę piersiową Harry'ego. - Byłem tak żałośnie przestraszony. Nie wiedziałem jak to powiedzieć i ciebie tam nie było, więc zamknąłem się w sobie i naprawdę jestem pieprzonym pięciolatkiem.
Harry się nie śmieje, tylko dalej go dotyka. - Ale teraz to mówisz.
- Harry - odsuwa się z uścisku Harry'ego i bierze krok w tył. - Jest za późno, żebym to mówił. Wyprowadziłeś się. To... koniec.
Kręci głową. - W niedzielę rano, powiedziałeś mi że kiedy po raz pierwszy mnie poznałeś, zajęło ci kilka tygodni żeby wiedzieć, że będziemy w swoich życiach na zawsze. Lou, wiedziałem w ciągu kilku dni. Nie pamiętam jak to jest cię nie kochać. Nie odchodzę - krzywi się do siebie. - Znowu.
Louis poświęca minutę na oddychanie. Może albo odepchnąć Harry'ego po raz setny, wygonić go do domu i zacząć w końcu odcinać się od ich związku, albo może wrócić do osoby, która zna go na wylot, kocha go tak gwałtownie, że jest to onieśmielające, ta sama osoba która odeszła, potem wróciła jak gdyby nigdy nic.
Musi milczeć zbyt długo, bo Harry spuszcza głowę. - Louis, proszę pozwól mi wrócić do domu.
To wystarcza, by Louis przestał myśleć. Wie czego chce, co musi zrobić. Przytakuje, zanim może się powstrzymać, mamrocząc, - okej, tak, wróć do domu, wróc do domu, wymyślimy coś, po prostu wróć do domu - i natychmiast, wargi Harry'ego są na tych jego, jego dłonie na plecach Louisa, trzymając go blisko, bliżej. Harry chowa twarz w szyi Louisa, oddech drży, szepcząc, że tak bardzo za nim tęsknił, że tak bardzo przeprasza. Louis trzyma go tak mocno jak tylko może, mamrocząc do niego te same słowa i po raz pierwszy od miesięcy, Louis nie czuje jakby jego serce się łamało.
To jest początek. To jest wszystko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top