"It's just easier to be mad." 1.9

Zerwanie było nagromadzeniem kilku miesięcy, pewnego rodzaju powolne, stopniowe rozwiązanie i do czasu kiedy zdali sobie sprawę co się działo, oboje bez słowa zgodzili się, że to nie mogło zostać ocalone, żadne słowa nie mogły być wypowiedziane, by to uratować. Harry był pierwszym, który zmusił się do odejścia, robiąc wszystko by nie odwrócić się i nie spojrzeć kogo zostawiał za sobą.

Początek roku był obiecujący, wielkie rzeczy działy się dla nich obojga. Louis został przyjęty do szkoły medycznej w połowie stycznia i krótko po tym Harry'emu zaoferowano posadę, by uczył fotografii. Był to powód do świętowania i przepuścili pieniądze na drogi posiłek na mieście, obaj w garniturach, dzieląc butelkę szampana i malinowy sernik na deser. Byli bardziej niż podpici, kiedy wsiedli z powrotem do samochodu Louisa, co skutkowało tym, że starali się wytrzeźwieć na tylnich siedzeniach, Louis histerycznie śmiał się za każdym razem, kiedy Harry uderzał głową o dach gdy wiercił się, by wygodnie usiąść. Okazało się to przegraną sprawą, w jakiś sposób obaj zdawali się stawać coraz bardziej pijani z każdą upływającą minutą, więc porzucili Hyundaia Louisa na parkingu i złapali taksówkę, pijani i głupi i upadający na siebie nawzajem z błądzącymi dłońmi. Ku przerażeniu kierowcy, Louis nie przestawał dotykać Harry'ego na tylnim siedzeniu taksówki, Harry nigdy nie poprosił go żeby przestał i do czasu kiedy wrócili do swojego mieszkania, Harry'ego swędziało żeby jak najszybciej rozebrać Louisa z jego garnituru, żeby umieścić swoje wargi na każdym centymetrze skóry, jaki mógł dosięgnąć.

W pierwszym tygodniu lutego, gazeta do której aplikował po świętach Harry odezwała się do niego. Powiedzieli, że uwielbiają jego portfolio i chcą, żeby pracował na pół etatu, żeby pisał dla ich politycznego działu. Harry był zszokowany, absolutnie zdziwiony że chcieli żeby został częścią ich załogi z tak małym doświadczeniiem, jedynie jakieś niezależne pisanie tu i tam, ale Louis poklepał go po plecach, zagryzając uśmiech i powiedział - wyraźnie wiedzą co robią. Jesteś niesamowicie utalentowany, Styles. Przejmiesz tę cholerną gazetę. Gratulacje, kochanie.

I zrobił to. Kiedy tylko nie dawał lekcji, albo nie planował czy się nie przygotowywał, robił przeszukania do gazety, oczy przyklejone do komputera, długopis pomiędzy jego zębami, podekscytowany by odkopać nowe informacje o trwającej kampanii, gotowy by napisać o tym z nowym zwrotem akcji, świeżym obrotem. Było to trudne, ale było to wyzwanie, które kochał i jego redaktor dostrzegał jego dedykację, którą w to wkładał. Był nawet pod wrażeniem.

- Nawet nie uwierzysz jak zszokowany byłem, kiedy Lisa zawołała mnie do swojego biura by powiedzieć mi, że nigdy nie mieli nowego pisarza, który przekształcił się tak szybko, Lou - powiedział Harry pomiędzy kęsami chińszczyzny, trochę ryżu spadło z jego widelca na podłogę. - Naprawdę mnie lubią. Powiedzieli, że jeśli będzie tak dalej, będę miał swoją własną sekcję do końca roku. Nie tylko rubrykę. Sekcję.

Louis zaśmiał się, wpychając lo mein do ust, nogi skrzyżowane, łokcie opierały się o stolik z jego miejsca na podłodze. - Jak dla mnie to trochę brzmi, jakby cię nienawidzili.

- Nie zapeszaj, w jakiś sposób oszukałem ich, że jestem niesamowity.

Uśmiechnął się, nakładając na swój widelec makaron. - Hej, ja, uch, odezwali się do mnie ze stażu, o który aplikowałem. W szpitalu.

Na to, Harry podniósł głowę. - I?

- Dostałem się.

- Zamknij się! Mówisz poważnie?

Louis przytaknął, uśmiechając się. - Tak, będę chodził niczym cień za Dr. Hargraves przez jakiś czas.

- Czy to ten pediatra? Ten, którego poznałeś kilka miesięcy temu?

- Tak, to ten. Nie znam jeszcze wszystkich szczegółów, ale wybierają tylko dziewięcu aplikantów rocznie i... - zarumienił się. - To jest po części coś wielkiego, Harry.

- Dobry Boże, dlaczego pozwoliłeś mi nawijać o tej pieprzonej gazecie przez jakąś godzinę?! - zadrwił Harry, odkładając swój talerz i siadając na podłodze obok Louisa, łapiąc jego twarz. - Masz pojęcie jak dumny z ciebie jestem?

- Chciałbym to usłyszeć, ale również wolałbym zjeść, zejdź ze mnie.

- Nie - Harry złapał go mocniej. - Jesteś mądry, kochanie.

Louis odsunął od siebie dłonie Harry'ego. - Wiem, powtarzałem to odkąd się poznaliśmy. Jestem fenomenalny.

- Jakby, geniusz, prawdopodobnie.

- Prawdopodobnie mógłbym pobić cię w 'Trivial Pursuit', to na pewno. (tłum. gra planszowa z pytaniami z wiedzy ogólnej.)

Harry pokręcił głową, uśmiechając się. - Ale wciąż byłeś wystarczająco głupi, że byłem w stanie sprawić, że się we mnie zakochałeś.

- Kto powiedział coś o miłości? Płacisz za połowę czynszu, dzieciaku.

- Miło - Harry przycisnął pocałunek do jego szczęki, pozostając tak odrobinę za długo. - Mówiąc o czynszu...

- Czy to twój sposób żeby mnie podniecić, bo muszę powiedzieć, zdaje się że straciłeś swoją wprawę.

Parsknął i z powrotem usiadł. - Będziesz w stanie wciąż pracować? Szkoła i szalony staż?

Louis przytaknął, biorąc łyk swojego picia. - Yup. Będzie to męczące, ale rozmawiałem z Dannym i powiedział, że może zmienić moje godziny, więc mogę przychodzić do restauracji później i zamykać, zamiast mojej wczesnej zmiany. I rozmawiałem ze swoją profesor i powiedziała, że jak długo będę przychodził na dziesięć godzin tygodniowo, to powinno być wystarczająco by zdobyć cały nowy materiał. Będę miał czas na wszystko.

- Wow, naprawdę jesteś cudownym dzieckiem, prawda?

- To ja.

- I kiedy znalazłeś czas by to wszystko poukładać? Wydaje się jakbyś miał wszystko zaplanowane i gotowe.

- Uch, tak - podniósł wzrok, oblizując wargi. - Rozmawiałem ze swoją profesor o tym wczoraj i z Dannym przedyskutowaliśmy zmianę moich godzin w czwartek.

- Czwartek? To było... Jakby, pięć dni temu.

- Szpital odezwał się do mnie w środę.

- Och - Harry bezmyślnie wziął sajgonkę, potem odłożył ją bez wzięcia gryza. - Dlaczego nie powiedziałeś mi, kiedy się dowiedziałeś?

Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Chciałem powiedzieć ci osobiście i tak naprawdę nie widziałem cię od poprzedniego poniedziałku, tak myślę.

- To... prawda. Jak to możliwe? Mieszkamy razem.

- Mieszkamy?

Harry wiedział, że to miał być żart, ale nie wypalił. - Okej, wiem, że byłem szaleńczo zajęty gazetą i zajęciami i ty jesteś zasypany zadaniami domowymi, ale widziałem się z tobą, Lou.

- Nie dłużej niż minutę, czy dwie. Pracowałem, albo byłem na zajęciach i ty byłeś na uczelni, albo w bibliotece. Kiedy przychodzę do domu, ty już śpisz i kiedy wstaję, ciebie już nie ma. Nie mieliśmy nawet czasu, by obejrzeć Kawalera do wzięcia - Harry wiedział że Louis nie mówił tego, żeby go zabolało, był po prostu szczery. I to w jakiś sposób było gorsze.

- Cóż, tak, bo to jest dwugodzinny, nie do zniesienia program - Harry pokręcił głową. - To nie jest związane z tematem. Zabieram cię gdzieś w sobotę, żeby świętować. Drinki w Marco's.

Louis zatrzymał się. - Okej.

- Co...

- Nic. Po prostu. - Skrzywił się. - To tam Liam i Niall zabrali mnie, kiedy powiedziałem im o stażu. Ale jest dobrze. Podoba mi się tam. Możemy pójść jeszcze raz.

Hary zmarszczył brwi, jego serce upadło. - Liam i Niall już wiedzą?

- Tak, cóż, chciałem z kimś o tym porozmawiać i ciebie nie było, Harry. - Poprawił swoje okulary. - Spójrz, to nie twoja wina, okej? Obaj próbujemy znaleźć plan, który jest dla nas najlepszy. Wymyślimy coś.

Przełknął ślinę. - Racja.

- Jesteś zły, że najpierw im powiedziałem...?

- Nie, Boże, nie. Po prostu żałuję, że nie świętowałem z tobą, wiesz?

Louis potarł tył swojej szyi. - Tak, też bym tego chciał.

Obaj zamilkli, włączony telewizor w rogu pokoju był jedynym rozlegającym się dźwiękiem. Harry nie mógł pomyśleć o niczym, co mógł powiedzieć; był to pierwszy raz przy Louisie i zdecydowanie tego nie lubił, czuł uścisk w brzuchu i jego umysł pędził od nieskończonego ciągu myśli. Spojrzał na Louisa by posłać mu słaby uśmiech, ale ten patrzył się w dół na swoje dłonie, wargi zaciśnięte.

Później, długo po tym, jak Harry zajął się resztkami chińszczyzmy i Louis pozmywał naczynia, Harry wisiał nad Louisem, pchając biodrami niemożliwie wolno, wystarczająco wolno, że czuł paznokcie Louisa wbijające się w jego plecy i szyję, że wyłapał zmianę w oddechu Louisa kiedy zmienił bez ostrzeżenia kąt. To było okropnie dobre, tak samo jak zawsze było, ale była tam pewna zmiana i to było widoczne. Całował Louisa jakby mówił tak bardzo przepraszam i Louis masował jego plecy jakby mówił jest okej i do czasu kiedy obaj doszli, Harry nie mógł przyciągnąć Louisa w swoje objęcia wystarczająco szybko, zdesperowany by wiedział jak bardzo go kochał. Louis odetchnął, wzdychając, ale nigdy nie powiedział słowa.

To był pierwszy i ostatni raz, kiedy któryś z nich w pełni próbował naprawić ich bałagan.

I to był początek końca.

Nie było dramatu, żadnych kłótni, żadnego wielkiego zerwania. Samo to sprawiło, że było to tysiąc razy gorsze. Kiedy tylko Harry wraca do tego myślami, nie ma dokładnego momentu który może wskazać, kiedy przejście od związku do nieznajomych się rozpoczęło. I to sprawia, że jego klatka piersiowa boli, za każdym razem.

To było 'dorosłe zerwanie' z 'dorosłych przyczyn', ale to nie znaczy, że Harry był w stanie przybrać dobrą minę do złej gry, nie był w stanie zebrać się do kupy i ruszyć dalej. Był nerwowym wrakiem, ledwo mógł zmusić się do wstania z łóżka przez pierwsze kilka tygodni. Dzień szósty po wyprowadzce z ich mieszkania, Harry stał na dziale pieczywa w sklepie, gapiąc się na bochenki pszennego chleba przez Bóg wie jak długo. W końcu wziął taki, który lubił Louis, idealny dla kanapek BLT. I potem, w tej cholernej alejce, zaczął płakać.

To tyle, jeśli chodzi o ich 'dorosłe zerwanie'.

Miesiące prowadzące do nieuniknionego rozstania mijały miarowo, tak samo jak planowanie ślubu Liama, większość rzeczy robili przez smsy i maile, nikt z nich nie był w stanie znaleźć czasu by się spotkać, Harry i Louis byli głównie za to winni. Ich plany były niesprawiedliwie napięte, Louis brał dodatkowe zmiany w restauracji pomiędzy godzinami w szpitalu, na kampusie, online i Harry zostawał do późna na uczelni by ocenić prace, by pisać coś do rubryki. Im bardziej zagłębiali się w swoje kariery, tym więcej czasu spędzali oddzielnie i po raz pierwszy od ponad pięciu lat, Harry nie czuł się bezpiecznie w swoim związku z Louisem. To jakby obaj bez słowa wybrali swoją przyszłość i ta przyszłość nie miała dużo miejsca dla siebie nawzajem. Najpierw fascynująca praca, na drugim miejscu rozpadający się związek. Zdanie sobie z tego sprawy wstrząsnęło nim i starał się wymyślić sposób by wyjść na przeciw i naprawić to. Nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z czymś takim; nigdy nie musieli. To nie było 'jak mogłeś zapomnieć odebrać leki dla Prudence od weterynarza?!' albo 'czy naprawdę myślisz, że usunięcie odcinka The Walking Dead z ostatniego tygodnia było okej, zanim go obejrzałem. Poważnie.' To było 'czuję, jakbyśmy nie mieli już tego samego zdania i boję się, że cię tracę'. Za każdym razem Harry czuł te słowa na końcu języka, gotowe do wydostania się, tchórzył, nie będąc gotowym by stanąć twarzą z faktem, że jego najlepszy przyjaciel i miłość życia nagle były poza zasięgiem jego rąk.

Żaden z nich nie zrobił nic, by to naprawić, unikając faktu, że gdy byli sami w ich mieszkaniu przez kilka chwil, było to wypełnione niezręcznym napięciem, obaj niemalże bali się wspomnieć o czymś, co było obarczone ciężarem. W zamian, zasiadali w ciszy do kolacji, Louis często brał swoje jedzenie do sypialni by zjeść samemu twiedząc, że musiał przejrzeć jeszcze kilka notatek. Harry nie był pewien co bolało bardziej, fakt, że Harry nie miał pojęcia do czego uczył się Louis, czy fakt, że nie sądził, że on naprawdę się uczył. A raczej ukrywał się. Harry naprawdę nie mógł go winić.

To nie powinno być tak ciężkie, nie powinno być to jak obchodzenie się z jajkiem, ale Louis nie mógł spojrzeć mu w oczy i ich ciała nigdy do końca nie dotykały się pod kołdrą kiedy spali. Harry starał się to ignorować - niedojrzałe rozwiązanie, wiedział to od samego początku - i rzucił się w wir pracy jeszcze bardziej, spędzając noce poza mieszkaniem, z daleka od Louisa. I oczywiście, od tego momentu sytuacja stała się jeszcze gorsza. Był to monotonny cykl, taki, z którego nie wiedział jak wyjść.

Do połowy czerwca dotarło do Harry'ego, że minęły miesiące odkąd on i Louis ostatni raz wyszli na randkę, tygodnie odkąd spali ze sobą i co najgorsze, nie mógł sobie przypomnieć kiedy ostatni raz śmiali się razem. Stracili tę iskrę, dobrą zabawę, która zawsze tam była, w związku i poza nim i Harry cierpiał tęskniąc za tym, tęskniąc za Louisem. Powiedzenie że bał się rozpocząć temat był niedomówieniem; był przerażony by usłyszeć odpowiedź, na którą nie był gotowy, ale zebrał odwagę by zadzwonić do Louisa pewnej piątkowej nocy, oczekując że odbierze szeptem siedząc w bibliotece, albo że zastanie go poczta głosowa przez to że był w pracy. Harry ćwiczył słowa na swoim języku kiedy telefon dzownił, mamrocząc i zaciskając zęby i powtarzając sobie -możesz wrócić do domu? Musimy porozmawiać. Tęsknie za tobą. - Ale kiedy Louis odebrał po kilku sygnałach, wszystko co Harry mógł usłyszeć w tle to dźwięk muzyki i krzyki.

- Lou? Gdzie jesteś?

- Harry? Nie słyszę cię! Wyszedłem z Niallem!

- Nie jesteś w restauracji?

- Dan wypuścił mnie wcześniej, więc zadzwoniłem do Nialla. Chciałem się trochę wyładować!

Harry przejechał dłońmi po swojej twarzy. I nie pomyślałeś o mnie? - Wiesz, że jestem wolny w piątkowe wieczory, racja? Dlaczego nie poprosiłeś mnie, żebym poszedł z tobą?

- Przepraszam, nie słyszę cię, Styles. Możemy porozmawiać kiedy wrócę do domu! - Kliknięcie.

Patrzył się na telefon w swojej dłoni zbyt długo, obserwując jak czas się zmienia. 22:41. 22:59. 23:37. Kiedy wybiła 1:06, zmusił się do położenia się do łóżka, gotowy do przyznania się do porażki, supeł w jego brzuchu, ale wciąż nie spał, kiedy Louis wsunął się obok niego kilka godzin później. Jego ruchy były niezdarne i oddech odrobinę za głośny, jasna oznaka Pijanego Louisa. Zazwyczaj, Harry by sobie teraz z niego żartował. Teraz, udawał że śpi, nawet jeśli był całkiem pewny że Louis wiedział, że wcale tak nie było.

Harry zmusił się do ponownej próby w niedzielę, robiąc dla ich dwojga Louisa ulubione, włoskie danie, nakrywając do stołu, ustawiając kieliszki wina i pojedynczą świeczkę na środku. Stół wyglądał komicznie nie na miejscu w ich katastroficznym mieszkaniu, zbyt ładnie, zważając na sterty prania leżące na kanapie, które trzeba było złożyć i około 18 par trampek leżących obok drzwi wejściowych, ale miał nadzieje, że Louis nie zwróci na to uwagi i skupi się na głównym geście.

Louis wszedł do mieszkania po siódmej, plecak przewieszony przez jedno ramię, oczy szerokie z zaskoczenia, widząc kolację na stole.

- Co się tutaj dzieje?

Spojrzał przez swoje ramię, uśmiechając się, zanim wrócił do krojenia pieczywa czosnkowego. - Po prostu pomyślałem, że miłoby było poczęstować cię kolacją.

Louis zagwizdał, siadając przy stole. - Wino i wszystko?

- Wino i wszystko - potwierdził Harry.

- Żadnej specjalnej okazji?

- Nope - dołączył do Louisa przy stole, wręczając mu tarkę do sera. - Powiedz mi o swoim egzamienie. Wiem, że miałeś jeden nadchodzący.

Louis zatrzymał się, zaciskając wargi, zanim powoli powiedział. -W porządku. Mój egzamin.

Takie powinnny być ich wieczory, nie chodzenie na paluszkach wokół siebie, bojąc się że powie się coś nieodpowiedniego, zażenowani że obaj zdawali się pozwolić, by ich związek wymkął się poza kontrolę i po tym jak zjedli i wypili wino, po tym jak trochę napięcia ulotniło się przez żarty i śmiech, Harry w końcu mógł to z siebie wydusić.

- Ostatnio pomiędzy nami tak cholernie się popsuło, Louis. Co zrobimy, by to naprawić.

Uniósł swoje brwi, patrząc się na swoje kolana. - Nic się nie popsuło.

Jasne. - Proszę cię. To jest pierwsza, prawdziwa rozmowa od lat.

- Trochę przesada.

- Wiesz, co mam na myśli.

- Nie, nie wiem - argumentował Louis. - Nie mam pojęcia o czym mówisz.

Harry odsunął od siebie talerz, kładąc łokcie na stole. Naprawdę chciałby sięgnąć i złapać za dłoń Louisa, ale sądząc po tym jak Louis patrzył wszędzie, tylko na nie Harry'ego, wiedział że to nie byłby najlepszy pomysł. Nie dzisiaj. - Louis, musimy o tym porozmawiać. Widzę cię raz, może dwa razy w tygodniu. Nie wychodzimy razem, nie mamy dla siebie czasu kiedy obaj jesteśmy w domu... - przełknął gulę w swoim gardle, nienawidząc tego jak Louis wciąż nie chciał spojrzeć w jego kierunku. - To jakbyśmy już nie mieli nic ze sobą wspólnego.

Louis wzruszył ramionami, grzebiąc w swoich resztach na talerzu, wciąż milcząc.

- Czy to wszystko jest w mojej głowie? - spytał cicho.

Louis odgarnął włosy ze swoich oczy, mówiąc do swoich kolan, kiedy powiedział - Tak. To wszystko jest w twojej głowie.

Zachowaj się jak mężczyzna, bądź ponad to, powtarzał sobie Harry. Louis jest uparty, nie przyzna, że coś jest nie tak. Będzie grał 'silną' kartą. Walcz o niego. Jest tego warty. To wszystko jest tego warte. - Błagałem swojego redaktora żeby przesunął wszystkie moje terminy, by zjeść z tobą tę kolację - wymamrotał. - Znalazłem czas, by z tobą o tym porozmawiać, bo to jest dla mnie ważne. By nas uratować.

- Nie prosiłem cię, żebyś to kurwa zrobił, Harry.

- Wiem, po prostu-

- I nie ma nic do ratowania. Nie bądź bohaterem.

Na to Harry zatrzymał się, czuł jakby odebrano mu dech w piersiach. - Nic do uratowania - powtórzył, zanim zdmuchnął świeczkę. - Tak. Może masz rację.

Reszta wakacji minęła boleśnie powoli, pogoda w Denver była niedorzecznie gorąca, ale w jakiś sposób mieszkanie Harry'ego i Louisa było lodowate, zimne. Po słabej próbie ze strony Harry'ego by wymyślić by ich związek wrócił na właściwe tory, nie silił się próbować ponownie. Wciąż budził się każdego ranka z sercem w swoim gardle, groziły mu mdłości, kiedy rozmyślał zbyt długo nad ich sytuacją, ale Louis pozostał stoicki, niezainteresowany i Harry nie miał żadnego sposobu, by się do niego dostać. By się czymś zająć, rzucił się w wir swoich zajęć, zaczynając czwarte zajęcia na czas wakacji, pisząc i prowadząc badania w każdej wolnej chwili jaką miał.

I fotografia. Stał za obiektywem aparatu więcej podczas tych parnych, wilgotnych miesięcy niż przez całe swoje życie, zdesperowany by zdobyć nowy punkt widzenia.

Chodził na późne spacery po mieście, znajdując opuszczone budynki, ludzie w oknach barów i restauracji, którzy pozowali bez wiedzy o tym, księżyc i gwiazdy służyły za jego ulubiony temat, zawsze tam były, zawsze piękne. Wychodził podczas swojej przerwy na lunch, fotografując ruch uliczny i budynki i małe kawiarnie. Wychodził o zmierzchu niemalże każdego dnia, kochając zarysy drzew na szybko ciemniejącym niebie. Harry zmusił się by pozostać aktywnym, by znaleźć piękno wokół siebie, by ich tradycja niedzielnej kawy pozostała żywa, nawet jeśli on jako jedyny brał w tym udział.

W ostatnią niedzielę sierpnia, po odebraniu zdjęć z ostatniego tygodnia, powłóczył się do ich miejsca na kawe i bajgla, sam, jego nowy rytuał od ostatnich sześciu tygodni, albo i więcej. To było o wiele mniej satysfakcjonujące, przeglądanie zdjęć samemu, nikt nie pomagał mu wybrać które zdjęcie wyszło najlepiej, które powinno zostać oprawione w ramkę, które natychmiast powinny trafić do kosza. Wziął swojego bajgla, apetyt niemalże nie istanił, starając się jak najlepiej ignorować hałas wokół siebie.

Do czasu kiedy dotarł do końca sterty zdjęć z ostatniego tygodnia zdał sobie sprawę, że Louisa nie było na ani jednym zdjęciu i nie było go od jakiegoś miesiąca.

Ani jednym.

Harry zaczął wierzyć, że jako jedyny został tym dotknięty, tylko on się stresował, tylko on był głęboko zraniony i miał problemy z poukładaniem bałaganu w swojej głowie. Ale potem przyłapywał Louisa na trzaskaniu szafkami, skopywaniu ze swojej drogi książek i płyt DVD i zabawek Prudence z większą siłą niż to było koniecznie, głośnym przeklinaniu, kiedy nie mógł znaleźć swoich okularów, płakaniu pod prysznicem, myśląc że dźwięk szumiącej wody zagłuszał jego szlochy. Ale mylił się i Harry słyszał to wszystko, był poza zasięgiem z drugiej strony, niezdolny do zrobienia z tym czegokolwiek, niezdolny do znalezienia sposobu, by o tym wspomnieć.

Louis był frustrowany, cierpiał, udawał, że wszystko było w porządku z powodów, których Harry do końca nie rozumiał.

Louis się troszczył.

Albo, przynajmniej, to było to, do czego Harry przekonał samego siebie.

Do końca września, przechodzili przez zerwanie zanim któryś z nich faktycznie to zainicjował i Harry był tak, tak zmęczony. Spędzili całe lato na unikaniu siebie nawzajem, udawaniu przez dobre dwanaście tygodni, Harry był kompletnie wykończony przez to, że Louis zdawał się myśleć, że Harry był szalony gdy wspominał o ich problemach, ignorując go jakby to było niczym. Rozwinęło się to bardziej, niż kiedykolwiek by sądził, bez powrotu i za pierwszym razem, kiedy w tajemnicy szukał mieszkań w tej okolicy, mógł dotrzeć jedynie do końca pierwszej strony, zanim rozpłakał się tak bardzo, że nie widział nic na ekranie komputera.

Zadzwonił do swojej siotry, wiedząc że będzie szczera, nie owijałaby w bawełnę i w tym momencie to było to, czego potrzebował. Potrzebował, żeby ktoś powiedział mu dokładnie co ma zrobić, nie zważając na ból i Gemma była najlepszym miejcem, by to zacząć.

- Czy kiedykolwiek pomyślałeś, że może być powód dlaczego on o tym z tobą nie porozmawia? - spytała przez telefon. - Ten chłopak tak bardzo cię kocha. Umarłby gdyby wiedział, jak bardzo cierpisz.

Harry zamknął oczy, głęboko oddychając. - Nie wiem. Żaden z nas nie jest taki sam jak kiedyś. To jakbyśmy nie mogli się porozumieć i wszystko, co chcę zrobić to to do cholery naprawić, ale z drugiej strony, dlaczego mam się starać, gdy on nigdy nigdy nie spróbował. Ani razu.

- Harry, normalni ludzie mogą pogodzić pracę i związek. Cholera, Zach i ja właśnie ze sobą zamieszkaliśmy, podczas gdy oboje przechodzimy przez duże zmiany w pracy. Dostał wielki awans i ja właśnie rozpoczynam pracę w nowej firmie. To nie musi być taka wielka sprawa.

- Nie sądzisz, że tego nie wiem? To jakby... Obaj nieumyślnie wybraliśmy swoje kariery zamiast siebie nawzajem. Zamiast poradzić sobie z tym, my nie spełniliśmy oczekiwań. I po prostu to zaakceptowaliśmy. I teraz mija siedem miesięcy kompletnej bzdury.

- Możecie mieć obie rzeczy. Możesz pisać i on może dostać swój wymyślny stopień naukowy i wciąż możecie mieć siebie nawzajem.

Włączył telefon na głośnomówiący, podczas gdy Gemma mówiła, bezmyślnie przegldając swój album ze zdjęciami, swoje smsy. Kliknął na Louisa, jego serce opadło kiedy zdał sobie sprawę, że nie pisali ze sobą od ośmiu dni. I nawet wtedy, chodziło o opłaty za mieszkanie. - Tak, ale rzecz w tym, nie sądzę że on chce, żebym go miał. I ja nigdy się kurwa nie dowiem, bo on ze mną nie porozmawia. Milczy od miesięcy. Jakby, to nie jest Louis w którym się zakochałem. Tego Louisa nie ma. I wiem, że coś jest nie tak, wiem to, ale po raz pierwszy nie mogę odczytać jego myśli i on nie mnie chce mnie do siebie dopuścić. Jestem, jakby - jego oczy bolały, jego gardło, plecy. - Jestem tak zmęczony tęsknieniem za nim. Jestem taki zmęczony udawaniem. Nie mogę już tego robić - odłożył swój telefon na biurko, opierając się o krzesło. - Kocham go tak bardzo, ale kiedy to przestało być wystarczające?

Gemma milczała, wystarczająco długo że Harry myślał, że przerwało połączenie. - Nie sądzę, że musisz się tłumaczyć, Harry. Myślę, że musisz się stąd wydostać.

Nie silił się by ukryć drżenie w swoim głosie. - Ale co jeśli to jest błąd. Co jeśli to jest jeszcze gorsze, kiedy nie mam go już wcale?

- Może tak być. Ale wymyślisz coś. Zawsze to robisz.

Miesiące później, to było wszystkim o czym Harry mógł myśleć podczas pierwszej nocy samemu w swoim małym mieszkaniu. Było zbyt zimno, grzejnik się popsuł, ale nie chciał rozpakowywać kocy, bo jeśli by to zrobił, to by oznaczało, że naprawdę tu mieszkał.

Nie miał już Louisa i nie miał pojęcia jak to rozwiązać.

Finalna kropla przepełniająca czarę goryczy nadeszła ostatniego dnia września. Harry wrócił do domu ze swoich zajęć z wielkim bólem głowy, rozpaczliwie potrzebując herbaty i może filmu, Może filmu z Louisem. Mruknął do siebie na tę rzadką możliwość, wyobażając sobie że wybraliby coś, co obaj kochają. To mogło być łatwe miejsce do startu.

Proszę, niech dzisiejszy wieczór będzie dobry.

Wszedł do salonu z torbą zwisającą z jego ramienia, gotowy by upaść na kanapę, lekko uśmiechając się gdy zauważył Louisa siedzącego na podłodze, otoczonego stertą kartek i książek, parujący kubek stał na stoliku przed nim. Wyglądał na zdeterminowanego, zaangażowanego, sumiennego, tak niedorzecznie piękny, że policzki Harry'ego były gorące.

Ale potem zdał sobie sprawę, że Louis nie był sam. Ktoś, kogo Harry nigdy nie widział siedział na kanapie, podręcznik na kolanach. Harry gapił się przez minutę, czekając czy któryś z nich usłyszał że wszedł, albo czy zauważą że tutaj stał.

Cisza.

Odchąknął, kładąc plecak na podłodze i na to, Louis i ten blondyn podnieśli wzrok.

- Och, hej - powiedział Louis, wzrok natychmiast powrócił do jego podręcznika. - Uczymy się przed jutrzejszym egzaminem.

- Nie ma problemu - odpowiedział Harry, niezręcznie przystępując z lewej nogi na prawą. Po chwili, obszedł kanapę i wystawił swoją dłoń. - Jestem Harry, tak przy okazji.

Blondyn uścisnął jego dłoń. - Travis. Miło mi cię poznać.

- Cholera, przepraszam, jestem beznadziejny - powiedział Louis z wymuszonym śmiechem. - Harry, to mój partner z laboratoriów. I Travis, to mój współlokator, Harry. Nie martw się o niego. Nie będzie nam przeszkadzał.

Harry słabo się uśmiechnął. - Nie będę zawracał wam głowy.

- Widzisz? Mówiłem.

Zostawił ich tam i poszedł do kuchni by zrobić sobie herbatę, oczy niemalże same mu się zamykały przez czyste zmęczenie, stres. W momencie, gdy był w ich sypialni i zdjął buty zdał sobie sprawę, że Louis przedstawił go jako swojego współlokatora, a nie swojego chłopaka i Harry nie wiedział co było gorsze: fakt, że Louis nie zrobił tego złośliwie czy fakt, że Harry z początku nie zwrócił na to uwagi czy fakt, że technicznie, tylko tym tak naprawdę byli.

Następnego ranka, przez serię szlochów i drżących dłoni, Harry powiedział Louisowi, że się wyprowadza. Chciał to wyjaśnić, ale mina Louisa mówiła, że nie musiał tego robić. Oczy Louisa były załzawione, kiedy skrzyżował swoje ramiona na klatce piersiowej, szepcząc - okej - i w ten oto sposób, tak to się zakończyło.

Zajęło im cztery godziny by się pocałować, dwa tygodnie by uprawiać seks, dziesięć tygodni by wymienić kocham cię, pięć miesięcy by pierwszy raz naprawdę się pokłócić, dwa i pół roku by ze sobą zamieszkać, cztery lata by usiąść i przedyskutować ich wspólną, poważną przyszłość i siedem miesięcy by to wszystko się rozpadło, jakby w ogóle nigdy nie istniało.

Po tym, czas przestał mieć jakikolwiek sens.

Albo raczej, Harry przestał go liczyć.

Harry był tym, który to zakończył i kurwa, jeśli wszechświat - jeśli Louis - nie pozwolą mu o tym zapomnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top