"It's just easier to be mad." 1.7

DZIEŃ CZWARTY | PONIEDZIAŁEK

Harry budzi się, czując się trochę wypoczęty, mały promień nadziei na horyzoncie. Wczorajszy dzień z Louisem nie był okropny. Może sytuacja się poprawiała, może Louis w końcu zdecydował, że ciągłe emocjonalne tortury nie są już tego warte.

Może po prostu stał się o niebo lepszy w udawaniu.

Tak czy siak, Harry może wyczuć tę małą zmianę i to wystarczy, żeby musiał powstrzymywać uśmiech gdy wchodzi pod prysznic, woda gorąca, idealna.

Poza tym, dzisiaj jest wieczór kawalerski. To będzie dobry dzień.

Musi taki być.

Ich grupa - Harry, Louis, Liam, Niall, Davis, Jake i Connor - spotykają się na śniadaniu w małym lokalu tuż przy resorcie. Mają widok na wodę, jedzenie jest fantastyczne i szampan zdaje się nie kończyć. Wznoszą toast za Liama, który już jest alarmująco podpity i po tym jak Louis zamawia dokładkę bekonu, drwi.

- Okej, ale naprawdę, kto ma wieczór kawalerski w poniedziałek.

Liam wzrusza ramionami, krojąc swojego naleśnika. - Nie wiem, stary, ty go zaplanowałeś.

Louis wydyma wargi. - To będzie cholernie dobra noc, nie narzekaj, kutasie.

- Ty narzekasz!

- Hej, to nie ja jestem pijany o 11:30 w poniedziałkowy poranek.

Liam otwiera usta by odpowiedzieć, ale Harry interweniuje, ponownie unosząc swój kieliszek szampana. - Hej, jeszcze raz, za Liama i Annie.

Louis parska, zderzając się kieliszkiem z Harrym i Jakiem. - Gładkie przejście.

- Żadne kłótnie nie są dozwolone w ten błogosławiony dzień - mówi Harry.

- Błogosławiony? - Louis śmieje się, klepiąc Harry'ego po kolanie. - Nie jestem pewien jak błogosławiony on będzie później w barze.

Harry przełyka ostatni łyk swojego drinka, myśląc o sposobie jaki staje się Louis wtedy, jak jest pijany i tańczy i jest dotykalski i nagle sam chciałby być pijany o 11:30 w poniedziałkowy poranek. I kiedy Louis nie zabiera swojej dłoni z uda Harry'ego, ciepłej i znajomej, to wtedy Harry odchrząkuje, wołając kelnera.

- Możemy dostać rundkę tequilii?

Liam wyrzuca pięść w powietrze. - Dołączycie do mnie?!

Harry przytakuje, zastanawiając się czy zamówienie dwunastu shotów dla samego siebie jest uznawane za agresywny ruch. - Szczęśliwej imprezy kawalerskiej, Payno.

Przez resztę dnia trzymali się z daleka od Annie i jej druhien, spędzając trochę czasu na plaży, Niall upewnia się żeby nie zabrakło im drinków. To odprężające, pożądane zestawienie z tym co Harry wiedział, że nadchodzi później i trzyma swoje stopy w piasku, dopóki słońce nie zaczyna zachodzić, klatka piersiowa różowa, nie ważne ile kremu z filtrem na siebie nałoży.

Wszyscy wracają z powrotem do swoich pokoi po tym, jak zjedli burgery i kanapki w chatce na plaży, Liam już jest zbyt pijany by zauważyć, że Harry i Louis nie idą w tym samym kierunku by przygotować się na dzisiejszy wieczór. Harry również jest na cienkiej krawędzi pomiędzy wstawiony a pijany i kiedy głupio mamrocze do Louisa - założysz dla mnie coś seksownego do klubu? - Louis śmieje się, aczkolwiek wywraca oczami, wyraźnie się nad nim litując.

Kiedy spotykają się w lobby, Harry krzywi się na sposób, w jaki krople wody ściekają z końcówek jego włosów po szyi, ale zamiera kiedy wychodzi Louis, odgarniając włosy ze swoich oczu. Jego czarne, obcisłe jeansy są niemalże namalowane, są tak ciasne, pozostawiając niewiele do wyobraźni i jego koszulka, oczywiście nowa, jest tak samo obcisła, ukazując jego kształty i tatuaże. Harry wie, że nie jest subtelny co do sposobu, w jaki włosy Louisa zaczesane są na prawo, ale to jego ulubiony styl na Louisie, prosty, lecz wyjątkowo efektywny.

Gdy wchodzą do imprezowego autobusu, Liam pierwszy, Louis drugi, za nim Harry, przybliża się i szepcze - żartowałem z ubraniem czegoś seksownego dla mnie. Wyglądasz... - przerywa, czekając aż Louis się odwróci, napotykając jego spojrzenie. - Niedorzecznie gorąco.

Louis wzrusza ramionami, unosząc brwi, wyraźnie zadowolony z siebie. - Kto powiedział, że ubrałem się dla ciebie?

Docierają do klubu - Ginza Nightclub - około jedenastej. Nie jest tłoczno, zważając na dzień tygodnia, ale jest więcej ludzi, niż sądził Harry, którzy wpadali na niego z prawej i lewej strony. Zaciska swoje wargi kiedy widzi kolejkę do baru i szturcha Louisa łokciem.

- Dzięki Bogu, że zadzwoniłeś i zarezerwowałeś pokój - mówi, nadwyrężając swój głos przez hałas. - Zobcz ile ludzi czeka na drinki.

Louis przytakuje. - I zrobi się jeszcze bardziej tłoczno. W poniedziałki po północy jest impreza w pianie. - Cwaniacko się uśmiecha. - I jestem całkiem pewny, że będą również zrzucać brokatowe bomby.

Harry gwiżdże, kładąc dłonie na swoich biodrach. - Szczęśliwy zbieg okoliczności?

- Proszę cię. Myślisz, że dlaczego zaplanowałem to na poniedziałek?

Uśmiecha się. - Liam prawdopodobnie znienawidzi brokat.

- Myślisz, że dlaczego zaplanowałem to na poniedziałek? - Powtarza.

- Dobry pomysł. - Mówi Harry, nawiązując kontakt wzrokowy z Liamem ponad ramieniem Louisa. - Hej! Payno! Lou zarezerwował pomieszczenie na tyle. Przyniosą nam drinki i potem możemy tutaj wrócić.

- Super! Będą striptizerki?

Louis patrzy się na niego, nie mrugając. - Czy wyglądam na kolesia, który załatwiłby striptizerki.

Liam marszczy brwi. - Nie jesten pewien, ale wyglądasz jakbyś się roztroił. - Zamyka jedno oko, mrużąc drugie. - Może rozdwoił, jakbyś przestał się ruszać.

Patrzy na swoje stopy, potem ponownie unosi wzrok. - Nie sądzę, że się ruszam, Payno.

- Chryste, czy jesteśmy pewni, że chcemy pozwolić mu więcej pić? - Pyta Niall, powstrzymując śmiech. - Zaczął o jakieś dziewiątej rano.

Harry obserwuje jak Liam chwiejnie idzie w stronę prywatnego pomieszczenia na tyle, wpadając na ludzi bez poczucia winy. - Chodźmy za przywódcą - mówi, wzruszając ramionami.

Nie zajmuje to długo, żeby reszta grupy nadążyła za Liamem. Do godziny 1:30, całe pomieszczenie jest rozmazane, kończyny Harry'ego ciężkie jak stal i nie może pozbyć się uśmiechu ze swojej twarzy. Po raz pierwszy od wylądowania w Honolulu, nie ma presji by coś ukryć, by udawać. Teraz, to jest naturalne, jak spędzanie czasu w wielkiej grupie, Louis nie sili się by odwrócić wzrok, kiedy tylko Harry nawiąże z nim kontakt wzrokowy.

Dzięki ci, wódko.

Jest pokryty od stóp do głów w pianie. To ohydne, lepkie, przyczepiło mu się do rzęs i jest to niedorzeczne. Louis nie może przestać się z niego śmiać - piana przylega do jego wlosów - wskazując na sposób, jak spływa z nosa Harry'ego. Harry próbuje powiedzieć mu żeby przestał, ale jego umysł porusza się z prędkością ślimaka i nie może zmusić swojego języka do pracy, by uformować słowa. W zamian, uśmiecha się, odgarniając włosy Louisa z jego twarzy, Louis powoli mruga.

- Nienawidzę twoich dołeczków - mówi Louis, co jest ledwo słyszalne ponad muzyką.

- Nie, nie nienawidzisz - odpowiada Harry, w końcu odnajdując swój głos.

- Nie, nie nienawidzę - odpowiada.

Harry bierze krok do przodu, czubki ich butów się dotykają. Próbuje wymyślić by coś powiedzieć, coś innego od wciąż mam obsesję na twoim punkcie, kiedy ktoś wpada na niego od tyłu. Traci równowagę, niemalże przewracając się na Louisa i odwraca się, gotowy do krzyku, ale koleś ma skuruszoną minę.

- Cholera, przepraszam, stary - mówi, oczy szerokie. - Poślizgnąłem się na tej pieprzonej pianie. Nie chciałem cię uderzyć!

Postawa Harry'ego łagodnieje natychmiast i mruży oczy, jakby to pozwoliło mu się skupić. - Hej, nie martw się, wszystko jest w porządku. Czekaj - patrzy na jego koszulkę, która ma logo uczelni. - CCD?

- Community College of Denver. Jestem na drugim roku!

- Nie ma mowy! - Harry złącza swoje dłonie. - Uczę tam!

- Poważnie! Kurwa! - Śmieje się, wyciągając swoją dłoń. - Mały, pieprzony świat. Jestem Joel, tak przy okazji.

- Harry - odpowiada. - Mały, pieprzony świat, to prawda. Co studiujesz?

Joel uśmiecha się, jego drink wycieka ze szklanki gdy opowiada o swoich zajęciach z socjologii i Harry musi się przybliżyć by go usłyszeć, niemalże parskając kiedy dowiaduje się, że jego najlepsza przyjaciółka, Amanda, była w klasie Harry'go podczas pierwszego semestru. To wszystko jest skrajnie zabawne - pewnie przez te 15 czy 16 shotów, które wypił w przeciągu ostatniej godziny - i kiedy odwraca się by złapać dłoń Louisa i go przedstawić, zdaje sobie sprawę, że łapie za powietrze.

- Lou? - woła, odwracając się dookoła, niemalże potykając się o nic. Jego oczy przeszukują klub, co jest teraz niemalże niemożliwe przez pieprzony brokat, który wszędzie lata, przez co wszyscy i wszystko wygląda niemalże identycznie. Zaciska wargi, kiedy w końcu wyłapuje Louisa przy barze, opierającego się o blat, rozmawiając z kolesiem w czerwonej koszuli, którego Harry nie rozpoznaje. Odwraca się z powrotem do Joela. - Hej, przepraszam, muszę iść znaleźć swojego chłopca. - Mówi.

- Nie ma problemu - mówi Joel, kończąc resztkę swojego drinka. - Powiem Amandzie, że zakumplowałem się z jej profesorem na Hawajach.

Śmieje się, prosząc Joela żeby ją od niego pozwolił, zanim udaje się w stronę Louisa, przepychając się przez tłum ludzi pokrytych pianą i brokatem. I kiedy podchodzi do Louisa zdaje sobie sprawę, że ten stoi jedynie centrymetry od Czerwonej Koszuli, przejeżdżając kciukiem po dolnej wardze, gesty przesadne gdy tylko zauważa, że Harry na niego patrzy. To ruch, który dobrze zna, ruch, który Louis użył na nim setki razy podczas ostatnich lat. Harry zna tę pozycję, zna tę minę. Ten skurwysyn flirtował i najwyraźniej radził sobie dobrze, sądząc po tym jak Czerwona Koszula przybliża się do niego, trzymając dłoń na biodrze Louisa. Louis robi to, by wkurwić Harry'ego.

To działa.

Harry marszczy brwi i przepycha się przez tłum, jeszcze bardziej zły, kiedy Louis jawnie ignoruje obecność Harry'ego, by dalej rozmawiać z Czerwoną Koszulą. Harry stuka go w ramię. - Um, cześć.

Louis leniwie się odwraca, uśmiech sztuczny. - Czy mogę ci w czymś pomóc?

- Tak, co do cholery, zostawiłeś mnie.

Wzrusza ramionami. - Byłeś zajęty. Więc teraz ja też jestem.

- Co?

- To jest Ben - mówi Louis, wskazując na Czerwoną Koszulę. - Właśnie miał mi kupić drinka.

- Sex on the Beach? - Pyta Ben i Harry gardzi sposobem w jaki to mówi, gardzi nie tak delikatną aluzją stojącą za tym.

- Nie, on ma się dobrze. - Mówi Harry, zanim Louis może coś wtrącić. - Kochanie, chodź, mam dla nas miejsce na parkiecie. Leci nasza piosenka.

- Waszą piosenką jest remix Sandstorm? - Pyta powoli Ben.

Och, więc to ta piosenka. - Tak, czy to jakiś problem?

- Nope.

- Świetnie. Lou?

Louis robi minę, robiąc dwa kroki do tyłu. - Jest mi tu dobrze. Ben i ja dobrze się bawimy. I ty i ta lolita, o ten tam, zdawaliście się równieź dogadywać.

Ach. - Och, no dalej, poważnie?

- Yup. Idź, Styles.

Harry spogląda ponad swoim ramieniem, zauważając w tłumie Liama. - Ale Liam-

- Liam by nie zauważył, gdyby się teraz paliło. Możesz sobie iść.

- Okej, ale - patrzy w dół. - Czekaj, czemu trzymasz swoje buty? Och Boże, ew, czemu jesteś boso?!

- Chciałem dotknąć piany - mówi rzeczowo.

- Jasne, racja, super. Hej, Ben, dzięki za zajęcie się moim chłopcem, ale jeśli nam wybaczysz - łapie Louisa za nadgarstek, alkohol sprawia że ciężko mu wyczuć mocny uścisk, ale Louis jest oczywiście tak samo pijany, idąc za nim, nie będąc w stanie się wyrwać.

- Co do cholery myślisz, że robisz? - syczy, kiedy są poza zasięgiem słuchu Bema. - Nikt nie zwraca na nas uwagi. Nie musimy kontynuować tej komedii. Jeśli chcę porozmawiać z jakimś kolesiem, mogę to zrobić. Jeśli chcesz jawnie flirtować przede mną z jakimś irytującym chłopakiem z bractwa, oczywiście, nie pozwól żebym cię zatrzymywał.

Muzyka jest tak głośna, że podłoga się trzęsie, pot spływa po pleach Harry'ego, w jego głowie dudni i wszystko, na czym może się skupić to mina Louisa. - Byłeś zazdrosny - mówi, oblizując swoje wargi.

- Absolutnie nie.

- I chciałeś sprawić, żebym ja był zazdrosny.

Louis przechyla swoją głowę. - Nie, nie byłem.

- Zadziałało - mówi Harry. - Nienawidzę tego kolesia.

Parska. - Masz dwanaście lat?

- Tak. Mam dwanaście lat i nienawidzę tego, że flirtowałeś z tym kolesiem. - Spuszcza wzrok na podłogę. - Również nienawidzę tego, że jesteś boso. Połamiesz swoje palce. Albo, jakby, wdepniesz w coś.

- Czy to tak bardzo cię dręczy?

- Tak, ten klub jest ohydny.

- Nie. - Louis zagryza swoją dolną wargę. - Ten koleś.

- Och - patrzy się na sposób, w jaki zęby Louisa pozosyawiają małe, białe ślady na jego ustach, patrzy się na brokat przyczepiony do jego obojczyków, on w zasadzie prosi się, by został dotknięty. - Doprowadza mnie do szaleństwa, myślenie o tym, że inni ciebie chcą.

- Tak?

Wie, że nie może czuć się zaborczy, ale nie może na to poradzić, dłonie swędzą go by złapać Louisa za biodra, uda, dół pleców. Obserwował jak Louis tańczy przez całą noc, obserwował jak pije drinki, jak śmieje się i śpiewa i dotyka ramię tego kolesia...

- Chodź tutaj.

Policzki Louisa są zarumienione, kiedy mówi - zły pomysł. - Jeśli Harry by go nie znał, może uwierzyłby, że nie chciał żeby Harry dalej naciskał. Ale zna go, zna go na wylot.

- Chcę z tobą zatańczyć - próbuje jeszcze raz.

- Zły pomysł - powtarza Louisa, tym razem o wiele słabiej.

Harry przełyka, sięgając by przejechać kciukiem po szczęce Louisa, zbierając srebrny brokat. - Nie obchodzi mnie to.

Zamiera, waha się, a potem: - okej.

- Tak - Harry mamrocze bezsensownie, przyciągając do siebie Louisa i w normalnych okolicznościach żartowałby z Louisa, że wciąż trzyma swoje buty, że chodzi boso w obleśnym klubie, ale to nie są normalne warunki. To jest Louis ocierający się o Harry'ego, jego dłoń ściskająca udo Harry'ego, ciało małe i poruszające się tylko dla niego. Minęło tyle czasu odkąd to mieli i Harry chce to wszystko.

Muzyka przyśpiesza i Louis przybliża się jeszcze bliżej ciała Harry'ego, opierając swoją głowę o jego klatkę piersiową. Harry może zobaczyć, że oczy Louisa są zamknięte, jego usta rozchylone i to powinno być niedorzeczne, że jest pokryty brokatem i pianą, ale w jakiś sposób wciąż nieznośnie gorący. Harry sunie dłońmi po ciele Louisa, zatrzymując się na jego udach, ściskając mocno, wdzięczny że zostawił swojego drinka przy barze i teraz ma wolne dłonie, by trzymać go przy sobie tak blisko. Co to by była za strata, gdyby nie byłby w stanie dotykać Louisa w ten sposób.

Nie myśli o tym, gdy pochyla się i przejeżdża wargami po szczęce Louisa, jego zarost drapie podbródek Harry'ego i kiedy Louis jęczy ponad dźwiękiem basu, Harry mocniej ściska jego uda, dłonie spoczywają niebezpiecznie wysoko. Zsuwa wargi na jego szyję i zaczyna pozostawiać ślady, widoczne dla każdego. Mój.

Louis podnosi swoją wolną dłoń, by opleść ją wokół szyi Harry'ego, odchylając głowę w bok, by dać mu więcej miejsca i uczucie palców Louisa zaplątanych w lokach Harry'ego jest wystarczające dla niego, by przyciągnąć Louisa za podbródek, by złączyć ze sobą ich usta. Nie ma żadnego zawahania ze strony Louisa i odwraca się w ramionach Harry'ego by to pogłębić, dłoń pewna na karku Harry'ego, przyciągając go bliżej, jakby między nimi było w ogóle jakieś miejsce.

Harry łapie koszulkę Louisa w swoją pięść, smakując tequilę na jego języku, zęby zderzają się ze sobą. Jest to jak każdy inny pijański pocałunek, który dzielili na przestrzeni kilku ostatnich lat, z tym wyjątkiem że tym razem, Harry boi się go przerwać. To zawsze było przytłaczające, kochanie Louisa i teraz jest tego świadomy jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.

Kiedy w końcu musi się odsunąć by nabrać powietrza, otwiera swoje oczy i Louis już na niego patrzy, policzki różowe i usta lśniące, oddychając ciężko. Harry samolubnie poświęca moment, by po prostu się patrzeć, by to zapamiętać, zanim pyta - chcesz stąd iść?

Louis przytakuje, zanim Harry w ogóle kończy zdanie, wślizgując swoją dłoń w tą Harry'ego. - Chodźmy.

Harry może ledwo usłyszeć wiwatowanie Liama, gdy z Louisem razem wychodzą z klubu i jeśli powiedziałby, że źle się czuje z tym, że wychodzi wcześniej z wieczoru kawalerskiego Liama z Louisem przyklejonym do swojego boku, skłamałby.

W pokoju hotelowym Louisa jest ciemno, gdy wpadają do niego razem, Harry dyszy w jego szyję, gryząc i ssąc, Louis gardłowo jęczy. Harry trzyma dłoń na tyłku Louisa, druga na ścianie, poruszając się po pokoju za pomocą dotyku. Jest wystarczająco blisko Louisa by poczuć jak naciska na swoje jeansy i kiedy Harry złącza ze sobą ich biodra, Louis wydobywa z siebie sfrustrowany jęk, przez który serce Harry'ego pędzi.

Złącza swoje wargi z powrotem z tymi Louisa, gdy dociska go do pierwszej wolnej ściany jaką może znaleźć, trzymając swoje dłonie z tyłu głowy Louisa, chroniąc ją, poruszając swoimi biodrami. Reakcja Louisa jest dokładnie taka sama, na jaką Harry czekał, jego usta natarczywe na przeciw tych Harry'ego, jego dłonie zaciśnięte na jego włosach, oddech gwałtowny. Ostatnim razem gdy byli razem, stała za tym taka sama gorączkowość, ale złość ją przyćmiła. Tym razem, Harry może poczuć zmianę pomiędzy nimi. Mniej złości, więcej pożądania.

Jedynie pożądanie.

Lekko się odsuwa, przesuwając dłonie do jeansów Louisa, obejmując go przez matriał, obserwując jak się wierci. Jego oczy powoli przyzwyczajają się do ciemności i pierwszą rzeczą na jakiej się skupia jest sposób, w jaki Louis na niego patrzy, powieki opadają od alkoholu, ale wzrok wciąż stanowczy, tęczówki głębokie i w Harry'ego ulubionym odcieniu niebieskiego.

- Chcę cię ssać - mamrocze Harry na przeciwko warg Louisa. - Chcesz tego?

Dłonie Louisa lądują na ramionach Harry'ego, ściskając je. - Tak, tak, kurwa.

Harry przytakuje, powracając wargami do Louisa, dotykając go gdziekolwiek i wszędzie. - Chcesz mnie, racja?

- Jezu, zamknij się - biadoli, ciągnąc za koszulkę Harry'ego, ściagając go przez jego głowę. - Tak.

Sięga po guzik i zamek przy jenasach Louisa, ściągając je tak szybko, jak pozwalając mu na to jego dłonie, Louis syczy, gdy zimne powietrze od klimatyzacji zderza się z jego skórą, gęsia skórka pojawia się na jego udach. Harry liże swoją dłoń i sięga w dół, by objąć Louisa, ostro i Louis zamyka swoje oczy, dłonie błądzą po nagiej klatce piersiowej Harry'ego. Harry spogląda w dół i widzi czerwone linie od paznokci Louisa, niczym podpis.

Upada na kolana, popychając Louisa do tyłu, więc jego ciało jest całkowicie przyciśnięte do ściany i nawiązuje z nim kontakt wzrokowy tylko na chwilę, zanim zamyka oczy, biorąc Louisa do swoich ust, ostrożnie się zniżając. Louis próbuje wypchać swoje biodra do przodu, ale Harry ciasno trzyma jego biodra, powstrzymując go w miejscu.

Harry utrzymuje rytm, dzięki któremu Louis jęczy, trzyma dłonie we włosach Harry'ego i Harry zrobiłby wszystko, by zatrzymać te wszystkie reakcje dla siebie. Zjeżdża ustami wzdłuż długości penisa Louisa, zatrzymując się gdy jego nos dotyka brzucha. Wie, że jego głos rano będzie poddany uwagom, ale to jest tego warte, tak bardzo warte, gdy Louis jęczy imię Harry'ego jakby nie mógł się powstrzymać.

Przyciska swoje zęby tuż pod główką, wiedząc że Louis pchnie na to biodrami i robi to pięknie, ostro oddychając. Harry robi to jeszcze raz, zanim przejeżdża językiem w górę i w dół po jego długości, na chwilę odsuwając się, by się opanować.

- Kocham cię w takim stanie - Harry mamrocze przy udzie Louisa, głos chropowaty, zanim ponownie go połyka. Ma tyle do powiedzenia, ale pozostaje cicho.

- Cholera - sapie Louis. - Już jestem tak blisko.

Harry podwaja swoje starania, poruszając głową w górę i w dół, starając się nie dławić, kiedy czuje jak główka Louisa dotyka jego gardła, ale właśnie to pomaga Louisowi dotrzeć do końca, klatka piersiowa podnosi się i opada, paznokcie wbijają się w czaszkę Harry'ego. Oczy Harry'ego łzawią i jego kolana są zdrętwiałe i jego szyja boli i to jest tak tego warte, by słyszeć dźwięki, jakie wydaje z siebie Louis, gdy dochodzi bez ostrzeżenia, nogi drżą. Harry ssie dalej, dopóki Louis go nie odpycha, sycząc.

Wstaje na chwiejnych nogach, przyciskając dłoń do swojego własnego penisa, twardego i zdesperowanego Louisa dłoni, ust, czegokolwiek. Oczy Louisa podążają za ruchem dłoni Harry'ego, wciąż głęboko oddychając.

- Chcesz mnie? - pyta zadyszanym głosem.

Harry nie odpowiada, jedynie go całuje, kciukami kreśląc koła na policzkach Louisa. - Tak - mówi na przeciwko warg Louisa. - Chcę ciebie.

Louis przytakuje, nie odwraca wzroku, kiedy ściąga jeansy Harry'ego i Harry mu pozwala, całując jego szyję, błądząc dłońmi po jego ciele. Zna wszystkie miejsca które sprawiają, że Louis mięknie, ale Louis doskonale również wiedział jak działać w stosunku do Harry'ego. Niemalże czuć, jakby to był konkurs - konkurs, gdzie muszą udowodnić który zna którego lepiej - i sądząc po sposobie, w jaki Louis na niego patrzy, dotyka go, Harry z chęcią by przegrał.

Louis zsuwa jeansy Harry'ego, natychmiast łapiąc za jego kutasa, używając preejakulatu by pomóc z poślizgiem i Harry opiera się o Louisa. Oddycha głęboko przez nos, gryząc ramię Louisa, starając się opóźnić swój orgazm, ale alkohol wcale nie pomaga jego wytrzymałości. Mieszając to z eksperckim ruchem dłoni Louisa i jego spojrzeniem, Harry sądzi, że może krzyczeć.

- Jesteś tak cholernie gorący - jęczy, nie będąc w stanie trzymać tego w sobie. - Robisz to tak dobrze.

Louis nie odpowiada, jedynie porusza swoim kciukiem po czubku, dłoń ciepła i dotyk niedorzecznie dobry. Harry zamyka oczy, gdy wykonuje równe ruchy biodrami, jęcząc przez to uczucie, przez sposób w jaki może poczuć oddech Louisa na swojej klatce piersiowej. Nie zajmuje to więcej niż dwie minuty stałego nacisku warg Louisa na tych Harry'ego, gdy ten dochodzi. Wstymuje swój oddech gdy kończy, niemalże kręci mu się od tego w głowie, ramiona opadają, gdy to się kończy.

Myśl powrotu do swojego pokoju jest potworna. Wszystko co chce to wspiąć się do łóżka Louisa, trzymać go, nigdy nie opuszczając ponownie tego cholernego pokoju. I otwiera swoje usta by to powiedzieć, ignorując fakt, że obaj są w połowie nadzy i dyszą na siebie nawzajem, ale Louis go w tym wyprzedza.

- Powinieneś wrócić do swojego pokoju i wziąć prysznic. Piana i brokat są wszędzie.

Harry wypuszcza powietrze, przytakując. - Jasne, tak.

- Świetnie.

Jego umysł jest zamazany, kiedy z powrotem zapina swoje jeansy, kiedy bierze swoją koszulkę, kiedy wraca do swojego pokoju, kiedy ściąga swoje buty i kładzie się na łóżko.

Wszystko jest cholernie jasne, kiedy wyłapuje minę Louisa przed tym, zanim Harry zamyka za sobą drzwi, niezwykle widoczne jest to, że nie wiedział że Harry wciąż patrzył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top